Zachód jest naszą nieodwzajemnioną miłością. Podziwiamy go od kilku wieków, gonimy i nigdy go dogonić nie będziemy w stanie. I właśnie w tej pogoni zapisany jest wyrok naszej drugoplanowości. Zamiast kontynuować prace nad tworzeniem własnej kulturowej rzeczywistości – naśladujemy obcą. Czym więc się różnimy i w czym tkwi istota tej różnicy?
Najkrócej mówiąc – w odwołaniu się do miłości – istocie chrześcijaństwa, która w Polsce już za Piastów była żywa, a za Łokietka i Kazimierza Wielkiego - szczególnie. Pokazuje to nawet tak komercyjnie podana „Korona królów”. Ta idea oczywiście przyszła z Zachodu, ale odkrycia geograficzne na przełomie XV/XVI w. ją zniszczyły. Zatrzymała się w Polsce i uzewnętrzniła w zapisie umowy horodelskiej. Najważniejszy punkt umowy horodelskiej brzmi:
Wiadomo wszystkim, że nie dostąpi łaski zbawienia kto nie będzie wspierany tajemnicą miłości, która nie działa opatrznie, która promienieje własna dobrotą. Zwaśnionych godzi, pokłóconych łączy, odmienia nienawiście, uśmierza gniewy i dodaje wszystkim pokarm poko-ju, rozproszone zbiera, znękane krzepi, nierówne gładzi, krzywe prostuje, wszelkie cnoty wspomaga, a żadnej nie szkodzi, miłuje wszystko, i jeśli kto pod jej skrzydła się schroni znaj-dzie bezpieczeństwo i nie będzie się obawiał znikąd napadu; przez nią prawa się tworzą, królestwa rządzą, miasta porządkują i stan Rzeczypospolitej do najlepszego końca dochodzi; ona się we wszystkich cnotach wybornie mieści, a kto nią pogardzi, ten wszystko utraci.
Te słowa zostały zapisane w 1413 r,. w nabużańskim Horodle. Odwołanie to zrobiło taką „karierę”, że na niej zbudowano tę polską „prawie cywilizację”, która na kilka stuleci dała pokój w całej Europie, a na obszarze Rzeczypospolitej zbudowała zrozumienie, wzajemną ciekawość i tę wielką tolerancję, w którą Polacy dziś nie chcą uwierzyć.
Ale ta miłość nie miała zastosowania przy podbijaniu kolonii na całym świecie. Trudno budować system kolonialny w oparciu o miłość. Kamień węgielny chrześcijaństwa został zniszczony. Szkoła krakowska z Pawłem Włodkowicem na czele głosiła tezę równości niewiernego z wiernym, ale idea ta utonęła w morzu ludzkiej chciwości, pychy i nietolerancji. Z tej myśli wypływał zapis o zakazie wojen poza granicami Polski. Artykuły henrykowskie w punkcie czwartym głoszą:
O wojnie albo ruszeniu pospolitym nic zaczynać nie mamy, mimo pozwolenie sejmowe wszech stanów, ani zagranice Korony obojga narodu Rycerstwa Koronnego wojennym oby-czajem wywodzić żadnym sposobem, ani prośbą naszą Królewską, ani płaceniem pięci grzywien super hasiem, My i Potomkowie nasi Królowie Polscy na mamy i słowem naszym królewskim przyrzekamy…
Dziś zmieniło się bardzo wiele. Ale właśnie to podejście do człowieka, do jego najważniejszego uczucia - miłości, do tego, co głosiła szkoła Włodkowica (pisałem na blogach o tym wielokrotnie), a także do tego, co wpaja nam dzisiejszy system ekonomiczny, nadal oparty na kolonializmie, to wszystko dzieli nas od Europy Zachodniej. A mimo to, wszyscy należymy do tego samego kręgu cywilizacyjnego, który dotychczas, mniej czy bardziej, wiązał człowieka z miłością, nie tą łóżkową, lecz płynącą z podstawowych cywilizacyjnych zasad. Nie przypadkiem jest, że to z Polski wypłynęło źródło idei Miłosierdzia Bożego – to współczesna emanacja idei Horodła i choćby artykułów henrykowskich. Ale również nie jest przypadkiem, że w zlaicyzowanej Europie nie powstał jeszcze analogiczny kierunku o charakterze świeckim. Teoretycznie takim najwłaściwszym miejscem narodzenia się nowej idei jest Polska, ale kompleksy Polaków i słabość gospodarcza, które nadal w kulcie Zachodu widzą „zbawienie”, uniemożliwiają ten proces. Ta cichą zgodę na kierunki mające unicestwić, jak się wydaje, jedyne źródło ocalenia współczesnej cywilizacji, zaciska nam mózgi. I nie jest to jedyny przypadek w naszych dziejach. Odpowiedź na pytanie czym się różnimy jest fundamentalną kwestią do rozstrzygnięcia przed każdą naszą reformą.
To tradycyjne odwołanie się do miłości, dziś musimy jednak przystosować do zmienionych warunków, w jakich znalazła się Europa. Nie może być ona bezwarunkowa, naiwna lub głupia. To największe wyzwanie dla współczesnego świata, które czeka na mężów stanu i ludzi wielkiego formatu.
PS. Zanim oponenci podniosą krzyk, jeżeli mają wiedzę historyczną, niech się zastanowią na sensem dziejów człowieka i historii świata, w którym żyją. Niech się zastanowią nad celowością i sensem własnego istnienia oraz nad tym, co chcą przekazać swoim dzieciom i następnemu pokoleniu.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 9243
Przypomnienia historyczne warte podnoszenia na szczytach władzy. Mam wrażenie, że premier MM ma jakąś świadomość misji przeznaczonej przez Opatrzność dla Polski. Oby.
Ja odnoszę inne wrażenie, że Polska nie jest w stanie zdobyć się na żaden plan. To wszystko idzie siłą rozpędu, z którym nie mamy nic wspólnego. Inwestowanie leci niemal wyłącznie na ziemiach zachodnich, a więc na tych, do których Niemcy wciąż zgłaszają swoje ciche pretensje. Odnoszę wrażenie, ze w ten sposób chcą zagospodarować polską tanią siłę roboczą.
Z tymi kompleksami jest zupełnie inaczej. Zaczęły narastać od utraty państwowości. Elity polskie okresu przełomu XIX/XX w. zaczęły się z nich wydobywać - rodziła się Niepodległa. Dziś nie widać ani takiego procesu, ani nawet chęci. Elity nie zgłaszają ani protestów wobec grantowania, ani wobec żadnego obcego finansowania ich produktu intelektualnego. Owszem, chcą żyć i jednocześnie zachować uprzywilejowana pozycje. a państwo pozostaje bez niczego. Wszyscy czekamy na katastrofę, której nie chcemy...
Może jestem źle nastawiony, ale po wysłuchaniu mowy Dudy w Zielonej Górze, jestem zniesmaczony. Dobrze mówił, ale za tymi słowami nie stał ani autorytet, ani próba mobilizacji. Stała kampania wyborcza - własna.
1. https://pl.wikipedia.org…
2. http://www.rp.pl/Plus-Mi…
Bez przepowiedni dziś wiemy, że Polska jest najbardziej odpowiednim intelektualnym miejscem na dokonanie syntezy. A to za kilku powodów:
- nie ma kolonialnego nawisu,
- jest kulturą doświadczoną przez cztery totalitaryzmy,
- w kulturze mamy zapisaną refleksję bycia mocarstwem, krajem zniewolonym, który odzyskał niepodległość, a potem ją ponownie utracił,
- doświadczenie religijne,
- ciekawość inności i szacunek do człowieka,
- a także tę pewną naiwność wynikającą z uczciwości, które jest niezbędna w podejmowaniu różnych decyzji.
Pisał też Pan o naukach. Filozofia jest nauką, która zebrała całą myśl intelektualną oraz koncepcje za pomocą których człowiek chciał ułożyć sobie życie. Historia jest zbiorem faktów z naciskiem na na jej interpretację; socjologia takim podglądaczem, którą dziś zaprzęgnięto głównie do polityki; literatura impresjami z fragmentami prawdy o życiu i literackiej wizji światów idealnych itd. I w tym wszystkim usadowiony jest człowiek ze swoim rozumem. Dziś dostał do pomocy internet i komputem z nieograniczonymi możliwościami. Dokąd ten prezent go zaprowadzi, jeszcze nawet sam Pan Bóg nie jest w stanie przewidzieć.
Tekst, który Pan napisał jest bardzo ciekawy, ale ja poruszam się po gruncie humanistycznym, w który, co do metody, najlepiej opisała prof. Pawełczyńska. Dalej wg załącznika z linkiem.
Metoda naukowa: http://www.pan.poznan.pl…
Fragmenty filozofii można jednak podciągnąć pod naukowy paradygmat, jak powiedzmy logikę. Wbrew pozorom socjologia jest bardziej nauką niż filozofia, bo opiera się na empiryzmie, czyli kompletnie na odwrót.
Moja fascynacja futurologią zbiegła się z odkryciami w fizyce oraz powstaniem nowych koncepcji opisujących świat. Dawno dawno temu zakupiłem kilka mądrych książek napisanych przez różnych wizjonerów oraz noblistów (seria Plus Minus Omega, czasopismo Problemy) i tak rozpocząłem własną drogę. W jednej z nich wyczytałem, o koncepcji świata, który jest nieprzerwanie płynącą rzeką zdarzeń bez żadnych stałych elementów. Napisał ją David Bohm, który również, jak całe rzesze ludzi tego okresu, przeżył fascynację filozofią wschodu, medytacją, holizmem. W wielu miejscach się pomylił, jak powiedzmy w kwestii mechaniki kwantowej z parametrami ukrytymi, lecz niektóre koncepcje okazały się godne uwagi. Także dla mnie. O chaosie już wspominałem. Lecz jest jeszcze idea emergentyzmu. Emergentyzm nie jest ani holizmem ani redukcjonizmem, Jest tym, co ja nazywam burzliwym pograniczem, fraktalnym, rozmytym, dzikim. To jest obszar pojmowalny jedynie za pomocą metod potrafiących walczyć z dużą złożonością obliczeniową. W tym obszarze znalazł swoją Omegę słynny matematyk Gregory Chaitin. Plasuje się tu całe spektrum pojęć, które można skutecznie opisywać tylko i wyłącznie po zmodyfikowaniu używanego języka - jak postulował Bohm, zdynamizowaniu. To dlatego tak dużo piszę o modalności i niestandardowych językach logiki. W grubym przybliżeniu chodzi o to, że wszelkie złożone struktury w świecie, w tym życie, wydają się nie być prostą sumą własnych części, a ich cechy nie muszą być wypadkową (funkcją) cech wszystkich części. Wraz ze wzrostem liczby części i komplikacją w ich umiejscowieniu w ramach całości, dostajemy nie tylko ową złożoność obliczeniową wykluczającą skuteczne modelowanie, lecz także pojawianie się cech, których nijak nie można wyczytać z własności składowych.
Gdybym miał to w jakiś sposób zobrazować przy użyciu matematyki, to sięgnąłbym z miejsca po pojęcie permutacji. Dopóki mamy skończoną liczbę elementów, to zawsze jest szansa, że kiedyś (może za miliardy lat albo dłużej) uda nam się powiedzieć wszystko na temat właściwości obiektów złożonych z permutacji elementów tego zbioru. Niektórym zagadnienie wyda się zapewne trywialne, powiedzą że nie ma w tym żadnej większej trudności oprócz upierdliwej benedyktyńskiej pracy, ale to jest złudzenie. Typowe złudzenie ludzi nauki, dodam.
Weźmy jednak teraz najprostszy zbiór o nieskończonej liczbie elementów i zastanówmy się jak w nim będą wyglądały permutacje. Najprostszy jest oczywiście zbiór liczb całkowitych albo naturalnych (naturalne z dodawaniem nie stanowią jednak grupy). To nie jest takie proste, bowiem mamy słynne paradoksy jak Banacha-Tarskiego albo hotel Hilberta: https://pl.wikipedia.org…
Tu w oczywisty sposób miesza nam szyki wszystko, czego nie lubi zwyczajny matematyk: rekurencyjność, funkcje obliczalne i maszyny Turinga, a nade wszystko aksjomat wyboru. To jest bowiem to straszne miejsce, w którym przekonujemy się naocznie, że matematyka nie ma stałych fundamentów, lecz nadal intensywnie ich poszukuje. Napiszę niebawem więcej na blogu o tym fenomenie z punktu widzenia geometrii i kompatyfikacji. Trochę to musi jeszcze potrwać, bo artykuły na poziomie magisterki pisane na podstawie doktoratów to nie takie hop siup :))
W przypadku nieskończonym większość źródeł zgadza się, by permutacjami nazywać tylko takie operacje g:A->A, która zmieniają położenie skończonej liczby elementów. Tymczasem "tabelka" każdej nieskończonej grupy ewidentnie zawiera "permutacje" nieskończone. No i teraz dochodzimy do punktu, w którym należy zacząć się zastanawiać, co jest tak naprawdę naturalne i standardowe. Czy porządek liczb naturalnych, fundament booleowskiego świata, jest rzeczywiście naturalny w ogóle? Weźmy więc zbiór liczb naturalnych i jakiekolwiek działanie binarne, które czyni z niego grupę. Jedno "standardowe" dostrzeżemy bez trudu - to zbiór liczb całkowitych z dodawaniem i 0 (bo grupy mają element neutralny). Inne to będzie zbiór liczb wymiernych z dodawaniem i 0, albo bez zera lecz z mnożeniem i 1. Jest nieskończenie wiele (być może nieprzeliczanie) wiele rozmaitych istotnych aranżacji.
Jednak nawet tu mamy ten wredny aksjomat wyboru, bowiem służy on do pokazania, że w ogóle istnieje jakaś grupa wolna o dwóch generatorach F(2). Proszę tylko zerknąć na tę straszliwą paprotkę ;): http://www.smp.uph.edu.p…
Jednocześnie paprotka jest kolejną aranżacją, której nie można elegancko zapisać w jednej linii, jak to zwykło się robić w tabelkach działania grup. Ten sam problem będziemy mieli, gdyby przyszedł nam do głowy poroniony pomysł uporządkowania osi nieskończonego układu współrzędnych np. w przestrzeni Hilberta. Dlatego właśnie fizycy tak mocno zajęli się niearchimedesową wersją matematyki, czyli p-adycznością, bowiem nic nie wskazuje na to, żeby jakikolwiek stan kwantowy układu był z jakiegoś powodu pierwszy i wyróżniony.
To są już problemy filozoficzne i przeczucie mi mówi, że z jakiegoś powodu są fundamentalne dla naszego rozumienia świata. Kiedyś zresztą pisałem o tym na blogi pana Pasierbiewicza, gdzie użyłem analogii, że zbiór liczb naturalnych jest perspektywą ludzką, rzeczywistością, zaś z perspektywy boskiej będzie on zapewne widziany co najmniej jak zbiór liczb wymiernych, lecz pewności oczywiście nie mam :] Jedna perspektywa jest lokalna, liniowa, maszynowa, jak mapa, zaś druga globalna, fraktalnie rozwidlona, nierekurencyjna, jak... jak... jaaaak... No właśnie, jak co? I do tego chcę dojść. Podam jeszcze link do wspomnianej dyskusji:
http://naszeblogi.pl/499…
Nawiązywałem do tego: http://naszeblogi.pl/485…
Ale raz jeszcze podkreślę, że poznałem jedną wybitną socjolog, właśnie prof. Pawełczyńską, która zaprzecza wszystkim moim powyższym zarzutom. Ale jej warsztat naukowy zbudowało jej niezwykłe życie: przed wojna harcerstwo, w czasie wojny AK, Pawiak, Oświęcim, potem studia u najlepszych przedwojennych profesorów prawa i socjologii. Można żartem powiedzieć, że mając za sobą takie przygotowanie nie tak trudno być naukowcem. Problem jest jednak taki sam, jak z tradycyjną polska inteligencją. Gdy ich zaczyna brakować - nagle kończy się wszystko, bo brakuje punktu odniesienia. Owszem, filozofia pozostaje czymś stałym, do czego można się odwołać, ale w politycznie nowej sytuacji musi być umiłowaniem mądrości, nie nauką, bo jest filozofia lepsza i gorsza. Socjologia wpada w jakieś zmienne, z którymi nie bardzo daje sobie radę i tylko polityka może ją sfinansować, traci właściwą bazę, do której może się odwołać. I kończy się jej empiryzm. Itd
Ponadto, kiedyś już napisałem Panu, że jeżeli chodzi o matematykę, to się poddaję bez warunków wstępnych. I Waszmość, nie wciągaj mnie w kolejną "przygodę". Pozostańmy na muzyce. Czuje ją, ale chce zrozumieć, bo kryje w sobie wiele tajemnic.
Mam także cichą nadzieję, że dyskutowanie o sprawach futurologii i zbaczanie z matematyki w kierunku humanizmu nie zawsze prowadzi do magii, gnozy, okultyzmu i innej astrologii ;) Byłoby to iście fatalne w skutkach dla całej cywilizacji. 8]
No ale wspomniałem o zagadnieniu emergencji, a zapomniałem napisać co niektórzy z tego wywodzą. Otóż pojawia się tu pytanie o wsteczne związki przyczynowo-skutkowe, ang. Backward Causation. Tu jest artykuł na ten temat:
https://plato.stanford.e…
https://en.wikipedia.org…
http://citeseerx.ist.psu…
W kolejnej pracy jest nawiązanie do koncepcji Bohma, powiązanie z eksperymentem Bella i przedsmak tego, co ja chcę napisać, czyli o kompaktyfikacji "compactification", co pozostaje z ścisłym związku z pojęciem zupełności "completeness". Backward causation, hidden variables and the meaning of completeness: http://prce.hu/w/preprin…
Cała współczesna fizyka, np. kosmologia, teoria strun w zakresie modelowania opiera się na specjalnych rodzajach kompaktyfikacji. Gdy fizyk mówi o tych jedenastu lub więcej wymiarach Wszechświata, to widzi rozmaitości Calabi-Yau, które są uogólnieniami starych dobrych krzywych eliptycznych, o które już zahaczyłem przy okazji mówienia o głupich trójkątach ;) Tak więc, gdzie jest chęć tam i sposób się znajdzie na wyjaśnienie najtrudniejszych teorii współczesnego świata :]
https://www.google.pl/se…:
Nie, nie ja bardzo doceniam matematykę i logikę, choć mój pierwszy egzamin z logiki był dość dramatyczny (jedno pytanie - głębszy oddech, drugie - dezorientacja i trzecie na dobitkę, za dwa tygodnie). Drugi był podobny. Dopiero na trzecim tak się naładowałem energią (tu Sedlak), że front musiał został przełamany. I tak było.
Humanizm, to nie magia czy gnoza, choć moja droga podpowiada mi, że tak, jak dziennikarz musi czytać gazety każdej opcji, tak humanista nie może stronic od znajomości zjawisk paranormalnych. Tak, jak Pan pisał wcześniej, nasza interpretacja całości nie pasuje do całości.
Zjawisko emergencji jest niezwykle ciekawe, ale ja nie jestem w stanie wyciągać wniosków na podstawie wyliczeń czy symulacji matematycznych. Wbrew pozorom, i tu się Pan zapewne żachnie, wyliczenia matematyczne mogą nas wyprowadzić na manowce, ponieważ jest to sięganie do "wyliczeń boskich" i dodawanie im, przez człowieka, sankcji nieomylności matematycznej. Powierzchnia humanistyczna wydawać się może zbyt behawiorystyczna, ale dotyczy świata i wniosków na miarę człowieka i jego doświadczenia. Internet dodaje możliwości jednej i drugiej stronie. Obydwie strony powinny mieć swobodę działania. Tylko jednego człowiek nie jest w stanie wymusić na sobie - działania dla interesu wspólnego, bez egoizmów i partykularyzmów. Ale może to jest właśnie działanie plusa i minusa, które wzajemnie się napędzają.
W książce, którą mam nadzieję, że już Pan pisze, proszę, ze względu na specyfikę tematyki, wykorzystać tę swoją umiejętność bardzo komunikatywnego zapisu językowego, chyba że chce Pan skierować ją do wąskiej grupy odbiorców. Polskie społeczeństwo nadal, w większości, posługuje się językiem opisowym. Nadal większość z nasz woli czytać beletrystykę, niż książki naukowe. Ale, w tym przypadku, to już problem, nie lenistwa, lecz bardziej związany ze skutkami zaborów.
Pani Doroto, nie możemy zapominać o naszym doświadczeniu z okresu zaborów. W 1920 r., gdyby Piłsudski nie miał rozszyfrowanych frontowych meldunków bolszewickich, to śmierć ks. Skorupki miałaby zupełnie inną symbolikę, a Kościół nie mógł mówić o cudzie nad Wisłą. Czy Bóg jest w stanie wyprowadzić dobro z tego stanu umysłu, w jakim znaleźli się Polacy, to jest pytanie z szansą na nagrodę nobla. Z pustego i Salomon nie naleje. Kiedyś modlitwa pomagała, dziś nie działa. A nie ma niczego innego w zamian. Kościół polski po śmierci Hlonda i Wyszyńskiego został osierocony, a po śmierci Jana Pawła zagubił się zupełnie. Franciszek może jest i dobrym proboszczem, ale nie na warunki europejskie. JPII wszystkim postawił zbyt wysoko poprzeczkę.
Człowiekowi życie i ziemia, na której żyje zostały zadane. Jak sobie pościele, tak się wyśpi. Na razie siła głupoty jest większa od siły mądrości. Może tak musi być, może przez śmierć starego rodzi się nowe. Jeżeli to prawda, to kim jest człowiek? Czyż nie zwykłym królikiem doświadczalnym?
Odwołanie do Boga mogło zmobilizować Polaków jeszcze w II RP. Dziś, zarówno kampania wyborcza rządu Morawieckiego, jak i Dudy daje dowody na oderwanie się od rzeczywistości. Po dwóch latach nikt nie czeka na powtórkę starej kampanii wyborczej: damy to, damy tamto. Wszyscy czekamy na efekty, na godnościowe zachowania, na rozwój myśli i podmiotowości. Chcemy widzieć, że Polskę oddaliśmy w dobre ręce. A tu co - pustosłowie i bełkot. Poza PiS-em jest już tylko pobojowisko PO-PiS-owskie. Tu nawet Bóg nie będzie wstanie w niczym pomóc.
Przykro mi to pisać, ale światełko w tunelu jest jeszcze zbyt słabe.
Rewolucje wymagają woli i determinacji ludu. A Polacy – i tu posłużę się opinią kogoś, która może wielu zaskoczy – takiej całościowej wizji zmian ustrojowych w narodowym zrywie i zwycięskim boju nie posiadają. Kto tak powiedział, kiwając smutno głową...? Ano sam Jarosław Kaczyński na III Zjeździe Klubów "Gazety Polskiej" pod Krakowem w 2008 roku.
I to wiele wyjaśnia. My – zniecierpliwieni, do których sam należę – stawiamy na radykalizm, a Mistrz chyba lepiej wie, z kim ma do czynienia. Nawet wybory, i te po samoabdykacji, i drugie, po Smoleńsku, jeśli były sfałszowane, a zapewne tak – to o czym świadczyły (-ą)...? Że naród polski to magma, ludziska kompletnie umysłowo zglajszachtowane, w dodatku z podkulonymi ogonami przy zasiedziałych kuprach.
Nam się wydaje, że możemy się odwoływać do dawnych, szlachetnych wzorców, że w zasięgu ręki kroi nam się jakaś misja dziejowa, a w gruncie rzeczy mamy do czynienia z gnuśnym umysłowo społeczeństwem, naiwnym i spolegliwym, i dopracowaną do perfekcji socjotechniką bazującą na pomieszaniu wartości, polegającą na praniu mózgów masom poprzez zaburzanie im aksjomatyki, skutkującą fasadową demokracją, w istocie będącą nowoczesnym niewolnictwem pseudoobywateli.
Propaganda jest obecnie na tyle podprogowa, na tak wysokim poziomie, że podmiana liderów, nawet gdy się coś w jakiejś rewolcie (najczęściej prokurowanej) wymknie spod kontroli, to przejęcie haseł i uśmierzenie zagrożeń dla tej tajemniczej (ale realnie istniejącej) grupy sprawującej władzę jest jak psa w d... kopnąć.
Konkluzja? Dzieje świata (i Polski) są nieprzewidywalne. Zapewne rację mają i ci, co czekają na rewolucję, co "stare" zmiecie, i drudzy, liczący na cud Opatrzności. 50/50 procent obie strony, żyjąc tak jak dotychczas, mają rację. Bo tak ma właśnie być. Możni świata po prostu, w sposób mniej lub bardziej zawoalowany, pilnują takiego porządku społecznego, a właściwie ustrojstwa. Czyli twardo stoją na straży swoich włości i zdolnych do eksploatacji poddanych.
Ale dywagować należy, choćby po to, żeby język nie skołczał w bezgłosie. Niemniej bez złudzeń, drodzy państwo!
Kamiński wlewa nadzieje w serca, ale jednocześnie dodaje,że to jeszcze nie krok, ani nawet nie jego połowa. Pytanie, czy zdążymy?
Z konkluzją się nie bardzo zgadzam, bo 50/50, to jest dziś. Jutro proporcje już się zmniejszą i do starcia dojść musi, choćby architekci starego planu nie wiadomo jak pilnowali. Regułą jest to, że zdrowi zostają, chorzy giną. Bez względu na sytość i majątek. Ani historia nie stanęła w miejscu, ani idee nie umarły, ani narody i ich kultury nie zginęły. W II wojnie, gdybyśmy się zachowywali, jak Żydzi, a więc niesolidarnie, to też dziś byłoby nas dużo mniej. Warto z tej lekcji skorzystać.
Kamiński ma rację, jesteśmy wciąż jeszcze w jakimś martwym punkcie, pomiędzy starym a nowym, ale bezruch i bezczas jest możliwy tylko na morzu i to niezbyt długo. Tak, jak zawsze, przyszłość jest zagadką.
Ale ogólnie, w Pańskim podejściu, widzę jakąś metamorfozę. Z bojowca stał się Pan ugodowcem.
Jedno nie wyklucza drugiego: po prostu człowiek staje do raportu, gdy wzywa obowiązek, dostaje powiastkę. Ale też lata lecą, więc zęby starte. Poza tym nie wierzę w siłę aktualizowanych, historycznych idei. W porywających przywódców tak. Tylko problem w tym, że ci nie dotrzymują słowa. Zaprzepaszczają szanse. Szkodzą tym samym na całe lata, bo dołują zwolenników. Gdy giną, jak Niezłomni, sieją tyle dobrego, wzniosłego, wartościowego: nadzieję, że zmiany muszą być dokonane, że można żyć lepiej, że czyjeś wizje należy kontynuować. Politologia oparta na przelanej krwi - tylko taka! Dywagowanie o ideach to zaledwie wprawki erystyczne. Rewolta jest bardziej pociągająca. Gorzej z praktyką.
Ukłony.
Ale ogólnie może i ma Pan rację, bo najpierw musi się naczynie dopełnić i przelać, by szumowiny wyleciały, potem to już czysta selekcja naturalna. Ale Pan może mieć wpływ na jej przebieg. Ale do niczego nie namawiam.