W czerwcu zeszłego roku pewien młody Amerykanin nazwijmy go Marcus wszedł w konflikt w prawem. Trafił do Eastlake Juvenile Hall czyli do centralnego aresztu dla młodocianych Lekarz, który go badał stwierdził, że chłopak ma podwyższony poziom testosteronu i zdiagnozował u niego zaburzenie opozycyjno-buntownicze (ODD), które uznał za przyczynę problemów wychowawczych z nastolatkiem. Zaburzenie opozycyjno-buntownicze charakteryzuje przeciwstawianie się opiekunom bez żadnego wyraźnego powodu, częste prowokowanie innych ludzi – zarówno rodziców, nauczycieli jak i rówieśników, nieuzasadnione wybuchy złości, kłótnie z dorosłymi, odrzucanie i bagatelizowanie narzuconych przez nich norm i zasad, drażliwość, tendencja do prowokacji, kłamstwa, rozmyślne wyrządzenie innym krzywdy, celowe niszczenie cudzych przedmiotów, opuszczanie zajęć lekcyjnych, ucieczki z domu. W przypadku młodego Amerykanina chodziło wyłącznie o nadpobudliwość psychoruchową połączoną z trudnościami ze skupieniem uwagi. Można powiedzieć, że takie zaburzenia podobnie jak podwyższony poziom testosteronu towarzyszą dojrzewaniu chłopców i na ogół mijają bez podejmowania jakiegokolwiek leczenia. Natomiast Marcusa bez jego wiedzy i zgody oraz bez zgody jego rodziców poddano żeńskiej terapii hormonalnej, obniżającej poziom testosteronu. Takie kuracje przeprowadza się na ogół przy zmianie płci. Marcus bez podejrzeń przyjmował podawany mu estrogen. Obawiał się zresztą że odmowa pogorszyłaby jego sytuację procesową. W wyniku kuracji wyrosły mu kobiece piersi, a ciało pokryło się wypryskami. Łatwo się domyślić, że stał się ofiarą prześladowań ze strony współwięźniów co wywołało depresję. Prawdę przypadkowo odkrył ojciec chłopca. Marcus leczy się psychiatrycznie po traumie, wynikłej z bezprawnej kuracji estrogenowej i oczekuje na operację usunięcia piersi. Całymi dniami nie wychodzi z domu, unikając kontaktu ze światem. Jego rodzice wytoczyli proces hrabstwu oraz dwóm lekarzom z Eastlake Juvenile Hall. Zgodnie z opinią niezależnych biegłych estrogen nie jest lekiem na ODD, a jego stosowanie nie miało żadnego uzasadnienia medycznego. Mało tego, podawanie hormonów dzieciom z tego rodzaju zaburzeniami może tylko pogorszyć ich stan.
Powyższa sytuacja jest logiczną konsekwencją zmian, które dokonały się we współczesnej medycynie. To przykład stosowania polityki „małych kroków” albo „stopy w drzwiach”.Tę sama politykę zastosowano choćby w przypadku aborcji. To co miało być wyjątkiem, dopuszczalnym jedynie w skrajnych przypadkach, stało się obowiązującą normą. Zabijanie człowieka nazwano niezbywalnym prawem człowieka.
Podobnie zmiana płci, która miała być zarezerwowana jedynie dla ciężkich przypadków tzw. dysforii płciowej, stała się środkiem penitencjarnym oraz sposobem leczenia zaburzeń psychoruchowych bez wiedzy i zgody zainteresowanego oraz jego prawnych opiekunów.
To bardzo poważny problem współczesnego świata. Jak już wielokrotnie pisałam powoli przestajemy być właścicielami swego ciała i swojej osoby. Jest to w sprzeczności z obowiązującymi nadal zasadami postepowania wobec pacjentów i z przysięgą Hipokratesa. Aby usunięto nam wyrostek robaczkowy musimy wyrazić zgodę. Musimy wyrażać zgodę nie tylko na operacje i transfuzje lecz nawet na zabiegi stomatologiczne czy kosmetyczne. Nie wspominając nawet o leczeniu psychiatrycznym. Aby zatrzymać pacjenta wbrew jego woli w szpitalu psychiatrycznym potrzebna jest decyzja sądu rodzinnego. Jak się jednak okazuje możliwe jest poddanie nieletniego kuracji zmiany płci, a właściwie kuracji hormonalnej stosowanej przy zmianie płci bez jego wiedzy i zgody i bez wiedzy i zgody jego opiekunów.
Możliwe jest również podanie maseczki eutanazyjnej czyli uśmiercenie pacjenta, który zgłosił się do lekarza po pomoc a nie po śmierć. Jak donosi dziennik „ Dagens Nyheter” szwedzcy lekarze starszym i schorowanym pacjentom przyjętym do szpitala z niewydolnością oddechową podają bez ich wiedzy i woli zamiast tlenu morfinę i midazolam. Szwedzcy lekarze godnie kontynuują zatem praktyki doktora Mengele. I coraz częściej lekarz godzi się pełnić funkcję kata. Tak było w przypadku Terri Schiavo, którą na śmierć skazał sąd zupełnie nie licząc się ze zdaniem rodziny gotowej podjąć nad nią opiekę, a wykonaniem wyroku zajęli się lekarze. Nie tylko nie pozwalali na karmienie chorej lecz skrupulatnie pilnowali żeby ktoś miłosierny nie zwilżył jej ust. Terri przez dwa tygodnie umierała z głodu i pragnienia. W 2016 roku świat zbulwersowała historia Alfiego Evansa którego wbrew woli rodziców i możliwości leczenia w innym szpitalu odłączono od aparatury. W Polsce był podobny przypadek. Niespełna roczny Szymon z Radomia został zaszczepiony przeciwko pneumokokom. Cztery doby później dostał gorączki. Wieczorem dziecko dostało drgawek i trafiło do szpitala z podejrzeniem zapalenia mózgu. Chłopca przetransportowano drogą lotniczą do szpitala na ul. Niekłańskiej w Warszawie, gdzie w stanie krytycznym trafił na oddział intensywnej terapii. W nocy zaczęły zanikać funkcje życiowe, dziecko reanimowano. Lekarze stwierdzili, że u chłopca nastąpiła śmierć mózgowa. Kiedy matka nie zgodziła się na odłączenie go od aparatury, miała usłyszeć od lekarzy, że „nie będą wentylować zwłok”. Szpital w poniedziałek poinformował ich, że we wtorek o godz. 10 ma się odbyć komisja orzekająca o śmierci mózgu i że będą mogli być podczas tej komisji oraz przy ewentualnej śmierci dziecka. Stało się jednak inaczej. Rodzice przyszli przed godziną 10 z wnioskiem o przesunięcie komisji ponieważ byli w kontakcie z lekarzami z Włoch i Stanów, którzy widzieli szanse leczenia dziecka. Jak się okazało, gdy przyszli do szpitala, Szymon już nie żył. Komisja odbyła się o 9.30.
Zastanówmy się co kryje się w głowach lekarzy upierających się przy śmierci dziecka które miało być może szanse leczenia w innym ośrodku. Dlaczego nie chcieli wydać dziecka rodzicom, oszukali ich i osobiście go uśmiercili?
I czy można się dziwić, że ludzie boją się lekarzy?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 11476
Z czasem wszystko prysło. Teraz szczepionki są dobre na wszystko.
https://en.m.wikipedia.o…
Odsądzają mnie tu poniektórzy od czci i wiary, ale zadam Pani i tak pytanie: czy z faktu, że "motywy są dla mnie niezrozumiałe" nie powinna wynikać większa powściągliwość w wydawaniu opinii, do czasu zrozumienia?
Przecież słowem Pani nie pisze, że rodzice choćby chcieli zabrać pacjenta na żądanie i przewieźć do innej placówki. Z Pani wypowiedzi wynika raczej, że chcą sterować pracą szpitala.
Zwracam jednak Pani uwagę, że między cytatem (informacją) z Pani tekstu: "...Terri Schiavo, którą na śmierć skazał sąd zupełnie nie licząc się ze zdaniem rodziny gotowej podjąć nad nią opiekę, a wykonaniem wyroku zajęli się lekarze. Nie tylko nie pozwalali na karmienie chorej lecz skrupulatnie pilnowali żeby ktoś miłosierny nie zwilżył jej ust"
a
Po piętnastu latach podtrzymywania w stanie wegetatywnym... "w chwili śmierci jej mózg ważył 615 gramów, co odpowiada połowie średniej masy tego narządu u kobiety. Badania sekcyjne ujawniły uszkodzenia wielu ważnych ośrodków. Kora mózgowa Schiavo była prawie całkowicie pozbawiona neuronów. Lekarze stwierdzili, że kiedy znajdowała się w śpiączce, nie mogła porozumiewać się z rodzicami na migi, bo jej ośrodek wzroku był całkowicie zdegenerowany. Medycy uznali, że zawał poczynił tak wielkie szkody w jej mózgu, że żadna rehabilitacja nie mogłaby jej pomóc"...
... jest jednak wielka różnica. Zbyt wielka - w mojej ocenie - by dało się choć zblizyć te dwa skrajne stanowiska, jedno emocjonalne, drugie - rzeczowe.
Ale do 615 gramów nie obniżyli. Jakoś długości ciąży do 4,5 miesiąca nie obniżają twierdząc, że dziewięciomiesięczna jest prawie pół roku przenoszona. Nie redukują normalnej liczby nerek do jednej, drugą pobierając jako patologicznie nadmiarową. Podobnie z uszami i oczami.
Dobiera Pani przykłady, by podeprzeć nimi emocjonalną tezę, zamiast wywieść tezę z możliwie bezstronnej obserwacji.
Lekarze mają poglądy od prawa do lewa. To właśnie wpływa, chociaż wbrew etyce, na postępowanie, bo nie ma dwóch etyk, tylko etyka i antyetyka.
Etyka nakazuje jeśli jest wybór należy nim obarczyć rodziców - tak właśnie: obarczyć, również daje im wybór podjęcia działań gdy doświadczenie skłania do bierności wobec nieuniknionego, bo są szanse, bo są cuda, bo nie ma lekarskiej nieomylności.
Antyetyka ma procedury wynikające z lewicowej ideologii z eugeniką włącznie. Z tego wynika eutanazja ale również uporczywa, eksperymentalna terapia.
Czy zawsze chodzi o "moje na wierzchu"? Niekoniecznie. Czasem trudno ocenić kiedy przestać.
Przez analogię do sytuacji mi znanych mogę się domyślić, że decyzje były w rękach osób o sprawdzonej postawie ideologicznej a wątpliwości rozstrzygnął "telefon od przyjaciela". To były kampanie propagandowe.
Tak wiem, płonne nadzieje.
Mnie zaś zastanawia skąd ta chęć pouczania lekarzy i wtykania nosa. Samochód oddajemy do serwisu i nie ślęczymy nad jego losem. Nad piekarzem nie stoimy w nocy. Nie patrolujemy mostów podczas ich budowy tylko śmiało po nich jeździmy.
Ale lekarz ma być na nasze usługi. I to my wiemy lepiej.
oj ufny Pan, ufny... Bo ja na przykład chleb piekę już sama...
Też piekę sam, ale nie non stop. Czasem znudzi się nam smak i mnie gonią do piekarni.
Tak samo z kawą: najczęściej z ciśnieniowego, ale czasem z takiego podgrzewanego - smoła wychodzi, palce lizać, raz na jakiś czas z przelewowego albo wręcz do knajpy.
To, co Pani pisze, to jest demagogia. Z takich statystycznych przykładów nic nie wynika.
Tak zawsze było i będzie, że albo piorun kogoś zastrzeli pod drzewem, co się bardzo rzadko zdarza i nie oskarżamy pioruna albo lekarz wytnie nie to, co trzeba. Czasem nawet latają we mgle i często gęsto się udaje szczęśliwie, ale niekorzystny zbieg okoliczności prowadzi rzadko do nieszczęścia. Zwyczajne prawo wielkich liczb.
Owszem, nikt nie lubi, gdy to dotyka jego, ale co robić? Trudno, by dobry Bóg bez przerwy popychał ludzi we właściwym kierunku, by się im krzywda nie działa - na takiej właśnie zasadzie działa więzienie.
to, co Pan nazywa statystyką, inni nazywaja metoda małych kroków, lub gotowaniem żaby. Jasne, że statystycznie nawet w drewnianym kościele można oberwać w głowę cegłą. Ale zbyt wiele się zmieniło na świecie ciągu ostatnich 10lat, żeby można było na to zamykac oczy i ufać, że nic złego się nie dzieje.
Prawdę mówiąc, to czuję się trochę zawiedziony doborem przez Panią "pijanego lekarza" do ilustracji czegokolwiek. Taki poziom argumentu bardzo szkodzi wymianie opinii i do niczego nie prowadzi. Proszę zauważyć, że podeptał on nawet pojęcie prawa wielkich liczb, bo rzeczywiście pijany lekarz nie ma prawa się zdarzyć. Lekarz (a także każdy iny pracownik) może być wyłącznie trzeźwy.
Ale trzeźwy lekarz czasem jest zmęczony choć wcale tego wyraźnie nie czuje, czasem zawiedzie sprzęt, czasem nic technicznie nie zawiedzie, ale jeden coś powie, co drugi opacznie zrozumie. Czasem zabraknie wiedzy, czasem wiedza jest, ale z niewiadomych powodów "wyparowała" na krytyczne pięć minut ze łba. Tak się czasem, rzadko, zdarza. Czasem coś ukłuje w boku aż zobaczysz gwiazdy, czasem żona zdradzi i nic się człowiekowi już nie chce. Czasem kochanka oświadcza "że jest gotowa" i też nic się nie chce tylko bzykać kochankę. Czasem szef opieprzy bez powodu i chce się olać tego nieszczęśnika pod nożem, by coś zademonstrować... Innymi słowy: przy odpowiednio dużej liczbie zdarzeń, mogących zakłócić normalny tryb pracy, rośnie prawdopodobieństwo tego zakłócenia.
Tak jest w każdym zawodzie. Czasem w cieście z drylowanych wiśni zgryziemy z bólem zęba pozostawioną pestkę, a czasem (powody wyżej) lekarz pomyli nerki i wytnie zdrową albo położna zamiast soli fizjologicznej poda KCl. I trup murowany. To jest prawo wielkich liczb, nie ślepy los. Ślepy los byłby wtedy gdyby do operacji brać z ulicznej łapanki lub położnej kazać losować z zawartości sklepu spożywczego, dział: napoje oraz przyprawy.
Odnoszę wrażenie, że od lekarza oczekujemy więcej niż od siebie.