Dziś trygonometria jest tym przedmiotem w szkole średniej, który służy generalnie do przestraszania, zmuszania do nauki pamięciowej, najczęściej kucia do testów, a następnie odstrzału osobników nieprzystosowanych do cudownego systemu polskiej edukacji. Gdy słucha się wynurzeń typowych nauczycieli matematyki na ten temat, często odnosi się wrażenie, że albo nie ma już żadnych innych zastosowań trygonometrii i ogólniej geometrii, albo po prostu sami nie wiedzą co mówią. Tymczasem trygonometria jest niezwykle prosta do wyłożenia, łatwo się uogólnia, jeszcze w latach 80-tych była kluczowym elementem wszelkich egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie w formie zadań o stożkach, ostrosłupach i graniastosłupach. Jako zwarta część geometrii jest wdzięcznym narzędziem uczącym umiejętności dowodzenia twierdzeń i ich poprawnego stosowania w zadaniach. Ale przede wszystkim stanowi stały punkt odniesienia, do którego zawsze można się odwoływać przy znacznie trudniejszych zagadnieniach. Jest jak latarnia morska. Nie musi być skomplikowana, żeby była niezwykle użyteczna.
Pierwszym z brzegu przykładem złej praktyki w nauczaniu matematyki, a trygonometrii w szczególności, może być umiejscowienie przedmiotu fizyka na tle programu matematyki. Zwykle z fizyką kojarzą się nam zadania, w których "badamy" zachowanie się różnych ciał spychanych brutalnie z równi pochyłej, wystrzeliwanych z armaty w rzutach poziomym i ukośnym, a w najlepszym razie dyndających na sznurku (w wersji humorystycznej na sprężynie). O ile ciała zachowają jeszcze jakąś formę, można je tak odwirować, aż im moment obrotowy wyjdzie bokiem. Żeby jednak urzeczywistnić te wszystkie horrory, uczeń musi już znać jakieś pojęcia dotyczące trójkąta, a przynajmniej liczyć biegle wszystkie te sinusy i cosinusy. Dlaczego tak nie jest opiszę dalej. Najczęściej fizykę umieszcza się w formie okrojonej bezpiecznie na rok przed maturą, pozostawiając na ostatni moment tylko te najtwardsze orzeszki, które się jedynie "dyskutuje". Nadal daleko poza zasięgiem rozumienia ucznia szarej szkoły średniej pozostają optyka, obwody elektryczne, a nawet umiejętność sprytnego rozkładu sił na wektory. Zachodzi nawet obawa, że i te prostsze zagadnienia robi się gdzieniegdzie tylko pro forma i z musu, a nie na poważnie. Nie mówię tu rzecz jasna o dobrych szkołach, których program jest specjalnie stworzony dla kształcenia ukochanych Sykstusków ludzi bogatych lub wpływowych, bo to jest zupełnie inny świat, ale o zwykłej szarej polskiej szkole na prowincji, w której prekariat zajmuje się klonowaniem prekariatu. Mówię o tej szarej masie uczniowskiej, która w wyniku "kształcenia" błąka się potem po świecie w poszukiwaniu korepetycji z oczywistości, zupełnie jak słynny Koziołek Matołek w poszukiwaniu Pacanowa.
Aby nie być gołosłowny, podam tu linki do tej radosnej futurologii, zwanej dla niepoznaki i trochę pewnie dla jaj podstawą programową:
1) Fizyka z jakiejś szkoły: http://www.zs-korzkiew.z… - Miażdżąca ocena programu znalazła się na stronie 211. Jest tam m.in. zawarta taka opinia Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE): "Analiza rozwiązań zadań w arkuszu dla poziomu podstawowego wskazuje na spore braki zdających w prostych umiejętnościach matematycznych. Zdający słabo radzili sobie z działaniami na potęgach, przekształcaniem ułamków czy sprowadzaniem do wspólnego mianownika." Nic dodać nic ująć - po prostu druzgocąca ocena pracy nauczycieli matematyki nie tylko z ogólniaka, ale przede wszystkim ze szkoły podstawowej oraz gimnazjum. Gdzie jest w tym nasza trygonometria? No cóż, sinusy to właśnie działanie na ułamkach i to nie byle jakich, potędze 2 oraz 1/2 i te rzeczy. Tłumaczyć chyba nie trzeba.
2) Matematyka - ograniczę się do etapu czwartego, bo już widzę po uczniach, że gimnazjum to był czas stracony (dwa lata w plecy): większość użytecznych zagadnień jest przeniesiona do programu rozszerzonego, czyli na zawsze już pozostanie poza zasięgiem zwykłego zjadacza chleba. Jeśli teraz wykopiemy gdzieś cudem opinię CKE lub innych gremiów o kompetencjach matematycznych maturzystów, to będzie ona przypominać jako żywo propagandę sukcesu z czasów Gierka: "Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich z wielką satysfakcją odnotowuje konsekwentne dążenie systemu oświaty do poprawy jakości wykształcenia absolwentów szkół średnich. Konferencja z uwagą obserwuje kolejne działania MEN w tym zakresie, zdając sobie sprawę, że od skuteczności tych działań w dużym stopniu zależą także efekty kształcenia osiągane w systemie szkolnictwa wyższego. W szczególności dotyczy to kwestii właściwego przygotowania młodzieży do studiów realizowanych z uwzględnieniem nowych form prowadzenia procesu kształcenia. Konferencja konsekwentnie wspiera wszystkie działania zmierzające do tego, by na uczelnie trafiali coraz lepiej przygotowani kandydaci na studia." Bla bla bla...
Porównując te dwie wypowiedzi - dotyczącą nauczania fizyki, z tą mówiącą o sukcesach matematyki - można wyciągnąć tylko jeden logiczny wniosek. Szkołę średnią kończą masowo ludzie, którzy nie radzą sobie z "działaniami na potęgach, przekształcaniem ułamków czy sprowadzaniem do wspólnego mianownika", a następnie fuksem prześlizgują się na studia wyższe. Tam dokonuje się kolejny etap obróbki prekariatu, czyli nadawanie "specjalistom" dyplomów magistra. Do czego to w efekcie prowadzi, wyjaśniał już na palcach w swoim wykładzie pan Krzysztof Karoń. Roszczeniowa wrzeszcząca tłuszcza alogicznych przygłupów z uprawnieniami nadanymi na kredyt jest w stanie rozsadzić od środka każdy racjonalny system. I nie oszukujmy się, jeśli komuś uda się z takimi podstawami prześliznąć przez wydział matematyki, to jako wewnętrzny gorszy sort, na bank zechce "dorobić sobie" pedagogikę, a następnie ma wszelkie szanse zostania nauczycielem podstawówki lub ogólniaka w swojej gminie. Wtedy kółko się zamyka.
Niedawno przyszedł do mnie z matką, przybity uczeń drugiej klasy ogólniaka (w dawnym programie trzeciej) z klasówką pełną czerwonych zer i z prośbą o natychmiastowy ratunek. Na co dzień uczy się on w szkole średniej, która dumnie mieni się szkołą o profilu informatycznym, do której uczęszcza też więcej pociech z okolicy. Taka moda. Zawalona klasówka dotyczyła miejsc zerowych funkcji takich jak f(x)=ax+b, a w najgorszym przypadku z parametrem jak np.: "Dla jakich m funkcja f(x)=(2m+1)x-m+2 ma rozwiązanie". Dosłownie i proszę się nie śmiać, bo taka jest rzeczywistość, proszę Państwa. Gdy wstępnie spytałem o podstawowe umiejętności ucznia, czyli szkicowanie wykresów, tangens, od biedy sinus z cosinusem, musiałem zahaczyć o trójkąt prostokątny, czyli stosunek różnicy igreków do różnicy iksów, gdyż chciałem znaleźć jakiś wspólny język, w którym moglibyśmy się porozumieć, to spotkała mnie początkowo cisza, a następnie świetnie zagrane oburzenie, że takich rzeczy nie było jeszcze na lekcji. Pomyślałem, że w tym tempie to pewnie nigdy nie będzie. Dostrzegłem tu całą miałkość owego systemu propagandy sukcesu w edukacji, która uczy ataku, w odpowiedzi na praktyczną próbę rozwiązania problemu. Uczeń ten miał jednakowoż wszelkie prawo się wzburzyć i poczuć urażony, gdyż dostając ciurkiem oceny 4, a nawet 5 ze "znajomości bieżącego materiału", mógł sobie wyrobić odmienne od mojego zdanie o swej wybitnej wiedzy, wyjątkowości, a rodzice mogli być wbijani w dumę dobrymi ocenami swej pociechy. Kłopot w tym, że rzeczywistość skrzeczała niemiłosiernie, a pacjent okazał się być kompletnym matematycznym głąbem, burakiem sięgającym korzeniem szkoły podstawowej, którego najpierw należałoby nauczyć liczyć do pięciu na palcach, a potem modlić się o jakiś cud. Tylko przypadek oraz chwilowe zaniechanie uczenia na testach spowodowały, że nastąpił ten "niespodziewany" coming out. Najgorsze jednak było to, że z relacji delikwenta wynikało, iż na takim samym poziomie była niemal cała klasa. Przypomnę dla porządku - mówimy o trzeciej klasie ogólniaka w starym czteroklasowym systemie, choć niektóre technika zawodowe były kiedyś pięcioletnie.
Dziś już wiem, że w przerwie świątecznej będę zmuszony zasiąść z pociechą do serii bolesnych tortur. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że pani od matematyki bez ogródek, podobno naopowiadała uczniom głupot, że "informatykowi w zasadzie nie jest potem potrzebna matematyka". Wiem to z relacji rzeczonego ucznia, ale jego poziom wiedzy powoduje, że nijak nie mogę znaleźć argumentów na potwierdzenie tezy przeciwnej. Któż nie skusi się bowiem na takie gładkie wytłumaczenie swojego nieróbstwa? Zupełnie, jakby większość programu matematyki była tylko i wyłącznie po to, żeby można było zrobić na bieżąco jakieś testy. A w ogóle to można zapomnieć. Słyszycie to drodzy Państwo!? Czy to słyszycie!? W efekcie pociecha z rozbrajającą szczerością oświadczyła mi, że po szkole i tak zostanie dyplomowanym technikiem informatykiem, który obecnie uczy się operowania w języku SQL na bazach danych, choć kompletnie nie rozumie na czym polega suma oraz przecięcie zwykłych zbiorów, a nawet programowania, choć nie rozumie nawet starożytnego algorytmu Euklidesa. Każdy z nas pragnie mieć takiego informatyka w urzędzie i technika w szpitalu, odpowiedzialnego za bezawaryjne działanie sprzętu monitorującego funkcje życiowe, nieprawdaż? Nie umie liczyć na ułamkach, nie umie rozkładać liczb naturalnych na czynniki, nie wie co to wielomian, szuka miejsc zerowych równania, rozwiązuje funkcję kwadratową, trygonometrię traktuje jak kosmos i nie umie naszkicować prostej na płaszczyźnie. Ale ma aspiracje. Słysząc "tangens kąta nachylenia", choć "współczynnik kierunkowy prostej" jest w skąpym programie i w jego śmiesznym podręczniku, zaczyna się kłócić o niezgodność z "materiałem". Bo przecież to jest niepotrzebne informatykowi, jak mówiła pani. Słowem prawdziwy horror.
Zresztą, nieważne jakimi słowami się ten patologiczny stan opisze. Parlamentarnymi czy nie. Podejrzewam, że spustoszenia w świadomości społeczeństwa w Polsce, dokonane metodą "postępowych europejskich reform programów nauczania", są już tak poważne, że większość nastolatków i ludzi dwudziestoparoletnich nawet nie wie o czym tu piszę i skutkiem tego nie dostrzega żadnego zagrożenia. Nawet gdybym zacytował tu program "nauczania" z Generalnej Guberni, a następnie przetłumaczył w punktach na program "kształcenia" zbieraczy szpinaku u Bauera w Niemczech, będzie to tylko rzucanie grochem o ścianę. Zgnilizna jest już zbyt powszechna i dotyka przede wszystkim polską "samorządową" prowincję. Pilnie potrzeba tu radykalnych zmian, a nie kosmetyki i paplania profesorskich autorytetów o gruszkach na wierzbie. Potrzeba głębokiej orki, a tymczasem w programie PIS-u rozwiązań jest jak na lekarstwo. Jak dotąd, jedyną realną propozycją MEN, jest sypnięcie więcej kasy obecnym nauczycielom i wspierającym ich autorytetom uczelnianym. Świetnie, będzie więcej testów. Kolejny rocznik skończy w ciemnej... Zresztą nie ważne gdzie, bo nie mam najmniejszego zamiaru sondować.
Artykuł ten traktuję więc jako wstęp do serii tekstów o tym, jak z mojego punktu widzenia powinno się realizować nauczanie matematyki w Polsce, aby przyniosło to jakiś wymierny trwały skutek. Żeby podstawy zwykłych rachunków, a nie wyimaginowanej górnolotnie tytułowanej "matematyki", a także zdolność logicznego rozumowania na poziomie zero plus, zostały w pamięci i świadomości ucznia na całe życie i to "bez napinki". Gdy skończę już z tą patologią szkół średnich, obiecuję, że przejdę do ciekawszych tematów ;)
Zacząłem od trygonometrii nie bez powodu. Jej właśnie będzie dotyczył mój następny tekst. Udowodnię Państwu na palcach, że jest możliwe nauczyć się kompletnie całej licealnej trygonometrii w jeden weekend i to bez konieczności uczenia się na pamięć twierdzeń oraz wzorów. Jedyne rzeczy, których należy się nauczyć, to głównie nazwiska, nazwy twierdzeń i rozmaitych wzorów, żeby zachować jakiś związek z literaturą. Całą resztę można w każdym momencie wyprowadzić, posługując się odpowiednimi rysunkami na serwetce lub blacie stołu w kawiarni "Szkocka", jak zwykł był to czynić genialny Stefan Banach i jak powstała słynna notacja polska. Pokażę na tym przykładzie, jak należy prawidłowo ćwiczyć poszerzanie wyobraźni, jak efektywnie wykorzystywać pamięć, na co zwrócić szczególną uwagę, a także jak wykorzystać typową dla dziecka ciekawość oraz spostrzegawczość, żeby już nigdy "tępe kucie matmy" nie spędzało mu snu z powiek. Ci Państwo, którzy obserwują moje partyzanckie teksty "podziemne" na Naszych Blogach, pewnie już przeczuwają, że zachodzi poważna obawa, iż rzeczywiście mogę to zrobić. Postaram się więc urzeczywistnić te obawy. Będzie to mój prezent na gwiazdkę. :)
*****
PS: Mam właśnie przed sobą zestaw zadań z pracy kontrolnej numer 6, korespondencyjnego kursu przygotowawczego z matematyki na wyższe uczelnie. Organizowała to m.in. Politechnika Warszawska. Ja wysłałem w sumie kilkanaście takich prac, a pierwsze będąc w klasie trzeciej, czyli peowskiej drugiej. Do tego zachęcał nas nauczyciel. To nawet nie jest poziom dawnych wojewódzkich konkurów matematycznych czy olimpiady, w których też uczestniczyłem. Proszę zauważyć na tych przykładach, jak w ciągu zaledwie ćwierćwiecza poziom nauczania matematyki w Polsce (głównie prowincjonalnej) sięgnął dna:
Zad: Rozwiązać 2ˣ + log(1 + 4 ˣ) ≥ x·log25 + log6
Zad: Rozwiązać cos3x + cos5x + cos7x = 0
Zad: Udowodnić 1 ³ + 2 ³ + 3 ³ + ... + n ³ = (1 + 2 + 3 + ... + n) ²
Zad: Czworościan regularny o boku a. Oblicz promień kuli stycznej do wszystkich krawędzi.
Zad: Zbadaj przebieg zmienności funkcji f(m)=x₁(m)·x₂(m), gdzie x₁(m) i x₂(m) są pierwiastkami równania (m + 2) ² x² + 6(m + 2) x + m ² = 0.
Zad: Mamy zbiór liczb trzycyfrowych utworzonych z cyfr 1,2,...,9. Jakie jest prawdopodobieństwo wylosowania: a) liczby parzystej; b) liczby podzielnej przez 3.
Zad: Mamy elipsę o równaniu x ² + 4y ² − 4 = 0 i prostą x + y − 1 = 0. Obliczyć pole prostokąta, który powstaje ze stycznych do elipsy o współczynniku kierunkowym identycznym z daną prostą.
Dla porównania podam jeszcze przykład zadań przygotowawczych na olimpiadę i to złośliwie z czasów tak zamierzchłych jak 1968 rok. Gdy w końcówce lat 80-tych dostałem się na studia, to pewien doktor matematyki oświadczył z rozbrajającą szczerością, że właśnie m.in. on układa te wszystkie zabawne zadania olimpijskie i są one głupiutką zabawą w porównaniu z rzeczywistym materiałem studiów. Jednym słowem, spuścił całe powietrze z nadętych gottwaldowców i dziś wiem, że miał całkowitą rację. Kłopot w tym, że on nie był jeszcze wtedy w stanie przewidzieć tych hord historyków dorywających się do władzy w Polsce, którzy z rozkoszą zrealizują stary niemiecki ideał wykształconego Polaka.
Zad: Rozwiązać w liczbach całkowitych równanie x + y = (x − y) ².
Zad: Dowieść, że żadna figura nie może mieć dwóch środków symetrii.
Zad: Dane są punkty A,B,C,D nie leżące na jednej płaszczyźnie. Wyznaczyć płaszczyznę, której odległości od tych punktów są równe.
Zad: Obliczyć a ⁴ + b ⁴ + c ⁴ wiedząc, że a + b + c = 0, a ² + b ² + c ² = 1.
Zad: Znaleźć takie liczby naturalne a i b (a < b), żeby suma wszystkich liczb naturalnych niemniejszych od a i niewiększych od b była równa 2000.
Zad: Danych jest na płaszczyźnie n punktów, z których p należy do jednej prostej (3 ≤ p < n), a oprócz nich żadne 3 nie są współliniowe. Ile jest trójkątów, których wierzchołkami są dane punkty?
Jest ktoś chętny? :D
A co by było, gdybym nie umiał nawet dodawać ułamków?
Otóz ta mądrość wynikała z konieczności dostosowania mentalności pracownika do wymagań pracy. No, a teraz w rozwiniętej gospodarce polskiej jakie mamy wymagania mentalnościowe i jakie miejsca pracy ? Weźmy popularne - sprzedaż, wsparcie sprzedaży, marketing. Tu nie ma czasu na takie bzdety jak sinusy, tu trzeba myśleć Panie, sprzedawać, czarować , na uszach stawać, grać , wiedzieć, umieć się znaleźć.
Nie ma firm technologicznych , projektowania maszyn, badań - nie ma sinusow.
Gdyby jeszcze przemiany lat 90 promowały technologie ! Ale nie . Promowały budki, butiki itp oraz przekręty.
x=18 deg. lub PI/10. Korzystając z symetrii funkcji cos względem zera dla cos 5x =0
Wielokrotności można ewentualnie zobaczyć na wykresie. Wyplotować sobie tę funkcję.
Lub profesjonalnie liczyć. Ale to już nie jest rozrywka.
0 = cos3x+cos5x+cos7x = cos(5x−2x)+cos5x+cos(5x+2x) = cos5x·cos2x+sin5x·sin2x + cos5x + cos5x·cos2x−sin5x·sin2x = 2cos5x·cos2x + cos5x.
Czyli cos5x·(2cos2x+1)=0, które zachodzi w dwóch przypadkach (spójnik logiczny "lub"):
1) cos5x=0, stąd 5x=π/2 + kπ, k∈ℤ, x=π(1+2k)/10
2) 2cos2x+1=0, cos2x=−1/2, ale mamy 2 przypadki 2x=4/3π + 2kπ oraz 2x=2/3π + 2kπ. Czyli: x=2/3π+kπ lub x=1/3π+kπ, k∈ℤ.
Są zatem trzy rodziny rozwiązań.
Skorzystałem ze wzoru: cos(α ± β) = cosα·cosβ ± sinα·sinβ.
Dowód: Tworzymy trójkąt, którego jeden z kątów jest równy α+β (ramiona a i b) i którego wysokość h spuszczona z tego wierzchołka na przeciwległy bok c dzieli ten kąt właśnie w tym stosunku na kąt α oraz β. Mamy cosα=h/a, cosβ=h/b, sinα=x/a, sinβ=(c−x)/b, gdzie x i c−x są długościami odcinków na które wysokość dzieli bok c. Z twierdzenia cosinusów dla kąta α+β (uogólnienie tw. Pitagorasa na dowolne trójkąty) mamy c²=a²+b²−2ab·cos(α+β). Potem np. x wraz z h eliminujemy z tw. Pitagorasa dla mniejszych trójkątów: x²+h²=a² oraz (x−c)²+h²=b², a dodatkowo rozkładamy c we wzorze z tw. cosinusów na x i resztę c−x, żeby skorzystać z policzonych sinusów. Potem dokonujemy serii podstawień, by wyeliminować ze wzoru wszystkie długości boków i korzystamy przy tym m.in. z tw. sinusów.....
Dowód jest dość długi i można go wygooglować. Ale warto też zrobić do końca samemu.
Tu mam jeszcze takie dwa zadanka ze starej książki mojego ojca z 1964 roku, "Konkursnye zadachi po matematike" N. S. Zalogin (wtedy jeszcze były po rusku):
868. Uprościć wyrażenie: sin²α + sin²β + 2sinα·sinβ·cos(α + β)
901. Udowodnić: cos(α − β) − sin(α + β) = (cosα − sinα)(cosβ − sinβ)
1009. Wykluczyć α z układu równań: cos(β + α) = m, cos(β − α) = n.
Kiedyś to się właśnie tak robiło - trzaskało się trzysta takich zadanek i człowiek wiedział na czym stoi ;)
Aby nie zapomnieć o żadnym rozwiązaniu muszę też uzupelnić : w zadaniu o płaszczyznach są 4 rozwiązania, 4 płaszczyzny równo odległe od 4. punktów. Podałem ideę jak je konstruować.
Mam nadzeiję, że obecne władze to naprawią,,,
Pozdrawiam i życzę zdrowych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia.
mleko rozlalo sie jakies 20 lat temu, w czasach gdy dzieci celebrytow i nowobogackich zaczely byc zagrozone zdawaniem matur - zaczeto majstrowac nie tylko z "lub czasopisma"(przychodzi rywin do michnika). wciaz wsrod elyt w dobrym tonie jest bredzic, nawet publicznie "ja to bylem/bylam zawsze noga z matmy/fizy i jezykow" - w sensie a patrz do czego doszlem/doszlam
Mnie, od kiedy przeczytałem wiersz: http://malowane-wierszem…; geometria zawsze kojarzy się z poezją.
Dobrych, spokojnych Świąt dla Pana Waszeci.
W końcu spotkałem jeszcze dziwnego człowieka,
Który po swych rodzicach nie nosił żałoby,
Nie rozpaczał przy ludziach, nie chodził na groby;
Lecz czasem tylko jego zapadła powieka
Przyjmowała do siebie promyczek wesela,
A ten tak blado, drżąco spod rzęsów wystrzela,
Jakby się od księżyca nauczył mrugania.
Ten człowiek od pierwszego z światem przywitania
Był bardzo nieszczęśliwy, ale się nie zrażał,
Patrzył w niebo i, pełniąc swoje obowiązki,
Na ziemię mało zważał.
On nawet w drobnych rzeczach był prześladowany,
Jakby go los trefnisiem dla siebie uczynił;
On często cierpiał potwarz, choć nic nie zawinił;
On, pragnąc zerwać różę, rwał ostre gałązki...
Ten więc człowiek, sierota, od nieszczęść ścigany,
Patrząc w górę, ze świętym uśmiechem proroctwa
Mówił do mnie, że nie ma bynajmniej sieroctwa!
Ja zaś jakoś niechcący ku niebu spojrzałem,
A niebo było gwiaździste;
W gwiazdach więc tajemnicę tych słów wyczytałem,
Bo one tam wyraźne były, oczywiste;
Potem, gdy dusza swego skosztowała chleba,
Nie mogłem się już więcej oderwać od nieba,
Które mnie wciąż ciągnęło silnym, wonnym tchnieniem.
Pragne sie podzielic moim ulubionym Poeta Rabindranath Tagore z poematu Szept Duszy
Życie religijne jest wyzwoleniem świadomości. Osiągnąwszy je, wszędzie już znajdujemy dostęp do duszy. Aż do tej chwili patrzymy na człowieka tylko przez swój egoizm lub też uprzedzenia, oddzielające nas od wszystkiego, niby zasłona z mgły. Dopiero gdy ta zasłona się podniesie, spostrzegamy nie tylko żywe kształty świata, ale stajemy się bliscy ich wiecznej istocie, którą jest nieopisane piękno. Bywa, że ludzie dowodów na potwierdzenie prawd religijnych szukają w świecie zewnętrznym. Natrafiają tam może na duchy lub też na inne nadzwyczajne zjawiska przyrody, jednakże do poznania prawd religii nie prowadzą one tak samo, jak słówka słownika nie wyrażają poezji.
Życie nasze osiąga swój punkt najwyższy, gdy może gościnnie przyjąć naszego Boga. Żyjemy na bożym świecie lecz zapominamy o Bogu, albowiem kto tylko bierze, sam nie dając, nigdy nie znajdzie prawdy. Podobni jesteśmy pustyni która wchłania w siebie deszcz, ale nie daje w zamian owoców, a przez to jej wchłanianie jest bezcelowe. Bóg daje nam swój świat, lecz dopiero gdy swój własny świat ofiarujemy Bogu, czynimy Jego dar swoją własnością.
Dosiego Roku Bracie Polaku..Dziekuje ,ze jestes..
Miałem ponad 50% nieobecności na przedmiotach takich jak polski i matematyka.
(faktycznie jeszcze więcej, ale dużo godzin miałem jednak usprawiedliwionych).
Nie miałem pojęcia o większości spraw, nie czytałem książek. Pierwszego dnia czytając streszczenia i zapisując niechlujnie rzeczy, które wydały mi się wartościowe
, postanowiłem całkowicie zrezygnowany zobaczyć co z tą matematyką, nigdy nie byłem w to dobry, ale to tylko dlatego, że byłem zbyt leniwy,
a od nauczycieli nie raz słyszałem, że się do tego nie nadaje, akceptowałem to, był to dla nas wygodny układ :)
Przejrzałem jedną maturę przejrzałem drugą i zauważyłem, że poziom podstawowy to naprawdę jest poziom podstawowy,
oprócz tego że matura z matematyki to tak naprawdę
z roku na rok to samo. Bardzo schematyczna! Same najłatwiejsze zadania z każdego z poszczególnych-ogólnych działów,
nawet te ostatnie zadania podobno trudniejsze, to praktycznie to samo co wcześniej tylko że zamiast sobie policzyć na boku,
albo strzelić na chybił trafił musimy przedstawić swoją wizję egzaminatorowi do oceny. Popracowałem nad tym z 10h,
sam w spokoju rozumiejąc, że jest duża szansa na to, że nie zdam, jeśli faktycznie szczerze się w to nie zaangażję.
Kiedy czegoś nie rozumiałem wpisywałem na youtube matemaks i on krok po kroku pokazywał o co chodzi
(a chodzi tam zawsze o najprostsze działania wykonywane w odpowiedni sposób) z rachowaniem, problemów nigdy nie miałem, moim problemem było to, że nie rozumiałem jak dojść
do wyniku, mając wtedy tą świadomość uznałem zrezygnowany, że jedyne co mogę to usiąść i zrobic te kilkaset zadań.
Faktycznie wystarczyło, skończyłem z jednym z najwyższych wyników w klasie (co nic nie znaczy bo z 20 osób 5 zdało mature a reszta nawet klasy nie skończyła)
ale moge zaryzykować stwierdzenie, że człowieka który skończył gimnazjum można do tych kilku przedmiotów przygotować w rok, i to bez
jakiegos prawdziwego tyrania dzień w dzień, mówimy o podstawie, bo tak naprawdę przedmiotu rozszerzonego nawet nie trzeba zdać, by mieć maturę, co oczywiście jest absurdem, ale w tym szalenstwie
jest metoda. Oczywiście starają się jak mogą, aby nawet największe tumany mogły się legitymować tym papierkiem.
Jeśli chcemy rozmawiać o nauczycielach to mam z nimi spore doświadczenie, chyba
jestem jedną z nielicznych osób, które podczas 3 letniego okresu liceum szkołe zmieniały 4 razy.
Wszyscy nauczyciele, albo byli całkowicie obojętni, albo rozhisteryzowani, szczekając wpisywali same jedynki.
Problemem jest przymus szkoły! Szkoła nie powinna być obowiązkowa trudno wytłumaczyc 10 latkowi po co chodzi do szkoły, ale od tego są rodzice, a banda bezkarnych tumanów przeszkadzająca na lekcjach
w liceum to następna patologia, nie mówiąc już o przypadkach ze szkół zawodowych gdzie rzucali w nauczyciela śmieciami i kręcili filmiki to juz nie takie dzieci blisko 18!
no co to jest ludzie, nie chcecie sie uczyc droga wolna? to jest poważne? i ciąganie takich
po szkołach, bo i tak i tak on ma prawo i obowiazek nauki. I potem rośnie takie roszczeniowe pokolenie któremu się wydaje, że świat się wkoło nich kręci, wiem bo i ja byłem parę lat ofiarą nieświadomą
tego systemu.
Cały ten system błędnie nazywany systemem oświaty mieli to wszystko od niechcenia, od nauczycieli po uczniów, mówimy tu o ogóle, bo znam co prawda niewiele, ale kilka
osób, które można powiedzieć wzbijały się, znacznie ponad przeciętną jeśli chodzi o poziom (warto zaznaczyć, nie dzięki szkole i nauczycielom, tylko własnej sumiennej pracy w domu)
to są to wyjątki, którym faktycznie zależy nie na tym żeby dostać 5 ze sprawdzianu tylko żeby coś wiedzieć, warto nadmienić, że istnieją prawdziwi nauczyciele, którzy widać, że sa zadowoleni ze swojej
pracy, a nie tylko czekają na wakacje.
Nauka w szkole jest bardzo mało efektywna, coś co szkole zajmuje rok, normalny człowiek przyswoi 4x szybciej.
Szkolnictwo ciągle zaniża poziom, starając się, aby każdy pierwszy lepszy debil, był przynajmniej magistrem.
Każdy nauczyciel dostaje do łapy program co jak i kiedy ma być omawiane, to kolejna z patologii, nie ma żadnej wymiany myśli
więc jak chce się być nauczycielem to trzeba wykonywac odgórne rozkazy ministrów edukacji, którzy mają o edukacji spatologizowane pojęcie.
Szkoła od samego początku stara się zwalczyć myślenie.
O przypomniało mi się na koniec jak nam w podstawówce, nauczycielka mówiła - Pamiętajcie kochani nauczyciel ma zawsze racje, nie warto się z nimi kłócić, bo
zawsze postawi na swoim. Przysięgam tak kiedyś nam powtarzano, że z nauczycielami nie warto dyskutować! Ja wtedy nawet nie rozumiałem za bardzo co tam do mnie mówią
człowiek to poprostu przyswajał, ale takie myśli gdzieś tam powtarzane na długo potrafia zostac w glowie.
No chyba, że pani nauczycielka miała racje i wystarczy miec licencjat z filologii angielskiej, żeby wiedzieć wszystko :D
Nie mów Imci, że na egzaminach wszystko było z trygonometrii takie proste.
Rozwiązywanie przenikających sie brył wymagało niezłej wyobraźni.
Pzdr