Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego***

Zbigniew Gajek vel Janko Walski, 29.10.2017

Masę stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie jakichś szczególnych wartości - w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym - lecz czują się „tacy sami jak wszyscy” i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni.

Kiedy się mówi o Wybranych jako przeciwieństwie Masowych, często zniekształca się znaczenie tego określenia nie dostrzegając tego, że człowiek wybrany to nie ktoś butny i bezczelny uważający się za lepszego od innych, lecz ten, który wymaga od siebie więcej niż inni, nawet jeśli nie udaje mu się samemu tych wymagań zaspokoić. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie jest najbardziej podstawowym kryterium podziału ludzkości na dwa typy osobników: tych, którzy stawiają sobie duże wymagania, przyjmując na siebie obowiązki i narażając się na niebezpieczeństwa i tych, którzy nie stawiają sobie samym żadnych specjalnych wymagań, dla których żyć, to pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płynąć przez życie jak boja poddająca się biernie zmiennym prądom morskim.

Podział społeczeństwa na Masowych i Wybranych nie jest zatem podziałem na klasy społeczne, lecz na klasy ludzi i nie można go łączyć z podziałem na klasy wyższe i niższe.

Cechą charakterystyczną naszych czasów jest panowanie masy, tłumu, nawet w grupach o elitarnych dotychczas tradycjach. Tak więc także w dziedzinie życia intelektualnego, które z samej swej istoty wymaga określonych kwalifikacji, daje się zauważyć stały wzrost znaczenia pseudointelektualistów, niedouczonych, niebędących w stanie osiągnąć należytych kwalifikacji i którzy z natury rzeczy powinni być w tej dziedzinie zdyskwalifikowani. To samo można powiedzieć o wielu potomkach „arystokracji”. Z drugiej strony nie jest obecnie wcale rzadkością natrafienie wśród „ludu” - osób nieaspirujących do Wybranych, którzy niegdyś służyli jako typowy przykład tego, co nazywamy „masą”, na jednostki o umysłach w najwyższym stopniu uporządkowanych i zdyscyplinowanych.

Jesteśmy świadkami triumfu hiperdemokracji, w ramach której masy działają bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje aspiracje i upodobania. Masy są przekonane o tym, że mają prawo nadawać moc prawną i narzucać innym swoje, zrodzone w kawiarniach, racje. To samo ma miejsce w innych dziedzinach życia, a szczególnie w sferze intelektualnej. Być może mylę się, ale wydaje mi się, że obecnie pisarz, kiedy bierze do ręki pióro, by napisać coś na znany mu gruntownie temat, powinien pamiętać o tym, że przeciętny czytelnik, dotąd tym problemem nie zainteresowany, nie będzie czytał dla poszerzenia własnej wiedzy, lecz odwrotnie – po to, by wydać na autora wyrok skazujący, jeśli treść jego dzieła nie będzie zbieżna z banalną przeciętnością umysłu owego czytelnika. Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym.

Jaki jest zatem ów człowiek masowy, który zdominował dziś życie publiczne - zarówno polityczne, jak i pozapolityczne? Dlaczego jest taki, jaki jest, czyli jak do tego doszło, że się takim stał? Odpowiedzieć trzeba od razu na oba pytania, bo odpowiedzi te wzajemnie się uzupełniają. Ludzie, którzy dążą obecnie do wysunięcia się na czoło europejskiego życia, bardzo się różnią od tych, którzy w XIX wieku życiu nadawali ton, choć jednak przyjście ich przygotowane było i ukształtowane przez wiek XIX. Każdy człowiek o przenikliwym umyśle, żyjący w latach 1820, 1850 czy 1880, mógł dzięki prostemu rozumowaniu przewidzieć a priori powagę obecnej sytuacji historycznej. I rzeczywiście, nie dzieje się dzisiaj nic nowego, czego by z góry nie przewidziano sto lat temu. „Masy nacierają” powiadał apokaliptycznie Hegel. „Jeśli nie znajdzie się nowa siła duchowa, to nasza epoka, która jest epoką rewolucyjną, skończy się katastrofą”, zapowiadał August Comte. „Widzę nadciągającą falę nihilizmu!” - wołał ze skał Engandyny wąsacz Nietzsche.

W diagram psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy wpisać dwie podstawowe cechy: swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb, szczególnie w odniesieniu do własnej osoby, oraz silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili. Obie te cechy są charakterystyczne dla psychiki rozpuszczonego dziecka.

Współczesne masy ludzkie otacza świat pełen możliwości, a na dodatek pewny i bezpieczny, zastają one wszystko gotowe, będące do ich dyspozycji, ogólnie dostępne, jak słońce i powietrze, nie wymagające jakiegokolwiek uprzedniego wysiłku. Tak też można wyjaśnić demonstrowany przez masy, absurdalny stan ducha: nie interesuje ich nic poza własnym dobrobytem, a jednocześnie nie mają poczucia więzi z przyczynami tego dobrobytu. Zdobyczy cywilizacji nie odbierają jako cudownych, genialnych konstrukcji, których istnienie należy pieczołowicie podtrzymywać; wierzą więc tylko, że ich rola sprowadza się do wymagania istnienia tych ostatnich, jak gdyby chodziło o przyrodzone prawa.

Człowiek, którego analizujemy, przyzwyczaił się nie odnosić własnej osoby do żadnej zewnętrznej instancji. Zadowolony jest z siebie takiego, jakim jest. Skłonny jest zupełnie szczerze - i to nie przez próżność - jako rzecz najbardziej naturalną w świecie przyjmować i brać za dobrą monetę wszystko, co w sobie napotyka: mniemania, pożądania, upodobania i wybory. Dlaczego by nie miał tak robić, skoro nikt ani nic go nie zmusza do uprzytomnienia sobie, iż jest człowiekiem drugiej kategorii, nader ograniczonym, niezdolnym do stworzenia ani zachowania nawet tej organizacji, która zapewnia jego życiu pełnię i zadowolenie, co z kolei daje mu podstawę do owej afirmacji własnej osoby?

Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem „zbuntowaną masą”. To właśnie znaczy mieć duszę hermetycznie zamkniętą. W tym wypadku chodzi o hermetyczność intelektualną. Dany osobnik poruszając się wśród pewnego zbioru idei, który w sobie nosi, zadowala się nimi, uznając się zarazem za intelektualnie dojrzałego i pełnego. Nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się dzieje wokół niego, rozsiada się wygodnie i na stałe wśród swoich własnych idei.

Oto właśnie mechanizm zamknięcia się w sobie. Człowiek masowy uważa się za uosobienie doskonałości. Człowiek wybitny musi być bardzo próżny, by czuć się doskonałym, a jego wiara we własną doskonałość nie jest czymś wrodzonym, czymś pozostającym w organicznym związku z jego osobowością, lecz wynika z jego próżności i nawet dla niego samego ma charakter fikcyjny i problematyczny. Dlatego też człowiek próżny potrzebuje innych, u których szuka potwierdzenia opinii, jaką chciałby mieć o sobie samym. Na szczęście człowiek szlachetny, nawet wtedy, kiedy „zaślepia” go próżność, nie czuje się nigdy prawdziwie doskonały i pełny. Inaczej ma się rzecz z przeciętnym człowiekiem naszych czasów, z nowym Adamem - jemu nie przyjdzie nawet do głowy powątpiewać o własnej doskonałości. Jego wiara w siebie samego jest iście rajska, tak samo jak wiara Adamowa. Wrodzona hermetyczność duszy wyklucza zaistnienie warunku koniecznego do odkrycia własnej niedoskonałości, jakim jest porównanie siebie z innymi. Porównać się z bliźnim to znaczy wyjść na chwilę z siebie samego i przenieść się do duszy kogoś innego. Ale dusza przeciętna niezdolna jest do transmigracji, najszlachetniejszej formy sportu.

Człowiek masowy raz na zawsze uznaje za święty zbiór komunałów, szczątków idei, przesądów czy po prostu pustych słów, które za sprawą przypadku nagromadził w swoim wnętrzu, by potem ze śmiałością, którą wytłumaczyć można tylko naiwnym prostactwem, narzucać je innym. To właśnie uznałem za cechę charakterystyczną dla naszych czasów: nie to, że człowiek pospolity wierzy, iż jest jednostką nieprzeciętną, a nie pospolitą, lecz to, że żąda praw dla pospolitości czy wręcz domaga się tego, pospolitość stała się prawem.

Dzisiaj przeciętny człowiek ma bardziej taksujące „idee” na temat tego, co się we wszechświecie dzieje i co się dziać powinno. Dlatego też zatracił umiejętność słuchania. Po co słuchać innych, skoro wszystko, czego potrzeba, ma się już we własnym wnętrzu? Teraz już nie czas na słuchanie, a wręcz przeciwnie, na sądzenie, wyrokowanie, rozstrzyganie. Nie ma obecnie mowy o życiu publicznym, na które nie miałoby wpływu pospólstwo, jakkolwiek byłoby ślepe i głuche, narzucające wszystkim swoje „poglądy”.

Pojawił się typ człowieka, który nie chce drugiemu przyznać racji ani nie pragnie sam mieć racji, lecz po prostu jest zdecydowany narzucić swoje poglądy innym. I to właśnie jest owa nowość: prawo do tego, by nie mieć racji, podstawa do bezpodstawności. Człowiek przeciętny ma w swojej duszy zestaw gotowych „myśli”, brak mu jednak umiejętności myślenia. Nie ma nawet pojęcia o owym subtelnym żywiole, z którego idee czerpią swe soki żywotne. Chce wydawać sądy, ale nie chce uznawać warunków i założeń koniecznych do ich wydawania. Stąd też, praktycznie rzecz biorąc, jego „idee” są niczym innym, jak pragnieniami ujętymi w słowa.

Mieć jakąś ideę to wierzyć, iż posiada ona swe racje, a innymi słowy, wierzyć, iż istnieje jakiś rozum, jakiś świat zrozumiałych prawd. Myśleć, sądzić to tyle, co odwoływać się do owej instancji, uznawać jej nadrzędność, przyjmować jej kodeks i jej wyroki, czyli wierzyć, że wyższą formą współżycia jest dialog między racjami naszych idei. Ale człowiek masowy, podejmując dyskusję, czuje się od razu zagubiony i instynktownie odrzuca konieczność szanowania owej najwyższej instancji będącej poza nim. Dlatego „nowe” w Europie to hasło „koniec z dyskusjami” i niechęć do wszelkich form współżycia, które same przez się powodują poszanowanie norm obiektywnych we wszystkich dziedzinach życia, począwszy od prywatnej rozmowy, przez naukę, aż do parlamentu. Oznacza to odrzucenie współżycia w kulturze, czyli współżycia w ramach jakichś norm i powrót do współżycia barbarzyńskiego. Przechodzi się do porządku dziennego nad normalną procedurą postępowania, dążąc bezpośrednio do narzucenia innym swojego widzimisię i swoich życzeń. Hermetyczność duszy, która - jak już o tym była mowa - skłania masę do interweniowania w każdej dziedzinie życia publicznego, prowadzi nieuchronnie do tego, że jej jedyną procedurą postępowania staje się bezpośrednia akcja.

Człowiek masowy jest przekonany, że cywilizacja, w której się urodził i z której korzysta, jest czym równie spontanicznym i pierwotnym jak przyroda, i ipso facto staje się prymitywem. Wydaje mu się, że cywilizacja to dzicz.

Zasady leżące u podstaw świata cywilizowanego, który należy utrzymać przy życiu, dla współczesnego człowieka przeciętnego nie istnieją. Nie interesują go wartości leżące u podstaw kultury, nie solidaryzuje się z nimi, nie czuje się wcale skłonny do tego, by im służyć.

Przez starą Europę dmie wicher wszechogarniającej i nader różnorodnej farsy. Prawie wszystkie postawy, które się przyjmuje i manifestuje, są wewnętrznie fałszywe. Cały wysiłek skierowany jest na ucieczkę od własnego przeznaczenia, na niedostrzeganie go, na unikanie konfrontacji z tym, czym się być powinno. Życie jest tym bardziej humorystyczne, im bardziej tragiczna jest przybrana maska. Życie jest humorystyczne zawsze wtedy, kiedy przybierane postawy można odwołać czy unieważnić, a dana osoba nie identyfikuje się z nimi całkowicie i bez zastrzeżeń. Człowiek masowy nie stoi nogami na twardym i niewzruszonym podłożu swego przeznaczenia, lecz woli raczej fikcyjną egzystencję, zawieszony w przestworzach. Dlatego też te życia, bez wagi i bez korzeni - wyrwane ze swego przeznaczenia - tak łatwo dają się porwać nawet najsłabszym prądom.

Żyjemy w epoce „prądów” i „dawania się porwać”. Prawie nikt nie stawia oporu powierzchownym prądom, jakie się współcześnie pojawiają w sztuce, ideologii, polityce czy obyczajowości. Dlatego też retoryka odnosi teraz większe triumfy niż kiedykolwiek przedtem.

Zrozumienie obecnej sytuacji może nam ułatwić porównanie jej, przy zachowaniu oczywiście należnych proporcji, z innymi podobnymi sytuacjami, które miały miejsce w przeszłości. Tak się składa, że kiedy cywilizacja śródziemnomorska osiągała swój najwyższy poziom - to jest około III wieku p.n.e. - pojawili się cynicy. Na wspaniałych dywanach Arystypa stanął Diogenes w zabłoconych sandałach. Cynicy zaczęli się mnożyć, można ich było spotkać na każdym rogu ulicy i we wszystkich sferach społecznych. A przecież cynicy nic innego nie robili, jak właśnie sabotowali ówczesną cywilizację. Byli nihilistami epoki hellenizmu. W nic nie wierzyli i niczego nie tworzyli. Swoją rolę sprowadzali do rozkładania cywilizacji - lub raczej – do podejmowania prób jej rozkładu, bo im także nie udało się osiągnąć swego celu. Cynik, pasożyt na łonie cywilizacji, żyje z tego, że ją odrzuca, dlatego właśnie, że jest przekonany o jej niewzruszonej trwałości. Cóż robiłby cynik wśród barbarzyńskiego ludu, gdzie wszyscy w sposób naturalny i poważny to właśnie by czynili, co on w grotesce uważa za swoje osobiste zadanie? Kim byłby faszysta, który by nie mówił źle o wolności, czy superrealista, który by nie przeklinał sztuki?

Ten typ człowieka, zrodzony w świecie zbyt dobrze zorganizowanym, który widzi dla siebie same korzyści, a jest zarazem ślepy na niebezpieczeństwa, po prostu nie potrafi zachowywać się inaczej. Jest rozpuszczony przez środowisko, w którym żyje, przez „cywilizację”. „Beniaminek”, żyjący w niej jak w domu rodzinnym, nie odczuwa żadnej potrzeby wyjścia poza własne, kapryśne „ja”, nic go nie skłania do posłuchu wobec wyższych, zewnętrznych względem siebie instancji, a już najmniej czuje się w obowiązku docierania do najgłębszych pokładów własnego przeznaczenia.

Kto sprawuje dziś władzę społeczną? Kto narzuca naszej epoce swoją strukturę duchową? Jaka grupa cieszy się największym uznaniem, stanowi coś w rodzaju współczesnej arystokracji? Bez wątpienia inżynierowie, lekarze, finansiści, profesorowie, itp. Kto jest tej grupy najczystszym, najdoskonalszym przedstawicielem? Bez wątpienia ludzie nauki. Gdyby jakaś pozaziemska istota odwiedziła Europę w celu wyrobienia sobie o niej sądu i zwróciła się do jej mieszkańców o wskazanie takiej grupy ludzi, z którą się najbardziej identyfikują, Europejczycy bez wątpienia z dumą i przekonani o korzystnym wyniku oceny, wskazaliby ludzi nauki.

Tak więc okazuje się, że współczesny człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego. Nie wchodzą tu w grę jakieś szczególne przyczyny ani osobiste braki poszczególnych naukowców, po prostu sama nauka - rdzeń cywilizacji - przemienia ich w ludzi masowych, a więc czyni z nich prymitywów, współczesnych barbarzyńców.

Jest to sprawa dobrze znana: stwierdzono to niezliczoną ilość razy; ale dopiero teraz prawda ta, umieszczona w ogólnej konstrukcji tego eseju, nabiera w pełni znaczenia i wagi.

Początek nauk eksperymentalnych przypada na koniec XVI wieku (Galileusz), stają się one w pełni nauką pod koniec XVII wieku (Newton) i zaczynają się na dobre rozwijać od połowy XVIII wieku. Rozwój jest czymś innym niż konstytuowanie się i innym podlega regułom. Tak więc ukonstytuowanie się fizyki jako nauki (mianem tym obejmujemy zbiór nauk eksperymentalnych) wymagało ujednolicenia. O to właśnie starał się Newton i jego współcześni. Ale przed fizyką, w trakcie jej dalszego rozwoju, stanęły zupełnie inne zadania, wręcz przeciwne do dążeń unifikacyjnych. Warunkiem rozwoju w nauce stała się specjalizacja ludzi nauki. Specjalizacja ludzi, ale nie samej nauki. Nauka nie jest specjalistyczna. Gdyby tak było, to ipso facto przestałaby być prawdziwa. Nawet nauki eksperymentalne, wzięte w całości, nie byłyby prawdziwe, gdyby je oddzielić od matematyki, logiki czy filozofii. Natomiast praca w nauce, owszem, musi być w sposób nieunikniony coraz bardziej specjalistyczna.

Rozwój specjalizacji zaczął się dokładnie w tych czasach, które człowiekowi cywilizowanemu nadały nazwę „encyklopedycznego”. Wiek XIX rozpoczął się pod kierunkiem jednostek żyjących encyklopedycznie, chociaż wytwarzana przez nie produkcja miała już charakter specjalistyczny. W następnym pokoleniu równowaga zostaje zachwiana i specjalizacja zaczyna wypierać kulturę integralną z wnętrza człowieka nauki. Kiedy w roku 1890 trzecie pokolenie obejmuje władzę intelektualną w Europie - mamy już do czynienia z typem badacza naukowego, niespotykanym dotychczas w historii. Jest to jednostka, która z całej wiedzy, jaką należy posiąść, by być człowiekiem mądrym i inteligentnym, zna tylko jedną dziedzinę nauki, a naprawdę dobrze tylko drobny jej wycinek, będący przedmiotem jej własnej działalności badawczej. Dochodzi do tego, że za cnotę uznaje nieznajomość wszystkiego, co leży poza małym poletkiem przez nią uprawianym, a ciekawość dla całości wiedzy ludzkiej określa mianem dyletantyzmu.

Rzecz w tym, że człowiek, ograniczony do swego wąskiego pola widzenia, w istocie odkrywa nowe fakty, przyczyniając się do rozwoju swojej dziedziny nauki, której całość zna jedynie bardzo powierzchownie. Dorzuca w ten sposób kolejną cegiełkę do encyklopedii wiedzy ludzkiej, ale jej zupełnie świadomie i programowo nie ogarnia. Jak mogło dojść do podobnej sytuacji?

Należy tu raz jeszcze powtórzyć ów paradoksalny acz niezaprzeczalny fakt: nauki eksperymentalne zawdzięczają swój postęp w dużej mierze pracy ludzi absolutnie przeciętnych, a nawet mniej niż przeciętnych. Znaczy to, że współczesna nauka, podstawa i symbol naszej cywilizacji, daje schronienie i hołubi w swoim łonie ludzi intelektualnie poślednich, pozwalając im na skuteczne działanie. Przyczyna tego stanu rzeczy leży w fakcie, że główny motor rozwoju nowej nauki i całej cywilizacji, którą ona kieruje i ucieleśnia, stanowi zarazem najgroźniejsze dla niej niebezpieczeństwo. Mowa tu o mechanizacji. Olbrzymia część zadań, jakie są do wykonania w fizyce i biologii, to kwestia mechanicznych procesów myślowych, które przeprowadzić może każdy albo prawie każdy. Po to, by niezliczonym rzeszom badaczy ułatwić zadanie, można całą naukę podzielić na malutkie segmenty, umożliwiające zamknięcie się i odgrodzenie od innych. Owo chwilowe i praktyczne rozczłonkowanie wiedzy możliwe jest dzięki stałości i dokładności metod. Za pomocą tych metod pracuje się jak przy użyciu maszyny. Po to, by otrzymać wartościowe wyniki, nie potrzeba wcale znać ich sensu ani ich podstaw.

Tak więc większość naukowców przyczynia się do ogólnego postępu nauki siedząc w zamkniętych komórkach swoich laboratoriów, jak pszczoły w plastrze lub jak sztućce w swoim futerale. Ale sytuacja ta rodzi nadzwyczaj dziwny typ człowieka. Badacza, który odkrył jakieś nowe zjawisko przyrody, ogarnia siłą rzeczy poczucie wyższości i pewności siebie. W swoim mniemaniu czuje się usprawiedliwiony w tym, że uważa siebie za „człowieka, który wie”. I rzeczywiście, tkwi w nim fragment czegoś, co w połączeniu z innymi elementami, których w nim już nie ma, tworzy razem prawdziwą wiedzę. Taka więc jest sytuacja duchowa specjalisty, który w pierwszych latach tego wieku doszedł do stanu najbardziej frenetycznej przesady. Specjalista „wie” wszystko o swoim malutkim wycinku wszechświata, ale co do całej reszty jest absolutnym ignorantem.

Oto wspaniały przykład owego nowego człowieka, którego starałem się zdefiniować, opisując różne jego rysy i cechy. Mówiłem, iż jest to typ istoty ludzkiej nie mający w dziejach precedensu. Specjalista może posłużyć jako konkretny przykład tego gatunku, ułatwiając nam zrozumienie całego radykalizmu tej nowości. Przedtem ludzi dzieliło się w sposób prosty, na mądrych i głupich, na mniej lub bardziej mądrych i mniej lub bardziej głupich. Ale specjalisty nie można włączyć do żadnej z tych kategorii. Nie jest człowiekiem mądrym,bo jest ignorantem, jeśli chodzi o wszystko, co nie dotyczy jego specjalności; jednak nie jest także głupcem, ponieważ jest „człowiekiem nauki” i zna bardzo dobrze swój malutki wycinek wszechświata. Trzeba więc o nim powiedzieć, że jest mądro-głupi. Jest to sprawa nadzwyczaj groźna, oznacza bowiem, że człowiek ten wobec wszystkich spraw, na których się nie zna, nie przyjmuje postawy ignoranta, lecz wręcz przeciwnie, traktuje je wyniosłą pewnością siebie kogoś, kto jest uczony w swej specjalnej dziedzinie. I w istocie tak właśnie zachowuje się specjalista. Wobec polityki, sztuki, obyczajów społecznych i towarzyskich, a także wobec innych nauk przyjmuje postawę najgłupszego prymitywa; ale robi to z przekonaniem i pewnością siebie, nie dopuszczając - i to jest rzecz paradoksalna - możliwości istnienia specjalistów w tamtych dziedzinach. Cywilizacja, czyniąc go specjalistą, spowodowała zarazem to, że w pełni z siebie zadowolony zamknął się hermetycznie we własnej ograniczoności; a z kolei wewnętrzne poczucie zadufania i własnej wartości prowadzi go do tego, iż pragnie dominować także w dziedzinach nie mających nic wspólnego z jego wąską specjalizacją. Rezultat jest taki, iż mimo że w swojej specjalności osiągnął najwyższe kwalifikacje - specjalizację - a więc cechę wręcz przeciwną do tych, które charakteryzują człowieka masowego, to jednak we wszystkich innych dziedzinach życia zachowuje się jak pozbawiony wszelkich kwalifikacji człowiek masowy.

Nie jest to sprawa błaha. Każdy, kto chce, może zauważyć, jak głupio dziś myślą i postępują w takich sprawach jak polityka, sztuka, religia, lub gdy w grę wchodzą ogólne problemy życia i świata, „ludzie nauki”oczywiście, za ich przykładem, lekarze, inżynierowie, finansiści, nauczyciele, itp. Ta postawa „niesłuchania”, niepodporządkowywania się żadnym instancjom wyższym, która, jak już wielokrotnie powtarzałem, cechuje człowieka masowego, osiąga szczyty właśnie u tych ludzi częściowo wykwalifikowanych. Oni to symbolizują obecne imperium mas, które z nich w znacznej mierze się składa, a ich barbarzyństwo jest najbardziej bezpośrednią przyczyną demoralizacji Europy.

Z drugiej strony stanowią najjaskrawszy i najdoskonalszy przykład tego, jak cywilizacja zeszłego wieku pozostawiona własnym skłonnościom spowodowała odrodzenie się prymitywizmu i barbarzyństwa.

Najbardziej bezpośrednim wynikiem tej niczym nie kompensowanej specjalizacji jest to, że obecnie, kiedy mamy na świecie więcej „ludzi nauki” niż kiedykolwiek przedtem, mamy też znacznie mniej ludzi „kulturalnych i wykształconych" niż np. w roku 1750. Najgorsze jest to, że te naukowe pszczoły nie gwarantują nawet postępów samej nauki. Postęp w nauce wymaga tego, by od czasu do czasu, w ramach organicznej regulacji wzrostu, podsumować osiągnięte wyniki. Staje się to coraz trudniejsze, ponieważ ogarniać trzeba coraz to szersze dziedziny ogółu wiedzy. Newton mógł stworzyć system fizyki, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o filozofii, ale Einstein, by móc stworzyć teoretyczną syntezę, musiał najpierw przesiąknąć Kantem i Machem. Kant i Mach - nazwiska te tylko symbolizują cały ogrom myśli filozoficznej i psychologicznej, która wywarła wpływ na Einsteina - posłużyli do uwolnienia umysłu, otwierając Einsteinowi drogę do nowych teorii. Ale Einstein nie wystarczy. Fizyka wkracza w okres najgłębszego w swych dziejach kryzysu, a uratować ją może tylko nowa encyklopedia, bardziej systematyczna od pierwotnej.

Tak więc specjalizacja, dzięki której możliwy był rozwój nauk eksperymentalnych w ciągu całego wieku, dochodzi obecnie do momentu, od którego sama z siebie nie będzie już mogła postępować naprzód.

Chociaż specjalista nie zna zasad fizjologii wewnętrznej nauki, którą sam uprawia, to jednak jeszcze głębsza i groźniejsza jest jego ignorancja w zakresie dziejowych warunków przetrwania, czyli co do tego, jak powinny być zorganizowane społeczeństwa, a także wnętrze człowieka, by na świecie w dalszym ciągu istnieć mogli naukowcy. Zmniejszenie się liczby chętnych do podejmowania pracy naukowej jest symptomem budzącym zaniepokojenie wszystkich tych, którzy mają jasne wyobrażenie o tym, czym jest cywilizacja. Brakuje owej idei na ogół typowym „ludziom nauki”, śmietance naszej cywilizacji. Oni także wierzą, że cywilizacja jest czymś zastanym, odwiecznym i prostym jak skorupa ziemska i pierwotna puszcza.

*** Wpis skrojony z fragmentów słynnego eseju Jose Ortega y Gasseta p.t. „La rebelion de las masas” w tłumaczeniu Piotra Niklewicza: https://filspol.files.wordpress.com/2009/10/ortega-y-gasset-jose-bunt-mas.pdf. Gorąco polecam całość.
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 64515
Imć Waszeć

Dark Regis

08.11.2017 16:41

Jest jeden przykład toposu, którego nawet da się kawałek ugryźć. Ale zaraz za przytulną łączką leżą prawdziwe Pola Śmierci. G-zbiór (G-set) X jest to zbiór, na którym określone jest działanie grupy G. Morfizmem G-zbiorów jest funkcja (dla zbiorów) f:X->Y, która komutuje z działaniem grupy G, f(gx)=gf(x). Zauważmy, że działanie jest tu lewostronne; prawostronne jest takie f(xg)=f(x)g. To jest ważne jedynie z powodów formalnych, gdyż mamy tu zagadnienie lustrzane, które niewiele wnosi. Oznaczymy przez G-Set kategorię skończonych G-zbiorów z lewostronnym działaniem grupy G. Podstawowymi blokami do konstrukcji G-zbiorów są warstwy G/H dla podgrupy H. Dla danego elementu x zbioru X możemy określić jego tzw. stabilizator G[x]={g: gx=x}, czyli te wszystkie elementy grupy G, dla których x jest punktem stałym. To jest oczywiście podgrupa w G. Skoro podgrupa, to znów mamy zbiór warstw G/G[x], który jest izomorficzny z tzw. orbitą Gx={y: y=gx dla pewnego g z G} w kategorii G-Set. Zbiór wszystkich orbit oznaczamy X/G. Jest twierdzenie, że każdy G-zbiór można przedstawić jako sumę rozłączną jego orbit. Jest jeszcze coś takiego jak charakter elementu g, ch(g)={x: gx=x}. Mamy tu lemat Burnside'a, który pozwala zliczać orbity grup skończonych na zbiorach skończonych: liczba orbit jest równa sumie charakterów wszystkich elementów grupy, podzielonej przez rząd G (liczbę elementów). Łatwiej jest zapamiętać inne twierdzenie: rząd G (ozn. |G|) jest równy iloczynowi rzędu stabilizatora G[x] i długości orbity Gx, dla dowolnego x: |G|=|G[x]||Gx|. Ile jest wszystkich różnych naszyjników m-kolorowych z n paciorkami? Dla n=6, m=3 jest to 130. To zadanie domowe ;) Zobaczmy, że grupa G może też działać na zbiorze swoich własnych elementów. Można też zawęzić działanie do jakiejś podgrupy H, która działa lewostronnie na G. Wtedy otrzymujemy klasyczne twierdzenie Lagrange'a |G|=(G:H)|H|, które mówi, że rząd grupy jest równy rzędowi podgrupy pomnożonemu przez liczbę jej warstw, czyli po prostu rząd podgrupy jest dzielnikiem rzędu grupy. Dalej jest tylko gorzej. Przecież możemy zamiast grup skończonych wziąć grupy Liego. Reprezentacje grup. Możemy również wziąć grupy, które definiuje się na krzywych eliptycznych używanych w kryptografii, jakiejś Ax^3+Bx^2y+Cxy^2+Dy^3+Ex^2+Fxy+Gy^2+Hx+Iy+J=0. Liczba możliwości jest wręcz gigantyczna. Tu jest pewna praca doktorska, o toposach, ale uważam, że jest nieźle napisana w porównaniu do P.T.Johnstone'a: https://ruor.uottawa.ca/… Jak wygląda klasyfikator podobiektów dla G-Set? Zwykła kategoria zbiorów i funkcji ma klasyfikator podobiektów, którym jest zbiór dwuelementowy {0,1}. Bowiem dla każdego podbioru można określić jego funkcję charaterystyczną. W kategoriach przestrzeni topologicznych (Top), grup (Grp), pierścieni (Rng) nie ma takiego klasyfikatora. (...)
Imć Waszeć

Dark Regis

07.11.2017 09:49

Na stronie 25 jest wyjaśnione, kiedy to jest możliwe, ale wytłumaczenie tego wymaga odwołania się do funktorów reprezentowalnych, czyli do lematu Yonedy. Na szczęście jest to przypadek prosty. W toposie G-Set, gdzie G jest grupa dyskretną, klasyfikator podobiektów jest taki sam jak w Set, czyli zbiór dwuelementowy {0,1}. Jest to więc topos boole'owski i można zacząć się rozglądać za obiektem liczb naturalnych. Jaki więc jest obiekt liczb naturalnych w toposie G-Set? Jest to zwykły zbiór liczb naturalnych N z trywialnym działaniem grupy G. W zalinkowanym dokumencie jest wyjaśnienie jak to działa w G-Set dla grup topologicznych (Cont(G)), czyli też Liego. Okazuje się o dziwo, że to ten sam klasyfikator. Autor pracy naprawdę stara się wyjaśnić, jakie są różnice pomiędzy toposem G-Set, a np. kategorią grup, więc warto koło tej pracy pochodzić. Mnie właśnie obecnie bardzo interesuje, jaki jest wzajemny stosunek toposów postaci G-Set oraz kategorii grup Grp, w całym spektrum kategorii. Musi być jakiś głębszy związek i odniesienie do "układu okresowego" grup prostych, skoro jest tyle powiązań w rozmaitych teoriach szczegółowych i kombinatoryce. Topos jest uogólnioną przestrzenią, uogólnioną algebrą funkcji. Kategorią snopów. Samą esencją teorii geometrycznej pierwszego rzędu. Topos jest miejscem do uprawiania syntetycznej geometrii różniczkowej, syntetycznej teorii porządku (domain theory, chodzi np. o zbiory częściowo uporządkowane, tak dzikie, jak porządek wprowadzany przez miarę na rodzinie wszystkich podzbiorów danego zbioru X). Topos jest wreszcie semantyką dla intuicjonistycznego systemu formalnego, jest intuicjonistyczną teorią wyższego rzędu. Na zakończenie dodam, że toposy to nie wszystko. Już są nowe koncepcje, które jeszcze bardziej rozpychają ściany starej matematyki.
Ptr

Ptr

07.11.2017 17:14

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Na stronie 25 jest wyjaśnione

Meissner, krótkie, ale ciekawe. Dziś napotkane. https://www.youtube.com/…
Imć Waszeć

Dark Regis

07.11.2017 19:02

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Meissner, krótkie, ale

Bardzo dobry wykład. Wstrzelił się Pan w punkt mojej myśli tu zawartej, bowiem właśnie mówię o dokonywaniu transcendencji. Z tym, że to ma być chwilowo transcendencja zmieniająca warunki brzegowe, uwzględniająca epistemologiczne konsekwencje przyjętego paradygmatu kategorii, toposów i być może wkrótce jeszcze czegoś nowego. Za tym pójdą konsekwencje ontologiczne. Mówię też o błędności podejścia materializmu, redukcjonizmu, a także radykalnego racjonalizmu (w sensie opierania wszelkiego wyjaśniania na logice binarnej). Dlatego uważam, że dałem także częściową odpowiedź na odwieczne pytanie filozofii "Dlaczego istnieje raczej coś, niż nic?". Mianowicie pojmowanie natury rzeczy w kategoriach ścisłej dualności, w formie zero-jedynkowej {prawda, fałsz} albo {istnienie, nieistnienie} jest po prostu błędne. Toposy stanowią uzasadnienie tej tezy. Jest to tym, co w matematyce nazywa się sofizmatami. Jeśli nie uwzględnimy i nie udowodnimy wszystkich przypadków, nie uwzględnimy wszystkich założeń, to z danych zdań można wyprowadzić poprawne wnioski, które jednak nigdy nie będą opisywały żadnej realnej rzeczywistości. Podam Panu druzgocący przykład. Załóżmy, że mamy kwadrat ABCD (bok AB u góry, zgodnie z ruchem wskazówek zegara). Z wierzchołka C odkładamy odcinek CG równy CB (gdzieś odrobinę poza kwadrat, w bok od odcinka CB). Punkty A i G łączymy prostą. Odcinki AB i AG dzielimy na połowy odpowiednio punktami E i H. Ponieważ AB nie jest równoległe do AG, Więc odcinki prostopadłe do AB i AG, wychodzące w punktach E i H, też nie są równoległe. Przecinają się one w pewnym punkcie K. Rozpatrzmy następujące przypadki: \* Umowa: niech |XY| oznacza długość odcinka XY; K(XYZ) oznacza miarę kąta utworzonego z odcinków YX i YZ, w tej właśnie kolejności (łuk z YX do YZ). *\ 1) Punkt K leży ponad prostą DC wewnątrz czworokąta AGCD. Łączymy punkt K z wierzchołkami A,G,C,D. Wówczas |KD|=|KC| i |KA|=|KG|. Trójkąty KAD i KCG mają zatem odpowiednie boki równe. Stąd K(KDA)=K(KCG). Dodając kąty KDA i KDC oraz KCG i KCD (ale K(KDC)=K(KCD)), otrzymujemy równość K(ADC)=K(GCD). Z ryzunku widać, że to oznacza równość kąta prostego i rozwartego! 2) Punkt K leży na odcinku DC, tzn. dzieli go na połowy. Równość K(ADC)=K(GCD) otrzymujemy z przystawania trójkątów KDA i KCG. Jak wyżej! 3) Punkt K leży pod prostą DC. Łączymy punkt K z punktami D,A,G,C. Wtedy trójkąty KAH i KHG są przystające, więc |KA|=|KG|. Podobnie trójkąty KDF i KCF są przystające, więc |KD|=|KC| oraz K(KDC)=K(KCD). Stąd odpowiednie boki trójkątów KDA i KCG są równe, czyli K(KDA)=K(KCG). Odejmujemy od tych kątów równe kąty KCD i KDC, co daje K(ADC)=K(GCD). Znów kąt prosty równa się kąt rozwarty! O ile nie popełniłem literówki, to dowód jest w pełni poprawny. Wszystkie trzy przypadki zostały rozpatrzone. Co jest nie tak? W rzeczywistości punkt K leży poniżej prostej DC, ale tak, że odcinek GK nie ma punktów wspólnych z kwadratem ABCD. To "ukryte" założenie było kluczowe.
Ptr

Ptr

07.11.2017 20:10

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Bardzo dobry wykład.

Zanim przeanalizuję Pański dam własny przykład : Załóżmy ,że mamy bardzo liczny zbiór cząstek promieniotwórczych - miliony. Po n okresach połowicznego rozpadu pozostaje nam 100 częstek. w tym momencie równolegle, obok  uruchamimy 100 nowych cząstek tego samego pierwiastka. Teraz oba procesy zachodzą jednocześnie. Czy ten pierwszy z cząstkami "starymi" zajdzie szybciej niż z nowymi ? Nie. Będą przebiegać tak samo. Historia poszczególnych cząstek nie ma lub pozornie nie ma wpływu na ich pomiar - rozpad. Czy można matematycznie udowodnic to , co intuicyjnie wydaje się być oczywiste, mianowicie, że proces jest kontrolowany przez prawo rozpadu, czyli abstrakcję wyższego rzędu , a nie jest pochodną , czy wypadkową własności lokalnych poszczególnych cząstek ?
Oczywiscie MK daje jakieś wytłumaczenie pierwszej wersji.
Imć Waszeć

Dark Regis

07.11.2017 22:46

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Zanim przeanalizuję Pański

Odpowiadam. Ciąg zjawisk losowych, które nie posiadają pamięci stanów poprzednich, zależą tylko od aktualnego, nazywa się łańcuchem Markowa. Gdy bierzemy czas ciągły, to dostajemy proces Markowa. Przypadkiem szczególnym jest proces Poissona. Problem w tym, czy rzeczywiście możemy mówić o czasie ciągłym w sensie matematycznym. Wiemy, że to oczywiście działa, na modłę platońską, ale nie wiemy czy to realna cecha czasu. Ja ten temat miałem na PW na wykładzie i ćwiczeniach z procesów stochastycznych. Liczyliśmy tam na przykład równania różniczkowe dla modelu centrali telefonicznej albo inaczej procesu urodzin i śmierci, gdzie mamy dla nich dwie różne intensywności: http://statystyka.rezolw… Jeśli chodzi o spojrzenie z punktu widzenia MK, to niestety nie czuję się tu specjalistą. Ale chętnie posłucham jakiegoś wyjaśnienia. Czy rzucił Pan okiem na temat Kosterlitz–Thouless Transition? Znalazłem w okolicy tego wątku bardzo ciekawe informacje i prace. PS: Ponieważ wysłuchałem całości wykładu wraz z dyskusją, to chciałbym trochę uściślić mój, przedstawiony wyżej punkt widzenia. Odwołując się tam do episteme, gdyż podpieram się tylko istniejącą i potwierdzoną wiedzą z dziedziny matematyki oraz logiki, w rzeczy samej mówię o techne. Oczekuję, że przyjęcie nowego języka lub nowej konwencji użycia języka spowoduje ujawnienie obiektów lub raczej konceptów, których istnienie w rzeczywistości okaże się na tyle konieczne lub trudne do odrzucenia, że pójdą za tym dalsze badania i eksperymenty fizyczne. Być może wtedy zostanie potwierdzone istnienie pewnej nadrzeczywistości w sense fizycznym, ale całkowicie zależnej od stosowanego języka. To nie jest ta transcendencja, o której mówi prof. Meissner. Rzeczywiście bardziej na miejscu byłoby tu użycie słowa rozszerzenie, gdzie w ciągu tych rozszerzeń, krok po kroku odkrywa się twory samego języka i ich regularności, których realność może potwierdzać potem fizyka. Coś jak czarne dziury i ciemna materia, a nie absolut dyktujący prawa. Dlatego właśnie podałem przykład tej tranzycji, która sama w sobie wydaje się być zabawą i wynikać z błądzenia badaczy - ktoś inny mógłby tu nawet użyć argumentu "fakjuto", jako przeciwieństwa "de facto" ;) - a w rzeczywistości skutkuje realnymi bytami zaobserwowanymi w układach fizycznych. To jest właśnie istotą rzeczy.
Ptr

Ptr

07.11.2017 22:32

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Odpowiadam. Ciąg zjawisk

Tak , przejrzałem, ale nie jestem w temacie. Być może trzebaby się zainteresować. 
Na przyklad Nobel 2017 to tylko fale grawitacyjne. Ciekwasze rzeczy pokazuje Elitzur, choć  bombę może zamienić na detektor.
Jeżeli chodzi o ten proces stochastyczny idę w tym kierunku, że cząstki "żywe" są nierozróżnialne miedzy sobą.
Imć Waszeć

Dark Regis

07.11.2017 20:43

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Meissner, krótkie, ale

Odpowiadam linkiem. Debata "Nauka czyni Boga zbędnym". Występuje m.in. Meissner i Hartman. Dlatego ja pozwolę sobie dodać podtytuł od siebie "Pożar w burdelu" ;) https://www.youtube.com/… Tak właśnie w praktyce wygląda dziś postmodernizm.
Ptr

Ptr

07.11.2017 21:04

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Odpowiadam linkiem. Debata

To źle trafił.
Przypuszczam, że treści wystąpienia nikt nie rozumiał , ale tytuł im pasował. 
Zresztą na imprezach PAN i UW mylą kota Schroedingera z kotem prezesa.
Imć Waszeć

Dark Regis

07.11.2017 22:35

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na To źle trafił.

Słuszna uwaga. Hartman zachowywał się tam niezwykle obcesowo. Nic dziwnego, że się Meissner w końcu zdenerwował. Właśnie to jest ten grzech współczesnej nauki, gdzie dziedziny miękkie, albo wręcz owe "Arts" a nie "Science", próbują trzymać pałeczkę wodzireja i dyktować, co wolno naukom twardym. Rzeczywiście w systemie anglosaskim jest taki tytuł PhD, od doktor filozofii, ale też DA lub D.Arts, który bardziej pasuje Hartmanowi mylącemu ciągle dyskusję z pokazem cyrkowym :/
Ptr

Ptr

07.11.2017 23:20

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Słuszna uwaga. Hartman

Meissner powiedział coś takiego ,że świat staje się w każdej chwili. Napisałem to niezależnie kilka dni temu , że wyłania się z "chaosu" ( niezupełnie z chaosu ). Pewne myśli i idee pojawiają się niezależnie od siebie. Jesteśmy jak cząstki w atmosferze oświetlone niewidzialnym w próżni światłem i zaczynamy świecić podobną barwą błękitną. Może przypisujemy sobie te odkrycia. A co jeżeli to tylko odbicie idei objawianych nam , już istniejących. Każdy byłby tak dobry , jak dobrym byłby detektorem niewidzialnych idei.
Imć Waszeć

Dark Regis

08.11.2017 01:06

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Meissner powiedział coś

Bardzo ciekawa kwestia. Kiedyś w akademiku siedzieliśmy sobie i wymyślaliśmy niestworzone rzeczy. Nasz wydział był niezwykle ciekawy, bo byliśmy matematykami stosowanymi, przemieszanymi z fizykami technicznymi, a łączyły nas zajęcia komputerowe (FTiMS). Było więc dostatecznie wiele różnych punktów widzenia, żeby nie można było dojść do żadnej wspólnej konkluzji. Najczęściej kłóciliśmy się więc o wyższość jednej dziedziny nad drugą. Kolega z fizyki zaginał nas komórkami Benarda albo teorią lasera, a my mu odpowiadaliśmy dyfeomorfizmami przekładanymi algebrą. Ja miałem współlokatora, który pół ściany i bok szafy zapisał cytatami w gotyku niemieckich filozofów i logików. Wtedy to wpadł mi do głowy absurdalny pomysł, że świadomość mogłaby powstawać na podobnej zasadzie, jak głos lektora w radiu. Wtedy mózg byłby tylko takim rodzajem skomplikowanej anteny odbiorczo-nadawczej, a jego choroby i uszkodzenia powodowałyby zakłócenia i zaniki sygnału. Wiele lat później, gdy stałem godzinami w korkach w Warszawie i słuchałem radia, zauważyłem, że jak przejeżdża obok samochód, to sygnał albo zostaje wzmocniony, albo zanika. Przyczyną było uszkodzenie kabla antenowego, ale zrozumiałem wtedy, że fale EM nie są ot tak po prostu, ani nie płyną, tylko się kłębią pomiędzy obiektami, które są metalowe albo mają właściwości dipoli (strefy Fresnela). Tak jakby się zwąchiwały :)
Imć Waszeć

Dark Regis

08.11.2017 16:51

Na zakończenie tematu kilka poprawek: W wątku o mierze na zbiorze wyznaczającej porządek chodzi o takie rzeczy, jak np. w hipotezie Suslina. Temat napotkałem w geometrycznej teorii miary. W wątku o toposie G-Set i Cont(G) nastąpiło sklejenie się dwóch różnych wątków. Pierwszy dotyczył tego, że G-Set jest pewnym tworem, w którym w pewnym sensie role punktów przejmują orbity i nie ma to większego związku z topologią. Topologie zadaje się dla grupy w toposie Cont(G), zaś orbity pozostają nadal abstrakcją punktów. Wreszcie drugi wątek dotyczy tego, że grupy Liego są też grupami topologicznymi, ale specjalnego typu. Ich topologia musi być porządną w tym sensie, że ideą rozmaitości jest konstruowanie przestrzeni z kawałków R^n lub C^n poprzez ich sklejanie (mapy) lub gdy każdy punkt ma otoczenie będące takim kawałkiem (podejście w rodzaju snopów). To oczywiście oznacza, że w G-zbiorze G może być równie dobrze grupą Liego, ale nie, że grupy Liego muszą tworzyć jakiś specjalny topos w formie Cont(G) - tego jeszcze nie wiem. To co chciałem rzeczywiście wyrazić jest znacznie prostsze. Chodzi o to, że konstrukcja obiektu o właściwościach kategorii może być przeprowadzona na dowolnym zbiorze w kategorii Set, czyli w zwykłej teorii mnogości. Wtedy kategorią nazywa się pewien grupoid łączny, ale taki, że nie dla każdej pary elementów musi być określone jego działanie binarne. Jest to grupoid częściowy. Wiadomo też, że w teorii kategorii grupą nazywa się kategorię o określonych za pomocą diagramów własnościach. W ten sposób to samo pojęcie grupy pojawia się na różnych poziomach abstrakcji. Dlatego też G-Set i Cont(G) są w zasadzie pewnym rodzajem konstruktu, który bierze dwie kategorie G oraz Set i twory jakąś nową jakość, czyli jakiś topos podobny do wyjściowego Set. Możemy się więc domyślać, że gdy weźmiemy dowolną inną kategorię, która ma podobne własności, jak dowolna grupa, to też uda nam się zakręcić jakoś topos Set i będzie to równie ciekawe. W szczególności taka konstrukcja mogłaby dotyczyć pewnej podkategorii w Grp, nawet z dodatkową strukturą na każdym obiekcie, czyli w tym przypadku grup Lie ze strukturą rozmaitości. Nie wiem czy ktoś badał już twory tej postaci, że użyję nieformalnej notacji, Grp-Set, Ab-Set, Rng-Set, Lie-Set, ale niebawem będę to wiedział :] Ostatnia sprawa dotyczy warstw względem podgrupy i tam po wycięciu zdania, żeby pasowało do kontrolki na 3000 znaków, zostało coś o podgrupach normalnych. Już to wyciąłem, a pierwotna myśl dotyczyła tego, że w taki sposób dokonuje się rozkładu grupy skończonej, na grupy proste. Ponadto spora część zaawansowanej teorii grup opiera się o konstrukcje związane z ciągami podgrup normalnych i ich własnościami.

Stronicowanie

  • Pierwsza strona
  • Poprzednia strona
  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Wszyscy 3
  • Wszyscy 4
  • Wszyscy 5
Zbigniew Gajek vel Janko Walski
Nazwa bloga:
Dobrze działa w państwie Tuska tylko to o czym nie wiemy, że dobrze nie działa
Zawód:
Największy zawód to Mazowiecki i Michnik jesli jesteśmy przy literze "M"
Miasto:
nie jestem z miasta, jestem ze wsi

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 403
Liczba wyświetleń: 2,293,269
Liczba komentarzy: 3,396

Ostatnie wpisy blogera

  • Orędzie
  • Czy są uczciwi dziennikarze? (aktualny) wpis z 18.05.2011
  • Putin odstrzelił swoją pacynkę?

Moje ostatnie komentarze

  • Odp. na kom. 25-11-2023 [18:24] - Jabe Stoi to jak byk w tytule.  Właśnie najbardziej porażające jest to, że nie tylko wszystko co pisze prof.Legutko jest dzisiaj jeszcze bardziej…
  • Odpowiedź na kom. 25-11-2023 [19:07] - Pers Nie ilość przeglądanych źródeł jest lekarstwem na dezinformacje. Gorzej, może wzmocnić fałszywe widzenie. W dodatku 2/3 populacji czyta jedno, a…
  • 12 lat temu ten półpasiec był zlokalizowany. Dziś rozniósł się po całym organizmie naszej wspólnoty. Daje o sobie znać, gdzie się nie ruszyć.  

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego***
  • Janda i Gajos radośnie nie widzą***
  • Kraśko w pełnej krasie.

Ostatnio komentowane

  • Siberian Dog Husky, W imię Donka i Bartłomieja i Szymka Świętego, Amen https://pbs.twimg.com/media/GCswBvfXAAAfZle?format=png&name=small
  • u2, To ty homo niewiadomo szmaciak? Zrób coming out ze swojego closet szmaciak :-) :-) :-)
  • Siberian Dog Husky, I tym optymistycznym akcentem powitajmy Nowy Rok, bo czego jak czego, ale inspiracji do memów ta władza nam na pewno dostarczy wiele. https://pbs.twimg.com/media/GCs795EWMAA9rJq?format=png&name=…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności