Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego***

Zbigniew Gajek vel Janko Walski, 29.10.2017

Masę stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie jakichś szczególnych wartości - w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym - lecz czują się „tacy sami jak wszyscy” i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni.

Kiedy się mówi o Wybranych jako przeciwieństwie Masowych, często zniekształca się znaczenie tego określenia nie dostrzegając tego, że człowiek wybrany to nie ktoś butny i bezczelny uważający się za lepszego od innych, lecz ten, który wymaga od siebie więcej niż inni, nawet jeśli nie udaje mu się samemu tych wymagań zaspokoić. Nie ulega wątpliwości, że to właśnie jest najbardziej podstawowym kryterium podziału ludzkości na dwa typy osobników: tych, którzy stawiają sobie duże wymagania, przyjmując na siebie obowiązki i narażając się na niebezpieczeństwa i tych, którzy nie stawiają sobie samym żadnych specjalnych wymagań, dla których żyć, to pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płynąć przez życie jak boja poddająca się biernie zmiennym prądom morskim.

Podział społeczeństwa na Masowych i Wybranych nie jest zatem podziałem na klasy społeczne, lecz na klasy ludzi i nie można go łączyć z podziałem na klasy wyższe i niższe.

Cechą charakterystyczną naszych czasów jest panowanie masy, tłumu, nawet w grupach o elitarnych dotychczas tradycjach. Tak więc także w dziedzinie życia intelektualnego, które z samej swej istoty wymaga określonych kwalifikacji, daje się zauważyć stały wzrost znaczenia pseudointelektualistów, niedouczonych, niebędących w stanie osiągnąć należytych kwalifikacji i którzy z natury rzeczy powinni być w tej dziedzinie zdyskwalifikowani. To samo można powiedzieć o wielu potomkach „arystokracji”. Z drugiej strony nie jest obecnie wcale rzadkością natrafienie wśród „ludu” - osób nieaspirujących do Wybranych, którzy niegdyś służyli jako typowy przykład tego, co nazywamy „masą”, na jednostki o umysłach w najwyższym stopniu uporządkowanych i zdyscyplinowanych.

Jesteśmy świadkami triumfu hiperdemokracji, w ramach której masy działają bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje aspiracje i upodobania. Masy są przekonane o tym, że mają prawo nadawać moc prawną i narzucać innym swoje, zrodzone w kawiarniach, racje. To samo ma miejsce w innych dziedzinach życia, a szczególnie w sferze intelektualnej. Być może mylę się, ale wydaje mi się, że obecnie pisarz, kiedy bierze do ręki pióro, by napisać coś na znany mu gruntownie temat, powinien pamiętać o tym, że przeciętny czytelnik, dotąd tym problemem nie zainteresowany, nie będzie czytał dla poszerzenia własnej wiedzy, lecz odwrotnie – po to, by wydać na autora wyrok skazujący, jeśli treść jego dzieła nie będzie zbieżna z banalną przeciętnością umysłu owego czytelnika. Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym.

Jaki jest zatem ów człowiek masowy, który zdominował dziś życie publiczne - zarówno polityczne, jak i pozapolityczne? Dlaczego jest taki, jaki jest, czyli jak do tego doszło, że się takim stał? Odpowiedzieć trzeba od razu na oba pytania, bo odpowiedzi te wzajemnie się uzupełniają. Ludzie, którzy dążą obecnie do wysunięcia się na czoło europejskiego życia, bardzo się różnią od tych, którzy w XIX wieku życiu nadawali ton, choć jednak przyjście ich przygotowane było i ukształtowane przez wiek XIX. Każdy człowiek o przenikliwym umyśle, żyjący w latach 1820, 1850 czy 1880, mógł dzięki prostemu rozumowaniu przewidzieć a priori powagę obecnej sytuacji historycznej. I rzeczywiście, nie dzieje się dzisiaj nic nowego, czego by z góry nie przewidziano sto lat temu. „Masy nacierają” powiadał apokaliptycznie Hegel. „Jeśli nie znajdzie się nowa siła duchowa, to nasza epoka, która jest epoką rewolucyjną, skończy się katastrofą”, zapowiadał August Comte. „Widzę nadciągającą falę nihilizmu!” - wołał ze skał Engandyny wąsacz Nietzsche.

W diagram psychologiczny współczesnego człowieka masowego możemy wpisać dwie podstawowe cechy: swobodną ekspansję życiowych żądań i potrzeb, szczególnie w odniesieniu do własnej osoby, oraz silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności dla tych, którzy owo wygodne życie umożliwili. Obie te cechy są charakterystyczne dla psychiki rozpuszczonego dziecka.

Współczesne masy ludzkie otacza świat pełen możliwości, a na dodatek pewny i bezpieczny, zastają one wszystko gotowe, będące do ich dyspozycji, ogólnie dostępne, jak słońce i powietrze, nie wymagające jakiegokolwiek uprzedniego wysiłku. Tak też można wyjaśnić demonstrowany przez masy, absurdalny stan ducha: nie interesuje ich nic poza własnym dobrobytem, a jednocześnie nie mają poczucia więzi z przyczynami tego dobrobytu. Zdobyczy cywilizacji nie odbierają jako cudownych, genialnych konstrukcji, których istnienie należy pieczołowicie podtrzymywać; wierzą więc tylko, że ich rola sprowadza się do wymagania istnienia tych ostatnich, jak gdyby chodziło o przyrodzone prawa.

Człowiek, którego analizujemy, przyzwyczaił się nie odnosić własnej osoby do żadnej zewnętrznej instancji. Zadowolony jest z siebie takiego, jakim jest. Skłonny jest zupełnie szczerze - i to nie przez próżność - jako rzecz najbardziej naturalną w świecie przyjmować i brać za dobrą monetę wszystko, co w sobie napotyka: mniemania, pożądania, upodobania i wybory. Dlaczego by nie miał tak robić, skoro nikt ani nic go nie zmusza do uprzytomnienia sobie, iż jest człowiekiem drugiej kategorii, nader ograniczonym, niezdolnym do stworzenia ani zachowania nawet tej organizacji, która zapewnia jego życiu pełnię i zadowolenie, co z kolei daje mu podstawę do owej afirmacji własnej osoby?

Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem „zbuntowaną masą”. To właśnie znaczy mieć duszę hermetycznie zamkniętą. W tym wypadku chodzi o hermetyczność intelektualną. Dany osobnik poruszając się wśród pewnego zbioru idei, który w sobie nosi, zadowala się nimi, uznając się zarazem za intelektualnie dojrzałego i pełnego. Nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się dzieje wokół niego, rozsiada się wygodnie i na stałe wśród swoich własnych idei.

Oto właśnie mechanizm zamknięcia się w sobie. Człowiek masowy uważa się za uosobienie doskonałości. Człowiek wybitny musi być bardzo próżny, by czuć się doskonałym, a jego wiara we własną doskonałość nie jest czymś wrodzonym, czymś pozostającym w organicznym związku z jego osobowością, lecz wynika z jego próżności i nawet dla niego samego ma charakter fikcyjny i problematyczny. Dlatego też człowiek próżny potrzebuje innych, u których szuka potwierdzenia opinii, jaką chciałby mieć o sobie samym. Na szczęście człowiek szlachetny, nawet wtedy, kiedy „zaślepia” go próżność, nie czuje się nigdy prawdziwie doskonały i pełny. Inaczej ma się rzecz z przeciętnym człowiekiem naszych czasów, z nowym Adamem - jemu nie przyjdzie nawet do głowy powątpiewać o własnej doskonałości. Jego wiara w siebie samego jest iście rajska, tak samo jak wiara Adamowa. Wrodzona hermetyczność duszy wyklucza zaistnienie warunku koniecznego do odkrycia własnej niedoskonałości, jakim jest porównanie siebie z innymi. Porównać się z bliźnim to znaczy wyjść na chwilę z siebie samego i przenieść się do duszy kogoś innego. Ale dusza przeciętna niezdolna jest do transmigracji, najszlachetniejszej formy sportu.

Człowiek masowy raz na zawsze uznaje za święty zbiór komunałów, szczątków idei, przesądów czy po prostu pustych słów, które za sprawą przypadku nagromadził w swoim wnętrzu, by potem ze śmiałością, którą wytłumaczyć można tylko naiwnym prostactwem, narzucać je innym. To właśnie uznałem za cechę charakterystyczną dla naszych czasów: nie to, że człowiek pospolity wierzy, iż jest jednostką nieprzeciętną, a nie pospolitą, lecz to, że żąda praw dla pospolitości czy wręcz domaga się tego, pospolitość stała się prawem.

Dzisiaj przeciętny człowiek ma bardziej taksujące „idee” na temat tego, co się we wszechświecie dzieje i co się dziać powinno. Dlatego też zatracił umiejętność słuchania. Po co słuchać innych, skoro wszystko, czego potrzeba, ma się już we własnym wnętrzu? Teraz już nie czas na słuchanie, a wręcz przeciwnie, na sądzenie, wyrokowanie, rozstrzyganie. Nie ma obecnie mowy o życiu publicznym, na które nie miałoby wpływu pospólstwo, jakkolwiek byłoby ślepe i głuche, narzucające wszystkim swoje „poglądy”.

Pojawił się typ człowieka, który nie chce drugiemu przyznać racji ani nie pragnie sam mieć racji, lecz po prostu jest zdecydowany narzucić swoje poglądy innym. I to właśnie jest owa nowość: prawo do tego, by nie mieć racji, podstawa do bezpodstawności. Człowiek przeciętny ma w swojej duszy zestaw gotowych „myśli”, brak mu jednak umiejętności myślenia. Nie ma nawet pojęcia o owym subtelnym żywiole, z którego idee czerpią swe soki żywotne. Chce wydawać sądy, ale nie chce uznawać warunków i założeń koniecznych do ich wydawania. Stąd też, praktycznie rzecz biorąc, jego „idee” są niczym innym, jak pragnieniami ujętymi w słowa.

Mieć jakąś ideę to wierzyć, iż posiada ona swe racje, a innymi słowy, wierzyć, iż istnieje jakiś rozum, jakiś świat zrozumiałych prawd. Myśleć, sądzić to tyle, co odwoływać się do owej instancji, uznawać jej nadrzędność, przyjmować jej kodeks i jej wyroki, czyli wierzyć, że wyższą formą współżycia jest dialog między racjami naszych idei. Ale człowiek masowy, podejmując dyskusję, czuje się od razu zagubiony i instynktownie odrzuca konieczność szanowania owej najwyższej instancji będącej poza nim. Dlatego „nowe” w Europie to hasło „koniec z dyskusjami” i niechęć do wszelkich form współżycia, które same przez się powodują poszanowanie norm obiektywnych we wszystkich dziedzinach życia, począwszy od prywatnej rozmowy, przez naukę, aż do parlamentu. Oznacza to odrzucenie współżycia w kulturze, czyli współżycia w ramach jakichś norm i powrót do współżycia barbarzyńskiego. Przechodzi się do porządku dziennego nad normalną procedurą postępowania, dążąc bezpośrednio do narzucenia innym swojego widzimisię i swoich życzeń. Hermetyczność duszy, która - jak już o tym była mowa - skłania masę do interweniowania w każdej dziedzinie życia publicznego, prowadzi nieuchronnie do tego, że jej jedyną procedurą postępowania staje się bezpośrednia akcja.

Człowiek masowy jest przekonany, że cywilizacja, w której się urodził i z której korzysta, jest czym równie spontanicznym i pierwotnym jak przyroda, i ipso facto staje się prymitywem. Wydaje mu się, że cywilizacja to dzicz.

Zasady leżące u podstaw świata cywilizowanego, który należy utrzymać przy życiu, dla współczesnego człowieka przeciętnego nie istnieją. Nie interesują go wartości leżące u podstaw kultury, nie solidaryzuje się z nimi, nie czuje się wcale skłonny do tego, by im służyć.

Przez starą Europę dmie wicher wszechogarniającej i nader różnorodnej farsy. Prawie wszystkie postawy, które się przyjmuje i manifestuje, są wewnętrznie fałszywe. Cały wysiłek skierowany jest na ucieczkę od własnego przeznaczenia, na niedostrzeganie go, na unikanie konfrontacji z tym, czym się być powinno. Życie jest tym bardziej humorystyczne, im bardziej tragiczna jest przybrana maska. Życie jest humorystyczne zawsze wtedy, kiedy przybierane postawy można odwołać czy unieważnić, a dana osoba nie identyfikuje się z nimi całkowicie i bez zastrzeżeń. Człowiek masowy nie stoi nogami na twardym i niewzruszonym podłożu swego przeznaczenia, lecz woli raczej fikcyjną egzystencję, zawieszony w przestworzach. Dlatego też te życia, bez wagi i bez korzeni - wyrwane ze swego przeznaczenia - tak łatwo dają się porwać nawet najsłabszym prądom.

Żyjemy w epoce „prądów” i „dawania się porwać”. Prawie nikt nie stawia oporu powierzchownym prądom, jakie się współcześnie pojawiają w sztuce, ideologii, polityce czy obyczajowości. Dlatego też retoryka odnosi teraz większe triumfy niż kiedykolwiek przedtem.

Zrozumienie obecnej sytuacji może nam ułatwić porównanie jej, przy zachowaniu oczywiście należnych proporcji, z innymi podobnymi sytuacjami, które miały miejsce w przeszłości. Tak się składa, że kiedy cywilizacja śródziemnomorska osiągała swój najwyższy poziom - to jest około III wieku p.n.e. - pojawili się cynicy. Na wspaniałych dywanach Arystypa stanął Diogenes w zabłoconych sandałach. Cynicy zaczęli się mnożyć, można ich było spotkać na każdym rogu ulicy i we wszystkich sferach społecznych. A przecież cynicy nic innego nie robili, jak właśnie sabotowali ówczesną cywilizację. Byli nihilistami epoki hellenizmu. W nic nie wierzyli i niczego nie tworzyli. Swoją rolę sprowadzali do rozkładania cywilizacji - lub raczej – do podejmowania prób jej rozkładu, bo im także nie udało się osiągnąć swego celu. Cynik, pasożyt na łonie cywilizacji, żyje z tego, że ją odrzuca, dlatego właśnie, że jest przekonany o jej niewzruszonej trwałości. Cóż robiłby cynik wśród barbarzyńskiego ludu, gdzie wszyscy w sposób naturalny i poważny to właśnie by czynili, co on w grotesce uważa za swoje osobiste zadanie? Kim byłby faszysta, który by nie mówił źle o wolności, czy superrealista, który by nie przeklinał sztuki?

Ten typ człowieka, zrodzony w świecie zbyt dobrze zorganizowanym, który widzi dla siebie same korzyści, a jest zarazem ślepy na niebezpieczeństwa, po prostu nie potrafi zachowywać się inaczej. Jest rozpuszczony przez środowisko, w którym żyje, przez „cywilizację”. „Beniaminek”, żyjący w niej jak w domu rodzinnym, nie odczuwa żadnej potrzeby wyjścia poza własne, kapryśne „ja”, nic go nie skłania do posłuchu wobec wyższych, zewnętrznych względem siebie instancji, a już najmniej czuje się w obowiązku docierania do najgłębszych pokładów własnego przeznaczenia.

Kto sprawuje dziś władzę społeczną? Kto narzuca naszej epoce swoją strukturę duchową? Jaka grupa cieszy się największym uznaniem, stanowi coś w rodzaju współczesnej arystokracji? Bez wątpienia inżynierowie, lekarze, finansiści, profesorowie, itp. Kto jest tej grupy najczystszym, najdoskonalszym przedstawicielem? Bez wątpienia ludzie nauki. Gdyby jakaś pozaziemska istota odwiedziła Europę w celu wyrobienia sobie o niej sądu i zwróciła się do jej mieszkańców o wskazanie takiej grupy ludzi, z którą się najbardziej identyfikują, Europejczycy bez wątpienia z dumą i przekonani o korzystnym wyniku oceny, wskazaliby ludzi nauki.

Tak więc okazuje się, że współczesny człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego. Nie wchodzą tu w grę jakieś szczególne przyczyny ani osobiste braki poszczególnych naukowców, po prostu sama nauka - rdzeń cywilizacji - przemienia ich w ludzi masowych, a więc czyni z nich prymitywów, współczesnych barbarzyńców.

Jest to sprawa dobrze znana: stwierdzono to niezliczoną ilość razy; ale dopiero teraz prawda ta, umieszczona w ogólnej konstrukcji tego eseju, nabiera w pełni znaczenia i wagi.

Początek nauk eksperymentalnych przypada na koniec XVI wieku (Galileusz), stają się one w pełni nauką pod koniec XVII wieku (Newton) i zaczynają się na dobre rozwijać od połowy XVIII wieku. Rozwój jest czymś innym niż konstytuowanie się i innym podlega regułom. Tak więc ukonstytuowanie się fizyki jako nauki (mianem tym obejmujemy zbiór nauk eksperymentalnych) wymagało ujednolicenia. O to właśnie starał się Newton i jego współcześni. Ale przed fizyką, w trakcie jej dalszego rozwoju, stanęły zupełnie inne zadania, wręcz przeciwne do dążeń unifikacyjnych. Warunkiem rozwoju w nauce stała się specjalizacja ludzi nauki. Specjalizacja ludzi, ale nie samej nauki. Nauka nie jest specjalistyczna. Gdyby tak było, to ipso facto przestałaby być prawdziwa. Nawet nauki eksperymentalne, wzięte w całości, nie byłyby prawdziwe, gdyby je oddzielić od matematyki, logiki czy filozofii. Natomiast praca w nauce, owszem, musi być w sposób nieunikniony coraz bardziej specjalistyczna.

Rozwój specjalizacji zaczął się dokładnie w tych czasach, które człowiekowi cywilizowanemu nadały nazwę „encyklopedycznego”. Wiek XIX rozpoczął się pod kierunkiem jednostek żyjących encyklopedycznie, chociaż wytwarzana przez nie produkcja miała już charakter specjalistyczny. W następnym pokoleniu równowaga zostaje zachwiana i specjalizacja zaczyna wypierać kulturę integralną z wnętrza człowieka nauki. Kiedy w roku 1890 trzecie pokolenie obejmuje władzę intelektualną w Europie - mamy już do czynienia z typem badacza naukowego, niespotykanym dotychczas w historii. Jest to jednostka, która z całej wiedzy, jaką należy posiąść, by być człowiekiem mądrym i inteligentnym, zna tylko jedną dziedzinę nauki, a naprawdę dobrze tylko drobny jej wycinek, będący przedmiotem jej własnej działalności badawczej. Dochodzi do tego, że za cnotę uznaje nieznajomość wszystkiego, co leży poza małym poletkiem przez nią uprawianym, a ciekawość dla całości wiedzy ludzkiej określa mianem dyletantyzmu.

Rzecz w tym, że człowiek, ograniczony do swego wąskiego pola widzenia, w istocie odkrywa nowe fakty, przyczyniając się do rozwoju swojej dziedziny nauki, której całość zna jedynie bardzo powierzchownie. Dorzuca w ten sposób kolejną cegiełkę do encyklopedii wiedzy ludzkiej, ale jej zupełnie świadomie i programowo nie ogarnia. Jak mogło dojść do podobnej sytuacji?

Należy tu raz jeszcze powtórzyć ów paradoksalny acz niezaprzeczalny fakt: nauki eksperymentalne zawdzięczają swój postęp w dużej mierze pracy ludzi absolutnie przeciętnych, a nawet mniej niż przeciętnych. Znaczy to, że współczesna nauka, podstawa i symbol naszej cywilizacji, daje schronienie i hołubi w swoim łonie ludzi intelektualnie poślednich, pozwalając im na skuteczne działanie. Przyczyna tego stanu rzeczy leży w fakcie, że główny motor rozwoju nowej nauki i całej cywilizacji, którą ona kieruje i ucieleśnia, stanowi zarazem najgroźniejsze dla niej niebezpieczeństwo. Mowa tu o mechanizacji. Olbrzymia część zadań, jakie są do wykonania w fizyce i biologii, to kwestia mechanicznych procesów myślowych, które przeprowadzić może każdy albo prawie każdy. Po to, by niezliczonym rzeszom badaczy ułatwić zadanie, można całą naukę podzielić na malutkie segmenty, umożliwiające zamknięcie się i odgrodzenie od innych. Owo chwilowe i praktyczne rozczłonkowanie wiedzy możliwe jest dzięki stałości i dokładności metod. Za pomocą tych metod pracuje się jak przy użyciu maszyny. Po to, by otrzymać wartościowe wyniki, nie potrzeba wcale znać ich sensu ani ich podstaw.

Tak więc większość naukowców przyczynia się do ogólnego postępu nauki siedząc w zamkniętych komórkach swoich laboratoriów, jak pszczoły w plastrze lub jak sztućce w swoim futerale. Ale sytuacja ta rodzi nadzwyczaj dziwny typ człowieka. Badacza, który odkrył jakieś nowe zjawisko przyrody, ogarnia siłą rzeczy poczucie wyższości i pewności siebie. W swoim mniemaniu czuje się usprawiedliwiony w tym, że uważa siebie za „człowieka, który wie”. I rzeczywiście, tkwi w nim fragment czegoś, co w połączeniu z innymi elementami, których w nim już nie ma, tworzy razem prawdziwą wiedzę. Taka więc jest sytuacja duchowa specjalisty, który w pierwszych latach tego wieku doszedł do stanu najbardziej frenetycznej przesady. Specjalista „wie” wszystko o swoim malutkim wycinku wszechświata, ale co do całej reszty jest absolutnym ignorantem.

Oto wspaniały przykład owego nowego człowieka, którego starałem się zdefiniować, opisując różne jego rysy i cechy. Mówiłem, iż jest to typ istoty ludzkiej nie mający w dziejach precedensu. Specjalista może posłużyć jako konkretny przykład tego gatunku, ułatwiając nam zrozumienie całego radykalizmu tej nowości. Przedtem ludzi dzieliło się w sposób prosty, na mądrych i głupich, na mniej lub bardziej mądrych i mniej lub bardziej głupich. Ale specjalisty nie można włączyć do żadnej z tych kategorii. Nie jest człowiekiem mądrym,bo jest ignorantem, jeśli chodzi o wszystko, co nie dotyczy jego specjalności; jednak nie jest także głupcem, ponieważ jest „człowiekiem nauki” i zna bardzo dobrze swój malutki wycinek wszechświata. Trzeba więc o nim powiedzieć, że jest mądro-głupi. Jest to sprawa nadzwyczaj groźna, oznacza bowiem, że człowiek ten wobec wszystkich spraw, na których się nie zna, nie przyjmuje postawy ignoranta, lecz wręcz przeciwnie, traktuje je wyniosłą pewnością siebie kogoś, kto jest uczony w swej specjalnej dziedzinie. I w istocie tak właśnie zachowuje się specjalista. Wobec polityki, sztuki, obyczajów społecznych i towarzyskich, a także wobec innych nauk przyjmuje postawę najgłupszego prymitywa; ale robi to z przekonaniem i pewnością siebie, nie dopuszczając - i to jest rzecz paradoksalna - możliwości istnienia specjalistów w tamtych dziedzinach. Cywilizacja, czyniąc go specjalistą, spowodowała zarazem to, że w pełni z siebie zadowolony zamknął się hermetycznie we własnej ograniczoności; a z kolei wewnętrzne poczucie zadufania i własnej wartości prowadzi go do tego, iż pragnie dominować także w dziedzinach nie mających nic wspólnego z jego wąską specjalizacją. Rezultat jest taki, iż mimo że w swojej specjalności osiągnął najwyższe kwalifikacje - specjalizację - a więc cechę wręcz przeciwną do tych, które charakteryzują człowieka masowego, to jednak we wszystkich innych dziedzinach życia zachowuje się jak pozbawiony wszelkich kwalifikacji człowiek masowy.

Nie jest to sprawa błaha. Każdy, kto chce, może zauważyć, jak głupio dziś myślą i postępują w takich sprawach jak polityka, sztuka, religia, lub gdy w grę wchodzą ogólne problemy życia i świata, „ludzie nauki”oczywiście, za ich przykładem, lekarze, inżynierowie, finansiści, nauczyciele, itp. Ta postawa „niesłuchania”, niepodporządkowywania się żadnym instancjom wyższym, która, jak już wielokrotnie powtarzałem, cechuje człowieka masowego, osiąga szczyty właśnie u tych ludzi częściowo wykwalifikowanych. Oni to symbolizują obecne imperium mas, które z nich w znacznej mierze się składa, a ich barbarzyństwo jest najbardziej bezpośrednią przyczyną demoralizacji Europy.

Z drugiej strony stanowią najjaskrawszy i najdoskonalszy przykład tego, jak cywilizacja zeszłego wieku pozostawiona własnym skłonnościom spowodowała odrodzenie się prymitywizmu i barbarzyństwa.

Najbardziej bezpośrednim wynikiem tej niczym nie kompensowanej specjalizacji jest to, że obecnie, kiedy mamy na świecie więcej „ludzi nauki” niż kiedykolwiek przedtem, mamy też znacznie mniej ludzi „kulturalnych i wykształconych" niż np. w roku 1750. Najgorsze jest to, że te naukowe pszczoły nie gwarantują nawet postępów samej nauki. Postęp w nauce wymaga tego, by od czasu do czasu, w ramach organicznej regulacji wzrostu, podsumować osiągnięte wyniki. Staje się to coraz trudniejsze, ponieważ ogarniać trzeba coraz to szersze dziedziny ogółu wiedzy. Newton mógł stworzyć system fizyki, nie mając zbyt wielkiego pojęcia o filozofii, ale Einstein, by móc stworzyć teoretyczną syntezę, musiał najpierw przesiąknąć Kantem i Machem. Kant i Mach - nazwiska te tylko symbolizują cały ogrom myśli filozoficznej i psychologicznej, która wywarła wpływ na Einsteina - posłużyli do uwolnienia umysłu, otwierając Einsteinowi drogę do nowych teorii. Ale Einstein nie wystarczy. Fizyka wkracza w okres najgłębszego w swych dziejach kryzysu, a uratować ją może tylko nowa encyklopedia, bardziej systematyczna od pierwotnej.

Tak więc specjalizacja, dzięki której możliwy był rozwój nauk eksperymentalnych w ciągu całego wieku, dochodzi obecnie do momentu, od którego sama z siebie nie będzie już mogła postępować naprzód.

Chociaż specjalista nie zna zasad fizjologii wewnętrznej nauki, którą sam uprawia, to jednak jeszcze głębsza i groźniejsza jest jego ignorancja w zakresie dziejowych warunków przetrwania, czyli co do tego, jak powinny być zorganizowane społeczeństwa, a także wnętrze człowieka, by na świecie w dalszym ciągu istnieć mogli naukowcy. Zmniejszenie się liczby chętnych do podejmowania pracy naukowej jest symptomem budzącym zaniepokojenie wszystkich tych, którzy mają jasne wyobrażenie o tym, czym jest cywilizacja. Brakuje owej idei na ogół typowym „ludziom nauki”, śmietance naszej cywilizacji. Oni także wierzą, że cywilizacja jest czymś zastanym, odwiecznym i prostym jak skorupa ziemska i pierwotna puszcza.

*** Wpis skrojony z fragmentów słynnego eseju Jose Ortega y Gasseta p.t. „La rebelion de las masas” w tłumaczeniu Piotra Niklewicza: https://filspol.files.wordpress.com/2009/10/ortega-y-gasset-jose-bunt-mas.pdf. Gorąco polecam całość.
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 64515
Imć Waszeć

Dark Regis

31.10.2017 21:40

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Myślę ,że mamy do czynienia

W zasadzie to właśnie liczby rzeczywiste są tym czynnikiem, który wywrócił klasyczne podejście aksjomatyczne w matematyce. Liczby zespolone, to tylko dwuwymiarowa reprezentacja tych pierwszych, jednakże z niezwykle silnymi narzędziami, które pozwalają na badanie wewnętrznej struktury wybranych rodzajów zbiorów (obszarów, wielokątów, zer i biegunów). W sposób zadziwiająco naturalny możemy przewidywać zachowania się określonych funkcji i obrazów zbiorów przy tych funkcjach, gdyż pewnym takim dogmatem tej teorii jest konforemność, czyli zachowywanie kątów. Jeśli spojrzy Pan na strukturę fraktali powstałych w wyniku iterowania do nieskończoności dowolnego wielomianu zmiennej zespolonej, to pierwsze właśnie rzuci się w oczy owo niesamowite zachowywanie kątów dla linii siatek, nawet po nieskończonej liczbie kroków. Stąd wynikają dalsze własności funkcji holomorficznych, meromorficznych i rozmaitych rodzin funkcji specjalnych. Ta teoria jest po prostu zadziwiająco zupełna i piękna zarazem. Częściowo udało się to piękno przenieść do innych przestrzeni, które oparte są o inne liczby, jak kwaterniony i oktoniony, chociaż nie obeszło się bez problemów. Kwaterniony są nieprzemienne, a więc nie za bardzo wiadomo, co to jest różniczka funkcji albo całka. Okazuje się, że funkcja poprzedzona przez operator różniczkowania jest czymś innym niż funkcja poprzedzająca ten operator. Jednak można wyróżnić taką rodzinę funkcji kwaternionowych, dla których będzie zachodzić część własności podobnych do funkcji zespolonych holomorficznych. Z oktonionami jest jeszcze gorzej, bo tam nie zachodzi prawo łączności, czyli a(bc) nie musi być równe (ab)c, czyli wynik zależy od kolejności wykonywania operacji mnożenia. Tu jednak też jest pewien haczyk, bo zamiast prawa łączności mamy inne słabsze prawo, które czasami wystarcza do efektywnego zdefiniowania np. różniczkowania. Jest to własność zwana "alternativity": wzór a(bc)=(ab)c zachodzi wtedy, gdy dowolna para z a,b,c jest albo równa, albo sprzężona. Można też wyróżnić kilka innych ciekawych zależności, tak więc materia oktonionów nie jest aż tak kompletnie dzika, jakby się wydawało. Pytanie, czy to są jeszcze liczby? Otóż, wystarczy rzucić okiem do angielskiej Wiki, żeby się przekonać o tym. Jest tam przedstawiona pewna konstrukcja, która pozwala je zrozumieć: https://en.wikipedia.org… To jest ważne w matematyce, żeby umieć patrzeć na rzeczy z różnych punktów widzenia, bo wtedy właśnie rodzą się pomysły i głębsze zrozumienie tematu. Na przykład jest takie coś jak liczby p-adyczne, na których również działa się w bardzo niestandardowy sposób: https://pl.wikipedia.org… Gdy weźmiemy pierwszą z brzegu łamigłówkę dla dzieci, jaką jest powiedzmy "Fifteen" albo Kostka Rubika, to szybko natrafimy na zagadnienia, o których chcielibyśmy mówić w odniesieniu do natury świata, bo takie mamy przeczucia, ale jakoś nie potrafimy znaleźć odpowiednio gładkich słów.
Ptr

Ptr

31.10.2017 22:09

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na W zasadzie to właśnie liczby

Oczywiście Octonian to brzmi dla mnie obco, choć popatrzyłem na definicję w Wiki. Wydawało mi się , ze w fizyce jest  określona linia frontu. I rzeczywiście ona jest. ( Prawie jak w "Cienkiej czerwonej linii. Na Guadalcanal). Jest dość dobrze określona. Ale jeżeli zauważymy ,że ten formalizm jest konieczny i działa, to Pana szerokie zainteresowania przy odrobinie szczęścia mogą znależć się wprost na tej linii frontu. < I > Braket też ktoś wymyślił , kto bawił się matematyką tak swobodnie jak Pan.
Imć Waszeć

Dark Regis

01.11.2017 15:04

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Oczywiście Octonian to brzmi

Tu jest taka mała fajna pracka, pokazująca jakim silnym narzędziem są oktoniony i to nie tylko w fizyce: http://faculty.georgetow… Jest tam o tilingu Penrose'a, problemie kolorowania grafów i jego związku z własnością łączności i mechanice kwantowej. Nazwa oktonion pochodzi od ósemki, bo jest to algebra wymiaru 8, tak samo jak nazwa kwaternion pochodzi od czwórki. Sedeniony są kolejnym krokiem po oktonionach w konstrukcji Cayleya-Dicksona, ich nazwa pochodzi więc od liczby 16 - taki maja wymiar - jednak w przeciwieństwie do mniejszych braci maja fatalne własności: są w nich dzielniki zera, czyli takie elementy a,b, które same nie są zerami, ale ich wymnożenie daje w wyniku zero. Też się nimi interesuje paru badaczy, ale chyba bez większych sukcesów. Potem już tylko gorzej, bo konstrukcje C-D można prowadzić w nieskończoność, ale to już nic ciekawego. Ja tam jeszcze wspomniałem o łamigłówkach, ale zabrakło mi miejsca na wyjaśnienia. Otóż Piętnastka jest przykładem tzw. półgrupy i jest sprytny algorytm na jej układanie, który wykorzystuje pewien niezmiennik. Całą kwadratową układankę, trzeba po prostu zobaczyć jako słowo spisywane w kolejności: wiersz 1 z lewej w prawo, wiersz 2 z prawej w lewo, wiersz 3 z lewej... itd. na "węża". Układy, które nie różnią się wzdłuż tego węża traktujemy jako tożsame. Kostka Rubika to już jest grupa i to rzędu 32 tryliony. Czyli tyle ma elementów i można mieć pecha przy niewinnej zabawie, która polega na robieniu w kółko pewnej kombinacji ruchów w celu odkrycia kiedy kostka się sama ułoży, bo to może nastąpić dopiero po miliardzie takich operacji. Jest jednak światełko w tunelu. Otóż do ułożenia całej kostki z dowolnej pozycji spośród tych 43 trylionów, wystarczy tylko 20 pojedynczych ruchów ścian (26 gdy nie możemy ruszać środkami, bo wtedy kostka mogłaby się nam ułożyć ze ścianami w innym kierunku niż wyjściowy i najgorszy przypadek wymagałby jeszcze 6 ruchów - obu ścian zewnętrznych i środka i znów to samo - żeby nie zepsuć układu, a przemieścić osie na swoje miejsce). Ta liczba 20 (tudzież 26) nazywa się boską liczbą dla Kostki Rubika. Niestety, znalezienie tych 20 ruchów dla konkretnego układu kostki jest problemem NP-trudnym. Bardzo wiele rzeczy we wszechświecie, kiedy mamy do czynienia z jakimiś symetriami, zachowuje się właśnie w ten dziwny sposób, tak jakby natura celowo unikała nadmiaru możliwości. To odnośnie mojej myśli zaczętej w innym wątku. Wiele danych na ten temat jest w książkach dotyczących cybernetyki i ogólnej teorii systemów, czyli w jaki sposób natura radzi sobie z dużą liczbą wymiarów, kombinacji, możliwości lub po prostu z ograniczeniami transferu informacji. Przykładowo możemy sformułować problem, w którym do znalezienia jakiegoś układu minimalnego potrzebowalibyśmy porównać każdy element tego układu z każdym innym. Przy dużej liczbie elementów szybko przekroczylibyśmy liczbę wszystkich cząstek we wszechświecie. Dlatego ciągle jest podejrzenie, że może N=NP.
Ptr

Ptr

01.11.2017 12:36

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Tu jest taka mała fajna

"natura radzi sobie z nadmiarem mozliwości" - Właśnie, dlaczego funkcja falowa własnie taka, jakie prawidłowości odzwierciedla ?
Imć Waszeć

Dark Regis

01.11.2017 15:14

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na "natura radzi sobie z

Cały problem polega na tym, że uparliśmy się modelować zjawiska kwantowe za pomocą ciągłych i deterministycznych modeli. Stosujemy więc pojęcia nieadekwatne do zastanej sytuacji. Wystarczy zauważyć jakie problemy miała elektrodynamika kwantowa z pozbyciem się osobliwości z równań. Kłopot był z tym, że żadna cząstka nie mogła być reprezentowana jako punkt w zwykłym sensie matematycznym, bo wtedy w różnych miejscach coś tam dąży do nieskończoności. Dlatego właśnie powstały takie "dziwne" teorie, jak teoria dystrybucji, czyli funkcji uogólnionych, a w ślad za nimi rozmaite metody aproksymacji i zbieżności. Metody renormalizacji to współczesna wersja walki z tymi glitchami.
admin

Admin Naszeblogi.pl

31.10.2017 12:32

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na cd. parę minut mi zajęło

Dzięki, mam nadzieję zapoznać się z tymi fascynującymi wykładami i zrozumieć chociaż to, dlaczego niebo jest niebieskie a gdy Słońce zachodzi - czerwone :)
Ptr

Ptr

31.10.2017 13:02

Dodane przez admin w odpowiedzi na Dzięki, mam nadzieję zapoznać

To akurat jest banalnie proste. Kąt załamania światła np w pryzmacie jest zależny od długości fali. Czyli różne długości załamują się inaczej w atmosferze oświetlanej pod kątem.
Ptr

Ptr

31.10.2017 13:37

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na To akurat jest banalnie

Choć jakby głębiej o tym pomyśleć trzeba brać pod uwagę wzrost natężenia barw niebieskich odbijanego przez atmosferę.
admin

Admin Naszeblogi.pl

01.11.2017 17:11

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Choć jakby głębiej o tym

W tym sęk, że to jest zupełnie niebanalne. Z kątami załamania światła to nie ma wiele wspólnego. Tu nie chodzi o zjawisko rozszczepienia jak w pryzmacie i wchodzenia obserwatora tylko w niebieską wiązkę. Bo jakim cudem mielibyśmy cały czas tkwić, czy nawet cała obserwowana półsfera akurat w tej niebieskiej części spektrum. Gdyby tak było, praktycznie cały czas obserwowalibyśmy tęczę, w zależności od położenia Słońca na niebie (obserwatora względem niego). A tak nie jest. Niebo jest cały czas niebieskie, od świtu do zmierzchu, gdy Słońce zmienia swoje położenie o kąt ~półpełny.
Inni szatani są tu czynni i facet z rozwianymi włosami jak Einstein ich pokazuje. Chodzi o rozpraszanie fotonów o różnych energiach / długościach fali - prawdopodobieństwo rozpraszania niebieskich jest 10x większe niż czerwonych. Czyli niebieskie rozpraszają się w atmosferze szybciej, podczas gdy czerwone jeszcze sobie lecą :)
- dlatego niebieskie widzimy na niebie praktycznie cały czas, bo czerwone jeszcze sobie lecą. A czerwone tylko wtedy, gdy wszystkie niebieskie już się rozproszą na grubej i zanieczyszczonej warstwie atmosfery. Bardzo ciekawy wykład - jest to pokazane w miniaturze na papierosowym dymie. Naprawdę facet się poświęca, żeby pokazać dlaczego to niebo jest niebieskie a chmura biała :)
https://www.youtube.com/…
Imć Waszeć

Dark Regis

01.11.2017 18:40

Dodane przez admin w odpowiedzi na W tym sęk, że to jest

Wykład jest bardzo dobry, ale najlepsze jest to, że aby być na takich wykładach, nie trzeba już szwendać się po świecie, tylko wystarczy odpalić YouTube'a. To pokazuje ile tak naprawdę jest sensu w utrzymywaniu ogromnych auli na uczelniach tylko po to, żeby dwudziestu ludzi kilkanaście godzin poprzepisywało sobie z tablicy to, co napisze tam jeden facet kredą. To nie jest żaden wykład, bo nie zmusza do wysiłku intelektualnego. Zupełnie inaczej to wygląda, gdy studenci mają wszystkie materiały zrobione na ksero w ręku i przychodzą tylko na samą śmietankę, czyli omówienie rzeczy najistotniejszych w danej teorii lub zagadnieniu, a na dodatek mogą zadać pytania. Tego u nas się nie praktykuje, zlecając wyjaśnianie trudnych kwestii u magistrów na ćwiczeniach. Jaki jest tego skutek, to chyba wszyscy wiemy. Z porządnego wykładu zapamiętuje się na całe życie głownie obrazowe przykłady, metafory oraz anegdoty. Niektórym to wystarcza do odtworzenia sobie po długim czasie głównych tez z wykładu, tak samo jak jakaś mnemotechnika lub rytmiczne pukanie ołówkiem w blat pozwala szybciej zapamiętywać informacje. Czas na reformę polskiego szkolnictwa tak, żeby oderwać je od maniery wschodnio-bizantyjskiej, a przybliżyć do rodzaju bractwa obserwowanego na takich uczelniach jak Oxford lub Harvard. Cała ta otoczka studiowania wcale nie jest obojętna później dla jakość pracy naukowej i dla umiejętności skutecznego wykładania wiedzy. Oczywiście potrzeba tu ludzi z dużym doświadczeniem i wiedzą nie tylko z zakresu własnej dziedziny, ale jest to możliwe jeszcze w tym dziesięcioleciu. Dopiero po stworzeniu zdrowego i sprawnego mechanizmu kształtowania elit, można brać się za ostateczne rozwiązywanie pozostałych pochodnych problemów, jak powiedzmy skłonności do wypaczeń w sensie seryjnego wytwarzania się kast głupków blokujących jakieś katedry, wydziały, uczelnie, a potem PAN oraz sądownictwo.
Janko Walski

Zbigniew Gajek vel Janko Walski

01.11.2017 22:39

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na Wykład jest bardzo dobry, ale

"oderwać je od maniery wschodnio-bizantyjskiej". Są wykładowcy, którzy oderwali się, ale to wyjątki. Wymaga to dużej przewagi nad materiałem, który prezentuje się. Jak to upowszechnić skoro studia weszły w fazę masową. Zachodnie uczelnie są również kiepskie, poza wąską czołówką, powiedzmy 250 sztuk. Kwadratura koła, o której mówi właśnie Gasset.
Ptr

Ptr

01.11.2017 23:31

Dodane przez admin w odpowiedzi na W tym sęk, że to jest

Tego gościa "Einsteina" nie brałbym poważnie.
Jeżeli chodzi o zmianę barwy automatycznie pomyślałem o slońcu. A to ma właśnie związek z załamywaniem się promieni na styku próżnia-atmosfera i powstaniem dyspersji. Na dole tej prezentacji  , choć to tylko obrazki, widać o co mi chodzi. 
http://www.atmo.arizona…
A więc mamy zjawisko zmiany barwy słońca nie tylko z żółtej na czerwoną, ale jeszcze na resztkową zieleń. Wspomniałem wczesniej o odbiciu niebieskich fotonów, gdyż te , aby dotrzeć do obserwatora muszą załamać się mocniej na granicy atmosfery i w atmosferze, a jednocześnie mają zwiększone przwdopodobieństwo odbicia, w stosunku do czerwonych. Odbicie może być w kosmos lub rozproszenie. Wobec tego barwa słońca jest bardziej czerwona.  Barwa nieba przy zachodzącym słońcu analogicznie - niebieskie załamują się przed obserwatorem lub odbijają w kosmos. Fotony niebieskie raczej nie są absorbowane w atmosferze proporcjonalnie do jej warstwy, gdyż widać ,że przy samym zachodzie słońca mamy podobną warstwę powietrza i zmianę z czerwonego na zielony, wywolane załamaniem promieni jak w pryzmacie.
Owszem ,żaden problem fizyczny nie jest prosty.
Ale ten jakby nie było nie jest kluczowy. Ktoś może to sprawdzić policzyć.
Imć Waszeć

Dark Regis

02.11.2017 00:41

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Tego gościa "Einsteina" nie

Owszem. Spotkałem się już z wieloma takimi problemami, ale nagle okazywało się, że jest jakieś drugie dno. Na przykład wielofotonowe wzbudzenia/absorpcje w atomach, które okazały się przydatne w mikroskopii; stany wzbudzone cząstek złożonych, których nikt nie chciał liczyć, a potem nagle kropki kwantowe; ktoś kiedyś zauważył, że we wnętrzu jądra atomu cząstki alfa są w pewien sposób preferowane, a potem ktoś wymyślił co wypadnie po wybuchu gwiazdy i w jakich proporcjach. Tak więc nie ma tematów nieważnych, tylko jeszcze niedopracowane :) Te i inne zakręcone problemy można znaleźć m.in. na portalu Phys.org.
Ptr

Ptr

02.11.2017 08:51

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Tego gościa "Einsteina" nie

Przy oświetleniu horyzontalnym barwa błękitna jest odbijana od atmosfery. Widać to na zdjęciach z kosmosu w postaci otoczki. Czerwone wchodzą w atmosferę. 
Barwę nieba trzebaby okręslić jako wypadkową rozproszenia białego światła słonecznego na cząstkach atmosfery. Nawet tej czystej w górach, nie ma dymów.
Natomiast przy oświetleniu horyzontalnym barwa nieba przesuwa się ku żółtej i czerwonej moim zdaniem przede wszystkim ze względu na różne załamanie w atmosferze. Trzeba tu rozróżnić rozpraszanie i absorpcję. Absorpcję domniemaną przez pyły powinnismy pominąć, gdyż Mount Everest również zabarwia się na czerwono wieczorem. Pozostaje analiza załamania i rozpraszania. I załamanie ma tu wpływ.
Jeżeli rozpraszanie ma mieć ten decydujący wpływ to dlaczego przy zachodzie Słońca niebo na Wschodzie jest niebieskie. Przecież niebieskie fotony musiałyby przelecieć nad obserwatorem w atmosferze, odbić się od atmosfery na wschodzie i wpaść do oka obserwatora. Po drodze się nie rozproszyć. Czerwone zrobiłyby to teoretycznie szybciej.
Jabe

Jabe

02.11.2017 10:23

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Przy oświetleniu

Czerwonym byłoby łatwiej (nie szybciej) przedostać się na wschodnią część nieba, ale też i polecieć dalej. Wschodnie niebo o zachodzie słońca powinno więc być tylko nieco mniej niebieskie. Nie oczekujmy, że efekt będzie zauważalny przy czerwonawym oświetleniu o tej porze. (Pamiętajmy, że barwy są względne – zależą od wyboru bieli.)
Imć Waszeć

Dark Regis

02.11.2017 17:58

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Tego gościa "Einsteina" nie

On mówi o tym: https://en.wikipedia.org…
Ptr

Ptr

03.11.2017 00:32

Dodane przez Imć Waszeć w odpowiedzi na On mówi o tym: https://en

Rozpraszanie Rayleigha , czyli rozpraszanie, nie absorpcja. Niebieskie niebo w południe , bo następują zmiany kierunku niebieskich fotonów w całej atmosferze i zewsząd odbijają się one w kierunku obserwatora. W południe bez chmur mamy niebo niebieskie także blisko horyzontu. Przy zachodzie Słońca nie widzę powodu , aby niebieskie miały obniżyć aktywność rozpraszania w całym szerokim pasie  atmosfery nad horyzontem, chyba że ze względu na załamanie tej barwy przy wejściu w atmosferę. 
Tworzy się cała strefa z deficytem niebieskich i może się mylę , ale niebieskie ze względu na załamanie w atmosferze nie mogą mieć takiego samego natężenia. Muszą załamywać się przed obserwatorem lub nadlatywać do obserwatora z wyższej wysokości. Tym samym tworzy się strefa żółta i powyżej niebieska. I to jest przyczyną zmiany koloru nieba przy zachodzie , a nie samo rozpraszanie. 
Chyba to niezgodne z niektórymi artykułami w czasopismach ,ale czy nielogiczne ?
admin

Admin Naszeblogi.pl

03.11.2017 11:02

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Rozpraszanie Rayleigha ,

Deficyt niebieskich jak najbardziej. Ale myślę, że załamanie nie gra tu roli, bo widzielibyśmy pełną tęczę o wschodzie i zachodzie. Ta zmiana barwy jest skokowa, to znaczy niektóre kolory nie są w ogóle widoczne poza wyjątkowymi sytuacjami (np. zielone). Ma to więc zapewne źródło wyłącznie w rozpraszaniu światła na określonej wielkości cząsteczkach, których po drodze do obserwatora robi się więcej. Czyli działa:
Rayleigh scattering
https://en.wikipedia.org…
i
Mie scattering
https://en.wikipedia.org…;
I fizyk z prawidłowo rozwianymi włosami jak u Einsteina doskonale to odtwarza w auli. Z dymem papierosowym i później przepuszczając światło przez opary kwasu siarkowego, symulując gęstniejącą atmosferę blisko powierzchni a przede wszystkim większą liczbę cząsteczek pary wodnej.
Imć Waszeć

Dark Regis

03.11.2017 11:32

Dodane przez admin w odpowiedzi na Deficyt niebieskich jak

No i niech ktoś powie, że Wikipedia jest do kitu - oczywiście angielska wersja. Najlepsza jest ta scena z filmu, gdy Einsteinoid, nie przerywając mówienia, wtyka sobie cztery kiepy w usta i się zaciąga dymem :D Wiem co mówię, bo ja na uniwerku, chyba pod wpływem pewnego znajomego wykładowcy, ćmiłem fajkę. A tytoń fajkowy jest tak aromatyczny, że po jednym buchu przez minute kręci się w głowie jak po nurkowaniu :) Muszę chyba odkurzyć mój login i przetłumaczyć te artykuły angielskie na język polski, bo jak się popatrzy na polską Wiki to aż żałość ogarnia.
Ptr

Ptr

03.11.2017 12:14

Dodane przez admin w odpowiedzi na Deficyt niebieskich jak

Swoją wersję popieram nie "Einsteinem " z internetu, bo to nie jest właściwie wykonany eksperyment złożonego procesu, ale tym co słyszałem od profesorów optyki. Ta "tęcza" nie będzie wyglądała tak samo jak w laboratorium, gdyż oświetlenie nie jest kierowaną wiązką światła na płaskie szkło, lecz równomienie oświetloną sferą  atmosfery ziemskiej o pewnej krzywiżnie. Tak klasycznie rozpatrywane zjawisko załamania ( i odbicia) jest faktem i nie mam co do tego wątpliwości. Dodatkowo , im gorętsze powietrze tym bardziej załamuje światło , tak że na pustyni zachody są czerwieńsze , na biegunach bladoniebieskie. Przy wejściu w atmosferę całkowicie horyzontalnie niebieskie nie mają szans na bycie postrzegane na wprost, bo musiałyby mieć zerowy kąt załamania. Nie bójta nic. Prawa fizyki działają.
Ptr

Ptr

03.11.2017 14:19

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na Swoją wersję popieram nie

Po prostu nie ma dokładnych danych co wpływa bardziej na stopniony zanik niebieskich w kier. horyzontu: czy absorpcja tej długości fali, czy załamanie w atmosferze. Być może oba mają duży wpływ, ale  artykuły popularno-naukowe tego nie analizują. 
To szczątkowe zielone Słońce to już obraz załamany, pozorny. Słońce już wtedy znajduje się pod horyzontem. ( Wtedy zielone załamują się bardziej i jeszcze docieają ).To przykład dyspersji jak w pryzmacie. Ona ma niewielką wartość kątową ,ale oceniam ,że może się to przekładać na kolor warstw łuny.
Imć Waszeć

Dark Regis

31.10.2017 14:55

Dodane przez admin w odpowiedzi na Dzięki, mam nadzieję zapoznać

Obawiam się, że to może być droga okrężna do zrozumienia tych fenomenów. Niemniej jednak człowiek jest istota poszukującą i cuda się zdarzają ;) Kiedyś na przykład trafiłem na grę Creativerse, będącą darmowym, chociaż nie do końca klonem Minecrafta. Dzieci piliły, więc był mus. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że do tej gry w pewnym momencie wprowadzono bloki będące bramkami logicznymi: AND, OR, XOR, NAND, NOR, XNOR. A także parę elementów pomocniczych typu czujniki, przełączniki, opóźniacze, a nawet całą klawiaturkę do wbijania cyfr, jak w telefonie. Dodatkowo klawiaturka miała pamięć i mogła porównywać oraz transferować liczby do innych elementów. Nie muszę chyba wyjaśniać co to wszystko znaczy. Wystarczy tylko wiedzieć, że sumator dwubitowy, który daje na wyjściu wynik i przeniesienie, to jest po prostu obwód złożony z trzech bramek: AND, OR i NOT. Działa to tak, że oba bity dostarczamy równolegle do bramki AND i bramki OR. Bramka AND wyrzuca przeniesienie oraz podaje wartość do następnej bramki NOT, gdzie jest ona obrabiana przez kolejne AND z wynikiem OR. Wynik, to jest coś takiego: ~(A&B)&(A|B). Łatwo przeliczyć na palcach, że się wszystko zgadza. Potem można na tej podstawie zbudować np. sumator 8-bitowy lub 64-bitowy jako kaskadę, ewentualnie zoptymalizować strukturę uzyskując formułę równoważną logicznie, ale z dużo mniejszą liczbą bramek. Można także alternatywnie stworzyć sumator strumieniowy. Ale w czym rzecz. Otóż okazuje się, że dzięki temu w tej gierce teoretycznie można zbudować małego pececika, a nawet dorzucić kompilator C++, a co najmniej Brainfucka :P. Wymagałoby to benedyktyńskiej pracy i małpiej zręczności, ale możliwość taka jest. W tym momencie zrozumiałem, że gry komputerowe nie są jednak zabawkami dla dzieci :D
Imć Waszeć

Dark Regis

01.11.2017 15:17

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na To są bardzo ambitne

Jestem absolutnie pewien, że prawie nikt kończący polskie szkoły nie wie, co my w zasadzie robimy żeby skonstruować te dziwolągi C,H oraz O, a także sedeniony (16-wymiarowe) itd.. Otóż jest taka konstrukcja Cayleya-Dicksona, która po prostu mówi mniej więcej tyle: "żeby skonstruować z liczb o wymiarze n liczby o wymiarze 2n, wymyśl sobie jakąś nową jednostkę urojoną J (tak jak "pierwiastek z -1") i stwórz dla pary (w,v) liczb wymiaru n, liczbę w+Jv wymiaru 2n, przy okazji to nowe J z poprzednimi jednostkami urojonymi i,j,k,... będzie spełniało jaką określoną tabelkę działań". Oczywiście w konstrukcji C-D tabelka ta jest bardzo konkretna i ma konkretne właściwości właśnie z powodu jej rekurencyjnej konstrukcji. Dodawanie takich nowych liczb będzie podobne, po współrzędnych, zaś mnożenie musi być wykonywane zgodnie z tą tabelką, czyli pojedyncze współrzędne będą miały te same wartości co przy normalnym mnożeniu, ale przestawione zgodnie z tabelką (permutacja). Coś takiego zwykle nazywa się obrotem układu współrzędnych. Dalej, spójrzmy na konstrukcje zwykłych wielomianów o współczynnikach rzeczywistych R[X]. Tu z kolei przy mnożeniu poszczególnych członów mamy gdzieś tam pojedyncze mnożenie ax*n przez bx*m, czyli mnożymy wartości ze współrzędnych n oraz m, zaś wynik ląduje gdzieś dalej na współrzędnej n+m. Coś takiego znamy i jest to normalny zbiór liczb naturalnych, a dla naszych potrzeb nazywany tu nieskończona grupą cykliczną (przemienną, czyli abelową). Czyli też mamy tu pewien obrót układu, ale w nieskończenie wymiarowej przestrzeni, rozpinanej przez wektory (funkcje) 1,x,X^2,... Pojawia się przy RRZ. W przypadku liczb zespolonych, jak już napisałem wyżej, nie wychodzimy nigdzie dalej niż zbiór reszt i przeniesione do niego zwykłe działania dodawania i mnożenia. Jest to po prostu grupa cykliczna skończona rzędu 2. Możemy też mówić o rozmaitych konstrukcjach z udziałem grup cyklicznych rzędu 3,4,5... itd., które będą nam określać, co się będzie działo z naszymi "jednostkami urojonymi" albo lepiej wektorami układu współrzędnych; jak będą się one obracać przy mnożeniu. Wreszcie na koniec dokonamy dużego kroku naprzód i powiemy, że jakaś dowolna grupa G opisuje nam tabelkę działania na jednostkach urojonych przy mnożeniu. Tyle tylko, że w większości przypadków nie udaje się zachować pewnego rodzaju "płaskości", a w szczególności nie ma sensownej operacji dzielenia, oprócz przypadków C,H,O (wymiary 2,4,8). Czy zatem nie tworzy się jakichś innych dziwnych ale użytecznych konstrukcji podobną metodą? Ależ jak najbardziej. Wystarczy zagłębić się w zagadnienia współczesnej fizyki, gdzie aż roi się od spinorów, twistorów itp. dzików, będących obiektami geometrycznymi z podobnymi własnościami jak wektory. Wielki Galois wymyślił swoje ciała skończone bawiąc się na kartce w dzielenie wielomianów, gdzie współczynniki to były te reszty z dzielenia liczb całkowitych. Pisał te gryzmoły na kartce i twierdzenia o grupach same mu się pokazywały.
Janko Walski

Zbigniew Gajek vel Janko Walski

30.10.2017 18:51

Dodane przez Ptr w odpowiedzi na To są bardzo ambitne

Odpowiedź do 30-10-2017 [12:26] - Ptr | (To są bardzo ambitne...)
Nie mogę się zgodzić, że "całość tego paradygmatu jest zanurzona w lewicowo...". To co mnie urzekło to to, że autor wychodzi poza ten paradygmat dominujący w ówczesnej dyskusji, która zresztą trwa do dzisiaj. Rozważa rozwój cywilizacji w oparciu o zupełnie inny niż elity-lud podział. Pisze, że elity są tak samo zdegenerowane jak lud, więcej stanowią groźne źródło infekcji człowiekiem masowym. Mało tego, wskazuje na samonapędzający się mechanizm wewnętrzny tego zjawiska wśród elit elit za jakich uważa fizyków. Einsteina chwali nie za wiekopomne odkrycia, o których cały świat początku wieku piał w zachwycie włącznie z paniami na balach, tylko za to że jest jednym z ostatnich, którzy  patrzą na świat całościowo, a nie poprzez wąską specjalizację. Wskazuje też na fundamentalne znaczenie wartości dla rozwoju cywilizacji. Twierdzi, że bez nich cywilizacja nie rozwinęłaby się. Mało tego, odejście od wartości coraz mocniej dominującego człowieka masowego oznacza jego zdaniem regres, powrót do barbarzyństwa. Jego erupcje już w czasie pisania coraz silniej wstrząsały Rosją, piętnaście lat później Hiszpanią, Niemcami, Włochami. Dzisiaj w nowej formie dyktatury postmodernizmu. Jego zachwyty dotyczą liberalizmu zdefiniowanego przez niego jak zbiór pewnych wartości, a nie dzisiejszego liberalizmu europejskiego. Różnica między nimi jest taka jak między wolnością do (np. służby na rzecz innych), a wolnością od (np odpowiedzialności), która de facto jest zniewoleniem.
Ptr

Ptr

30.10.2017 19:55

Dodane przez Janko Walski w odpowiedzi na Nie mogę się zgodzić, że

Z pewnością intelektualnie tekst jest znaczący. Na pewno jest krytyczny. Ale nie zarysowuje jakiejś konkretnej drogi przełamania paradygmatu. Intuicyjnie przeczuwam ,że dobre intencje ówczesne autora i tak przełożyłyby się dzisiaj na coś podobnego do dzisiejszej Europy zachodniej. Zresztą nie odbieram Panu racji.
Einstein , który miał mieć to całościowe spojrzenie miał w ręku dwie niespójne teorie, z których jedną odrzucił na podstawie niezgodności z drugą, swoją. Wyrzucił jedną do kosza jak upiorny koszmar, a fizycy zaczęli taki kabaret -" To było dziwactwo, kto takie dziwactwo zrozumie ? Nikt tego nie rozumie. To byłby koniec fizyki"  Drzwi  do całościowego spojrzenia  stale były zamykane świadomie, nieświadomie, ale były zamykane.

Stronicowanie

  • Pierwsza strona
  • Poprzednia strona
  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Wszyscy 3
  • Wszyscy 4
  • Wszyscy 5
  • Następna strona
  • Ostatnia strona
Zbigniew Gajek vel Janko Walski
Nazwa bloga:
Dobrze działa w państwie Tuska tylko to o czym nie wiemy, że dobrze nie działa
Zawód:
Największy zawód to Mazowiecki i Michnik jesli jesteśmy przy literze "M"
Miasto:
nie jestem z miasta, jestem ze wsi

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 403
Liczba wyświetleń: 2,293,269
Liczba komentarzy: 3,396

Ostatnie wpisy blogera

  • Orędzie
  • Czy są uczciwi dziennikarze? (aktualny) wpis z 18.05.2011
  • Putin odstrzelił swoją pacynkę?

Moje ostatnie komentarze

  • Odp. na kom. 25-11-2023 [18:24] - Jabe Stoi to jak byk w tytule.  Właśnie najbardziej porażające jest to, że nie tylko wszystko co pisze prof.Legutko jest dzisiaj jeszcze bardziej…
  • Odpowiedź na kom. 25-11-2023 [19:07] - Pers Nie ilość przeglądanych źródeł jest lekarstwem na dezinformacje. Gorzej, może wzmocnić fałszywe widzenie. W dodatku 2/3 populacji czyta jedno, a…
  • 12 lat temu ten półpasiec był zlokalizowany. Dziś rozniósł się po całym organizmie naszej wspólnoty. Daje o sobie znać, gdzie się nie ruszyć.  

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Człowiek nauki jest prototypem człowieka masowego***
  • Janda i Gajos radośnie nie widzą***
  • Kraśko w pełnej krasie.

Ostatnio komentowane

  • Siberian Dog Husky, W imię Donka i Bartłomieja i Szymka Świętego, Amen https://pbs.twimg.com/media/GCswBvfXAAAfZle?format=png&name=small
  • u2, To ty homo niewiadomo szmaciak? Zrób coming out ze swojego closet szmaciak :-) :-) :-)
  • Siberian Dog Husky, I tym optymistycznym akcentem powitajmy Nowy Rok, bo czego jak czego, ale inspiracji do memów ta władza nam na pewno dostarczy wiele. https://pbs.twimg.com/media/GCs795EWMAA9rJq?format=png&name=…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności