Z tego garnka sensacji, w którym gotuje się zupa z naszej historii, naszej przyzwoitości, z naszej świadomości ze szczyptą głupoty warto zaczerpnąć chochlą trochę jadła i skosztować go, zanim ugotują nas jak smerfów. A może, zamiast przyglądać się, warto usiąść na kanapie i dopuścić do siebie nieco poważniejszej, życiowej refleksji?
***
Gdy jeszcze nauka funkcjonowała na dużo niższym poziomie, do uporządkowania życia osobistego i społecznego konieczna była znajomość Biblii. Dziś, gdy człowiek jest w stanie ustanowić swój porządek, Biblia wydaje się zbyteczna, choć sam Bóg wciąż pozostaje niedoścignionym ideałem, bez którego człowiek potrafi zejść do poziomu zwierzęcia. Nauka jest dziś w stanie odpowiedzieć na większość pytań, na które dawniej mógł odpowiedzieć tylko Bóg. Ale czy naprawdę możemy pozwolić sobie na odrzucenie Biblii i Nowego Testamentu? Wszystkie religie panujące wokół nas tego nie czynią. W imię czego miałoby to zrobić chrześcijaństwo?
Biblia była najważniejszą księgą naszej cywilizacji. Stamtąd czerpaliśmy wiedzę kulturową i życiową; stamtąd zrozumiałe dla wszystkich porównania; stamtąd wskazówki na drogę w kierunku wyższych wartości społecznych, moralnych i obyczajowych. To znajomość Biblii pozwalała nam rozwijać własną cywilizację, potrafiła identyfikować i jednoczyć ludzi, tworzyć ich opowieści, narracje, a także bunty i nowe odkrycia, czy natchnienia. Ona była centrum, była ośrodkiem skupiającym wszystkich chrześcijan; wokół niej obracał się nasz świat, kipiał życiem i temu życiu nadawał sens, a przynajmniej wzór. Przez 2000 lat. Dziś katolicy przestali czytać Biblię, ale nie przestali czytać jej ewangelicy, baptyści, świadkowie Jechowy itd. Wielki ośrodek – centrum zanika. Powstaje wiele małych, niezdolnych do zdecydowanej obrony. Człowiek staje się ich zakładnikiem i ofiarą tworzącego się innego świata.
Czy stary świat degeneruje się i ulega powolnej zagładzie dlatego, że odcina się od własnych korzeni, czy może dlatego, że w szamotaninie kultury z cywilizacją, ta ostatnia zaczyna zwyciężać? A może kultura została ponad swoją wytrzymałość nasycona cywilizacją i zaczyna się bronić tworząc obszary rakotwórcze? Z tego powodu prawdopodobnie została przerwana symbioza duszy z ciałem, przyzwoitości z obyczajem, człowieka z Bogiem, myśli z ideą dobra. Przyszła nowa cywilizacja, która obdarzyła ludzi wspaniałymi zabawkami i tłumaczy nam, że stabilizacja jest czymś nudnym, odwołuje się do najniższych instynktów, jako dźwigni postępu, i miary atrakcyjności życia, do konsumpcji jako skali zamożności, do płytkości osądów traktowanych jako ideał lekkiego życia. I co? Czy ta cywilizacja, mimo tylu coraz to nowych wynalazków, jest w stanie zapewnić człowiekowi rzecz dla niego najważniejszą – szczęście i gwarancję spokojnego bytu? Nic podobnego, nie potrafi zapewnić mu ani przyzwoitości, ani zdrowia, ani zdrowej żywności, czystego powietrza, zdrowych mieszkań, etatu w pracy, emerytury na starość itd. Nie potrafi nic. Nie potrafi człowieka uskrzydlić, nie daje mu szansy rzeczywistego rozwoju lecz przytłacza go swą nachalnością i proponuje mu atrapy. Na grobowych pomnikach zamiast krzyży już pojawiają się samochody, gadżety, z czasem może nawet dziwki. Cmentarze psów stają się piękniejsze, niż najblizszych. Czy tego naprawdę chcemy?
Wali się więc nie świat kultury, bo kultura żyje tyle, ile żyje człowiek na tym łez padole; ona przetrwa każdy kataklizm, lecz nie przetrwa go cywilizacja. Ale trzeba pamiętać, że cywilizacja jest narzędziem w ręku człowieka i że to rozum ludzki ostatecznie zadecyduje o losach całej ludzkości i przyszłości naszej planety. Wszystko w Kosmosie jest uporządkowane i podporządkowane. Jedynym czynnikiem destabilizującym tę całość jest ludzka inteligencja. To ona wchodzi w dzieło tworzenia i to ona rywalizuje z Bogiem. Człowiek wszystko burzy po to, aby stawiać na nowo. Pozostawia jednak za sobą swoje dzieło stworzenia - kulturę. Żyje ona dotąd, dopóki żyje ostatni człowiek na tej ziemi. Umiera człowiek, umiera jego Bóg, ale nie umiera życie, które stworzy nowe dzieło i nowego człowieka. Nasze życie musi mieć jakiś ukryty sens i swoją głęboką tajemnicę?
Jaki więc sens ma ludzkie życie? Człowiek, który nie jest w stanie spełnić podstawowego warunki istnienia – prokreacji, z punktu widzenia natury, staje się bezużyteczny. Jego istnienie w takim układzie traci sens. Ale człowiek jest istotą rozumną i zaczyna się bronić. Jego inteligencja chcąc przezwyciężyć tę pustkę, podpowiedziała mu rozwiązanie – in vitro. Ale to samo in vitro w kosmosie nie istnieje. W Kosmosie nie ma sztucznego życia, nie ma sztucznego zapłodnienia, nie ma klonów, są natomiast same oryginały. Cywilizacja szeroko otworzyła więc człowiekowi bramy w przepaść, poza którą nie ma już nic. Nic. Istniej tylko życie, ale nie to, na które czekamy.
***
Nie chodzi tu oczywiści o przesadę, o gusła, o kościelną kontrolę, o religijny przesadny nakaz, bo tak najczęściej rozumiana jest Biblia. Chodzi o kod kulturowy, który w jednej istocie jest ojcem i matką, przeszłością i przyszłością, domem, rodziną, wychowaniem i szansą na zgodny ze swoimi potrzebami rozwój. Nie można bowiem zrywać owoców z drzewa, które nie ma korzeni. Drzewo, które nie ma korzeni, nie może rodzić owoców. To nie nasz stary świat się przewraca w swoich podstawach, to człowiek europejski i jego inteligencja zaczyna tworzyć cywilizację śmierci.
Jeżeli chcemy się bronić, to potrzebny jest nam wszystkim jeden Wielki Ośrodek Cywilizacyjny. Przez wieki był nim Kościół i Watykan. Dziś jeszcze stoją na swoim miejscu, ale czy głoszona przez papieża Franciszka idea bezwarunkowego przyjmowania emigrantów, nie stoi w sprzeczności z ideą przetrwania Kościoła katolickiego? Powszechnie nie znamy Nowego Testamentu, a więc epicentrum swojego cywilizacyjnego życia i kulturowych wstrząsów. Nie mamy wspólnego kulturowego punktu odniesienia. Mamy za to pieniądze, o które walczy cały świat. Kultury i mądrości zabrać nie można, ale mamonę można rozgrabić, tak, że nikt z niej nie będzie miał pożytku. Inne cywilizacje, niczym sępy, już krążą nad nami, jak nad przyszłą padliną.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 9326
Ludzie jednak są kreatywni i nie dadzą się wiecznie ogłupiać tym samym manipulatorom, a ja wierzę w ludzkość.
https://www.youtube.com/…
http://www.wired.co.uk/a…
https://www.youtube.com/…
https://www.youtube.com/…
https://www.youtube.com/…
https://www.youtube.com/…
Wierzy Pan w ludzkość, czyli w ludzką inteligencję? Człowiek jest jednak zakładnikiem swojego świata, który sam stworzył. Mimo posiadania niesamowitej inteligencji, postawiony został w miejscu, którego nie rozumie, nie zna odpowiedzi - po co i nie zna kierunku, w którym ma podążać. Jest ślepy, idzie więc "w ciemno". Mądrzy ludzie nie mają ani przebicia, ani siły aby przeciwstawić się "chapaczom".
Ja uważam, że jest dokładnie na odwrót i że ludzka ciekawość jest wpisana w Plan. Wręcz, że jest naszym obowiązkiem. Dekalog zaś jest bezpiecznikiem, żebyśmy w zapamiętaniu i fałszywym poczuciu mocy nie zniszczyli drzewa życia, na którego gałęzi siedzimy. To nie są poglądy gnostyczne, czyli masońskie, bo tamci uważają podobnie jak żydzi, że Bóg skąpi nam wiedzy i ją celowo zataja, ale że Boga można ograć (budując np. Świątynię, jak żydzi), a nawet stać się równym Jemu (masoni). O dziwo, to samo co ja mówią kabaliści, jak powiedzmy ci z Chabad Lubawicz.
Proszę zauważyć, że z czasem, w procesie utrwalania się elitarności danego środowiska, praktycznie zawsze następują niepokojące przemiany w kierunku odrzucenia pierwotnego koszyka cech, zalet i wyznacznika, tych wszystkich materialnych detali wskazujących na przynależność do arystokracji, na rzecz samych związków krwi, samego posiadania, czy tylko mimikry. Zostaje zatracony rdzeń, wokół którego elitarność się formowała. Gdyby jednym z kanonów stała się saga o Wiedźminie pióra Sapkowskiego, to elitarność polegałaby na recytowaniu na wyścigi z pamięci dzieła i szukaniu w nim wskazówek moralnych, a także odczytywaniu przyszłości świata. Gdyby w tym samym miejscu umieścić podręczniki z logiki, fizyki lub matematyki, to degeneracja byłaby bardzo trudna, zaś tezy "mesjaszy" łatwe do sprawdzenia i obalenia.
Uważam, że jeszcze w tym stuleciu osiągniemy taki poziom techniki i nauki, że wszystko, co dotąd wiedzieliśmy o Wszechświecie okaże się śmieszne. Mam takie przeczucie ;). O ile oczywiście nie dopuścimy do głosu barbarzyńców z furczącymi zwojami bzdetów w ręku, głoszących potrzebę "pokory" (wobec nich), "poddania się woli" (oczywiście ich), bezmyślności i powrotu do zezwierzęcenia w szatach prostoty (oczywiście tylko elita nie będzie wtedy prosta; będzie zakręcona, bo zawsze się degeneruje przy sposobności). To już było i ten motyw powtarza się w kółko pod różnymi szerokościami geograficznymi. Jak nie w Indiach, gdzie najlepsiejsze klany najbielszych Hindusów pokonują Króla Małp z czarnymi (Bhagawadgita), to jakiś ród Nasi-ne-Wasi z Kioto pokonuje ród pochodzący od Oni i ustanawia tysiącletnią dynastię Słońca, w Chinach powstaje Zakazane Miasto, a w Europie Luter uważa Papieża za Diabła i to nie bez wzajemności.
Dopiero globalne spojrzenie uświadamia nam, jak wielka trwa paranoja i jak bardzo kapłani globalnego bajzlu (scjentolodzy? masoni?) obawiają się czytelnych i niepodważalnych za pomocą bełkotu kryteriów elitarności.
"Ja uważam, że jest dokładnie na odwrót i że ludzka ciekawość jest wpisana w Plan. Wręcz, że jest naszym obowiązkiem. Dekalog zaś jest bezpiecznikiem, żebyśmy w zapamiętaniu i fałszywym poczuciu mocy nie zniszczyli drzewa życia, na którego gałęzi siedzimy". I niech tak zostanie.
1. budowa wieży Babel
2. zepsucie i odstępstwo od praw Bożych przed potopem.
3. odrzucenie Mesjasza przez Żydów, plemię wybrane - "podsumowane" przez Boga zburzeniem świątyni i ustaniem ofiar świątynnych na niemal 2000 lat.
4. Bunt, którego jesteśmy świadkami, jest potężniejszy i najbardziej totalny spośród wszystkich.
Zgadzam się z tym, jak Pan go diagnozuje w obszarach cywilizacyjnym, naukowym i kulturowym. Jednak jego źródło i epicentrum od samego początku znajduje się w sferze ducha. Architekci współczesnej cywilizacji otwarcie urządzają świat w oparciu o zasady sprzeczne z prawem danym ludziom przez Boga. W odpowiedzi na każde z praw Dekalogu człowiek ustanowił tysiące własnych praw jawnie z nimi sprzecznych, i nie ma sensu bawić się w wyliczanki, bo trzeba by spisać dzieło obszerniejsze od całej Biblii.
Bóg powiedział: "Bądźcie płodni i mnóżcie się, abyście zaludnili ziemię." Współczesny człowiek tysiącami swoich wynalazków niszczy płodność. Potem również przy pomocy swoich wynalazków - przywraca ją, tym, którzy są zdolni za to zapłacić.
Bóg jako dawca życia jest Panem początku i końca życia każdej istoty ludzkiej, również tej jeszcze nie narodzonej: " Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat". Człowiek zabrał się nie tylko za aborcję i in vitro. Kolejne "osiągnięcia" to eutanazja i handel częściami zamiennymi do ludzi. Z programami depopulacji Ziemi w tle.
Kto będzie Stwórcą i Prawodawcą: Bóg czy człowiek - właśnie to jest istotą tej całej wojny.
Świątynie opustoszały, i Bóg chyba już nie chce składanych w nich ofiar - na urągowisko zamieniają się w to, czym w istocie już są: w kluby, lokale rozrywkowe i sterty gruzu.
Pytanie: czym to się skończy. Myślę, że to się już kończy, i bicz Boży poszedł w ruch. Biczem Bożym zwykle były plemiona dzikie i krwiożercze i jedno tylko nie jest pewne: czy to wystarczy do zrównoważenia Sprawiedliwości oraz oczyszczenia wszystkiego "aż do gołej ziemi".
Ziemia nie zostanie obmyta falami nowego potopu, tak napisano w Biblii. Czego się spodziewać? morza krwi? oceanu ognia? Cokolwiek to będzie, nie liczyłabym na hollywoodzki happy and, bo za daleko to wszystko poszło.
Wieża Etemenanki częściowo uległa zniszczeniu w czasach perskich. Aleksander Wielki rozkazał rozebrać ruiny i zamierzał ją odbudować, ale śmierć przerwała jego plany. Resztę cegieł wykorzystano do budowy odległego o 85 km Bagdadu. Oczywiście można za żydami utożsamiać Marduka z Szatanem, bo składano mu ofiary z ludzi. Jednakowoż jeden z żydowskich władców postawił sobie w Świątyni w Jerozolimie kilkanaście ołtarzy Marduka i nawet spalił mu w ofierze własne dziecko, co potwierdzają pisma (wygrzebał to dr Krajski).
Ponadto, czy Bóg JHWH mówił żydom, by odbudowali świątynię? Nie, świadczy o tym dekret Cyrusa, króla Persji, na który powołują się żydzi. To Cyrusowi nakazał odbudowę, a Cyrus właśnie ogłosił się czcicielem Marduka dla zaskarbienia sobie przychylności Babilończyków. Czyli w świecie starożytnym te dwie istoty nadprzyrodzone mogły być początkowo traktowane jakby stanowiły jedność. Pogański król Cyrus został nazwany pomazańcem Jahwe oraz pasterzem Jahwe. Król Cyrus mówi o sobie, iż JHWH - Bóg nieba dał mu wszystkie królestwa ziemi. Podobnie jak nowy król Dawid, czyli Mesjasz: http://pwtw.pl/wp-conten… .
Jednakże w świecie naukowym panuje przekonanie, że żydzi już tyle nakłamali w swoich pismach, że należy przez palce patrzeć także na dekret Cyrusa. Nie no oczywiście, że Jahwe to nie żaden Marduk, ale o tym dowiadujemy się już od żydów i jakoś parę wieków później.
Czymkolwiek zatem była wieża Babel i gdziekolwiek została wzniesiona - w jej historii ważna jest ta warstwa biblijnej opowieści, która dzieje się w sferze ducha i w sferze relacji z Bogiem. Bóg - jako istota potężna nie mógł się przestraszyć budowli wzniesionej przez ludzi, można się domyślać, że był w stanie wznieść o wiele potężniejszą, gdyby to miało jakikolwiek sens. Interwencja Boga nastąpiła z powodu pychy budowniczych, którzy odwrócili się od Stwórcy. Człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boże - miał powracać do swego Stwórcy, ale uniesiony pychą - poszedł drogą upadłych aniołów. W tym momencie nastąpiła korekta, Bóg powiedział: "Nie pozwalam, byście szli tą drogą". Tylko rzeczywistość duchowa ma znaczenie w tej opowieści, i jest sprawą drugorzędną położenie wieży oraz to, czy była zbudowana z kamienia, czy z cegieł suszonych na słońcu, które się porozłaziły gdy nadeszła "epoka gwałtownych opadów".
"(...)Oczywiście można za żydami utożsamiać Marduka z Szatanem, bo składano mu ofiary z ludzi.(...)"(cyt.). Trop jak najbardziej słuszny. Różne plemiona zamieszkujące ziemię aż do czasów najnowszych otwierały się na rzeczywistość duchową, co nie powinno dziwić zważywszy, że początkiem i właściwym celem każdego człowieka jest duchowy Bóg. Tylko, że nie znając właściwej drogi, zagubionej jeszcze przez jakichś pradawnych przodków - zamiast Bogu prawdziwemu oddawano cześć krwiożerczym demonom. Plemiona uprawiające plugawe, krwiożercze i fałszywe kulty szły pod miecz - na kartach Biblii mamy wiele tego przykładów. Bóg nie pozwalał złożyć sobie w ofierze ani bydła, zdobytego na tych plemionach, ani nawet złotego kruszcu. Z powodu obrzydzenia.
W czasach nam bliższych - wyginęły plemiona Ameryki Południowej, które uprawiały krwawe kulty składając ofiary z ludzi. Przypadek?
"(...) Pogański król Cyrus został nazwany pomazańcem Jahwe oraz pasterzem Jahwe. Król Cyrus mówi o sobie, iż JHWH - Bóg nieba dał mu wszystkie królestwa ziemi.(...)".
I nie ma w tym nic dziwnego. Bóg używa takich narzędzi, jakie są mu użyteczne. Na kartach Biblii takim narzędziem jest np. król Nabuchodonozor, który też nie był prawowiernym żydem.
Każdy z nich dostał władzę na chwilę, nie do końca świata, odgrywał swoją rolę i stawał się historią, a plemię Izraela trwało. Na planszy tego świata Bóg grał cały czas jednym pionkiem, wszystkie inne się zmieniały.
Wieża Babel była zwykłą wieżą (piramidą), do momentu, aż znaczenie nadali jej żydzi i odmienne babilończycy.
Majowie nie wyginęli, bo niedawno udało im się popędzić żydowskich ortodoksów z wioski w Gwatemali, którzy próbowali ich zmusić do uznania Starego Testamentu za słowo boże. Wyginęła co najwyżej zdegenerowana inteligencja - odpadł trzeci lub czwarty człon rakiety, a reszta leci dalej.
Plemię Izrael dziś samo nie wie czym jest i co ma głosić. Są jeszcze bardziej pomieszani niż Polacy po setkach lat wojen i niewoli. Oni przetrwali w takim samym stopniu jak wieśniacy z dumnego narodu Majów. No ale buńczuczna propaganda jest zawsze czynnikiem sklejającym skołatane przez czas i dzieje nacje. Na te kanwie powstał właśnie Stary Testament - jest opisem z natury wychodzenia narodu ze stanu skołatania. Widać to tam wyraźnie, gdy niektórzy zostają zakwalifikowani do następnego etapu (przez samych siebie, Jakub i Rebeka), zaś pozostali potraktowani jak silniki wspomagające start i dlatego lecą w dół (Izaak i Ezaw).
proszę skasować ten martwy wpis. Dziękuje.
No tak, może innymi słowami, ale napisałem właściwie to samo. Ale warto zauważyć, że słowo "Bóg" jeszcze "działa" w Polsce. Na zachodzie odpowiedzią jest milczenie, albo atak. Nie wiem czy Kościół zaniedbał nauczania Biblii, czy też nie miał siły na taka naukę. Nie może jednak uciec od swojej powinności, bo ta będzie go obowiązywała do końca tego świata. Wśród naszych biskupów nie ma też świadomości, że najbardziej w tej wojnie światów jest zagrożony Watykan. Wróg znakomicie wie gdzie ma uderzyć. Co potem? Moim zdaniem Kościół powinien wrócić do szpitali, do zakładania spółdzielni, do ludzi pracy i ludzi myśli, ale nie w sposób arbitralny i nie pod baldachimem, lecz w taki sposób, który współuczestniczy w życiu z ludźmi. Powinien zająć się humanistyką, wydawać prasę i książki na wysokim poziomie, szanując przez to ludzi. Potrzebny jest nowy zakon, który dostosuje Kościół do nowego życia i znajdzie wspólny język z wiernymi - nie w oparciu o Kościół ludowy, który zamyka, lecz na wyższym poziomie, który otwiera. Bierność Kościoła jest, niestety, forma eutanazji. I to jest bardzo poważna sprawa.
Te informacje podaje Wikipedia, ale też w formie sygnału: https://pl.wikipedia.org…
Tu znalazłem więcej:
http://hokkaido-poland.c…
http://src-h.slav.hokuda…
http://www.town.biratori…
http://www.icrap.org/jp/…
https://eprints.lib.hoku…
http://instytut-polski.o…
http://www.takenakadouki…
Nawet są blogi na ten temat:
https://ameblo.jp/kawai-…
https://blog.goo.ne.jp/k…
Można używać translatora, ale uwaga, wychodzą kompletne bzdury :)) i trzeba zarezerwować sobie z godzinkę, żeby poprawić tekst ręcznie. Co ciekawe są tu inne informacje niż w Wiki:
ピウスツキ(Piłsudski) ポーランドの文化人類学者のピウスツキと結婚した樺太のチュフサンマの姓。息子は木村助造(1903年2月14日 - 1971年6月5日)。娘は大谷キヨ(旧姓:木村、1905年12月8日 - 1984年1月4日)。
Piłsudski (Piłsudski) nazwisko Chufusanma Sachalin żonaty Piłsudskiemu polskiego antropologa kulturowego. Syn Kimura Jozo (14 lutego 1903 - 5 czerwca 1971). Córka Otani Kiyo (nazwisko panieńskie: Kimura, 1905 08 grudnia 2009 - 04 stycznia 1984).
W SL zainteresował mnie motyw wirtualnego świata, którego obiekty można dla własnych potrzeb modyfikować, zmieniać ich cechy i do tego je oprogramować tak, żeby reagowały na zdarzenia, np. dotknięcie ręką lub tylko pojawienie się w pobliżu. Zająłem się wiec tworzeniem skryptów w miejscowym języku programowania LSL (Linden Script Language). Jest to taki dziwny język, który bazuje na zdarzeniach i stanach, czyli np. akcjach użytkownika i funkcjach uruchamianych, gdy obiekt przechodzi w jakiś nowy stan. Gdy obiekt wchodzi w stan początkowy, czyli jest uwalniany z Inventory użytkownika na zewnątrz, to mówimy że jest "rezowany" (ang. rezing), wchodzi w stan, który jest związany z funkcją on_rez() i to w niej piszemy nasz kod. Podobnie dotykany obiekt wywołuje funkcję touch_start(...), którą możemy zmodyfikować i np. kazać obiektowi krzyknąć llSay(0, "Łapki przy sobie!");. Na tym etapie nie jest to specjalnie skomplikowane i bawią się w to nawet dzieci.
Drugi poziom wtajemniczenia polega na umiejętności dostawania się do zmiennych i obiektów środowiskowych, jak powiedzmy ustawienia serwera, czy nadane w danej symulacji uprawnienia dla awatara i jego obiektów. To pozwala np. napisać sobie skrypt latania w powietrzu albo teleportacji przez ścianę i włożyć np. w pierścionek lub bransoletkę, którą awatar nosi na ręku. Oczywiście na tym etapie zaczynają się też działania w świecie SL nielegalne, które są domeną miejscowych hakerów zwanych grieferami. Przeciwko nim firmy ochroniarskie tworzą skrypty, które chronią nieruchomości i obiekty podczas jakichś większych imprez. Np. giełdę akcji miejscowych firm przed demonstracjami lewaków - portier ma przycisk, który uruchamia skrypt, który wykopuje wskazane awatary poza serwer. Ja dotarłem do etapu, gdzie łączy się i synchronizuje akcje pomiędzy różnymi oprogramowanymi obiektami, a więc mogłem już projektować różne użyteczne systemy - np. krzesła dla nowicjuszy, które służą do ich zwabiania na przykład do sklepów w ten sposób, że płacą powiedzmy 1 Linden dolar za 5 minut siedzenia. W ten sposób wszedłem w środowisko właścicieli sklepów, nieruchomości i projektantów w SL. Miałem własną nieruchomość i firmę, a nawet grałem akcjami na giełdzie. Byłem takim miejscowym burżujem ;)
Czas spędzałem w ten sposób, że wchodziłem na sandbox, czyli taki serwer z odblokowaną większością możliwości tworzenie obiektów i uruchamiania skryptów i tam testowałem różne rzeczy, a gdy się zmęczyłem, to włóczyłem się po gridzie (grid = sieć serwerów SL) w poszukiwaniu wrażeń. Odwiedzałem też sklepy.
Chwila nieuwagi wystarczyła, żeby kliknęła złośliwie w jakąś opcję menu, a ponieważ konto było podpięte pod kartę VISA z jakimiś drobnymi środkami pieniężnymi, więc transakcja została zawarta, a zwrotów nie uwzględniono. Wściekłem się nie na żarty, bo w ten oto głupi sposób zostałem oszołomionym właścicielem awatara filigranowej gejszy w białym kimonie w czarne trupie czaszki, z czarnymi włosami upiętymi w kitki na dwóch piszczelach. Wszystko to kosztowało bodajże około 1000 Lindenów! (o ile pamiętam przelicznik USD/LD był 1:10, a dolar po 5 zeta). Po prostu masakra. No cóż, stało się. Zablokowałem dostęp do karty, siostra dostała opierpapier i szkolenie i od tego momentu pozwalałem jej czasem pograć tą jej gejszą. Muszę jeszcze wyjaśnić, że postać awatara w SL zmienia się podobnie jak garnitur, w dowolnym momencie; można być wilkołakiem, ogrem, gejszą, a za moment Michaelem Jacksonem. Nic trudnego. Jednak wraz ze zmianą postaci awatara, zmienia się także cały zestaw skryptów i animacji tak, żeby wilkołak poruszał się normalnie jak wilkołak, Michael tańczył i śpiewał, zaś gejsza miała japońskie miecze i do tego umiała nimi walczyć.
Od tego momentu moje życie w SL uległo całkowitej zmianie. Gdy jednego dnia kończyłem zabawę na sandboxie jako normalny poważny awatar programisty w męskim stroju wizytowym, to już następnego znajdowałem go porzuconego przez siostrę na jakiejś dyskotece techno z zainstalowanym na plecach ustrojstwem steampunkowym do puszczania kolorowych baniek i czułkami na głowie. Gdy wieczorem wyłączyłem SL z awatarem siedzącym w hallu giełdy, to nazajutrz odbierałem go rozciągniętego na plaży na wirtualnej Okinawie. W którymś momencie ta dziwna wirtualna cyfrowa schizofrenia zaczęła mnie po prostu bawić. Na całe szczęście siostra nie znała dobrze angielskiego, więc kompletna kompromitacja chyba nie była możliwa. Pozwoliłem nieść się temu potokowi zdarzeń i gdy ona poznawała kogoś interesującego służyłem za tłumacza i suflera. W ten sposób poznałem Hiro.
W trakcie rozmów nie zabrakło akcentów związanych z dziwnym językiem, którego przykłady widoczne były w każdym miejscu, które odwiedzaliśmy. Co się wtedy zwykle mówi? No oczywiście, że japońskiego, to człowiek by się nigdy w życiu nie nauczył i jeszcze tych tysięcy liter. Wtedy żywiołowo zaoponował Hiro i rzekł, że wcale nie trzeba na początku uczyć się znaczków, tylko samej wymowy, dźwięków odpowiadających znaczkom, czyli zapisu zwanego romanizacją, a po japońsku romaji. Reszta przychodzi z czasem. Bzdura stwierdziłem i na dowód wkleiłem jakiś losowy znaczek kanji. Dla mnie przedstawiał on kilka krzaczków na krzyż i tyle. To jest kwiat - 花 hana, powiedział Hiro. To już mnie kompletnie powaliło. Gdzie on widział takie kolczaste kwiaty? Wtedy on wskazał ten znaczek z prawej dolnej części i powiedział taberu, które zmienia znaczenie, a ten znaczek z lewej oznacza człowieka. Swoją cząstkę dorzuca też ta górna część. W sumie daje to kwiat.
No to już było dla mnie zbyt wiele. Nie dość, że znaczki składają się z innych znaczków, zmieniają znaczenie w zależności od zajmowanej pozycji, w zależności od pozycji zmieniają kształt i się upraszczają - inaczej wyglądają leżąc, a inaczej stojąc - to jeszcze czyta je się różnie w zależności od okoliczności! Do następnej rozmowy podszedłem bardziej przygotowany i zapytałem wprost, który z elementów znaczka jest radykałem. Miałem na myśli główny rdzeń, wokół którego buduje się cały symbol kanji i który wybiera grupę znaczeń dla tego symbolu. Wtedy Hiro zdegustowany zapytał, czy ja jestem radykałem, co u nich znaczy mniej więcej tyle, co u nas faszysta. Mówię mu, że nie, ale gdzieś takie informacje wyczytałem. Roześmiał się i wtedy zaczęliśmy rozmawiać o innych sprawach. Okazało się, że Hiro jest inżynierem oprogramowania i ma komputer oraz łącze tak szybkie, że aż mnie ogarnęła zazdrość. Restart trwał koło minuty.
Któregoś dnia z nudów wpisałem w Google frazę "japanese language" i wtedy trafiłem na strony zawierające samouczki. Pierwszą była strona About.com, gdzie pewna Japonka objaśniała po swojemu wszystkie zagadnienia, włącznie z przyrządzaniem potraw z jakiegoś ślimaka i savoir vivre. Tej strony już chyba nie ma, ale to nieważne, bo podobnych są tysiące. To jednak było coś dziwnego, bo oto zacząłem uczyć się japońskiego za pośrednictwem angielskiego. Po jakimś czasie w księgarni internetowej kupiłem swój pierwszy słownik, potem dwa tomy gramatyki i kaligrafię. Później jeszcze znalazłem program Influent oraz całą masę japońskich gier na Steamie. W ten sposób poradziłem sobie z nauką sam i bez pośredników. Niestety, to było niemal 10 lat temu, a ponieważ nawał pracy nie pozwolił mi na pełne oddanie się nowej pasji, zostawiłem to w takim rozgrzebanym stanie.
Dziś poradzę sobie z odszukaniem informacji na stronach japońskich, przeczytam to, ale ani nie umiem mówić (wymowa jest dość dziwna, np. nie ma tam dźwięku el), ani pisać po japońsku (potrzebna kaligrafia, a w komputerze specjalna klawiatura). Może jeszcze kiedyś się zmuszę do wysiłku, ale to wyłącznie w ramach prywatnego hobby ;)
Ta strona najbardziej przypomina stary portal About.com: http://www.guidetojapane…
Klawiatura: https://en.wikipedia.org…
https://www.freejapanese…
A teraz przykład, dlaczego najlepiej samemu sobie radzić niż liczyć na translatory. Weźmy stronę https://translate.google… ustawmy tam z lewej język japoński, a z prawej polski. Fraza do przetłumaczenia to powiedzmy: X = ぼくのむすこはれごのてんさいだ。
Translator podaje znaczenie X jako "Mój syn jest świątynią.". Ale dodajmy jedynkę na początku, czyli "1"+X i dostaniemy "Mój syn jest kaczką." Podobnie "A"+X, "Mój syn to kaczka.". Jeżeli dodamy dwójkę "2"+X, to mamy "Mój syn jest wytrwały." Dla "R"+X mamy "Mój syn jest filarem." Bawić się można długo i namiętnie, tylko co to ma za związek z japońskim?
Pewnie niewielu ludzi testuje najpierw sprzęt na którym chce podziałać, nieprawdaż? Panowie inżynierowie z Googla mieli chyba jakąś wódczaną wizję ;))))
Na przykład mówiąc "Donna benkyo demo kiso ga taisetsu desu" albo "Kono ie wa kiso ga shikkari shite imasu", przekażę mu "Podstawy są ważne w każdej nauce" i "Ten dom ma solidne fundamenty". Natomiast translator Google z uporem maniaka twierdzi, iż powiedziałem "Kasztan jest ważny nawet w Denwa" albo "Ten układ rozrodczy jest solidny." No ale na głupka nie ma sposobu ;) Gdybym chciał okazać się bardziej japoński, to dalej zastąpiłbym sylaby symbolami hiragany. I tu jest właśnie pies pogrzebany. Hiragana nie oddaje dokładnie treści wypowiedzianej w języku japońskim (romaji), gdyż wiele znaków i sekwencji kanji może mieć to samo czytanie. Widać to zresztą w podręcznikach do nauki japońskiego, gdzie małymi znaczkami hiragany ponad znakami kanji pokazuje się, jak należy to przeczytać. Ale znaki oprócz dźwięków określają jeszcze kontekst. W przypadku japońskiego, pierwsze zdanie mógłbym rozpocząć tak "Mój pies (swoim) ogonem macha". Po przerwie mógłbym kontynuować "Pies macha ogonem ze szczęścia", lecz to spowodowałoby już pewną nerwowość u Japończyka. Gdybym trzecie zdanie zaczął znów od psa, to bym go wkurzył. My nie widzimy w tym nic złego, u Anglików nawet nie dało by się pewnych rzeczy powiedzieć bez powtórzeń (gramatyka), ale Japończycy dodają zdania do utworzonego pierwszym zdaniem kontekstu i nie lubią się powtarzać. O tym warto pamiętać.
Teraz proszę zwrócić uwagę na te pogrubione wyrazy powyżej. Tak właśnie rozbiera się na składowe zdania w języku japońskim. Każda taka partykuła "ga", "wa", "no", "ni", "o", "ka" itd. nadaje słowom znaczenie i do tego określa ich rolę gramatyczną. Pogrubione końcówki tych zdań są odpowiedzialne za przekazanie intencji i określają, czy zdanie w ostateczności jest pytaniem, przypuszczeniem, stwierdzeniem faktu, czy może wyrzutem. W tym ogonie też zawiera się informacja o tym, jakim szacunkiem obdarzamy rozmówcę. Inaczej będą wyglądały końcówki zdań kierowanych do obcej nam osoby, inaczej do przełożonego, a jeszcze inaczej w przypadku powiedzmy zalotów. Typowe końcówki to "...desu", kiedy stwierdzamy, że coś jest jakieś, "...desu ka" gdy pytamy, czy coś jest jakieś, "...imasu" - masz, "...imasu ka" - czy masz? i tak dalej. Takim przykładem końcówki o większym ładunku szacunku jest "shimashita".
Za podmiot można uważać to coś, co występuje przed pierwszym znakiem "ga" (が), "ka" (か) lub "wa"/"ha" (は). Chociaż bardziej poprawnie należałoby mówić o całym zdaniu wprowadzającym podmiot. A teraz ciekawostka, sam symbol "ha" ustawia nam już resztę zdania, bowiem też robi za coś w rodzaju "jest". W przypadku zdań formalnych, ugrzecznionych tak samo początek zdania będzie sygnalizował to, co nastąpi na końcu. W końcu jest to albo w nazwie podmiotu (rząd, prezes) albo w nazwie wydarzenia, które opisujemy (święto, rocznica). Pozostałe partykuły wskazują orzeczenie, mówią jaki jest stosunek podmiotu do drugiego rzeczownika (np. mój syn), a także do czynności, którą wykonuje, sposób, czas i miejsce.
Najłatwiej jest rozpoznać znak "no" (の), który ma wiele znaczeń, ale głównie oznacza dopełniacz, "coś z czegoś", "część czegoś", "ktoś skądś", nawet czasem "coś w czymś" chociaż tu częściej występuje "ni". Zresztą nie trudno to zweryfikować: https://pl.wikibooks.org…