OPOWIEŚĆ O NAWRÓCENIU, CZYLI NEO - ROCKMEN DAJE ŚWIADECTWO.

Rzecz  o obłudzie, o wolności i o zniewoleniu, o poście i o piątkowych ślubach, o szatańskiej mistyfikacji, o zbłąkanych owcach bez Pasterzy, o bluźnierstwie zwanym „Woodstock” i o jeszcze paru innych sprawach. Lecz nade wszystko o Bogu i Jego Kościele; o wierze, nadziei i miłości...

Wysłuchałem pewnej opowieści. To świadectwo muzyka rockowego, niejakiego  Roberta „Litzy” Friedricha. Można obejrzeć na You Tube, a opowieść została zareklamowana także na portalu Fronda jako świadectwo nawrócenia. Pan Robert Friedrich opowiada o tym swoim nawróceniu w ramach jakiegoś cyklu prelekcji wygłaszanych w kościele. Moderatorem całości jest ksiądz.

http://www.fronda.pl/a/muzyk-luxtorpedy-o-swoim-nawroceniu-to-trzeba-zobaczyc,89380.html

Jest to zarazem wypowiedź członka neokatechumenatu z całkiem sporym stażem (dwadzieścia lat, jak sam twierdzi), a w związku z ostatnią, jak dotąd, częścią mojego opracowania na temat tzw. ruchów charyzmatycznych w Kościele Katolickim, poświęconą właśnie Drodze neokatechumenalnej, nie mogłem oprzeć się ciekawości, jak to z tym nawróceniem w neokatechumenacie jest.
Wysłuchałem więc pana Muzyka, a wpis ten – po potraktowaniu z pewną dozą pobłażliwości mojej skłonności do rozległych dygresji  - można uznać za aneks do opracowania na temat „Drogi”.

W opowieści pana „Litzy”(nawiasem mówiąc, mojego rówieśnika), nie bardzo interesują mnie – skądinąd sympatycznie opowiedziane ( jeśli odrzucić podejrzenie o marketingowy cynizm zakładający, że o sukcesie nie decyduje faktyczna wartość towaru, lecz wrażenie z jego prezentacji) – fragmenty o jego życiowych, także zdrowotnych perypetiach, o jego miłości , o jego małżeństwie, o jego licznej rodzinie, o jego muzyce etc. etc. Samo w sobie, mało interesujące byłoby też świadectwo odejścia od Kościoła, a następnie – poprzez wspólnotę neokatechumenalną – rzekomego do Kościoła powrotu.

To, iż ktoś ogłasza, że poprzez wspólnotę powrócił do Kościoła, że dzięki wspólnocie naprawdę pokochał swą żonę, że wiele bezinteresownego dobra od wspólnoty zaznał, że co tydzień uczestniczy w Eucharystii, że we wspólnocie wszyscy są dla siebie mili, to - jak dla mnie - elementy niekoniecznie  o nawróceniu przesądzające.
Zwłaszcza, gdy ową wspólnotą jest Neokatechumenat, o którym, dzięki Bogu, sporo już – pomimo pewnej skrytości inicjatorów - wiadomo.

Prawdziwe chrześcijaństwo to katolicyzm, więc autentyczne nawrócenie jest możliwe wyłącznie w łonie Kościoła Katolickiego, lecz uczestnictwo w Mistycznym Ciele Chrystusa nie polega na samej deklaracji, czy podjęciu jakiejś formuły obecności. Deklarowanie katolicyzmu może mieć znaczenie statystyczne, lecz statystyka przynależności do Kościoła niekoniecznie odzwierciedla katolicką tożsamość; i to nie statystyka jest interesująca. Katolicyzm to bezwarunkowe przyjęcie wolną, nieprzymuszoną wolą, w duchu miłości, lecz i posłuszeństwa, tego wszystkiego, co Urząd Nauczycielski Kościoła w oparciu o Ewangelię głosi, do czego zachęca, co nakazuje, a także odrzucenie tego, czego zakazuje.

Fragment konstytucji dogmatycznej o Kościele zatytułowanej „Lumen Gentium” („Światło Narodów”) brzmi: „Do społeczności Kościoła wcieleni są w pełni ci, co mając Ducha Chrystusowego w całości przyjmują przepisy Kościoła i wszystkie ustanowione w nim środki zbawienia i w jego widzialnym organizmie pozostają w łączności z Chrystusem rządzącym Kościołem przez papieża i biskupów, w łączności mianowicie polegającej na więzach wyznania wiary, sakramentów i zwierzchnictwa kościelnego oraz wspólnoty (communio). Nie dostępuje jednak zbawienia, choćby był wcielony do Kościoła, ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła "ciałem", ale nie "sercem". Wszyscy zaś synowie Kościoła pamiętać winni o tym, że swój uprzywilejowany stan zawdzięczają nie własnym zasługom, lecz szczególnej łasce Chrystusa, jeśli zaś z łaską tą nie współdziałają myślą, słowem i uczynkiem, nie tylko zbawieni nie będą, ale surowiej jeszcze będą sądzeni.” – („Lumen Gentium” 14; 21 listopada 1964).

Prezentacja swej opowieści w katolickiej świątyni, katolickiej kaplicy, czy w parafialnej salce wcale nie musi stanowić - choć najwyraźniej niektórym już samo to wystarcza - dowodu wierności Kościołowi, więc i Chrystusowi (zob. deklaracja Dominus Iesus o nierozdzielności Chrystusa i Kościoła jako jedynego „całego Chrystusa”, rozdz. IV, 16, 48).

Bywałem już słuchaczem „świadectw” wygłaszanych w kościelnych budynkach przez dość osobliwe – z katolickiej perspektywy – indywidua; w ostatnich tygodniach byłem świadkiem kilku dziwnych zdarzeń w dwóch kościołach: reklamy stuprocentowo merkantylnego przedsięwzięcia - gry „o tematyce biblijnej”(mocno promowanej przez organizację Rycerze Kolumba) oraz spotkania z panem Carverem Alanem Amesem. Zaistnienie tych faktów jest zarówno skutkiem destrukcji, jak i objawem jej postępu, a prelekcja pana Amesa rozpoczynająca się od „dobry wieczór”, a zakończona nakładaniem przez niego rąk i błogosławieniem osób ustawiających się w tym celu w bardzo długim „ogonku” była także czymś tragicznie smutnym, bo pokazującym stan otumanienia zarówno niektórych księży, jak i części świeckich. Miejscowy proboszcz anonsował „mistyka” słowami „ten pan”, tym samym – raczej nieświadomie – ukazując całą prawdę na temat farsy tego wszystkiego, co potem miało nastąpić. A może i świadomie, bo wydaje się, że mógł być w organizacji wydarzenia nie do końca suwerenny, ulegając raczej presji innych; lecz to już temat na inną okazję.
Trzecie zdarzenie dotyczy niedzielnej Mszy Świętej w parafii, do której należę. Eucharystia, w której  uczestniczyłem była zapowiedziana jako Msza na zakończenie roku formacyjnego wspólnot parafialnych. Okazuje się, że oprócz księży celebrantów, podczas Liturgii wierni potrzebują jeszcze narracyjno - instrukcyjnej pieczy nad jej przebiegiem. Głos kobiecy objaśniał zgromadzonym, co znaczą poszczególne części Liturgii. „Głos” wydawał też instrukcje, a jak się później wyjaśniło należy „on” do kobiety z tzw. domowego kościoła. To wiele wyjaśnia; w tej sytuacji, zarówno sama narracyjna aktywność, jak i instrukcja, aby wierni uścisnęli sobie dłonie na „znak pokoju” nie może dziwić. Dziwić może natomiast brak zachęty do złożenia sobie życzeń „szczęścia i zdrowia”. Ja nie wiem, kto przygotowywał tekst narracji, ani kto w ogóle był tak pomysłowy. Tragicznie smutne jest to, że zapewne wspomniana tu kobieta, inni członkowie „domowego kościoła”, a i księża, udział w tego rodzaju deformacjach Eucharystii postrzegają w kategorii „na większą chwałę Bożą”. Zapewne tak samo, jak kapłani, którzy w dobrej wierze, lecz błędnymi sformułowaniami sprowadzają wymiar Liturgii wyłącznie do płaszczyzny horyzontalnej. Pozostańmy przy „znaku pokoju”; takim przykładem może być używane niekiedy wyrażenie „przekażmy sobie” zamiast „przekażcie sobie”. Kto dostrzega tu tylko słowo, albo i skromnego, sympatycznego księdza („jednego z nas”), a w związku z tym odczyta wyłącznie moją uszczypliwość i zarzuci mi drobiazgowy rygoryzm, ten nic nie odczyta, bo niczego nie zrozumie; nie rozumie bowiem, że w katolickiej Liturgii (w katolicyzmie w ogóle) „litera” przepisów nie stanowi bezdusznego formalizmu, lecz u genezy tej czy innej „litery” odnajdujemy właśnie metafizyczny wymiar chrześcijaństwa. Kto lekceważy katolicką „literę”, temu w istocie brak wiary, gdyż odrzuca właśnie jej ducha; co gorsza, duch przeciwny tylko na to czeka. Nie rozumie się, że taka drobna, z pozoru nieistotna modyfikacja stanowi w rzeczywistości swoiste kulminacyjne „domknięcie” „wspólnoty zamkniętej samej w sobie” (Benedykt XVI), pieczętując tym samym tragizm jej beznadziejnej jałowości. W takie aspekty, jak deprecjacja roli, w jakiej Kapłan staje przed świeckimi uczestnikami Eucharystii, w czyjej Osobie działa i Czyim staje się głosem, w problematykę Liturgii ukierunkowanej horyzontalnie zamiast wertykalnie, w problem całkowicie fałszywego tropu w rozumieniu i realizacji postulatu participatio actuosa i wynikających z tego błędu deformacjach Liturgii, w paradoks celebrowania społecznej więzi wspólnoty zamiast adorowania uobecnionej Ofiary Chrystusa, w analizę zgubnej tendencji zacierania pewnych różnic między Kapłaństwem a laikatem etc. etc, nie ma co się tutaj zagłębiać.
Ostrożność wobec pokusy kreatywności  w stosunku do tego, co jest autorytatywnie – nawet jak na zdeformowaną posoborową rzeczywistość – ustalone, powinna zawsze mieć na uwadze syndrom Judasza jako ostrzeżenie dla każdego duchownego, lecz także i świeckich. Lecz najpierw trzeba właściwie kazus Judasza rozumieć. Powrócę do tego aspektu w dalszej części tekstu.

Zatem, ani osoba, ani uświęcone miejsce wydarzenia nie przesądzają o godziwości, czy o prawdziwości przekazywanych treści, więc także opowieść p. Friedricha o nawróceniu, to jest o powrocie do Kościoła staje się interesująca dopiero wówczas, gdy zostaje poddana weryfikacji z zastosowaniem parametrów jedynego niezawodnego probierza, czyli Magisterium.

Po tym, pewnie zbyt długim wstępie, czas na świadectwo pana Neo – Rockmena.

Wysłuchałem całości jego opowieści (ponad półtorej godziny cennego czasu), lecz teraz skupiam się na tym, co naprawdę istotne.

Pan Friedrich, przywołując pytanie z wcześniejszego swego spotkania z publicznością, które łaskaw był nazwać "rekolekcjami w Poznaniu" w pewnym momencie swego wywodu mówi:
„Gdyby mnie sąsiad niewierzący w piątek zaprosił na grilla, to ja bym nie odmówił, dlatego, że poszedłbym do niego w piątek z dobrą nowiną, bo on by mnie zaraz pytał: „I co? Możesz jeść ten schabowy w piątek?”(…) Mógłbym mu powiedzieć o tym, że Chrystus daje mi wolność (…) Ja mogę mu powiedzieć: ja mogę w piątek zjeść cztery kotlety i jak ja będę pościł to jest sprawa mojego serca (…) Zjadłbym tego kotleta ze smakiem, nie jako świadectwo, i powiedział mu: jesteśmy w Kościele wolni (…) Jedno jest pewne, że potrzeba żebyśmy zaczęli być solą (…) Nieważne w jakiej zupie chrześcijanin jest tą solą. Możesz być w grochowej, możesz być nawet w Wielki Piątek w gulaszu.”

Muszę od razu uprzedzić ewentualny zarzut dokonania przeze mnie podstępnego zabiegu wyrwania powyższej wypowiedzi z całościowego kontekstu; powodem zastosowanych skrótów są liczne, odbiegające od głównego wątku dygresje prelegenta (można sprawdzić od 1:03:30).

Jezus Chrystus rzeczywiście daje wolność, tylko że pan Neo- Rockmen niewiele z tej prawdy rozumie. I jest to pewna okoliczność łagodząca. Byłoby dlań fatalnie, gdyby mówił to, co mówi, rozumiejąc w pełni  to, co mówi.
Więc ja tutaj nie zakładam jego złej woli; przyjmuję, że wypełnia rolę „narzędzia”, które jednak jakieś tam swe doraźne cele posiada.

Doraźność potrzeb pana Neo – Rockmena, powodująca podatność na pseudochrześcijańskie nonsensy, z którymi, wygląda na to, że mu najzwyczajniej w świecie wygodnie – to jedno, a  dalekosiężne cele, jakie za pomocą tego, czy owego podwykonawcy usiłuje osiągać patron i nadzorca wichrzycieli – to drugie.  I tak naprawdę, interesujące jest TO DRUGIE.

Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że wspólnota (cokolwiek w tym przypadku to znaczy), na rzecz której pan Friedrich jakże gorąco lobbuje, wraz z przekazaniem „bezinteresownego dobra” dokonała zarazem (dwadzieścia lat !) fatalnej, sekciarskiej, antykatolickiej indoktrynacji – o zgrozo – we wnętrzu Kościoła i przy użyciu jego struktur (co samo w sobie stanowi niepodważalny  dowód przewlekłej autodestrukcji). W każdym razie, obraz Boga w ujęciu pana Friedricha jest koncepcją Boga wykreowanego na potrzeby konsumpcyjnej uległości wobec pokusy rezygnacji z ascezy. W tym sprywatyzowanym, więc siłą rzeczy zdeformowanym przez subiektywizm obrazie wyrzeczenie zostaje przeciwstawione wolności, jest ukazane jako jej ograniczenie. Zatem, w takim ujęciu Chrystusowa wolność to brak ograniczeń.

Wygląda na to, że potrzeby pana Rockmena oraz rzeszy jemu podobnych zostają zaspokojone. By ujrzeć całość złowrogiej perspektywy trzeba jednak spojrzeć nieco dalej, nie lekceważąc jednakowoż żadnego z elementów tego ponurego krajobrazu.

 Autor wypowiedzi powołuje się na „serce” jako istotę nawrócenia i warunek autentyczności wiary.
Któż może być tak nieczuły, by pozostać obojętnym i nie wzruszyć się słysząc, iż potrzeba wyrzeczeń podjętych z myślą o Chrystusie i dla Chrystusa powinna rodzić się w sercu, więc z naszej miłości do Niego?

Czy jednak, dokładnie analizując wypowiedź pana  Neo – Rockmena  z jej wszystkimi szczegółami dotyczącymi konkretnie przecież zarysowanej sytuacji możemy spokojnie stwierdzić, że jest to świadectwo zgodne z katolickim Nauczaniem?

Nonsens jest tak oczywisty, że nie sposób nie pozbyć się złudzeń już na wstępie: pomimo pozorów harmonii każdy ton melodii pana Muzyka jest tonem fałszywym.

„Sprawa mojego serca” staje się wartością do tego stopnia zabsolutyzowaną, iż sam akt zewnętrzny nie posiada żadnego znaczenia. Można więc pościć nie poszcząc.

Każdy wyznawca „kawiarnianego katolicyzmu” (w tym przypadku bardziej adekwatne byłoby określenie „grillowego…”), polegającego na przebieraniu w treści Ewangelii i fragmentarycznym wyborze tego, co akurat najbardziej wygodne może oszukiwać samego siebie, może także próbować manipulować innymi i ich uczuciami; gdy jednak w takiej sytuacji mowa jest o nawróceniu i o więzi z Kościołem to nasuwa się jedno słowo – mistyfikacja.

Pan Friedrich nie raz i nie dwa zapewnia o miłości do żony. Ponieważ czyni to publicznie i głośno, usprawiedliwione będzie pytanie, czy również w tym przypadku ogranicza się wyłącznie do „sprawy swego serca”? Bez żadnych aktów zewnętrznych? Serce swoje, a życie swoje? Skoro miłość i oddanie to wyłącznie „sprawa serca” … ?

A może trzeba uczciwie zapytać samego siebie, czy nie brak mi wiary i dlatego umartwienia postrzegam jako całkowicie bezsensowną niewygodę, a jedynie  na wszelki wypadek poszukuję obłudnej asekuracji ?
Czy przypadkiem „sprawa mojego serca ‘’ w rzeczy samej nie oznacza po prostu zatwardziałości mojego serca ?

Zanim zajmiemy się szczegółami, wypada przyjrzeć się, co też Kościół Katolicki powołany przez Chrystusa do głoszenia niezmiennej Prawdy przekazuje wiernym w kwestii postu.

Katechizm Kościoła Katolickiego na temat znaczenia postu w życiu Katolika:
„Okresy i dni pokuty w ciągu roku liturgicznego (Okres Wielkiego Postu, każdy piątek jako wspomnienie śmierci Pana) są w Kościele specjalnym czasem praktyki pokutnej. Okresy te są szczególnie odpowiednie dla ćwiczeń duchowych, liturgii pokutnej, pielgrzymek o charakterze pokutnym, dobrowolnych wyrzeczeń, jak post i jałmużna, braterskiego dzielenia się z innymi (dzieła charytatywne i misyjne)”- (KKK 1438).
„Czwarte przykazanie kościelne ("W dni pokuty wyznaczone przez Kościół wierni są zobowiązani powstrzymać się od spożywania mięsa i zachować post") zabezpiecza okresy ascezy i pokuty, przygotowujące nas do uroczystości liturgicznych. Usposabiają nas one do zdobycia panowania nad popędami i do wolności serca” - (KKK 2043).

Ze słownika zagadnień omawianych w Katechizmie (oprac. ks. dr Michał Kaszowski):
„Jakie znaczenie posiada post? Mk 9, 25-29
Umartwianie swego egoizmu i post to również sposoby naśladowania ukrzyżowanego Chrystusa i współcierpiącej z Nim Matki Najświętszej. Powstrzymywanie się od jedzenia, szczególnie w piątki —w dzień przypominający nam zbawczą śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu — ma w chrześcijaństwie doniosłe znaczenie, uwidacznia mianowicie naszą jedność z Jezusem, który przez śmierć ocalił świat od potępienia. (…)
Kościół zachęca wiernych do poszczenia szczególnie w piątki. Można jednak dobrowolnie narzucić sobie post i w inne dni tygodnia, np. w środę lub w sobotę, dla szczególnego złączenia się z Maryją cierpiącą pod krzyżem; w czwartek — w dzień przypominający cierpienia Chrystusa w Ogrójcu itp.”

Kodeks Prawa Kanonicznego:
„Kan. 1251 - Wstrzemięźliwość od spożywania mięsa lub innych pokarmów, zgodnie z zarządzeniem Konferencji Episkopatu, należy zachowywać we wszystkie piątki całego roku, chyba że w danym dniu przypada jakaś uroczystość. Natomiast wstrzemięźliwość i post obowiązują w środę popielcową oraz w piątek Męki i Śmierci Pana naszego Jezusa Chrystusa.”

Czwarte przykazanie kościelne (w nowym brzmieniu):
„Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w czasie Wielkiego Postu powstrzymywać się od udziału w zabawach.”
 Wykładnia dla IV przykazania:
„ (…)
 Wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych obowiązuje w Środę Popielcową oraz piątki całego roku z wyjątkiem uroczystości (zob. KPK 1251). Dotyczy wszystkich, którzy ukończyli czternasty rok życia. Zachęca się do zachowania wstrzemięźliwości także w Wigilię Narodzenia Pańskiego.
(…)
Nowelizacja zapisu czwartego przykazania nie zmienia w niczym dotychczasowego charakteru każdego piątku jako dnia pokutnego, w którym katolicy powinni „modlić się, wykonywać uczynki pobożności i miłości, podejmować akty umartwienia siebie przez wierniejsze wypełnianie własnych obowiązków, zwłaszcza zaś zachowywać wstrzemięźliwość” (zob. kan. 1249-1250). Wyjątkiem są jedynie przypadające wtedy uroczystości. Jeśli zatem w piątek katolik chciałby odstąpić ze słusznej przyczyny od pokutnego przeżywania tego dnia, winien uzyskać odpowiednią dyspensę.
Za zgodność:  + Wojciech Polak
Sekretarz Generalny
Konferencji Episkopatu Polski
Warszawa, dnia 14 marca 2014 r.”

Warto tu także przypomnieć istotny fragment wykładni dla IV Przykazania w uprzednim ujęciu, której znaczenie - pomimo ostatniej nowelizacji treści samego przykazania – nie uległo zatarciu:
„Wszyscy wierni obowiązani są czynić pokutę. Dla wyrażenia tej pokutnej formy pobożności chrześcijańskiej Kościół ustanowił dni i okresy pokuty. W tym czasie chrześcijanin powinien szczególnie praktykować czyny pokutne służące nawróceniu serca, co jest istotą pokuty w Kościele. Powstrzymywanie się od zabaw pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca”-(pokreślenie moje, A.W.);
- Czynami pokutnymi są: modlitwa , jałmużna, uczynki pobożności i miłości, umartwienie przez wierniejsze pełnienie obowiązków, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych i post.
- Czasem pokuty w Kościele są poszczególne piątki całego roku i czas wielkiego postu (…)
 Warszawa, dnia 12 czerwca 2002 roku. Za zgodność: (-) + Piotr Libera.”

                                                            *
Liczne świadectwa objawień doświadczanych przez Świętych mówią nam o pragnieniu Jezusa Chrystusa, by odkupiony człowiek adorował Jego Mękę, by w związku z nią podejmował akty pokuty. W myśl treści objawień, nasze umartwienia posiadają niebagatelne znaczenie dla dusz czyśćcowych, dla ratowania dusz konających, dla nawrócenia grzeszników, słowem – dla zadośćuczynienia Bożej sprawiedliwości.
Oto jeden z licznych przykładów; fragment wizji Św. O. Pio przez niego samego opowiedzianej:
„Potem nastał spokój i zobaczyłem naszego Pana, w postawie jak na krzyżu, choć miałem wrażenie, że krzyża nie było, skarżącego się na brak wzajemności u ludzi, szczególnie tych, którzy mu się poświęcili i przez niego bardziej są umiłowani. Widać było, że cierpi i chce, by dusze ludzkie dzieliły z nim Jego cierpienie. Zapraszał mnie, abym rozpamiętywał Jego mękę i medytował nad nią, i bym jednocześnie troszczył się o zdrowie braci. Na te słowa poczułem, że wypełnia mnie współczucie dla cierpienia Pana i zapytałem, co mógłbym zrobić. Usłyszałem głos: „Weź udział w mojej Męce”.”

Matka Najświętsza w objawieniach prosi o jednoczenie się z Jezusem w Jego agonii oraz o post w środy i piątki. W Fatimie informuje o koniecznej łączności z Ofiarą Krzyżową Zbawiciela oraz wzywa do modlitwy, umartwień, pokuty.
Anioł Pokoju w Objawieniach Fatimskich wzywa dzieci: "Ofiarujcie bezustannie Najwyższemu modlitwy i umartwienia".
Mówi też: "Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany i dla uproszenia nawrócenia grzeszników."

Znakomita część treści wielu objawień to w rzeczywistości wielkie wezwanie do modlitwy, pokuty i zadośćuczynienia Bożej sprawiedliwości.

Jego Świątobliwość Benedykt XVI naucza nas, iż „musimy być pewni, że nie istnieją modlitwy powierzchowne, bezużyteczne; żadna z nich nie ginie” (audiencja generalna z 12.09.2012); jako katolicy musimy też być pewni, że żadne umartwienie, żadne wyrzeczenie podjęte ze względu na Chrystusa nie pozostaje bezowocne. 

Z neokatechumenalnej dialektyki dowiadujemy się natomiast, że można, a nawet powinno się zrezygnować z postnych umartwień dla… głoszenia Dobrej Nowiny.

Imperatyw ewangelizacji zostaje przeciwstawiony postowi podjętemu dla Chrystusa, w imię Chrystusa, i na wzór Chrystusa. Pomimo oczywistego nonsensu tej fałszywej alternatywy, posiada ona swój cel, którym jest pozbawienie Kościoła roli Nauczyciela Prawdy. Zarazem przypisanie Kościołowi czegoś haniebnie przeciwnego: krępującej wolność człowieka funkcji nadzorcy i głosiciela nieprawdy. Gdy więc dotychczasowy autorytet zostanie już w ten sposób "zdemaskowany" pozostaje potraktować go niczym, przeznaczony do obalenia, teokratyczny ancien régime, by w to miejsce ustanowić autorytet rzeczywisty. Jest nim niewymagający autorytet subiektywizmu prawdziwie wolnego człowieka. I to jest właśnie ów cel główny, na którego dostrzeżeniu i demaskacji należy się skupić.

To nie nauczanie Kościoła ma być wykładnią, lecz „moje ja” stanowiące ostateczny punkt odniesienia, najwyższą normę. „Moje serce” jako prawodawca i ostateczna instancja. W takim ujęciu to człowiek przesądza o dobru i złu. Tego rodzaju „wolność” to nic innego jak szerokie otwarcie na relatywizm - największego wroga Prawdy. Wszystko można przecież – dokonując absolutyzacji subiektywizmu - wytłumaczyć prawdziwym skądinąd stwierdzeniem: „Chrystus daje mi wolność”.

Kardynał Joseph Ratzinger, późniejszy Papież Benedykt XVI w 2005 roku przestrzegał: „Tworzy się swoista dyktatura relatywizmu, który niczego nie uznaje za ostateczne i jako jedyną miarę rzeczy pozostawia tylko własne ja i jego zachcianki”.

Jego Świątobliwość Benedykt XVI niejednokrotnie ostrzega nas przed kłamstwem bytu, które podpowiada, iż „sami jesteśmy dla siebie miarą”. Nie jesteśmy i nigdy dla siebie żadną miarą być nie możemy. Albo odnajdujemy dla siebie miarę w prawdzie Bożego Słowa, albo stajemy się podatni na miarę przeciwstawną. W tej drugiej ewentualności można jedynie ulegać złudzeniu poczucia samostanowienia. Stara prawda głosi, że „gdy chcesz być oszukiwany, tak też się stanie.” „Sami jesteśmy dla siebie miarą” oznacza zarówno podatność na oszustwo, jak i skłonność do oszukiwania siebie samych.

Cel Antychrysta jest oczywisty: w całkowitym już zamęcie relatywizmu sprawić byśmy zdezorientowani utracili pewność prawdziwego obrazu Boga, a błądząc zatracili pewność wyłączności miejsca, w którym jedyny prawdziwy obraz Boga jest jeszcze przechowywany. Poprzez dodanie fałszywych treści do depozytu Prawdy z obrazu Boga uczynić obraz Jego przeciwieństwa, doprowadzić do zastąpienia Kościoła przyjemnie niewymagającym anty - Kościołem, Chrystusa – w pełni tolerancyjnym anty – Chrystusem, Ewangelię anty – Ewangelią pobłażliwości, dwuznaczności i kompromisu. Postępująca sekularyzacja chrześcijaństwa posiada swoje etapy oraz swój cel główny; hedonistyczny konsumpcjonizm musi doprowadzić do ateizmu, niechrześcijaństwo ostatecznie ma stać się antychrześcijaństwem.

Antonio Gramsci, niewątpliwie niebezpiecznie wybitny teoretyk marksizmu, w strategii odrzucenia ograniczeń, które chrześcijaństwo (jego zdaniem, główny wróg marksizmu) stawia na drodze człowieka do (rzekomej) wolności jako pierwszorzędny środek postrzegał walkę o powszechne myślenie, o „zdobycie umysłów”; według Gramsciego należy sprawić, by zachowania chrześcijańskie stały się własnym przeciwieństwem, a do tego celu należy dążyć skrycie, także we wnętrzu struktur będących pod chrześcijańską jurysdykcją, a nawet dołączając do chóru głoszącego chrześcijańskie normy etyczne, stopniowo wprowadzając fałszywą tonację. Zresztą, i Gramsci nie był tu całkowicie oryginalny; w jego strategii pobrzmiewają echa antykatolickiego programu działania masonerii zawarte w Stałej Instrukcji opracowanej w pierwszej połowie XIX wieku przez Wielkich Mistrzów europejskich lóż.

Nie mam bladego pojęcia, czy pan Neo-Rockmen w ogóle słyszał nazwisko Gramsci, jedno jest wszakże pewne: oddziaływanie antychrześcijańskiego programu Antonio Gramsciego można znaleźć w wielu głoszonych dziś poglądach i podejmowanych działaniach, także w tym, co prezentuje nam pan Friedrich, oraz w działalności „wspólnoty”, do której przynależy, i do której propagandowo zachęca. I niekoniecznie musi tu istnieć jakiś zorganizowany punkt dowodzenia w rozumieniu sztabu osób, a tylko życiowa filozofia i osobista skłonność do wesołego konsumpcjonizmu czynią podatnymi na antykatolickie, więc antychrześcijańskie treści zawierające apoteozę autonomii człowieka i jego wolności od ograniczeń absolutnych norm moralnych chrześcijaństwa. Jakby nie było, Antonio Gramsci w omawianym tu przypadku - niedużego epizodu dużego przedsięwzięcia - mógłby być usatysfakcjonowany.

Powróćmy do istoty chrześcijańskiego postu.

Św. Jan Paweł II wskazuje na nierozerwalność postu z ofiarną miłością do Stwórcy i Odkupiciela:
„Post ostatecznie ma pomagać każdemu z nas w czynieniu z siebie całkowitego daru dla Boga.”

Natomiast na „Anioł Pański” 18 listopada 2001 r. Następca Świętego Piotra powiedział: „Wiemy, że modlitwa nabiera większej siły, jeśli towarzyszą jej post i jałmużna.”

Święty Atanazy, Ojciec Kościoła głosi: „zauważ, co czyni post, leczy on choroby, wysusza nadmierne soki w organizmie, przepędza złe duchy, płoszy natarczywe myśli, nadaje duchowi większą przejrzystość, oczyszcza serce, leczy ciało i wiedzie w końcu człowieka przed tron Boży. Post jest ogromną siłą i niesie ze sobą przeogromne skutki”.

Z kolei Św. Bazyli Wielki naucza nas: „I gdyby wszyscy brali post za doradcę w postępowaniu, nic by nie stało na przeszkodzie, aby głęboki pokój panował na całej ziemi, a życie nasze nie byłoby tak pełne jęków i smutków, gdyby nim rządził post”.
 Doktor Kościoła kontynuuje:
„Post został nakazany w Raju, a pierwsze takie polecenie zostało wydane Adamowi. Zakaz nie wolno ci jeść jest zatem prawem postu i wstrzemięźliwości.”

W myśl katolickiego Nauczania istnieje więc ścisła więź pomiędzy postem a duchem posłuszeństwa względem Boga podjętym z miłości do Niego, a zarazem łączność przeciwstawna pomiędzy odrzuceniem posłuszeństwa i wyrzeczenia a skłonnością do ulegania podsuniętej przez szatana pokusie wyuzdanej pseudowolności  doprowadzającej, wbrew kuszącej obietnicy, do zniewolenia prowadzącego ku zezwierzęceniu.

Kochająca i łagodna Matka Boża w La Salette mówi zdecydowanie ostro: „W czasie Wielkiego Postu chodzą do rzeźni jak psy!”

A zaproszony do kościoła pan Neo – Rockmen głosi: ”Mógłbym mu powiedzieć o tym, że Chrystus daje mi wolność (…) Ja mogę mu powiedzieć: ja mogę w piątek zjeść cztery kotlety i jak ja będę pościł to jest sprawa mojego serca (…) Nieważne w jakiej zupie chrześcijanin jest tą solą. Możesz być w grochowej, możesz być nawet w Wielki Piątek w gulaszu”.

Jezus Chrystus daje wolność, lecz ktoś nafaszerowany filozofią relatywizmu, mieszanką rozmaitych heretyckich błędów i nihilistycznych treści spod czerwonego sztandaru „róbta co chceta” nie jest w stanie zrozumieć, że Chrystusowa wolność posiada - natychmiast rozpoznawalną  - najwyższą JAKOŚĆ. I ta właśnie cecha odróżnia ją od podróbek.

Do uczniów, którzy nie dali rady złemu duchowi Jezus mówi:
„Ten zaś rodzaj złych duchów wyrzuca się tylko modlitwą i postem”- ( Mt 17, 21).

Św. Jan Paweł II podejmuje ten aspekt w encyklice Evangelium Vitae:
„(…) Jezus pokazał nam, że modlitwa i post to najważniejsza i najskuteczniejsza broń przeciw mocom zła (por. Mt 4, 1-11) i pouczył swoich uczniów, że niektóre złe duchy można wypędzić tylko w ten sposób (por. Mk 9, 29). Zdobądźmy sie zatem na pokorę i odwagę modlitwy i postu, aby sprowadzić moc z Wysoka, która obali mury oszustwa i kłamstwa (…)” – ( EV 100).

Sam Bóg uczy nas zatem, że modlitwa i post stanowią najskuteczniejszą broń w walce z szatanem.
W najtrudniejszych sytuacjach najlepsze, co człowiek może uczynić, to modlić się, pościć, pokutować. Wszystko inne jest dodatkiem, a nie odwrotnie.

Czy chrześcijanin potrzebuje jeszcze jakiegoś dowodu na istnienie nierozerwalnej więzi łączącej nakaz zachowania postu z głębokim sensem duchowym? Czy rzeczywiście potrzeba jeszcze udowadniać duchowe znaczenie „litery” katolickich przykazań?

Post, modlitwa, jałmużna to oręż przeciwko diabłu, w który wyposaża nas Chrystus w swym Kościele.
Kto naprawdę jest częścią Kościoła, ten posiada też doskonałe rozeznanie, jakim mocom najbardziej musi zależeć na tym, abyśmy w imię „wolności” sami pozbawili się oręża, stając się bezbronnym, więc łatwym łupem; jako katolicy musimy posiadać świadomość niebezpiecznej antywartości duchowego „rozbrojenia”.

„Trzeba więc, aby ci, którzy podjęli drogę sprawiedliwości, odsunąwszy rozkosze, ciało swoje karcili czuwaniami, postami i innymi podobnymi ćwiczeniami.”- głosi Św. Tomasz z Akwinu w dziele „O doskonałości życia duchowego”.

Można jednak wybrać w życiu filozofię całkowicie przeciwstawną; można, tylko że taki wybór nie będzie miał nic wspólnego z chrześcijaństwem, a kto będzie się przy tym powoływał na Jezusa Chrystusa i Jego wolność słusznie może być nazwany manipulatorem i obłudnikiem.

W encyklice „Veritatis splendor” czytamy:
Kto więc żyje „według ciała”, odczuwa prawo Boże jako ciężar, więcej - jako zaprzeczenie, a w każdym razie ograniczenie swojej wolności” – ( VS 18).

O duchowym znaczeniu postu wspaniale naucza nas Jego Świątobliwość Benedykt XVI:
„Jezus, modląc się i poszcząc, przygotowywał się do swojej misji, której początkiem było trudne starcie z kusicielem.”;
„Pismo Święte i cała chrześcijańska tradycja uczą, że post pomaga unikać grzechu i tego wszystkiego, co do niego prowadzi. W historii zbawienia wielokrotnie odnajdujemy zachętę, by pościć.”;
 „Zważywszy na to, że jesteśmy obciążeni grzechem i jego konsekwencjami, post jest nam dany jako środek pozwalający odnowić przyjaźń z Bogiem.”;
 „Celem prawdziwego postu jest spożywanie prawdziwego pokarmu, którym jest pełnienie woli Ojca (J 4, 34). Skoro Adam nie posłuchał nakazu Boga, by nie spożywać owocu z drzewa poznania dobra i zła, człowiek wierzący poprzez post pragnie z pokorą zawierzyć się Bogu, ufając w Jego dobroć i miłosierdzie.”;
„Ojcowie Kościoła mówią o mocy postu, która chroni przed grzechem, tłumi pragnienia starego Adama i przeciera w sercach ludzi wierzących drogę ku Bogu.”
„Post jest praktyką świętych wszystkich epok i przez nich zalecaną.”;
 „Skrupulatne przestrzeganie postu przyczynia się do nadania osobie, jej ciału i duszy, spójności, co pomaga jej unikać grzechu i wzrastać w zażyłości z Bogiem.”;
„Odmawianie sobie pokarmu materialnego, który żywi ciało, umacnia wewnętrzną gotowość do słuchania Chrystusa i żywienia się Jego zbawczym słowem. Przez post i modlitwę pozwalamy, by On przychodził i by zaspokajał największy głód, jakiego doświadczamy w naszym wnętrzu: głód i pragnienie Boga.”;
„Post pomaga nam uświadomić sobie, w jakiej sytuacji żyje wielu naszych braci. Dobrowolny post pomaga nam naśladować styl Dobrego Samarytanina, który pochyla się nad cierpiącym bratem i śpieszy mu z pomocą. Nasz wolny wybór, jakim jest rezygnacja z czegoś, aby pomóc innym, w konkretny sposób pokazuje, że bliźni przeżywający trudności nie jest nam obcy.”;

„Post jest wartościową praktyką ascetyczną, duchową bronią w walce z wszelkim możliwym nieuporządkowanym przywiązaniem do nas samych. Dobrowolna rezygnacja z przyjemności, jaką jest jedzenie, i z innych dóbr materialnych pomaga uczniowi Chrystusa panować nad innymi rodzajami głodu osłabionej grzechem pierworodnym natury, którego negatywne skutki odbijają się na całej osobowości człowieka.” 
 

W dziele „Jezus z Nazaretu” Jego Świątobliwość Benedykt XVI pisze:
„Do istoty pokusy należy jej aspekt moralny: nie ciągnie nas ona bezpośrednio do złego – to byłoby zbyt proste. Pokusa stwarza wrażenie ukazywania czegoś lepszego: porzucić wreszcie iluzje i zabrać się z całą energią do ulepszania świata”- („Jezus z Nazaretu” cz. I, str.37-38, wyd. Świat Książki).

Schemat pokusy pozostaje ten sam od samego początku: „Jak Bóg będziecie znali dobro i zło”(Rdz 3,5).

Trzeba więc zrezygnować z ograniczającego postęp posłuszeństwa  w imię „czegoś lepszego”, czegoś, co jest naprawdę ważne; w imię rozwoju dla prawdziwego dobra człowieka.
Powinniśmy zatem zrezygnować  z postu w imię głoszenia orędzia chrześcijańskiej wolności, bo przecież w jaki sposób poszczę, to wyłącznie „sprawa mojego serca”.
Czyż głoszenie Dobrej Nowiny może nie być uznane za sprawę priorytetową?

Podsuwa się nam zatem fikcyjną alternatywę, wobec której jako wyznawcy Chrystusa rzekomo stajemy: albo "jałowa bezproduktywność" ascezy, albo coś naprawdę ważnego - aktywne działanie na rzecz ewangelizacji. Istota pułapki tej fałszywej alternatywy polega na podziale tego, co jest  konsekwentnie integralne i komplementarne; na wprowadzeniu podziału i przeciwstawieniu elementów Nauczania, aby w sztucznie wykreowanym zamęcie zgubnej dwuznaczności, koniec końców, podsunąć nam alternatywę w postaci nauczania relatywnego, którego jedynym założeniem będzie zaspokojenie wymagań człowieka. Absolutne prawo moralne jest postrzegane jako stagnacyjne ograniczenie pożądanej ludzkiej kreatywności wiodącej do rozwoju, dobra człowieka i braterstwa. Tym czego naprawdę potrzebujemy jest pragmatyzm etyki sytuacyjnej. Nie ma się co łudzić, nawet jeśli taka strategia posługuje się (do czasu) chrześcijańską frazeologią i chrześcijańską scenografią jest właśnie tym, czym ma być: skutecznym narzędziem działania dla osiągnięcia celu - eksmisji Boga z pola ludzkich wyborów, po której człowiek zajmując Jego miejsce "bez przeszkód" uwielbi samego siebie. Dążność do tego rodzaju „szczęśliwości” sprowadzającej wszystko wyłącznie do czynnika ludzkiego, „raju na ziemi”, w którym najwyższą wartością ma być „ideał szczęśliwego konsumenta” jako plan podstępu zaprojektowany przez ojca kłamstwa i patrona bluźnierców – nieprzyjaciela Boga i nieprzyjaciela człowieka, nie przewiduje żadnego miejsca dla transcendencji.

Antychryst zdaje sobie sprawę, że nie uda się doprowadzić – poza jakimś marginalnym odsetkiem psychopatycznych wyznawców (a i oni mają do odegrania jedynie rolę kamuflującego kontrastu, by na tak odrażającym tle, działania dużo bardziej wyrafinowane i naprawdę groźne stwarzały wrażenie „niczego złego”, a wręcz pluszowego dobra) – do uroczyście jawnego swego kultu. Jego zwycięstwo ma się dokonać poprzez „tajemnicę bezbożności”, w której człowiek, krok po kroku odrzucając prawo Boże, nie biorąc pod uwagę Objawienia przy rozwiązywaniu życiowych problemów, uznawszy, że „człowiek to już wszystko”( R. H. Benson), odrzuci Boga uwielbiając siebie samego.

Jego Świątobliwość Benedykt XVI ujmuje to następująco:
„Kusiciel nie jest do tego stopnia nachalny, żeby nam wprost zaproponował adorowanie diabła. Proponuje nam opowiedzenie się za tym, co rozumne, za prymatem świata zaplanowanego, od początku do końca zorganizowanego, w którym Bóg może mieć swe miejsce jako sprawa prywatna, jednak bez możliwości wtrącania się w nasze istotne zamiary.” – („Jezus z Nazaretu” cz. I, wyd. Świat Książki str. 47-48).

Zapowiada to, i ostrzega przed tym Katechizm Kościoła:
„Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących (Por. Łk 18, 8; Mt 24, 12). Prześladowanie, które towarzyszy jego pielgrzymce przez ziemię (Por. Łk 21,12; J 15,19-20) odsłoni "tajemnicę bezbożności" pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy. Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta, czyli oszustwo pseudomesjanizmu, w którym człowiek uwielbia samego siebie zamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł w ciele (Por. 2 Tes 2, 4-12; 1 Tes 5, 2-3; 2 J 7; 1 J 2, 18. 22)”- (KKK 675).

Niestety, niechrześcijański relatywizm skutkujący dokonywaniem wyborów według kryterium sytuacyjnego pragmatyzmu już dawno wkroczył do Kościoła. Z racji poruszanego tu tematu, przykładem który może nas interesować jest – niestety w Kościele w Polsce coraz częstsze, a w niektórych parafiach stające się normą – udzielanie ślubów w Piątek.
Postępująca uległość wobec zafałszowanej hierarchii wartości powoduje coraz dalej idące dopasowanie Kościoła do wymogów tego świata, w niektórych przypadkach wręcz lubieżne, a innym razem będące przejawem paniki przed utratą wiernych, wsłuchiwanie się w hałaśliwość ludzkiego głosu domagającego się uznania prawa do szczęśliwości w rozumieniu wyłącznie doczesnym, co nieuchronnie musi skutkować, i tak też się dzieje, postępującą głuchotą na głos Boga. Odrzucenie apostolskiej prawdy – „trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5,29) – musi powodować realizację jej odwrotności; Pasterze pokłonili się więc przed pomysłem, iż w dniu, w którym autentyczni chrześcijanie jednoczą się z Chrystusem w Jego Męce i Konaniu można – w sytuacji konkretnego roszczenia - zrezygnować z „bezczynności” adoracji Ofiary Krzyża, by pragmatycznie dostarczać ludziom czegoś „ważniejszego i bardziej praktycznego”- Sakramentu Małżeństwa.

Zdaje się, że uzasadnieniem ma tu być teza zawarta w tendencyjności pytania: czyż miłosierny Bóg może czynić jakiś zarzut w obliczu czegoś tak chwalebnego, jak zawiązanie węzła małżeńskiego przymierza, które mocą Sakramentu staje się też przymierzem z Chrystusem i Jego Kościołem ? Czy wobec lawinowego wzrostu skali związków niesakramentalnych pragmatyczna elastyczność nie stanowi nader wskazanej strategii Kościoła?

Zatem i tu, moralny aspekt pokusy znajduje swe odzwierciedlenie: zamiast tego, co było dotąd zostaje nam podsunięte rzekomo lepsze rozwiązanie, jak zwykle z obłudnym alibi, że to tylko absolutna wyjątkowość sytuacji. Nie trzeba wielkiej spostrzegawczości, by zauważyć, że „wyjątek” uczyniony dla wygody w szybkim tempie stał się regułą. Nie ma co się łudzić: od początku takie było założenie.

Pomija się przy tym coś najbardziej istotnego – niezmienność prawdy naszego bytu wobec Stwórcy i Odkupiciela. Krzyż Zbawiciela - centralny punkt odniesienia chrześcijańskich wyborów nie oznacza już niczego realnego, stanowi tylko cichnące echo tradycji, której znaczenia nie rozumiemy, a której jedyną wartość postrzegamy w wypełnieniu roli estetycznej scenografii ceremoniału, który całkowicie należy do nas, nieoddziałującego tła akcji, której przebieg starannie zaplanowaliśmy sami. Sytuowanie niewątpliwego piękna Sakramentu Małżeństwa jako wartości, wobec której pokutna adoracja Męki i Śmierci Odkupiciela człowieka musi ustąpić miejsca radości wesela, do której także Bóg zostaje - wskutek „zaproszenia” –„zobligowany”, poza egoizmem i instrumentalnym traktowaniem Bożego daru, jest także – podsuwanym przez Antychrysta – fałszerstwem sakramentalnych znaczeń. Fabuła manipulacji zostaje skrojona według potrzeb egocentryzmu „mojego ja”: to nie Sakrament stanowi dar łaski, to ewentualność skorzystania z Sakramentu staje się łaską okazaną Bogu.

Czy naprawdę chce się nam wmówić, że mamy tu do czynienia z sytuacją, w której nie daje się znaleźć wyjścia innego, jak tylko radość godów w dniu, który przez przelaną Krew Syna Człowieczego staje się uświęconym kairos pokuty i adoracji Krzyża?
Czy skłonienie do podjęcia pewnego wysiłku zamiast duszpasterskiej kapitulacji wobec „ociężałości i zatwardziałości serca człowieka”(por. KKK 1432) nie mogłoby przynieść prawdziwie błogosławionych skutków, tak dla całego Kościoła, jak przyjmujących Sakrament ?
Czy ktoś naprawdę wierzy, że tego rodzaju kapitulancki konformizm może przyczyniać się do nawrócenia „serc zatwardziałych”?  
Czy wierząc w nieustającą walkę duchową Dwóch Stron, w obliczu szantażu fałszywej alternatywy – albo ślub w dzień przypominający Mękę i Śmierć Zbawiciela albo przymus ślubu niesakramentalnego – można wierzyć, że jest to niemający złowrogiego podtekstu pomysł wynikający z rzeczywistej życiowej konieczności?

Na tego rodzaju emocjonalny szantaż odpowiedź Kościoła jest jednoznaczna: lepiej jest nie przystąpić do Sakramentu Małżeństwa niż przyjąć go nic z niego nie rozumiejąc, nadto w sposób niegodziwy.

Niestety, pewna część duchowieństwa – należy się przede wszystkim skupić na biskupach jako tych, którzy posiadają władzę - uległa duchowi oportunistycznej pobłażliwości i, by się nie narażać, nie udziela już jednoznacznej odpowiedzi Kościoła, co niestety implikuje dramatyczną potrzebę porównywania rozporządzeń hierarchów z opartym na Tradycji Apostolskiej głosem Kościoła i niestety – jak dowodzą kolejne przykłady – potrzebę rozróżniania między Kościołem, a tym, czy innym urzędnikiem kościelnej instytucji. Nie wszystko, co dopuszczone staje się tym samym godziwe.

Ludzka skłonność do egoistycznego samouwielbienia, która w wyniku kryzysu duszpasterstwa nie napotyka na opór powoduje, że to Bóg ma dostosować się do „czegoś najważniejszego” – hierarchii wymagań, które „moje ja” uzna za właściwą. Bo, gdy „sami jesteśmy dla siebie miarą”, wówczas to Bóg – o ile w ogóle jeszcze czujemy potrzebę owego "anachronizmu" – zostaje „skrojony” na naszą miarę.

Rację ma Benedykt XVI: „Problemem jest tu Bóg: Czy jest kimś rzeczywiście istniejącym, samą rzeczywistością czy też nią nie jest ?” („Jezus z Nazaretu” cz. I, wyd. Świat Książki, str. 38).

Nie ma się co oszukiwać; tego rodzaju wątpliwość znajduje odzwierciedlenie także w instytucji Kościoła Katolickiego, choćby w odwróconej, więc fałszywej hierarchii w przypadku zgody na Sakrament Małżeństwa  w Dniu, w którym autentyzm wiary obliguje do aktów pokuty. Pewność realności Boga nigdy nie dopuści aktu Jego lekceważenia.
Zanim nastąpi ostateczna kulminacja fałszywego mesjanizmu uwielbienia człowieka, przed którym ostrzega nas Katechizm Kościoła, zło wykorzystując ludzki egoizm zawłaszcza dobro ofiarowane przez Boga, by użyć go przeciwko Niemu. Sakrament, który jest Bożym darem zostaje użyty jako uzasadnienie rezygnacji z adorowania Jego Męki i Śmierci.

Im więcej arogancji, tym mniej wiary, dlatego współczesny człowiek, w znacznym stopniu duchowy ignorant, nie dopuszcza myśli, iż jest to zarazem rezygnacja z Bożej łaski:
„(…) Jezus modlił się, po chwili rzekł do mnie: Mało jest dusz, które rozważają mękę Moją z prawdziwym uczuciem; najwięcej łask udzielam duszom, które pobożnie rozważają mękę Moją ‘’- („Dzienniczek” 737).

Czy naprawdę potrzeba jeszcze tłumaczyć analogię z sytuacją, gdy łaska powołania „idźcie i głoście” zostaje przeciwstawiona ascezie postu jednoczącego odkupionego człowieka z Cierpiącym Zbawicielem?

Bóg nie jest już suwerenem, to wykreowana przez człowieka sytuacja ma determinować Jego Wolę. To, czego dotąd w swym Kościele nie dopuszczał teraz według ludzkich wytycznych powinno stać Mu się miłe. „Moje ja” staje się miarą wszystkiego, a wymiar religijny zostaje sprowadzony do płaszczyzny horyzontalnej.
Czyż sedna zapowiedzianego w Katechizmie fałszywego mesjanizmu nie stanowi właśnie antropocentryczny horyzontalizm?

 Prawdą jest nieograniczoność Bożego miłosierdzia, lecz Boże miłosierdzie traktowane jako alibi egocentrycznej gnuśności jest bluźnierczą deformacją Bożego zamysłu.
Nie jest to przejaw ufności, lecz szyderstwa.

„Ludzie stawiają zbyt wielkie wymagania, bądź mają odwagę liczyć na Miłosierdzie Boga. Droga do Miłosierdzia stoi otworem jedynie wtedy, gdy zwyciężymy nasze ego. Może być ona jedynie darem dla pokornych, którym Pan obdarowuje swoich wiernych, jeśli o to proszą w modlitwie.
Dlatego konieczne jest okazanie pokory, gdyż nigdy nie powinniśmy zapomnieć o tym, Kto przed nami stoi !”
miał ostrzegać Święty Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Rzymie 1. marca 1989 roku. Trudno dziś dociec, czy rzeczywiście takie słowa z ust Papieża padły, lecz z całą pewnością katolik nie może zaprzeczyć zawartej w nich prawdzie.

Cała konstrukcja falsyfikatu miłosierdzia opiera się na zabiegu użycia prawdziwych treści w fałszywym kontekście. „Bóg jest miłosierny” jako alibi dla lekceważącego nieposłuszeństwa brzmi tak samo fałszywie, jak „Chrystus daje mi wolność” w kontekście oznajmionym przez p. Neo - Rockmena.

Wszystko to opiera się na manipulacji Antychrysta, którą teolog Ralph Martin opisuje następująco:
„Diabeł zawsze szuka sposobów, by zwieść lud Boży i odciągnąć go z prawdziwej drogi prowadzącej do zbawienia. Znalazł sposób, jak wykorzystać to akcentowanie miłosierdzia dla własnych, złych celów (…) Nierzadko słyszy się, jak ludzie powtarzają: „Bóg jest tak miłosierny”, że tylko ludzie pokroju Hitlera zostaną  potępieni, i że każdy inny będzie „okay”.”
I dalej:
„Ci ludzie błądzą. Nie wyrzekają się grzechu. Wyrzekają się zaś mocy Bożej, którą niesie Ewangelia. Wystarczy poczytać Dzienniczek. Orędzie o Bożym miłosierdziu jest inne ! Miłosierdzie ma wielką cenę. I po stronie Boga, i po stronie ludzi. Po stronie Boga jest krzyż. Po stronie ludzi jest ten sam krzyż.”- (cyt. za W. Łaszewski – „Niewidzialna wojna”, wyd. Fronda, str. str. 287,288).

Kościół nauczając niezmiennej prawdy o relacji Stwórca – stworzenie, ukazując miłosierdzie Krzyża, a zarazem Bożą sprawiedliwość, w akcie której Bóg nie oszczędza Sobie Samemu żadnego poniżenia, co dowodzi powagi grzechu i doniosłości naszych czynów, ma przeciwstawiać się „zatwardziałości serca”, lecz coraz częściej proponuje nam mariaż ze światem wymagającym dopasowującej modyfikacji Bożego obrazu – najpierw na poziomie duszpasterskiej praktyki, a następnie także na płaszczyźnie doktrynalnej. Fatalny przykład kościołów partykularnych na Zachodzie, gdzie wesoły marsz ku upadkowi rozpoczynał się od demokratyzacji zrównującej Kościół nauczający (duchowieństwo) z Kościołem nauczanym (świeccy), co musiało powodować falę roszczeń, a w wielu przypadkach skończyło się na wyprzedaży miejsc kultu dla celów zaspokajania „znacznie ważniejszych” potrzeb ludzkich (także na potrzeby islamskiej totalnej indoktrynacji), powinien być ostrzeżeniem najwyższej rangi.
Ten zatrważający przykład powoduje jednak raczej błogostan samozadowolenia ( „w Polsce nie jest przecież jeszcze tak źle”), zamiast przyczyniać się do zrozumienia przyczyn procesu, który – z jednej strony – bierze swój początek w postrzeganiu katolicyzmu jako ograniczenia dla hedonistycznego wyrafinowania, zaś z drugiej – w życzeniowym myśleniu – iż nieuchronny odpływ wiernych uda się zatrzymać za pomocą konsensusu z mentalnością konsumpcjonizmu przez wprowadzanie religijnej i moralnej dwuznaczności.

Próby łączenia prawdy z błędem, katolickiej duchowości z egoizmem samouwielbienia „ja”, tradycyjnej wstrzemięźliwości  w piątek jako dzień Męki Pańskiej ze Świętem Wesela (czy dość oryginalny pomysł piątkowego postu jako święta Dobrej Nowiny Grillowania z uzasadnieniem w postaci formułki „liczy się postawa serca” i przy zachowaniu fajnego - religijnego - neopogańskiego samopoczucia) muszą prowadzić do tego, do czego prowadzić muszą.

Pokusa roszczeń nigdy nie osiąga kresu, dlatego jest lekkomyślnym złudzeniem nadzieja, iż uda się wobec postępującej fali wymuszeń „wesołego konsumpcjonizmu” wynajdywać kolejne sposoby na kolejne kompromisy bez odrzucenia depozytu Prawdy, a w konsekwencji Wiary.
Prawdziwe Dobro i wyrafinowane zło nigdy nie będą do pogodzenia; można natomiast w duchu relatywizmu dokonać redefinicji obu pojęć  i – jakiś czas – próbować żyć iluzją.

„Gdzie jest kłamstwo, tam nie ma Boga, bo Bóg jest Prawdą” – powiedział metropolita lwowski arcybiskup Mieczysław Mokrzycki w czasie Apelu Jasnogórskiego w Częstochowie 14. czerwca 2017 roku.
Z czegoś trzeba więc zrezygnować; w imię Prawdy lub w imię kłamstwa.

Postępująca negacja tradycyjnej pobożności opartej na łasce bojaźni Bożej, darze Ducha Świętego pozwalającym na nieustający dialog z Bogiem na warunkach wierności  -„cnoty pamięci karmiącej się słowem wypowiedzianym w przeszłości” (Św. Augustyn), poprzez wciągające trzęsawisko dialogu ze światem zaprowadzi Kościół do ”katolicyzmu bez chrześcijaństwa” (R. H. Benson), w którym tak, jak Mabel z powieści – wizji Bensona człowiek powie, że ”wszystko to jest już za nami”, a „teraz jest lepiej”, bo „nie ma czegoś takiego, jak grzech” („Władca świata”).
Trzeba naprawdę pragnąć być ślepym, by nie widzieć, jak duża część floty Kościoła – ku uciesze wroga – pogrążyła się w bagnie zgubnego konsensusu z iluzorycznymi urokami wyuzdanej pseudowolności tego świata.

Zastrzeżenia można tu mnożyć, lecz w duchu dążenia do prawdy należy postawić pytanie zasadnicze: jeśli poprzez post jednoczymy się z naszym Odkupicielem w Jego Męce i Śmierci, a zarazem - jak On Sam nas naucza – modlitwa i post stanowią najskuteczniejszą broń przeciw złemu duchowi, kto musi być kreatorem mody ślubów w dzień uświęcony przelaną Krwią Zbawiciela?
Czy w istocie nie chodzi o całkowite wyperswadowanie nam potrzeby adoracji Krzyża i zachowania postu, by następnie wyperswadować nam Boga, jakiego znamy z Objawienia ?
Czy ta, nachalnie wdzierająca się do Kościoła pokusa rozwiązywania problemów człowieka na różnych etapach życia bez odniesienia do chrześcijańskiej transcendencji, a jedynie z religijnym tłem, nie jest  w rzeczywistości dowodem niebezpiecznej desakralizacji sakramentalnej posługi, a zarazem kapitulacji duchowieństwa wobec sekularyzacji postaw? A może i dowodem sekularyzacji samego duchowieństwa ?

Kazus Judasza, który nie został przecież jednym z Dwunastu w celu dokonania zdrady, a jednak jako zdrajca skończył, powinien stanowić ostrzegawcze memento.
Akt zdrady, bez względu na intencje pozostaje aktem zdrady, lecz jeśli nie ulegamy pokusie pychy podpowiadającej nonszalancję w traktowaniu syndromu Judasza jako czegoś, co nam nie zagraża, a pragniemy poddać się Bożej pedagogii, nie możemy pomijać analizy całego procesu dojrzewania do haniebnej kulminacji.
Judasz musiał początkowo być pełen wiary i entuzjazmu, dopiero rozczarowanie (nie tego przecież oczekiwał po Jezusie) stało się drogą ku zatraceniu. Jezus tak wiele razy objawia Swą moc, a mimo to wciąż powtarza słowa o konieczności cierpienia i śmierci; słowa te muszą być dla Judasza rozczarowujące; są nieprzyjemnym dysonansem w stosunku do wizji sukcesu, jakiego Judasz oczekuje. Dlatego postanawia realizować swój plan „czegoś lepszego”; elementem judaszowej strategii ma być kompromis z siłami – w stosunku do Jezusa i Dwunastu – zewnętrznymi; ów kompromisowy układ Judasz postrzega jako roztropnie pragmatyczną decyzję.

Esencję oszustwa kusiciela, któremu ulega Judasz stanowi właśnie owa pokusa, która rozciąga swe miraże także przed współczesnym człowiekiem, a którą Jego Świątobliwość Benedykt XVI opisuje następująco:
„ (…) bo również i my ciągle myślimy, że jeśli [Jezus] chciał być Mesjaszem, to powinien zainaugurować wiek złoty” – („Jezus z Nazaretu”, wyd. Świat Książki str. 49).

 „Istotą kompleksu Judasza – pisze ks. Malachi Martin (A.W.) – był kompromis z mentalnością przeciętnego człowieka, wyrażającą się dopasowaniem trybu myślenia i postępowania do życiowych potrzeb. Tymczasem podstawową zasadę apostołów stanowił Jezus – Jego fizyczna obecność, Jego władza i nauczanie. Judasz dał się przekonać swym kusicielom, że wszystko, co Jezus sobą prezentował, musiało ulec zmianie w drodze uczciwego, rozważnego kompromisu. Daje nam to niezawodny probierz, dzięki któremu możemy zidentyfikować członków anty – Kościoła z pewnością zasiadających w instytucji Kościoła Rzymskokatolickiego” – („Klucze Królestwa”, wyd. „Antyk”, str. 885-886).

I dlatego właśnie kazus Judasza musi stanowić ostrzeżenie najwyższego stopnia dla duchowieństwa, lecz także i dla świeckich. Tylko pełen pychy głupiec może postrzegać tego rodzaju przestrogę jako coś obraźliwego. Z kolei, zaawansowanie na drodze zdrady może powodować odczytanie ostrzeżenia jako konkretnego, osobistego oskarżenia. Nic na to nie poradzę.

Rozmawiałem niedawno ze starszą, pobożną kobietą, która usłyszawszy o udzielaniu ślubów w Piątek, z całym przejęciem, na jakie stać osoby autentycznej wiary oznajmiła, że koniec świata musi być bliski. Być może wielu protekcjonalnie uśmiechnie się na to przekonanie, będzie to jednak nic innego niż przejaw arogancji podpowiadającej, że Bóg ma być zmienny w zależności od naszych wydumanych potrzeb. Znaki nadciągającej katastrofy potrafią odczytywać jedynie ludzie prostego i pokornego serca, dla serc pysznych i zatwardziałych pozostają one zakryte. Bóg nie po to posłał Swego jedynego Syna, aby odkupiony za cenę Bożej Krwi człowiek mógł bezkarnie lekceważyć Jego Mękę.

Zaistniały stan rzeczy posiada jeszcze jeden szyderczy wymiar; jest nim, jak dotąd przy zachowaniu pozorów, lekceważąco - buntownicze przerwanie ważnego ogniwa religijnej więzi pokoleń, czegoś więcej niż tylko styl życia.

Trudno doprawdy wierzyć, że można się tu doszukać choćby najmniejszej partykuły organicznego rozwoju. Jest to w istocie rewolucja, gdyż jak w każdej rewolucji, tak i w tym wypadku buntownicy wierzą, „że to, co było wczoraj jest gorsze od tego, co przynosi dziś” (ks. prof. Paweł Bortkiewicz).
Lecz rewolucja pozbawiona jest zdolności samoograniczenia, dlatego powodem troski Pasterzy (nie najemników), lecz i wszystkich wierzących, musi być też bieg czasu: po każdym „dziś” przychodzi jakieś „jutro”, a jego treść zależeć będzie od tego, kto uzyska nań decydujący wpływ.

Kościół przestrzega przed samouwielbieniem człowieka, a zarazem kościelna hierarchia oportunistycznie się do niego przychyla. Odstępstwo od Tradycji w kierunku „demokratyzacji”, zamiast jedności postaw wiary zogniskowanej wokół nienaruszalnego – dotychczas – centrum, wprowadza równość religijnych zachowań, co z kolei powoduje schizofreniczne rozdwojenie między Nauczaniem a duszpastersko – administracyjną praktyką. Kierunek jest jasno wskazany: najpierw zrównanie postaw (jeśli jedne odwołują się do transcendencji, a dla drugich drzwi akceptacji otwiera się wytrychem tolerancji i humanitaryzmu, to siłą rzeczy już wskazuje się i preferencje, i kierunek) oraz dopuszczenie do ich czasowego współistnienia; kiedy „demokratyzacja” zrodzi już obfite owoce „nowego myślenia”, a ludzkie wygody i wyobrażenia staną się źródłem nowoczesnych zasad wiary, moralności, duszpasterskiej posługi, a nawet celebracji liturgicznej, w wyniku czego przeważającym wyznaniem stanie się „katolicyzm supermarketowy” (ks. M. Martin), musi nastąpić swoista segregacja wiernych, a w następnym etapie stygmatyzacja tradycyjnej pobożności jako anachronicznej, pozbawionej miłosierdzia i niezdolnej do kompromisu zawady na drodze jedności, braterstwa i religijnego rozwoju. Być może, po usunięciu tej przeszkody, uda się nawet doprowadzić do bluźnierczego ujednolicenia. Jednakże na gruncie lekceważenia Boga nigdy nie zbuduje się jedności, a jedynie coś, co będzie stwarzać jej pozory  – unifikację. I tak oto, jedyna prawda najpierw podlega zabiegowi modyfikacji, następnie pozostałe jeszcze, jej autentyczne atrybuty zostają wyodrębnione i wyśmiane, a w końcu odrzucone. Potem już tylko czas na kosmetyczny - w istocie - zabieg: zamiast usuniętego oryginału wprowadzić falsyfikat.
Tak, w nieomal powszechnym klimacie postępującej apostazji z pewnością jest to możliwe.

Zresztą, określenie „katolicyzm supermarketowy” wymaga już pewnej modyfikacji. Zarówno wielość dalekich od katolicyzmu "mód" wprowadzonych do Kościoła, a nawet niekatolickich ugrupowań, jak i kreatywność religijnej pomysłowości, a wręcz relatywizm moralny coraz śmielej i głośniej w Kościele akcentowany, sprawiają, że taki zakres podaży należy już opisywać kategorią „hipermarketowy”. Do wyboru, do koloru; dla każdego coś miłego.
Taka mnogość asortymentu jest jednak odwrotnie proporcjonalna do zakresu sfery sacrum oraz liczby wiernych autentycznie rzymskokatolickiego wyznania.

Już jakieś trzy dekady temu ks. Malachi Martin pisał: „W danym momencie, dopóki nowy sekularyzm nie dozna szczególnych zwycięstw, neokatolicyzm anty – Kościoła będzie się mieszał z prawdziwym, tradycyjnym katolicyzmem oraz celowo nie będzie jasnego między nimi rozróżnienia. Anty – Kościół wciąż bowiem poszukuje autentyczności – katolickiej autentyczności. Pragnie przywłaszczyć sobie całą spuściznę Rzymu. Kiedy dopełni się penetracja, nieunikniony będzie rozłam obu podmiotów.” – (Ks. M. Martin, „Klucze Królestwa”, wyd. „Antyk” str. 650).
Jeśli nie uznać tych słów za proroctwo, to chyba wyłącznie przedstawiciele owego anty – Kościoła byliby skłonni negować przenikliwość obserwacji i trafność spostrzeżeń ich autora.

W pewien październikowy piątek 2013 roku papież Franciszek w oparciu o czytanie z pierwszego rozdziału Pierwszej Księgi Machabejskiej, który to tekst określił jako „jedna z najsmutniejszych stron Pisma”, gdyż „większa część ludu Bożego odeszła od Pana skuszona propozycjami świata” wygłosił homilię, której fragment brzmi:
„Zawrzyjmy przymierze z poganami żyjącymi wokół nas; nie możemy żyć w izolacji czy trwać przywiązani do naszych starych tradycji. Zawrzyjmy z nimi przymierze, bo jeśli się od nich odgrodzimy, spadnie na nas wiele zła. Ta propozycja tak się im spodobała, że niektórzy pełni zapału poszli widzieć się z królem, by się z nim targować, by negocjować”.
Gazeta „L’Oservatore Romano” opublikowała takie oto streszczenie homilii Franciszka:
„Biskup Rzymu porównał tę postawę do tego, co nazywa współczesnym „duchem niedojrzałego progresizmu”, który zwodniczo sugeruje, że zawsze, kiedy stajemy wobec jakiejkolwiek decyzji, należy raczej zrobić ruch naprzód aniżeli pozostać wiernym swoim własnym tradycjom. Ludzie – mówił papież – targowali się z królem, negocjowali z nim. Nie negocjowali jednak zwyczajów… negocjowali wierność Bogu, który zawsze jest wierny. Nazywamy to apostazją; prorocy nazywali to cudzołóstwem. Ci ludzie byli cudzołożnikami, którzy negocjowali coś podstawowego dla swego własnego bytu, to jest wierność Panu” – (cyt. za Wincenty Łaszewski - „Niewidzialna wojna”, str. 23-25, wyd. „Fronda”).

Być może, jak w odniesieniu do przekonania wspomnianej starszej pani o piątkowych ślubach jako objawach rychłego końca tego świata, także i w stosunku do użycia treści papieskiej homilii jako argumentu w tej samej sprawie niektórzy protekcjonalnie się uśmiechną, stwierdzając, iż to nieadekwatne i zbyt daleko posunięte porównanie.

Czy jednak naprawdę tak trudno zauważyć, że wielkie cudzołóstwo poprzedzają przygotowujące i stopniowo coraz dalej idące etapy uzależniającej „gry wstępnej” w postaci „drobnych” zdrad, czy choćby „tylko” kokieteryjnych umizgów w nieodpowiednią stronę?
Czy naprawdę tak trudno dostrzec, że wstępem do ostatecznej apostazji jest uleganie pokusie „ducha progresizmu” skłaniającego raczej do wykonania – jak to ujął papież Franciszek - „ruchu naprzód”, aniżeli pozostania „wiernym swoim własnym tradycjom”.

Jawny i uroczysty akt wielkiej apostazji rozpoczął się okrągłe pięć setek lat temu. Bramy piekielne nie przemogły jednak Chrystusowego Kościoła. To, że Antychrystowi zawsze chodzi o to samo nie znaczy, że zawsze będzie grał tak samo.
Kolejna partia tej samej gry toczy się o zawłaszczenie całej struktury, o „zdobycie umysłów”, by móc przekształcić wspólnotę o chrześcijańskiej kulturze w zbiorowość o konsumpcyjnej mentalności; współczesna apostazja dokonuje się jako postępujący proces; jest to przekraczanie kolejnych granic, powodujące dezorientację oraz tego rodzaju znieczulające przyzwyczajenie, że nie można już stwierdzić, gdzie znajduje się punkt krytyczny.
Prawdziwy triumf apostazji budowany jest od podstaw na fundamencie przyzwolenia na pierwsze – niby drobne, więc bagatelizowane – przejawy niewierności.
Czy brakuje w dzisiejszym świecie dostatecznych tego dowodów ?

Pobłażliwość dla zatwardziałości i ociężałości serca to falsyfikat miłosierdzia, zaś o godziwości wydarzenia nie decyduje miejsce ceremonii.
Godziwe jest to, co znajduje oparcie w niezmiennie konsekwentnej Prawdzie.
W roku setnej rocznicy Objawień Fatimskich szczególnie mocno powinno zabrzmieć memento:
„Mody, które nadejdą, będą bardzo obrażać Pana. Osoby, które służą Bogu, nie mogą iść za głosem mody. W Kościele nie ma zmiennych mód. Jezus jest zawsze ten sam”-(Matka Boża za pośrednictwem Św. Hiacynty Marto).

Jako chrześcijanie wyznajemy, że „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki”(Hbr 13,8), a skoro On zawsze Ten Sam, a On oznajmił, że jest Prawdą, zatem i Prawda jest niezmiennie ta sama i taka sama. W centrum jej treści znajduje się zastępcza Męka i Śmierć Chrystusa zobowiązująca Jego autentycznych wyznawców – jeśli wiara i miłość nie mają być przerażająco cynicznymi frazesami – do czegoś tak absolutnie nieekwiwalentnego, a zarazem absolutnie konstytutywnego elementu wiary, jak szczególny czas adoracji Krzyża naszego Zbawiciela; właśnie TEN CZAS.

Okazuje się, że ta mikroskopijna wzajemność to i tak zbyt wielki wysiłek dla odkupionego człowieka; błogosławienie tego rodzaju małostkowego egoizmu serc stanowi sprzeczność z głoszoną przez Kościół troską o poszanowanie Sakramentu Małżeństwa i trwałość rodziny, sprzeczność, której nie daje się niczym wytłumaczyć.
Chyba, że nie poruszamy się już w ogóle na gruncie wiary, a jedynie w kategoriach wyłącznie fizycznej, doczesnej natury, wobec czego duchowe znaczenie sakramentalnej posługi jest pojęciem niezrozumiałym. Także i tu liczy się przecież życiowa zaradność pojmowana jako umiejętność załatwiania rozmaitych spraw przy wykorzystaniu okazji, luk, znajomości, czy na granicy przyzwoitości; byle dopiąć swego.
W tej sytuacji, o zachowaniu szacunku dla Kapłaństwa proszę łaskawie zapomnieć. 
Brak szacunku nade wszystko objawia się w rozumieniu posługi udzielania Sakramentu jako usługi, przy której bezpardonowo stosuje się zasadę: „kto płaci ten wybiera muzykę”.

Jezus Chrystus obdarował nas swym Kościołem, a w nim Sakramentami; pośród nich - Kapłaństwa i Małżeństwa; dziś Jego Sakramenty w Jego Kościele stanowią narzędzia lekceważenia Jego Męki podjętej dla naszego odkupienia, lekceważenia współcierpienia Ojca oraz współodczuwającej ból Matki.
Czy naprawdę można tu nie słyszeć triumfalno - szyderczego rechotu Antychrysta? 

Kościół naucza nas, iż „serce ludzkie nawraca się, patrząc na Tego, którego zraniły nasze grzechy (Por. J 19, 37; Za 12, 10)” – (KKK 1432).

Czy dewaluowanie postu i adoracji Męki Chrystusa, a aprecjacja kreatywności człowieka przyczyniają się do nawrócenia ludzkich serc? Skoro „dobro” nie jest już obciążone chrześcijańską transcendencją, lecz zaczyna się i kończy „tu i teraz”?
Czy w takim ujęciu jest jeszcze w ogóle miejsce na nieracjonalność krzyża?
Czy opieramy się jeszcze na etyce Bożego objawienia, czy już wyłącznie na etyce racjonalności ?

Raz jeszcze Jego Świątobliwość Benedykt XVI: „Realne jest to, co namacalne: władza i chleb; natomiast rzeczy Boże ukazują się jako nierzeczywiste, jako świat drugoplanowy, niepotrzebny właściwie”- („Jezus z Nazaretu” cz. I, wyd. Świat Książki, str. 38).

Papież Franciszek 17. maja br. podczas porannej Eucharystii w Domu św. Marty powiedział: „Pokój bez krzyża nie jest Jezusowym pokojem: jest pokojem, który można kupić.”
Dokonując pewnej parafrazy tej wypowiedzi można jej użyć jako uzasadnionego opisu mody udzielania ślubów w dniu przypominającym Mękę i Śmierć Zbawiciela: nie jest to Sakrament Chrystusowy, jest to sakrament, który można kupić.
Powodem zdecydowanej większości (jeśli nie wszystkich) ślubów w Piątek jest napięty grafik weselnego biznesu i związane z tym długie terminy oczekiwania na pożądany lokal; Sakrament Chrystusa staje się więc „towarem”, którego dostosowawcze użycie ma neutralizować niedogodności niedoboru podaży na rynku usług weselnych. Jest to w istocie desakralizacja, by nie powiedzieć świętokradztwo.
Takie uprzedmiotowienie posiada tyle wspólnego z uznaniem królowania Chrystusa w naszym życiu, ile koronowanie cierniem z rzeczywistym szacunkiem dla Majestatu.
Chodzi w rzeczywistości o stan wiary w realność Boga.
                                                             *
Jest czas wesela i jest czas pokuty. Mieszanie tych dwóch porządków to dowód, iż zamęt relatywizmu poszerza swoje terytorialne zdobycze. Z jednej strony wydarzenie wesela w Kanie, a po drugiej stronie Golgota, gdzie Maryja była obecna przy Chrystusie, do końca adorując Jego Mękę i Śmierć, powinny rozwiać wszelkie wątpliwości. Także odnośnie do daru łaski, którego dostępuje się nie poprzez pozbawioną treści formę, lecz dzięki wsłuchaniu się w głos Matki proszącej -„zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5), a Która sama stanowi najpełniejszy przykład zasłuchania się w głos Boga.
Chrześcijanin nigdy nie zapomina, że największą radością jest Chrystus i to Jemu należy wszystko podporządkować; to On musi być jedynym kryterium dla JEGO Kościoła, bo „wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone” (Kol  1,16).

Najnowszy list pasterski Ordynariusza diecezji radomskiej pt.„O przygotowaniu do Sakramentu Małżeństwa”, odczytany w kościołach diecezji  w dniu 18.06.br., byłby ważny i potrzebny, gdyby został poparty świadectwem pasterskiej niezłomności. W tym przypadku, wobec jednego tylko faktu - zgody Pasterzy (także Autora listu) na śluby w Piątek – niektóre jego fragmenty brzmią niczym ponura ironia:
„Z niepokojem jednak patrzymy na szybko rozpadające się związki małżeńskie oraz na istniejące związki niesakramentalne. Wszyscy widzimy potrzebę pogłębienia wiary narzeczonych, aby zgodnie z Ewangelią Jezusa Chrystusa kształtowali swoje życie osobiste i rodzinne. Wymaga to pogłębienia formacji chrześcijańskiej narzeczonych.
(…)
My, duszpasterze, pragniemy zapewnić Was o wielkim zatroskaniu o przyszłość Waszych małżeństw.  Prosimy Was o to, aby wśród wielu spraw związanych z troską o gości, z zabieganiem o salę i kształt uroczystości weselnych – nie zabrakło miejsca dla Chrystusa, modlitwy i motywacji wynikającej z wiary.
(…)
Drodzy Narzeczeni! Prosimy Was, nie mówmy, że na to nie ma czasu. Człowiek wierzący nie może powiedzieć: „Nie mam czasu dla Chrystusa”. Bardzo ważna jest także Wasza przyszłość oraz przyszłość Waszego małżeństwa i rodziny, którą założycie. To naprawdę chodzi o Wasze dobro.”

„Najwięcej łask udzielam duszom, które pobożnie rozważają mękę Moją ‘’;
„Zobaczyłem naszego Pana (…) skarżącego się na brak wzajemności u ludzi (…) Widać było, że cierpi i chce, by dusze ludzkie dzieliły z nim Jego cierpienie.”
„Weź udział w Mojej męce”;
 „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5).
 
„To naprawdę chodzi o Wasze dobro”. CZYŻBY?
                                                           *
Kościół pełen jest homilii, dokumentów, listów; to, czego Kościół najbardziej potrzebuje to świadectwo nonkonformizmu, odrzucenie kompromisów - doktrynalnych i dyscyplinarnych. Prawo do nauczania innych opiera się nie tylko na urzędzie i Słowie, lecz i na przykładzie, który w przypadku Pasterza oznacza też bezkompromisowe działanie. Tolerowanie błędów zatwardziałości serca, gdy posiada się wszelkie prerogatywy do ich zwalczania oznacza ich krzewienie.
Słowo bez dowodu świadectwa pozostaje puste niezależnie od tego, jak wzniosłe treści przekazuje; nie przyniesie też żadnych efektów. Zaś antyświadectwo oportunizmu już przynosi obfitość złych owoców.

W rzeczywistości jesteśmy świadkami pasterskiego hołubienia antykultury egoistycznego konsumpcjonizmu, co widać także w dyspensach od piątkowych postów, gdy na ten dzień przypada jakaś uroczystość. Gdy piszę te słowa jest właśnie Piątek, a zarazem uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Piszę je jako świadek jaskrawego przykładu szyderstwa: w wyniku pasterskiego rozporządzenia, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa przypadającą na dzień przypominający nam o Męce i Śmierci Zbawiciela, Jego wyznawców post „nie obowiązuje”, brakuje bowiem dni na rozrywkę, grillowane kotlety i piwko, a wypadającą w Piątek uroczystość Najświętszego Serca Jezusa śmiało przecież można, a może i należy, „uczcić” wyżerką i wypitką. Polscy Pasterze zadbali, by nie czuć przy tym żadnego dyskomfortu; liczy się przecież zarówno komfort użycia, jak i komfort samopoczucia.

W interesującej adhortacji apostolskiej zatytułowanej „Stańcie w wyłomie” skierowanej w pierwszej kolejności do katolickich mężczyzn w swojej diecezji (Phoenix, Arizona) biskup Thomas J. Olmsted pisze:
„Post to doskonalenie samoświadomości będącej najważniejszym narzędziem panowania nad sobą. Jeśli nie mamy władzy nad naszymi namiętnościami, zwłaszcza dotyczącymi jedzenia i seksu, nie panujemy nad sobą i nie możemy przedłożyć czyichś potrzeb nad nasze własne.”

Słowa amerykańskiego Biskupa - nie stanowiące przecież dla katolików żadnej nowości - również są dowodem, że w Kościele w Polsce jesteśmy już świadkami promocji hedonistycznego egocentryzmu; zamiast panowania nad sobą promuje się uleganie namiętnościom. Kościół z pewnością pragnie dawać ludziom „chleb”, jednakże droga realizacji własnego programu rzekomej pragmatycznej roztropności opartego na obłudnym kompromisie – w tym, czy innym przypadku – jest fałszywa, gdyż dostarcza jedynie złudzeń; daje ludziom „kamienie zamiast chleba”(Benedykt XVI).

Bo, jak naucza nas Jego Świątobliwość Benedykt XVI: „Musimy uznać, że nie żyjemy samym chlebem, lecz przede wszystkim posłuszeństwem okazywanym słowu bożemu. I dopiero tam, gdzie to posłuszeństwo stanie się rzeczywistością naszego życia, pojawia się sposób myślenia, zdolny wszystkim dostarczyć także chleba” –(„Jezus z Nazaretu”, wyd. Świat Książki, str.42).

Lecz nic nie pozostanie bez odpłaty; słowa, które miał wypowiedzieć Św. Jan Paweł II w 1989 roku w Rzymie adresując je do tych biskupów całego świata, którzy przyczyniają się do krzewienia zaniku należnej czci w stosunku do Boga obecnego w Eucharystii, także w odniesieniu do udzielania Sakramentu Małżeństwa w Piątek, czy w ogóle przychylności biskupów dla zaniku poszanowania piątkowego postu powinny zostać tu przypomniane: „dzieje się to na waszą odpowiedzialność!"

A dzieje się to w jaskrawej sprzeczności z Nauczaniem, którego treść głosi, że każdy jest powołany do świętości.

W posynodalnej adhortacji apostolskiej „Christifideles Laici” Św. Jan Paweł II naucza:
„(…)
16. Godność świeckich katolików ukazuje się nam w pełni, gdy rozważamy pierwsze i podstawowe powołanie, które Ojciec w Jezusie Chrystusie i przez Ducha Świętego kieruje do każdego z nich, powołanie do świętości, czyli do doskonałości w miłości.
(…)
Sobór Watykański II wypowiedział się w sposób niezwykle jasny na temat powszechnego powołania do świętości. Można powiedzieć, że właśnie ono stało się główną sprawą, którą ten Sobór, zwołany dla ewangelicznej odnowy chrześcijańskiego życia, powierzył wszystkim synom i córkom Kościoła.
(…)
Wszyscy wierni z tytułu swej przynależności do Kościoła otrzymują powszechne powołanie do świętości i w nim współuczestniczą. Są nim objęci na pełnych prawach i na równi ze wszystkimi innymi członkami Kościoła także świeccy: „wszyscy chrześcijanie jakiegokolwiek stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego i do doskonałości miłości”43; „wszyscy więc chrześcijanie zachęcani są i zobowiązani do osiągania świętości i doskonałości własnego stanu”.
Powołanie do świętości wyrasta z Chrztu i odnawia się w innych sakramentach, zwłaszcza w Eucharystii. Chrześcijanie, przyobleczeni w Jezusa Chrystusa i napojeni Jego Duchem, są „święci”, a więc są upoważnieni i zobowiązani do tego, by świętość swojego „być” okazywali w świętości wszystkich swoich działań. Paweł apostoł stale upomina wszystkich chrześcijan, aby żyli tak, „jak przystoi świętym” (Ef 5, 3).”

 (…)
W Rzymie, u św. Piotra, dnia 30 grudnia 1988 roku, w uroczystość Świętej Rodziny Jezusa, Maryi i Józefa, w jedenastym roku Pontyfikatu.
Jan Paweł II, papież”
.

Także Jego Świątobliwość Benedykt XVI wzywa nas: „Świat oferuje wam wygodę. Ale nie zostaliście stworzeni do wygody, zostaliście stworzeni do wielkości.”

 Piętnaście lat temu, 7. września 2002 roku, Jego Ekscelencja ks. biskup Stanisław Wielgus wygłosił na Jasnej Górze wykład, w którym zawarł m.in. następującą ocenę:
„Neopogaństwo stało się niestety także problemem wewnątrzkościelnym.
Jak powiada kardynał J. Ratzinger: „Wzrasta ono bez przerwy w samym sercu Kościoła i grozi zniszczeniem go od wewnątrz”. Kościół katolicki staje się niestety Kościołem pogan, którzy nazywają się jeszcze katolikami czy chrześcijanami, ale myślą i postępują po pogańsku. Przejęli poglądy, postawy, wzorce etyczne, wartości i styl życia ludzi kierujących się duchem tylko tego świata. Odrzucają patrzenie na świat i na ludzki los sub specie aeternitatis. Czynią to wbrew słowom św. Pawła: „Nie bierzcie wzoru z tego świata” (Rz 12, 2), oraz św. Piotra: „Nie stosujcie się do waszych żądz” (1 P 1, 14).
– (Jasna Góra, 7.września 2002 r., Dni Modlitw Ruchu Kultury Chrześcijańskiej „Odrodzenie”).

Taki ogląd stanu Kościoła potwierdza Jego Świątobliwość Benedykt XVI: „Właśnie to jest cechą charakterystyczną Kościoła naszych czasów, podobnie jak i neopogaństwa, że mamy do czynienia z pogaństwem w Kościele oraz z Kościołem, w którego sercu krzewi się pogaństwo”-(„Benedykt XVI. Ostatnie rozmowy” 2016 r.).

Ksiądz Malachi Martin pisze natomiast:
„Każdy ruch [humaniści, wyznawcy megareligii, New Age – przypis mój, A.W.] (…) podziela jednak do pewnego stopnia pogląd, zgodnie z którym rodzaj ludzki nie jest powołany do świętości; raczej do szczęśliwości i życia w przekonaniu, że cała jego wspaniałość kryje się tu, na ziemi; w zasięgu rozwoju materialnego. Jesteśmy powołani do tego, by stać się radosnymi konsumentami ziemskich dóbr i zamieszkiwać pośród obfitości, jaką oferuje nam świat. To nasze najwyższe prawo i jedyne, powszechne przeznaczenie.” – („Klucze Królestwa”, wyd. Antyk, str. 390).

Kryzys wiary i zarazem dramat naszego „dziś” polega na tym, że taki pogląd, choć oficjalnie głosi się w Kościele jego chrześcijańskie zaprzeczenie, jest realizowany w praktyce; znajduje bowiem obfitą pożywkę w ludzkich skłonnościach oraz w duszpasterskiej przychylności.
 
Wątpliwość wyrażona w 1975 roku przez Pawła VI zachowała swą aktualność, a „dziś" jest zdecydowanie uzasadniona także w stosunku do Kościoła w Polsce;
Paweł VI pytał wtedy: „czy udziałem Kościoła jest jeszcze „moc z wysoka”, która zmienia świat ?”

Jeden z polskich biskupów, wyjaśniając w 2014 roku powód liberalizacji czwartego przykazania kościelnego tłumaczył, że „wielu wiernych coraz częściej organizowało zabawy w piątek; dotychczasowy zapis zagubił swoje znaczenie”.

Porównajmy tę wypowiedź ze słowami Św. Pawła: „Nie bierzcie wzoru z tego świata”.
I niech to będzie ilustracją wywiadu z Benedyktem XVI oraz wykładu ks. biskupa Wielgusa; niech też wystarczy za całą odpowiedź na pytanie Pawła VI.

                                                           *
Skoro ostateczna walka pomiędzy Bogiem a królestwem szatana ma zostać rozegrana, i już bez wątpienia się toczy, o małżeństwo i rodzinę (zob. odpowiedź siostry Łucji dos Santos do biskupa Cafarry), to jesteśmy świadkami jej odsłony także w relatywizowaniu charakteru i wymiaru piątku jako dnia Męki Chrystusa poprzez sakramentalne porozumienie "ponad" Krzyżem, które ostatecznie nie jest w stanie przynieść pożytku żadnej ze stron. Działanie w oparciu o odwróconą hierarchię wartości nie przysparza dobra, lecz przynosi rozczarowanie.

Benedykt XVI naucza:
„Gdzie Boga uważa się za wielkość drugorzędną, którą można od czasu do czasu lub nawet na stałe odstawić ze względu na inne ważniejsze rzeczy, wtedy ulegają zniszczeniu właśnie te inne, rzekomo ważniejsze rzeczy” – („Jezus z Nazaretu”, wyd. „Świat Książki”, str.41).

Czy naprawdę ktoś chce nas przekonać, że kompromis już „na starcie” może przyczynić się do budowania katolickiej niezłomności na dalszej drodze życia?
Czy naprawdę tak trudno wyobrazić sobie, naznaczone tym pierwszym, kompromisy kolejne, używające religijnych - w duchu miłosiernego humanitaryzmu - uzasadnień dla rozwiązywania życiowych problemów, jednak bez żadnego odniesienia do chrześcijańskiej ontologii, postrzegające ją jako przeszkodę na drodze do szczęścia człowieka?

Przykład otwartości na antyludzkie techniki reprodukcyjne czy na antykoncepcję z uzasadnieniem w postaci frazesów miłosierdzia i roztropnego pragmatyzmu, których celem jest rzekome szczęście małżeńskie i dobro ludzkości narzuca się samo przez się.
To samo obłudne pustosłowie służy jako uzasadnienie Komunii Świętej dla rozwiedzionych niepowstrzymujących się od cudzołożnego współżycia seksualnego, czyli pozostających w stanie permanentnego grzechu śmiertelnego; oczywiście każda sytuacja musi być odpowiednio „rozeznana”, gdyż musi być absolutnie wyjątkowa i wyjątkowo absolutna; musi należeć do owej mitycznej kategorii „pewnych przypadków”, o której wiele już się mówi, a która w rzeczywistości nie istnieje, gdyż – w myśl szatańskiego planu – „pewne przypadki” mają po prostu oznaczać „każdą sytuację”.
Tak samo, jak regułą stał się „wyjątek” piątkowego ślubu; wystarczy tylko, by znaleźli się chętni…
Zatem, nawet nie potrzeba sobie niczego wyobrażać; duchowni nadający Kościołowi taki kompromisowy, praktyczny i „miłosierny” charakter są już na wyciągnięcie ręki.

Zdaje się, że skupiwszy uwagę wyłącznie na jaskrawych przejawach brutalizacji ataków wymierzonych w rodzinę, nie jesteśmy w stanie zrozumieć, że Antychryst przeprowadza jednak dużo bardziej wyrafinowaną kombinację.

Triumf cywilizacji śmierci dokonuje się  poprzez odrzucenie miłości. Fundament miłości to oddanie, poświęcenie i wierność, zatem wzorzec miłości odnajdujemy w Krzyżu. Gdy odsuwa się wzorzec, wówczas pozostaje już tylko oczekiwać postępującej deformacji samego „pojęcia”, aż do punktu, w którym, zostanie podsunięty jego absolutny falsyfikat.
Jak w wizji R.H. Bensona:
„nie będzie już wołania do Boga, który się ukrywa, ale do człowieka, który poznał swą boskość. To, co nadprzyrodzone umarło. Teraz wiemy, że nigdy nie było żywe. Pozostaje tylko odrobić tę nową lekcję i sprowadzić każdy czyn, słowo oraz myśl do Miłości i Sprawiedliwości”.

Kardynał Robert Sarah diagnozuje i zarazem ostrzega: „współczesny człowiek nie rozumie już rzeczywistości moralnych absolutów, zamiast tego pławi się w zmiennym, egoistycznym i destrukcyjnym relatywizmie.”

A jaka jest recepta? Trzeba wreszcie zrozumieć i przyjąć, że choć Ofiara Golgoty wypełniła swą odkupieńczą misję, z powodu grzechów naszego lekceważącego braku wierności cierpienie Chrystusa trwa nadal. Trzeba uchwycić sens naszego pielgrzymowania. Jest nim wierna adoracja Chrystusa Ukrzyżowanego, trwanie pod krzyżem, ponieważ „Jezus umiera na krzyżu” (XI stacja Drogi Krzyżowej); są nim Jego Rany i Przenajświętsza Krew, jest nim zapatrzenie we współcierpiącą Matkę, w niezakłócone, wbrew wszystkiemu, trwanie Jej fiat. Trzeba zrozumieć „wartość hołdu jako oznaki wielkości” (ks. M. Martin), by wzór prawdziwej godności odnaleźć w Tej, Która właśnie dzięki swemu oddaniu w posłuszeństwie „za wielka jest, by dała się wyrazić słowem” („Pieśń o Najświętszej Pannie”, Św. Efrem Syryjczyk), a Która - właśnie przez swe wierne posłuszeństwo - ostatecznie zatriumfuje jako „Niewiasta obleczona w słońce” (Ap 12, 1).

Po tej dłuższej dygresji, której zaistnienie - mam nadzieję – zostało tu przekonująco uzasadnione, powróćmy do treści wypowiedzi pana Neo – Rockmena.
 
Trzeba zatem, w dniu Męki Pańskiej zrezygnować z postu, by z całą energią przystąpić do głoszenia Dobrej Nowiny. Zachowanie postu okazuje się zatem przeszkodą w dziele apostolstwa, niepotrzebnym dysonansem w orędziu wolności.
Kto głosi tego rodzaju antychrześcijański nonsens nie jest w stanie nikomu zanieść Dobrej Nowiny, lecz z pewnością bez problemów zrezygnuje z postu. Zaprezentowana przez pana Muzyka sytuacja nie ma nic wspólnego z głoszoną przez Św. Alberta Chmielowskiego ewentualnością „opuszczenia Chrystusa dla Chrystusa”; jeśli już poszukiwać analogii, to bez trudu można ją dostrzec w pragmatycznym zatroskaniu uczniów o „bezsensowną stratę” cennego olejku użytego dla namaszczenia Jezusa w Betanii (Mt 26,8). „Koszt” adoracji uczniowie przeciwstawiają wymiernemu dobru działalności charytatywnej.
U Św. Jana słowa rzekomego zatroskania zostały przypisane Judaszowi (J 12, 4-5); dla opisu fałszywej hierarchii wartości nie ma to większego znaczenia, stanowi jednak dodatkowo cenną wskazówkę: rezygnacja z ofiarnej adoracji Boga na rzecz rzekomego pragnienia niesienia ulgi potrzebującym bywa wymówką, obłudnym kamuflażem własnej interesowności, a także braku wiary.
Przyjmijmy jednak intencję rzeczywistej troski o ubogich, jak to zostało ujęte w Ewangeliach synoptycznych (Griesbach).

Czy całkowicie wystarczającym przejawem uwielbienia Nauczyciela nie mogło okazać się powołanie się na postawę wewnętrzną, na „serce”, a zamiast zbytecznego gestu adoracji podjęcie aktywnej dobroczynności?

 Sam Chrystus dokonuje weryfikacji: „Albowiem zawsze ubogich macie u siebie, lecz Mnie nie zawsze macie” (Mt, 26, 11).

Zatem, także uczniowie, i nawet w obecności Mistrza, nie byli wolni od moralnego aspektu pokusy - wyboru „czegoś lepszego”. Jednak Jezus wskazuje właściwą hierarchię, w której chodzi o prymat Boga. Uwielbienie i adoracja Boga nie stanowią zakwestionowania imperatywu niesienia pomocy potrzebującym, lecz to właśnie właściwa hierarchia wartości nadaje charytatywnej aktywności prawdziwy sens i kierunek. Chodzi o to, że „gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu” (Św. Augustyn); zakwestionowanie tego porządku nie może przynieść niczego dobrego.

Wiara, że odsuwając Boga na drugi plan uda się obdarować dobrem potrzebującego człowieka, że opierając kalkulacje na ludzkich programach nieuwzględniających prymatu Boga uda się „zamienić kamienie w chleb” musi w rzeczywistości przynieść ogrom rozczarowania - właśnie „kamienie zamiast chleba”(Benedykt XVI).

Jak uznanie pierwszoplanowej obecności Boga, Jego prymatu w świecie i w życiu każdego człowieka nie sprzeciwia się czynieniu dobra bliźnim, tak głoszenie Dobrej Nowiny nie wyklucza postu; i odwrotnie. Więcej, skoro – jak naucza sam Zbawiciel – post jest jednym z najskuteczniejszych oręży w walce ze złym duchem, zatem ewangelizacyjne świadectwo wiary zostaje umocnione przez post. Próby osiągania sukcesu bez Boga ostatecznie zawsze okazują się iluzją.

Lecz wcale nie chodzi tu o chrześcijańską Dobrą Nowinę, ale o coś przeciwnego. Chodzi o to, aby za pomocą uwodzenia kłamstwem narzucić interpretacyjną dwuznaczność treści Bożego Objawienia, sprawić wrażenie, jakoby jeden element nie przystawał do drugiego, a nawet jeden stanowił przeszkodę w realizacji imperatywu drugiego; trzeba więc dokonywać ich selektywnego wyboru w oparciu o relatywizm etyki sytuacyjnej. Fundamentalne fałszerstwo próbujące nas przekonać, iż Objawienie, którego wykładnię daje nam Kościół zawiera jakieś elementy sprzeczne, lub które można interpretować na swój własny sposób – w przypadku jego przyjęcia – musi spowodować całą lawinę konsekwencji prowadzących do zniszczenia autorytetu Kościoła, by bez przeszkód w to miejsce ustanowić niewymagający autorytet relatywizmu. To jest właśnie owa walka o przejęcie umysłów, by wyperswadować nam Boga, jakiego znamy z Objawienia, by następnie wyperswadować nam Boga w ogóle. Użyte w tym przewrotnym kontekście i podstępnym celu hasła typu – „Chrystus daje wolność”, „Dobra Nowina”, „trzeba być solą ziemi”, oraz wiele innych, na pozór brzmiących „po chrześcijańsku”, to kamuflująca mistyfikacja, niezbędny powierzchowny lukier dla ukrycia wewnętrznej trucizny.

Podstępne użycie terminu „Dobra Nowina” nieodparcie przywodzi skojarzenie z aktem kuszenia Jezusa. Diabeł w swej prowokacji „okazuje się znawcą Pisma, który potrafi dokładnie zacytować psalm” (Benedykt XVI).

Pan Neo – Rockmen – być może  – porusza się we mgle, samemu będąc ofiarą fałszerstwa, na rzecz którego – w dobrej wierze - agituje, nie przekreśla to jednak faktu, że zmanipulowana interpretacja chrześcijańskich treści użyta zostaje bardzo przemyślnie. Główny fałszerz zwany też ojcem wszelkiego kłamstwa znając skłonność człowieka do uczuciowej ckliwości dokonuje sprytnej manipulacji pojęciami oraz kontekstem ich użycia, by w efekcie tego zabiegu manipulować ludzkimi emocjami.

Mamy więc odwołanie się do – chwalebnej i pożądanej – postawy pokuty wewnętrznej („jak ja poszczę to sprawa mojego serca”).

Tu także, pozory mogą sugerować zgodność z tym do czego wzywa nas Kościół: „Podobnie jak u Proroków, wezwanie Jezusa do nawrócenia i pokuty nie ma na celu najpierw czynów zewnętrznych, "wora pokutnego i popiołu", postów i umartwień, lecz nawrócenie serca, pokutę wewnętrzną. Bez niej czyny pokutne pozostają bezowocne i kłamliwe (…)” (KKK 1430).

Czy jednak pokuta wewnętrzna ma zarazem polegać na rezygnacji z czynów zewnętrznych ? Czyżby post bez postu, post – wyżerka, jak to proponuje pan Muzyk, to była jakaś udoskonalona wersja postu?

Sens Nauczania tkwi w jego integralności.
I tak oto, po zaleceniu „pokuty wewnętrznej”, bez której „czyny pokutne pozostają bezowocne i kłamliwe”,  Katechizm Kościoła w następnym zdaniu tego samego kanonu naucza nas: „Przeciwnie, nawrócenie wewnętrzne skłania do uzewnętrznienia tej postawy przez znaki widzialne, gesty i czyny pokutne (Por. Jl 2, 12-13; Iz 1, 16-17; Mt 6, 1-6. 16-18)” – (KKK 1430).
 
Czy potrzeba jeszcze udowadniać, że w tym konkretnym przypadku także słowa -”to sprawa mojego serca” jako uzasadnienie rezygnacji z uzewnętrzniania aktów ascezy nie mają nic wspólnego z katolickim Nauczaniem, lecz stanowią – poprzez tendencyjny fragmentaryzm - zabieg manipulowania jego treścią ?

W „Kazaniu na górze” część nauczania Jezus poświęca tematyce postu. Pan przestrzega nas przed pokutnymi gestami, u których podłoża leży hipokryzja i chęć ostentacji, lecz nie kwestionuje przecież potrzeby samych aktów. Jezus mówi: „Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy” –(Mt 5, 16).
Jezus używa określenia „kiedy pościcie”; takie ujęcie pokazuje, że zachowanie postu nie jest aktem fakultatywnym, lecz postawą, której występowanie jest czymś oczywistym i obligatoryjnie przynależy do sfery wiary; zachowanie postu jest na tyle ważne, że Mistrz instruuje uczniów, jak powinni pościć.
Jezus nie mówi „w ogóle nie pośćcie” lub „jeśli będziecie pościć”, lecz mówi stanowcze – „kiedy pościcie”(analogicznie - „kiedy się modlicie” Mt 6,5), co jest wskazaniem czasu trwania postu, nie zaś wskazaniem ewentualności wyboru pomiędzy jego podjęciem a odrzuceniem, wyboru między „pościć” czy „nie pościć” (analogicznie -„modlić się” czy „nie modlić się). Jezus dyskredytuje obłudne intencje, a nie akt.
Okazuje się, że w wyniku – rzekomo ewangelizacyjnej - prelekcji, która miała miejsce w kościele trzeba dziś tłumaczyć te tak najbardziej oczywiste prawdy.

Gdy post podjęty zostaje w poczuciu żalu i skruchy, ze względu na poczucie potrzeby umartwienia i zadośćuczynienia jest błogosławionym aktem miłości. Chrystus zaleca modlitwę, post, wyrzeczenia - samemu będąc tu wzorem.

Propagować wyżerkę w dzień postu, głosić przy tym zachowanie jakiegoś niedookreślonego „postu serca” i mieszać w taką pokrętną dialektykę Chrystusa – to ci dopiero pokaz obłudy i manipulacji.
Czyż nie uczciwiej byłoby po prostu wyznać: „w ogóle nie czuję potrzeby umartwień, wobec tego nie mam zamiaru podejmować też postu” ?
Czy można mieć jakieś wątpliwości odnośnie do niechrześcijańskiego charakteru takiego świadectwa?

Ponownie sięgnijmy do nauczania Jego Świątobliwości Benedykta XVI:
W języku biblijnym «serce» oznacza centrum ludzkiego istnienia, skupiające w sobie rozum, wolę, temperament i wrażliwość, w którym człowiek znajduje swą jedność i swe wewnętrzne ukierunkowanie.”

Ideał „ludzkiego serca” chrześcijanin odnajduje w Sercu Niepokalanej. Benedykt XVI kontynuuje:
„«Niepokalane serce» to według Mt 5, 8 serce, które dzięki oparciu w Bogu osiągnęło doskonałą jedność wewnętrzną i dlatego «ogląda Boga». «Kult» Niepokalanego Serca Maryi oznacza zatem zbliżanie się do takiej postawy serca, w której fiat — «bądź wola twoja» — staje się centrum kształtującym całą egzystencję.”

Czy zatem treść omawianej tu neokatechumenalnej prelekcji  w rzeczywistości nie oznajmia: "nikt nie może mi niczego narzucać, więc sam decyduję, co w katolickim Nauczaniu jest dobre, a co mi nie odpowiada, więc to odrzucam"?
Czy w istocie nie mamy do czynienia z przekonaniem: jestem właścicielem samego siebie, i choć niekiedy (gdy jest to dla mnie wygodne) powołuję się na Pismo, to w rzeczywistości uważam, że „sam jestem dla siebie miarą”?
Czy nie jest to przykład serca zatwardziałego, absolutnego przeciwieństwo Wzoru, za którym powinniśmy podążać – Serca Niepokalanego, które dzięki nieustającemu „bądź wola Twoja” „ogląda Boga” doświadczając Bożej łaski i Bożej mocy?
Komu musi zależeć byśmy stawali się uczestnikami czegoś przeciwnego – zachwytu nad samymi sobą i złudnego poczucia samowystarczalności, a zarazem nie „oglądali Boga” i nie doświadczali Jego łaski ?

Raz jeszcze spójrzmy na ponurą, niestety w wielu punktach profetyczną wizję ukazaną przez R. H. Bensona we „Władcy świata”:
„Spojrzała na wersety hymnu. Tak, z punktu widzenia humanitaryzmu zostały one skomponowane bardzo sprawnie i ze szczerym zapałem. Miały nawet religijną otoczkę; niedouczony chrześcijanin mógłby śpiewać je bez zmrużenia oka; tylko że ich sens był raczej płaski – to było stare ludzkie credo, że człowiek to wszystko. Nawet zacytowano słowa Chrystusa. Powiedziano, że Królestwo Boże leży w ludzkim sercu, a największą ze wszystkich łask jest miłosierdzie.”
                                                          *                                      
Pokładanie ufności w ludzkim sercu jest zawodne, gdyż „serce człowieka jest ociężałe i zatwardziałe”, a nawraca się i otrzymuje światło jedynie „patrząc na Tego, którego zraniły nasze grzechy” (zob. KKK 1432).
Dopiero przez pryzmat Chrystusa i Jego Krzyża jesteśmy w stanie dostąpić łaski „serca rozumnego” (Benedykt XVI), czyli zdolności odróżniania dobra od zła. A ponieważ „cały Chrystus” to Chrystus obecny w Kościele Katolickim (zob. Dominus Iesus), więc „serce rozumne” musi oznaczać serce otwarte na nauczanie Kościoła w jego integralnej całości. Jeśli więc Kościół naucza, że wyznaczone „okresy ascezy i pokuty” usposabiają nas „do zdobycia panowania nad popędami i do wolności serca” (KKK 2043), a przestrzeganie wstrzemięźliwości w tych okresach „pomaga w opanowaniu instynktów i sprzyja wolności serca”, zatem „serce rozumne” oznacza także serce prawdziwie wolne. Serce, które nie przyjmując pełnej prawdy Nauczania odrzuca zarazem „całego Chrystusa” nie jest więc „sercem rozumnym”, nie może zatem powoływać się na Chrystusową wolność. „Serce nierozumne” staje się łatwą zdobyczą dla czyhających rozmaitych zniewoleń, ale nie jest też w stanie dać nikomu dobra, którego nie potrafi odróżnić od zła.

Obok modlitwy, także post jest naszym dialogiem z Bogiem. Gdy wyrzekamy się postu dla hedonistycznego konsumpcjonizmu, jedyny dialog, który wówczas nam pozostaje, a właściwie, który tym samym już podjęliśmy, jest dialogiem z diabłem. Na płaszczyźnie duchowej nie istnieje stan neutralnej próżni, gdyż człowiek jest zawsze obiektem zabiegów Dwóch Stron; wyłącznie Dwóch Stron.
Adorując Krzyż otrzymujemy także dar macierzyństwa Maryi, rezygnacja z adoracji (także przez rezygnację z piątkowego postu) jest ucieczką spod Krzyża, a zarazem wyborem duchowego osierocenia, które sprawia, że stajemy bezbronni wobec naszego największego wroga i skazani na błądzenie w mrokach, do których nieprzyjaciel usiłuje nas zaciągnąć. Gdy wchodzimy na jego teren stajemy się już uczestnikami jego gry. Podstawowe założenie każdego stratega – zaciągnąć przeciwnika na wybrany przez siebie obszar; gdy to się uda, to już więcej niż połowa sukcesu.

Sięgnijmy jeszcze po przykład uznanych przez Kościół objawień z Kibeho. Drugiego marca 1983 roku, kiedy jedna z wizjonerek - Nathalie praktykowała surowy post, jak twierdzi, pojawił się przed nią kuszący młodzieniec, który przyniósł na tacy banany, omlet i ciasto, mówiąc: „Przyniosłem ci jedzenie, gdyż zbliżasz się do śmierci, nie skończywszy misji”.
Czy w tej strategii coś jeszcze może stanowić zagadkę? Czy naprawdę można nie dostrzegać analogii?

Nathalie nie uległa pokusie „czegoś lepszego”, wytrwała w poście.

Jak powiedział stracony przez nazistów jezuita Alfred Delp: „Chleb ma duże znaczenie, większe ma wolność, a największe trwała wierność i nigdy niezdradzona adoracja”.

Tylko właściwie ustalona hierarchia jest w stanie dać wolność. Właśnie dobrowolne przyjęcie ograniczeń „jarzma” posłuszeństwa kieruje człowieka ku wolności roztaczającej nieograniczoną perspektywę wieczności. Kto wyrzeczenia postrzega jako przeciwieństwo wolności, temu w istocie brak wiary, obca jest mu miłość, a w rezultacie nie rozumie też wolności, dlatego tak łatwo podsunąć mu jej falsyfikat. Odrzucając niezmienność jedynej Prawdy człowiek nie staje się wolnym, lecz podlega zniewalającemu niepokojowi dezorientacji.

Bóg obdarował człowieka wolnością: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania” (Rdz. 2,16). Lecz zarazem ostrzega przed konsekwencjami złego wyboru: „Ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz”. 

Człowiek obdarowany przez Boga wolnością jest w stanie odrzucić Boży nakaz – „nie będziecie spożywać z drzewa poznania”, lecz to miejsce nie pozostanie puste – „będziecie jak Bóg znali dobro i zło”.

Bóg szanuje wolność; udziela przestróg, lecz ostatecznie decyzję wyboru pozostawia człowiekowi. Ten, zamiast słuchać kochającego Ojca może wsłuchiwać się w głos swego wroga; zamiast postu może wybrać kotleta, albo i cztery. Bo wolność wyboru nie oznacza automatycznie wyboru wolności.
Bóg niczego nie narzuca; daje światło i czeka, aby człowiek z miłości do Niego sam dokonywał wyborów właściwych, by dokonał wyboru Prawdy. Do gorączkowo - nachalnych zabiegów zmuszony jest wprowadzający w błąd oszust. W zidiociałym świecie hedonistycznego konsumpcjonizmu przynosi to efekty; i tak, podarowana przez Boga wolność staje się obiektem wrogiego przejęcia, przyczyny największego zniewolenia.

Bo, jak pisał ksiądz Janusz Pasierb:
"Wolność jest jednakową szansą dla prawdy i kłamstwa, z tym, że kłamstwo zniewala i deprawuje, natomiast prawda wyzwala ludzi i narody."                                                  

Korzystając z daru wolnej woli człowiek może więc zdradzić adorację Boga i nawet głosząc uwielbienie Chrystusa, i powołując się na Jego Kościół, w rzeczywistości  uwielbiać „samego siebie” jako ostateczną instancję normatywną.
Echo pierwszego oszustwa kusiciela -„będziecie, jak Bóg znali dobro i zło” – jako pokusa uwielbienia „samego siebie” pobrzmiewa nieustannie.
Codziennie słychać przecież: „kwestię aborcji pozostawmy indywidualnemu osądowi sumienia”, „Kościół nie będzie mi mówił, jak mam postępować, ponieważ to sprawa mojego sumienia”, „żyję jak chcę, bo jestem wolny, a Kościół nie powinien ingerować w intymne sprawy ludzi”, „jeśli rozwodnicy zawrą nowy związek, a w sumieniu poczują się usprawiedliwieni to nie ma przeszkody, aby udzielać im Komunii Świętej” i tym podobne, takie i owakie; a wszystkie skierowane do „serc nierozumnych”, i na tym założeniu Antychryst opiera swe kalkulacje.

Innym razem, lecz w takt tego samego szaleństwa, zaproszony do Owczarni „ewangelizator” - sam ogłuszony kakofonią rozmaitych błędów - zakomunikuje opuszczonym „owcom”: możecie „olać” przykazania kościelne, w dzień Męki Pańskiej możecie obchodzić Święto Grillowanego Kotleta, bo Chrystus daje wam wolność, więc jak pościcie, to „sprawa waszych serc” (czytaj: "Kościołowi od tego wara"). Wygłosi przy tym deklarację swej do Kościoła przynależności, a katolicki portal wypromuje te antykatolickie niedorzeczności jako świadectwo nawrócenia. Oto dowód zamętu wprowadzonego do Kościoła, a zarazem objaw narastającej autodestrukcji.

Natrafiłem niedawno na komentarz, który, choć dotyczący innej sytuacji, stanowi w istocie analogiczny przykład rzekomej katolickiej pobożności, a w rzeczywistości stanowi jej obłudne przeciwieństwo; emocjonalną manipulację - element planu Antychrysta, by w miejsce autentycznej, podsunąć fałszywą adorację:
„Nie wymagam od udzielającego sakramentów szat liturgicznych ozdobnych w symbole. Te trzeba mieć w sercu, a nie na szmatach i sztandarach.”

Jest to ta sama metoda manipulowania uczuciami i fałszowania wiary katolickiej, jak przy użyciu frazesu „sprawa mojego serca” w odniesieniu do postu.

Pan Robert Friedrich w istotnym fragmencie swego wystąpienia, wygląda na to, że nie będąc tego świadomym, prezentuje rozgrywającą się na płaszczyźnie jego duchowości scenę aktu szatańskiej prowokacji : „I co? Możesz jeść ten schabowy w piątek?

Schemat prowokacji został nakreślony już na początku walki o człowieka: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?”

Spójrzmy na inny akt prowokacji kusiciela: „Jeżeli jesteś Synem Bożym spraw by te kamienie stały się chlebem.”

Czyż nie wydaje się to wyzwaniem na miarę wszechmocy Boga? Przemiana kamieni w chleb - czyż wobec „niewymiernej bezczynności‘’ postu nie wydaje się to pomysłem na prawdziwie pożyteczną aktywność; prawdziwe zadanie dla Boga? Dlaczego Syn Boży nie skorzystał z okazji by dokonać natychmiastowego pokazu swego triumfu, a zarazem nasycić Siebie i dostarczyć ludziom chleba? Czyż nie tak właśnie wyglądałoby rozwiązanie podjęte w myśl pragmatycznej „elastyczności” oraz roztropnego kompromisu?

„Jeśli jesteś prawdziwie wolny możesz jeść mięso w piątek, choćby i w Wielki Piątek”.

Czyż nie wydaje się to wyzwaniem na miarę wolnego człowieka? Czy wobec takiego wyzwania nie należy natychmiast dowieść swej wolności, dokonać pokazu jej triumfu, a zarazem obdarować wątpiącego jej orędziem?

To Jezus daje nam odpowiedź: „nie samym chlebem” i nieco później, definitywne – „idź precz szatanie”.
Ani uległość wobec prowokacji nieprzyjaciela i kompromis w miejsce posłuszeństwa wobec Stwórcy nie czynią człowieka wolnym, ani przyjęcie pokusy aktywności w miejsce rzekomo „bezczynnej” adoracji Boga nie przyniesie niczego innego oprócz iluzji, którą to właśnie owa aktywność miała rzekomo eliminować.

Myrna Kourbet Al - Akras z Damaszku przekazuje nam, że tylko przestrzeganie postu oraz gorące modlitwy są w stanie uratować ludzkość przed zagładą.

Inna ze współczesnych wizjonerek głosi: „Skąd pochodzi łaska zmiany życia? Z naszego cierpienia zjednoczonego z Męką Jezusa.”

Ani człowiek nie udoskonala się dzięki swym materialnym doświadczeniom, ani to nie pokaz ludzkiej aktywności jest w stanie ostatecznie przemieniać świat, lecz sprawia to: po pierwsze - „bezczynność” modlitwy i „bezsensownie niewymierna” kontemplacja Boga. Dopiero potem, nigdy przedtem, ani nawet równocześnie, jest czas na „punkt drugi”: ludzkie działanie. Odwracanie porządku tej hierarchii, przeciwstawianie „punktu drugiego” imperatywowi „punktu” nadrzędnego na zawsze pozostanie zaprzeczeniem chrześcijańskich cnót miłości, wierności i posłuszeństwa, buntowniczym wichrzycielstwem przynoszącym same „kamienie”.

 Autor omawianego tu świadectwa poddaje się bez oporów strategii kusiciela, a prezentując uległość wobec jego prowokacji jako przejaw wolności, odgrywa też rolę wyznaczoną dla niego w tym mistyfikacyjnym przedstawieniu. Wszystko dlatego, że nie jest w Kościele, gdyż nauczania Kościoła nie przyjął.

Za jeszcze jeden probierz autentycznej jedności z Kościołem niech posłuży jedna z osiemnastu reguł Św. Ignacego Loyoli zawarta w jego wskazaniach pt "O trzymaniu z Kościołem":
 „Reguła 7. Chwalić postanowienia o postach i o wstrzemięźliwości, na przykład podczas Wielkiego Postu, dni krzyżowych, wigilii, piątków i sobót. Podobnie pokuty nie tylko wewnętrzne, ale i zewnętrzne.”

Prawdziwa jedność z Kościołem, więc prawdziwe chrześcijaństwo zawsze pozostaje w ścisłym  odniesieniu do Kościoła wszystkich wieków.

Realizacja planu oczarowania rzekomą wolnością (która - jak każdy element szatańskiej mistyfikacji - jest przeciwieństwem tego, na co się powołuje) nie napotyka - jak widać - przeszkód skoro tego rodzaju narracji używa się w charakterze pomocy duszpasterskiej, co poza wszystkim, jest też przyznaniem się do duszpasterskiej klęski; tam, gdzie dopuszcza się „karmienie” wiernych tego rodzaju trucizną nie sposób nawet powiedzieć, że Kościół choruje.
To tak, jakby powiedzieć o dogorywającym, że pogorszyło mu się samopoczucie.
 
Przejdźmy teraz do drugiego istotnego fragmentu opowieści pana „Litzy” Friedricha:
„Słuchajcie, czemu my gramy na Woodstock, albo dlaczego ja gram z Luxtorpedą ? (…) Trzeba iść po te owce i to jest nasze zadanie. Nie siedzieć, odpoczywać, tylko dać swoje życie, swój czas, swoich dzieci i iść, i jechać na Woodstock (…)”

Mistyfikacja, jak w poprzednim przykładzie: relatywizm moralny i banał motywacji osobistej są prezentowane jako przejawy bohaterskiego poświęcenia. Propagowanie zła poprzez udział w zorganizowanej deprawacji i czerpanie z tego korzyści jako imperatyw ewangelizacji. Fałszerstwo znaczenia pojęć osiąga już szczyty bezczelności, lecz właśnie poprzez zamęt semantycznej manipulacji, prezentacji zła jako dobra, oportunizmu jako bohaterstwa, pospolitego egoizmu jako chwalebnego aktu poświęcenia, interesowności jako altruizmu, nieposłuszeństwa jako wolności posiada nieustająco produktywną siłę zwodzenia.

Pan Neo -Rockmen nie może udać się na poszukiwanie zagubionych owiec, ponieważ sam pozostaje zdezorientowaną owcą, która nie zna Drogi. Niemożliwe bowiem jest, by „serce nierozumne” mogło poprowadzić innych drogą Prawdy. Biorąc udział w zorganizowanym antychrześcijańskim rytuale skutecznie można realizować jedynie strategię zaciągu do sekty; powołując się na Jezusa Chrystusa i Jego Kościół, a w rzeczywistości  manipulować prawdami wiary można jedynie – świadomie czy nie –służyć za aktywistę indoktrynacji.

Nigdy i nikomu nie przekaże się Dobrej Nowiny poprzez udział w zorganizowanym złu. I właśnie to strukturalne zorganizowanie jest najistotniejszą cechą decydującą o tym, że miejsce i wydarzenie, z punktu widzenia katolicyzmu musi podlegać pod konieczność demaskacji, zwalczania i odrzucenia; udział w nim, choćby pod szczytnym hasłem apostolstwa świeckich, jest dla chrześcijanina wykluczony. Tego rodzaju  kłamliwa pseudoewangelizacyjna frazeologia służy legitymizowaniu struktur zła, fałszuje katolicką moralność, zakłamuje rzeczywisty status duchowej przynależności uczestników wydarzenia. W wymiarze intencji osobistej i w tym przypadku alibi nie wytrzymuje prostej weryfikacji. Nie sposób głosić czystości biorąc udział w zorganizowanym procederze nierządu, ani tym bardziej czerpiąc z niego zyski. Rzekome świadectwo wiary, które jednocześnie dopuszcza rytualny taniec wokół „złotego cielca” pospołu z jego wyznawcami, stanowi nieudany falsyfikat; jest antyświadectwem.

Trzeba głosić Dobrą Nowinę każdemu, lecz udział w strukturze antychrześcijańskiego neopogaństwa, przybierającego niekiedy postać satanistycznego kultu, nie ma nic wspólnego z ewangelizacją, lecz poprzez legitymizowanie grzesznych struktur, stanowi absolutne zaprzeczenie misji apostolstwa.
Ofiarom jakiejkolwiek struktury zła należy nieść duchową pomoc, lecz wsparcie samej struktury poprzez partycypację przynoszącą określone udziałowe korzyści jest równoznaczne z odpowiedzialnością za niszczycielskie oddziaływanie. Jakkolwiek nie usiłowano by nas przekonywać, przybieranie przy tym pozy apostoła zawsze pozostanie bluźnierczą deformacją treści katolickiej wiary.
Obowiązkiem chrześcijanina jest zorganizowane struktury deprawacji zwalczać, by w pierwszej kolejności pozbawić je możliwości zgubnego oddziaływania. W katolickim Nauczaniu i w katolickiej aktywności istnieje określony porządek.

Nauczanie Jego Świątobliwości Benedykta XVI w odniesieniu do charytatywnej działalności Kościoła i każdego katolika indywidualnie nie pozostawia wątpliwości, jak wygląda wzorzec niezłomności chrześcijańskiej postawy:
„... musimy zachować krytyczną czujność, a niekiedy odmówić środków finansowych i współpracy z tymi, którzy popierają działania i projekty sprzeczne z chrześcijańską antropologią” – (przemówienie do Papieskiej Rady Cor Unum).

Grzech posiada wprawdzie wymiar osobowy, lecz ze względu na swe oddziaływanie nigdy nie pozostaje wyłącznie „sprawą prywatną”, a nawet istnieją właśnie całe „grzeszne struktury”, jak je określał Św. Jan Paweł II.
Ks. Malachi Martin, odwołując się do tego aspektu postrzegania rzeczywistości przez Jana Pawła II, w dziele „Klucze Królestwa” pisze:
 „Same struktury zakorzenione są więc w konkretnych grzesznych czynach i wyborach jednostek, które je projektują i wprowadzają w życie, następnie utwierdzają, promują, opierają na nich swoje życiorysy, definiują sukces w ich kategoriach i wreszcie – bronią je przed usunięciem.
(…) Wpływają na zachowanie rosnącej liczby ludzi, prowadząc ich do naruszania Bożego prawa, a tym samym do popełnienia grzechu. Innymi słowy, założyciele tych struktur  wprowadzili w ludzką codzienność pewne wpływy i przeszkody, których trwanie daleko wykracza poza działanie i życie jednostki. Struktury są motorami napędzającymi grzechy, stąd też określenie ich jako „grzeszne” jest właściwe i trafne”- (Malachi Martin, „Klucze Królestwa”, wyd. „Antyk”, str. 208).

W myśli Jana Pawła II (a w ślad za nim ks. Malachiego Martina) chodzi o „grzeszne struktury” o zasięgu globalnym (a przynajmniej takich ambicjach oddziaływania). Jednakże, choć "grzeszne struktury" bywają większe i mniejsze, światowe i całkiem prowincjonalne, ostatecznie – pomimo różnorodności środków i odmienności doraźnych celów – chodzi w gruncie rzeczy o to samo: uzależnienie człowieka, doprowadzenie do eliminacji moralności zbudowanej na wartościach chrześcijańskich, pozbawienie poczucia transcendencji, więc redukcję człowieczeństwa wyłącznie do sfery materii, czyli – koniec końców - doprowadzenie do stanu zwierzęcej bezbożności. Wracamy tu do punktu ”tajemnicy bezbożności”, pseudomesjanizmu, na którym swe operacyjne kalkulacje buduje Antychryst.

Przykładem zgubnej dwuznaczności jest też „dekorowanie” ciała (kolejnymi) tatuażami, a jednocześnie głoszenie przekonania o korzystaniu z Chrystusowej wolności. Powoływanie się na wolność, gdy działanie jest dowodem czegoś przeciwnego po raz kolejny dowodzi fałszerstwa chrześcijańskich treści. Zostaliśmy obdarowani wolnością za darmo, lecz nie oznacza to, że nasza wolność nic nie kosztuje; wolność posiada ogromną cenę, którą zapłacił kto Inny.
Uznanie tej prawdy, a tym właśnie jest chrześcijaństwo, oznacza zarazem przyjęcie prawdy, że nie należymy już do samych siebie, „za wielką bowiem cenę” zostaliśmy nabyci (por. 1 Kor 6, 19 – 20), a także prawdy, iż „ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego” (1 Kor 6, 19).
Jeśli mieszka w nas Duch Święty – Wyzwoliciel, Dawca autentycznej wolności i godności, a zarazem nie należymy już „do samych siebie”, zatem wolność to nie jest swoboda w czynieniu tego, co chcę. Czynienie tego, co chcę przy deklarowaniu jedności z Kościołem to jest właśnie – krytykowany m.in. Św. przez Jana Pawła II – „kawiarniany katolicyzm”, polegający na wyborze z Nauczania tego, co mi pasuje, co dla mnie wygodne.

Pan Rockmen opowiada nam o kolejnej wizycie w studiu tatuażu jako efekcie swej próżności. Zatem, i próżność miała by być cechą wolności. Konsekwentnie należy więc tę swoją próżność pielęgnować wykonując tatuaże kolejne. Logiczny zatem jest wniosek, że zamiast chrześcijańskiej prawdy – „już nie należycie do samych siebie”, wyznaje zasadę – „moje ciało to moja własność”.
O ile zrozumienie i przyjęcie esencji chrześcijańskiej wiary jest gwarantem Chrystusowej wolności, o tyle przedmiotowe traktowanie swego ciała jako swej własności jest dowodem zniewolenia. Taka postawa musi implikować identyczny pogląd w odniesieniu do innych ludzi, bo przecież każdy powinien mieć prawo do „wolności” w dysponowaniu swoją „własnością”. Jako konsekwencja musi więc pojawić się tolerancja dla cielesnej amoralności i różnorakich dewiacji. Skoro zanikają normy absolutne musi też zaniknąć pojęcie grzechu. Koło się zamyka; powracamy do faktycznego autora kwestii „moje ciało to moja własność”, czy fałszywej definicji „wolność to swoboda czynienia tego, co chcę”, a także frazesu „jak ja poszczę, to sprawa mojego serca”.

W jednym z przemówień Papież Benedykt XVI zawarł następującą naukę:
„ (…) istnieje także ekologia człowieka. Również człowiek ma naturę, którą winien szanować i którą nie może manipulować według swego uznania. Człowiek to nie tylko wolność, którą sam sobie tworzy. Człowiek nie stwarza sam siebie. Jest on duchem i wolą, ale jest też naturą, a jego wola jest słuszna wtedy, kiedy szanuje naturę, słucha jej i akceptuje siebie takiego, jakim jest, to, że sam siebie nie stworzył. Właśnie w ten sposób i tylko w ten sposób urzeczywistnia się prawdziwa ludzka wolność”- ( przemówienie w Bundestagu z 22 IX 2011 r.).

W zakres treści prawa - „już nie należycie do samych siebie” (1 Kor 6, 19) wchodzi nie tylko sam akt odkupieńczego „nabycia”, lecz także uprzedni akt "własności" - akt stworzenia.
Odrzucenie autentycznego prawa „własności”, którego emanację stanowi harmonia, wolność, miłość, prawda, pokój musi prowadzić do przyjęcia barbarzyńskiej uzurpacji wraz z jej nieodłącznymi atrybutami - zamętem, samowolą i zniewoleniem, nienawiścią, kłamstwem, wrogością.

 „Upadek człowieka polega na sprzeczności woli, na przeciwstawieniu woli ludzkiej woli Bożej, które to kusiciel oszukańczo ukazuje człowiekowi jako warunek wolności” – głosi Benedykt XVI.
Należy to odnieść tak do przypadku pierwszych ludzi, jak i poczynań współczesnego człowieka; zarówno do upadku Adama, kulminacji zdrady Judasza, jak i rezygnacji z zachowywania postu, udzielania ślubów w Piątek, udziału w antychrześcijańskiej imprezie czy do wielu innych przykładów, zarówno tych tutaj zasygnalizowanych, jak i tych, które należałoby omówić oddzielnie. Zachowanie wymogu proporcjonalności nie ma tutaj żadnego sensu, nie chodzi bowiem o płaskie porównanie samych przykładów, lecz o pokazanie ich jednolitej genezy, wspólnego celu oraz – de facto – analogicznego zagrożenia.

Pan Friedrich mówiąc o swych kolejnych wizytach w – jak to pretensjonalnie określa – „studiu tattoo” przyznaje się do „próżności”, dumnie obnosząc się z jej efektami. Pojęcie „próżność” jest w tym przypadku oszukiwaniem samego siebie; ma to być sposób na oswajanie zła, któremu się ulega. Kiedy efektów zniewolenia nie daje się już ukryć usiłuje się je zbagatelizować. Spotkałem się ze świadectwami księży egzorcystów przekazujących doświadczenia osób oszpecających w ten sposób swe ciało.
Osoby takie mówią o odczuwaniu zniewalającego ciągu, w który popadły, i przed którym teraz ostrzegają innych. Niektórzy księża egzorcyści, bez względu na to, co tatuaż przedstawia akt jego wykonania nazywają "kontraktem krwi z szatanem". Można taką opinię podzielać lub nie, zważywszy jednak na osobę pana Roberta Friedricha oraz rolę, którą odgrywa, miejsca, w których przekazuje treści swych przemówień, ze szczególnym uwzględnieniem tego za kogo się podaje i, co jeszcze smutniejsze, za kogo wśród jakiejś części katolików uchodzi, jedno jest pewne: również w tym punkcie dotykamy kwestii najistotniejszej, mianowicie celu, jaki usiłuje osiągać ojciec kłamstwa i patron bluźnierców poprzez relatywizację moralności oraz bagatelizowanie duchowego wymiaru naszych czynów.

W czasie prelekcji jeden z uczestników spotkania z zadowoleniem informuje, iż uczestniczył w rekolekcjach na podstawie tekstów utworów zespołu Luxtorpeda, który to zespół pan Neo – Rockmen współtworzy.
Tego rodzaju fakty, podobnie zresztą, jak odbywające się niekiedy w kościołach tzw. rockowe msze (oraz znacznie częstsze różne formy mody happeningowej propagowanej przez tzw. Odnowę) są  twardym dowodem prawdziwości słów o „swądzie szatana” (Paweł VI), czy o przewadze „kąkolu nad zbożem” na kościelnych łanach (Benedykt XVI), nie mówiąc już o tym, że takie pseudoduszpasterskie oszustwo jest objawem trwającej od (co najmniej) kilku dekad autodestrukcji Kościoła, a zarazem efektem panicznej duszpasterskiej kapitulacji. O ile nie mamy na myśli przedstawicieli anty – Kościoła w Kościele. Dla tych jest to niewątpliwy sukces.

Papież Benedykt XVI jeszcze jako Prefekt Kongregacji Nauki Wiary w dziele „Duch liturgii” pisał:
„Rock z kolei jest wyrazem elementarnych namiętności, przybierających na festiwalach charakter kultyczny; jest on antykultem wobec kultu chrześcijańskiego”- („Duch Liturgii”, wyd. Christianitas, str. 133).

Zdaje się, że przypadek Judasza jest interpretowany w sposób nazbyt zawężony lub jest w ogóle nierozumiany. Trzecia okoliczność, mianowicie, że wskutek braku wiary zostaje przez część duchowieństwa całkowicie zlekceważony pozostaje już tylko smutną konstatacją.

                                                           *
Po zakończeniu świadectwa p. Roberta Friedricha głos zabiera Ksiądz – moderator wydarzenia. W wypowiedzi Księdza wyraźnie słychać, iż dostrzegł on niekatolickie, niezgodne z nauczaniem Kościoła treści prelekcji, choć chyba nie rozumie powagi sytuacji, raczej ją bagatelizując. Dobra mina do złej gry, a może po prostu wstyd się przyznać do tak katastrofalnej porażki, jaką jest angażowanie kościelnego autorytetu dla promocji tego rodzaju fałszywek. Dzisiejsza – także polska – rzeczywistość i bez tego pełna jest miejsc, struktur i środków stworzonych właśnie po to, aby robić ludziom wodę z mózgu, by w efekcie tego zabiegu bez żadnych oporów, a wręcz ochoczo stawali się niewolnikami iluzji.

Ksiądz – moderator usiłuje prostować dopiero co wygłoszone antykatolickie nonsensy; mówi więc, że post, modlitwa, jałmużna to broń, którą otrzymujemy w Kościele. Zwraca uwagę, choć także w żartobliwej formie, na dziwną (pogańską? satanistyczną?) symbolikę na ubiorze, który na tę okazję przywdział pan Neo - Rockmen.
Sytuacja, w której wszystko to dzieje się w kościele i otrzymuje kościelny imprimatur nie powinna jednak skłaniać do wesołości, lecz do poczucia niebezpieczeństwa z powodu konfuzji, jaką z jednej strony lekkomyślnie do Kościoła wpuszczono, a z drugiej strony z powodu łatwości, z jaką ją do Kościoła celowo wprowadzono.
Wesoła pobłażliwość oznacza w takim przypadku także utwierdzanie człowieka potrzebującego Światła, by pozostawał w mroku, do którego zabłądził.
Oszukańczo mówi mu się: „możesz sobie wierzyć w herezje, możesz błądzić w kwestii wiary, bylebyś był dobrym, sympatycznym człowiekiem, a jeśli nadto deklarujesz przynależność do Kościoła, to niczego więcej ci nie potrzeba”.

O tego rodzaju pseudoduszpasterstwie i antyewangelizacji Dietrich von Hildebrand pisał:
„Kiedy z powodu błędnie pojętego miłosierdzia, miękkości serca lub płytkiej życzliwości sądzimy, że powinniśmy pozwolić, aby człowiek błądzący trwał w błędzie, znaczy to, że przestaliśmy go traktować poważnie jako osobę, i że nie interesuje nas jego obiektywne dobro” – („Koń trojański w mieście Boga”).
 
Papież Paweł VI w homilii z 26. 07. 1972 r. mówił : „Brak zaufania do Kościoła. Natomiast darzy się zaufaniem pierwszego lepszego świeckiego „proroka” wypowiadającego się przy pomocy prasy lub przemawiającego w jakimkolwiek ruchu społecznym i żąda się od niego formułek dla prawdziwego życia! Nie myśli się przy tym, że my te formuły już posiadamy ! Nasza świadomość opanowało zwątpienie.”

Wciąż pełno „proroków” w zsekularyzowanym świecie; rzeczywistość okazała się jednak nad wyraz dynamiczna, a ludzie kreatywni. Owi pierwsi lepsi świeccy „prorocy” otrzymawszy zaproszenie „posoborowego duchowieństwa”, po odpowiednim ucharakteryzowaniu, ochoczo  – ku uciesze gawiedzi i wrogów - wkroczyli już do Kościoła.
Zwątpienie najwyraźniej stało się udziałem sporej rzeszy księży; zamiast zaufać „mocy z wysoka”, która przez kapłaństwo staje się ich udziałem, coraz częściej to oni proszą podsunięte im, propagandowo wykreowane, lecz pod wieloma względami wątpliwe „autorytety” o „formuły dla prawdziwego życia”.

Do tych duchownych, którzy zamiast obudzić drzemiącą w sobie moc Chrystusowego kapłaństwa wolą raczej polegać na wyłącznie ludzkich, fizycznych, niekiedy żałośnie trywialnych pomysłach na uatrakcyjnianie katolicyzmu, wprost idealnie pasuje użyte przez ks. Malachiego Martina porównanie do zdesperowanego lokatora, który „w swojej głupocie i zadufaniu myślał, że poradzi sobie z naprawą cieknącego dachu, a skończył, brodząc po domu zalanym doszczętnie wodą” (M. Martin, „Klucze Królestwa” str. 466; wyd. „Antyk”).

Papież Benedykt XVI, o nowoczesnych ludzkich pomysłach wprowadzanych do samej Liturgii, ale też w ogóle do Kościoła pisze:
„Atrakcyjność taka nie potrwa długo; na rynku ofert spędzania wolnego czasu, gdzie rozmaite formy religijności funkcjonują jako rodzaj podniety, konkurencja jest nie do pokonania” – („Duch Liturgii” wyd. Christianitas, str. 176).

„Serce rozumne” nie z założenia przemijalności zwodniczych mód czerpie jednak swój optymizm; wie bowiem, że choć ta czy inna moda z pewnością przeminie, to pozostawi po sobie mniejsze lub większe spustoszenie, natomiast nie pozostawi po sobie wakatu – ludzka skłonność do bałwochwalstwa nie zostanie - ot tak - wyeliminowana, ani człowiek nie wyzbędzie się narcyzmu.„Serce rozumne” pokój ducha czerpie z obietnicy Bożej interwencji.
 
                                                          *
Jak Jezus Chrystus ma swoich apostołów, tak szatan posiada swoich, a założenie, że są to usytuowani wyłącznie w strefie - w stosunku do Kościoła – zewnętrznej, jawnie zdeklarowani jego wrogowie jest tyleż przejawem lekkomyślnej nonszalancji, co ślepoty, głuchoty i głupoty.
Wystarczy raz jeszcze wspomnieć postać Antonio Gramsciego i jego marksistowski program zwalczania chrześcijaństwa oparty o zasady skrytości, anonimowości, także przenikania do chrześcijańskich struktur, następnie twórczo wdrażany przez zastępy agentów, czy niekoniecznie powiązane z nimi ośrodki o ambicjach globalistycznych, dla których przeszkodę stanowi Kościół Katolicki i chrześcijański system wartości demaskujący podsuwane przez Antychrysta kłamstwo bytu, które wiodąc do zakwestionowania chrześcijańskiego punktu ciężkości, w centrum sytuuje człowieka, jego problemy, prawa, wolności, jego roszczenia, słowem, kwestie jego doczesnej szczęśliwości; to samo kłamstwo podpowiada jednocześnie, że prawdziwe królestwo niebieskie znajduje się w „królestwie materii”. Także pewne formuły religijności byłyby przez owych „materialistycznych zbawicieli ludzkości” do zaakceptowania, o ile Kościół skłonny będzie zrezygnować z głoszenia prawd absolutnych, na rzecz norm względnych opartych na moralnym relatywizmie; co zresztą jest już – w imię kompromisu i miłosierdzia - realizowane.

Uplasowani wewnątrz struktur kościelnych wrogowie Jezusa Chrystusa usiłują realizować oszustwo Antychrysta na wielorakie sposoby. Jeden z licznych punktów ich działania zawiera właśnie zniesienie praktyk pokutnych - postu, umartwień i wszelkiej ascezy; odrzucenie wszelkich aktów uniżenia (m.in. zniesienie postawy klęczącej w czasie Mszy Świętej, a przede wszystkim przy przyjmowaniu Najświętszego Sakramentu); przeniesienie punktu ciężkości z postawy wyrzeczenia, jedności z Chrystusem cierpiącym, posłuszeństwa, pokory i cichości, na akty wesołości, szczęścia i braterstwa, samowoli i roszczeń człowieka, hałaśliwych uciech; wszystko z fałszywym uzasadnieniem, że Chrystus już nas zbawił, więc nasze „niewymierne” wysiłki podjęte dla Niego są zbyteczne, a jedyne działanie mające znaczenie to wymierne poszerzanie zakresu doczesnej „szczęśliwości”. Ponieważ zaś kroczymy w towarzystwie Boga, wszystko więc  - co prawnie dopuszczalne- wolno nam czynić (np. opierając się na urzędowej mocy dyspensy). Wszystkie te działania i skłonności stanowią znaki zapowiadanego pseudomesjanizmu Antychrysta.
                                               *
Św. Jan Paweł II naucza nas, że „wolność to życie w Prawdzie”.

Jeśli Kościół naucza nas Prawdy, to Autor omawianej tu opowieści przekazuje nam – wbrew swej intencji – świadectwo duchowego uwikłania i religijnej konfuzji, co jest charakterystyczne dla „wspólnoty” pseudokatolickiej mistyfikacji, do której należy, i na rzecz której agituje.

Jeśli nauczanie Kościoła Katolickiego chronione jest przez Ducha Świętego, to za zaprzeczaniem Nauczaniu musi się kryć coś złowrogo przeciwstawnego. Nie mogą istnieć dwie prawdy sprzeczne, a Bóg nie zaprzecza Samemu Sobie. Nasz Pan Jezus Chrystus mówi: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Oznajmia nam też, że to On jest Prawdą (por. J 14,6), więc to poznanie Go i podążanie za Nim daje autentyczną wolność. Skoro to On zbudował Kościół, zatem poznanie Go, a więc i prawdziwe wyzwolenie jest dostępne wyłącznie w Jego Kościele, w posłuszeństwie Magisterium strzeżonemu przez Ducha Świętego. To jest „cały Chrystus” ( zob. Dominus Iesus).

Zatem Chrystus rzeczywiście daje wolność, jednak pan Robert „Litza” Friedrich nie jest w stanie z niej skorzystać, ponieważ  – jak zostało tu dowiedzione – w ogóle nie rozumie Chrystusowej wolności. Chrystus oferuje nie jakąkolwiek wolność, nie byle jaką wolność; Chrystus nie daje wolności „róbta co chceta”. Chrystus obdarowuje swych uczniów wolnością o zagwarantowanej jakości. Lecz nie sposób zrozumieć owej jakości, wciąż błądząc daleko od Kościoła, więc także daleko od Tego, Który w swym Kościele jest nieustannie Obecny. Gdy więc słyszymy w ustach pana „Litzy” o jego powrocie do Kościoła, musimy mieć świadomość, że chodzi tu o rodzaj szyderstwa - wykorzystywanie kościelnych wnętrz i kościelnych struktur dla antykatolickich celów. Natomiast przyjmując z całą powagą jego deklarację religijnej przynależności trzeba rozumieć, że w tym wypadku mamy do czynienia z redefinicją także pojęcia „Kościół”. Krótko rzecz ujmując, kościół, jaki ma na myśli, nie jest Kościołem Katolickim, a jeśli chcieć zdefiniować ów kościół w odniesieniu do Kościoła Chrystusowego, to mamy do czynienia właśnie anty – Kościołem. Z pewną dozą ironii można użyć stwierdzenia, iż miano „Neo – Rockmen” w rzeczy samej można też rozumieć jako „Neo – Poganin”. W całym kontekście głoszonych przezeń treści i postulowanych zachowań, słowem, w tym konkretnym przypadku, są to synonimy.

Św. Paweł naucza:
Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto biegnę nie jakby na oślep; walczę nie tak, jakbym zadawał ciosy w próżnię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę, abym innym głosząc naukę, sam przypadkiem nie został uznany za niezdatnego” –( 1 Kor 9, 25-27).

Chrześcijańska antropologia głosi integralność całego człowieka; jego ducha, woli, ciała. Wskazuje nam zarazem ku temu drogę. Zarówno rozwój chrześcijańskiej duchowości, jak i osobowości (ich integracja) staje się możliwy nie przez folgowanie zmysłom, lecz przez ich umartwianie.

Katolicka prawda głosi, że „nie możesz dać tego, czego nie posiadasz.” Trzeba więc, ze smutkiem, lecz gwoli prawdy uznać pana Neo – Rockmena za niezdatnego do roli apostoła Dobrej Nowiny. Zawsze można jednak „częstować” innych tym, co się posiada. Pan Neo – Rockmen może więc dalej funkcjonować jako aktywista indoktrynacji.

Przy całej zasłużonej krytyce nie wolno jednakowoż zapominać słów Św. Pawła o tym, iż nie toczymy „walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).

„Od samego początku, szatan stara się maskować swoje kłamstwa pod zwodniczą, rezonującą agitacją” -  mówi kardynał Robert Sarah w wywiadzie dla gazety „La Nef”.

Człowiek podejmujący się funkcji rezonatora agitacji, o której mówi kardynał Robert Sarah staje się równocześnie jej pierwszą ofiarą. Modlitwa i współczucie nie eliminują jednak konieczności ujawniania manipulacji i fałszerstw oraz dawania im odporu.
Bo czyż „mężowie zamilkną słysząc brednie”, a „szyderstwo nie otrzyma nagany” (Hi 11,3)?

Wciąż warto sięgać do treści przysięgi antymodernistycznej wprowadzonej przez Św. Piusa X:
„(…) szczerze przyjmuję naukę wiary przekazaną nam od Apostołów przez prawowiernych Ojców w tym samym zawsze rozumieniu i pojęciu.
(…)
Potępiam również wszelki błąd, który w miejsce Boskiego depozytu wiary, jaki Chrystus powierzył swej Oblubienicy do wiernego przechowywania, podstawia… twory świadomości ludzkiej, które zrodzone z biegiem czasu przez wysiłek ludzi – nadal w nieokreślonym postępie mają się doskonalić.
(…)
Potępiam również ten sposób rozumienia i wykładu Pisma Świętego, który pomijając Tradycję Kościoła, analogię wiary i normy podane przez Stolicę Apostolską, przyjmuje wymysły racjonalistów w sposób zarówno niedozwolony, jak i lekkomyślny, a krytykę tekstu uznaje za jedyną i najwyższą regułę.
(…)
Tak ślubuję, tak przysięgam, tak niech mi dopomoże Bóg i ta święta Boża Ewangelia.”

Czy obserwując sytuację dnia dzisiejszego „serce rozumne” może uczciwie i szczerze przyjąć, że troska o kształt  katolickiego wyznania oraz instytucji Kościoła Katolickiego wyrażona przez Św. Piusa X w treści przysięgi sprzed ponad stu lat jest już zdezaktualizowana, więc niepotrzebna?

Wsłuchując się w treść objawień, które stanowią wielkie wezwanie do modlitwy i pokuty nie można przemilczać tego, iż ważną ich częścią jest zapowiedź kryzysu w Kościele, zapowiedź oziębłości i niewdzięczności duchowieństwa oraz laikatu jako skutków odstępstwa od Prawdy i ludzkich skłonności do ulegania złu. Nie można tego przemilczać, ale i nie sposób tego przemilczać, gdy proroctwa te wypełniają się na naszych oczach.

Kościół Chrystusowy z pewnością przetrwa, gdyż tak zapowiedział Ten, Który go powołał i uświęcił mocą Swej Krwi; Ten, Który jest Drogą, Prawda i Życiem, nasz Pan Jezus Chrystus.

Jego Kościół przetrwa, choć być może nie będzie to Kościół, jak go jeszcze dziś rozumiemy; lecz z całą pewnością nie będzie to ten Kościół, jaki dziś widzimy.
Spoglądając bowiem zarówno na sam szczyt, jak i na niższe szczeble hierarchicznej drabiny, na duchownych i świeckich, na Zachodzie, jak i coraz bardziej w Polsce, widzimy obraz instytucji, jej pracowników i jej członków, coraz mniej przypominający Kościół Rzymskokatolicki, Kościół Syna Człowieczego, zaś coraz bardziej jest to uzurpatorski kościół człowieka.

„Kościół czeka poważny kryzys, który drastycznie ograniczy liczbę wiernych i jego wpływy. Odrodzony będzie niewielką, ale bardziej uduchowioną wspólnotą (…)
wspólnotę kościelną czeka poważny wstrząs, w wyniku którego Kościół odzyska bardziej duchowy wymiar
(…) będzie ubogi i stanie się Kościołem najbiedniejszych” – to wizja zawarta w cyklu prelekcji, jakie w 1969 roku głosił ks. prof. Joseph Ratzinger.

Późniejszy Papież przewidywał też, że ludzie uświadomiwszy sobie, iż z pola widzenia utracili Boga odczują „nieopisaną samotność” oraz „grozę własnej nędzy”.
Dopiero wtedy, “w małej owczarni wierzących odkryją coś zupełnie nowego: nadzieję dla siebie, odpowiedź, której zawsze szukali”.

Tak więc, prawdziwy Kościół nigdy nie zginie; „nieważne bowiem, gdzie i w jaki sposób przetrwa Kościół założony przez Chrystusa; ważne jest, że będzie żył dalej, że brutalnej sile Piekieł nie uda się go pokonać” (ks. Malachi Martin).

Zapomina się jednak (a często celowo przemilcza lub deprecjonuje), że słowa „bramy piekielne go nie przemogą” ( Mt 16,18) nie przeczą słowom o ogniu wiecznym „przygotowanym diabłu i jego aniołom!”(Mt 25,41), ani o nieużytecznym słudze wyrzuconym w ciemności, gdzie „będzie płacz i zgrzytanie zębów" (Mt 25, 30).

Kościół Chrystusa przetrwa, lecz jeśli nawet nieistotne jest gdzie i nieważne jest jak, to pytania o „moją” w nim obecność nie można bagatelizować. Jest to jednak pytanie, na które odpowiedź posiada wyłącznie indywidualny sens.

                                                            *
Po odsunięciu na bok wszystkich dygresyjnych wtrąceń, leitmotiv tego tekstu miał być – jak zostało to na wstępie zapowiedziane – aneksem do wcześniejszego opracowania na temat „wspólnoty bezinteresownego dobra”, zatem niech puentą będzie wzmianka o podjęciu działań dyscyplinujących wobec neokatechumenatu przez niedawno powołanego arcybiskupa archidiecezji Agaña na wyspie Guam, ks. Michaela Byrnesa.
Arcybiskup napisał list pasterski, w którym przestrzegł przed „coraz większym podziałem” i wezwał „wspólnoty” ruchu neokatechumenalnego do odprawiania Mszy przy konsekrowanym ołtarzu oraz natychmiastowego spożywania Komunii Świętej.
W artykule, na którym się opieram czytamy m. in:
„Neokatechumenat, który jest aktywny w działalności misyjnej na całym świecie, powoduje kontrowersje niemal w każdym miejscu, gdzie się pojawia. Przez lata działalność ruchu była zakazana w Japonii, na Filipinach, w Nepalu, a także w wielu diecezjach Europy i Ameryki Północnej.”
 
A ponadto:
„Delegat (kapłan powołany w tym celu przez Arcybiskupa- przypis mój, A.W.) ma również uregulować „liturgię Drogi Neokatechumenalnej”, by była ona „przejrzysta” i nie powodowała podziałów. „Im szybciej doprowadzimy do jedności i powszechnie przestrzegać się będzie w archidiecezji uniwersalnych norm ustanowionych przez Kościół, a określających zasady celebrowania Mszy Świętej, tym prędzej znajdziemy się na drodze prowadzącej do pogodzenia ze sobą i uzdrowienia naszej podzielonej diecezji” – podkreślił duchowny."

Nie bacząc na emocjonalny szantaż rzekomymi „dobrymi owocami” (właściwie jakimi?), Arcybiskup ma odwagę wskazywać na oczywistość faktu złych owoców.
Jednak działania w kierunku uzdrowienia sytuacji nie przyniosą oczekiwanego skutku, ponieważ celem niekatolickich formacji wprowadzonych w struktury Kościoła przez jego wewnętrznych wrogów nie jest autentyczna jedność budowana na posłuszeństwie wobec Magisterium, ani też nie miały i nie mają one zamiaru budować swej tożsamości w odniesieniu do Kościoła wszystkich wieków. One posiadają jedynie swój program antykatolickiego buntu, a w przypadku ugrupowania, o którym tu mowa dowodem tego jest choćby użycie wszystko wyjaśniającego określenia „liturgia Drogi Neokatechumenalnej”. Nie jest to wiara rzymsko-katolicka.

Jednakże, jak parę dekad temu pisał Dietrich von Hildebrand:
„Wielu teologów, duszpasterzy, a nawet misjonarzy reprezentuje pogląd, jakoby nawrócenie pojedynczego człowieka na katolicyzm nie było ich prawdziwym zadaniem, jest nim natomiast połączenie się z Kościołem katolickim jakieś religijnej wspólnoty jako całości, przy czym nie musi ona zmieniać swej wiary. Jest to jakoby celem prawdziwego ekumenizmu” –(„Spustoszona winnica”1973 r.).

Tego rodzaju pseudoduszpasterstwo przyniosło swoje zgniłe owoce, a jak widać na przykładach funkcjonuje w najlepsze po dziś dzień.
Dobrze jednak, że zdarzają się jeszcze Pasterze, którzy podejmują działania, aby oczyścić Kościół z brudu świętokradczych profanacji oraz oszukańczych herezji, by ustrzec powierzone sobie „owce” przed zamętem i  lekkomyślnym zmierzaniem ku przepaści. Przynajmniej próbują…
 
http://www.fronda.pl/a/muzyk-luxtorpedy-o-swoim-nawroceniu-to-trzeba-zobaczyc,89380.html
http://www.teologia.pl/m_k/zag09-10.htm#4
http://www.katecheza.episkopat.pl/index.php/menu/listy-pasterskie-episkopatu/87-nowe-brzmienie-pieciu-przykazan-koscielnych
http://www.postapostolski.pl/zlote-mysli-o-poscie/benedykt-xvi,11,33.html
http://www.pch24.pl/abp-byrnes-dyscyplinuje-neokatechumenat-i-wzywa-do-wiekszej-troski-o-liturgie,50362,i.html
http://www.fronda.pl/a/benedykt-xvi-zadna-modlitwa-nie-jest-bezuzyteczna,91444.html
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/dominus_iesus.html
http://www.pch24.pl/siostra-lucja--ostateczna-walka-miedzy-panem-a-szatanem-rozegra-sie-o-malzenstwo-i-rodzine,48596,i.html
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/fatima_4.html
http://www.fronda.pl/a/benedykt-xvi-o-sercu-rozumnym-czyli-umiejetnosci-odroznienia-dobra-od-zla,95018.html
 
 
 
 
 
 
 
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika ruisdael

03-07-2017 [09:13] - ruisdael | Link:

Dobrze  Pana poczytać znowu. Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika Andrzej W.

03-07-2017 [12:45] - Andrzej W. | Link:

W maju i w czerwcu - dużo wydarzeń i zajęć.
Dziękuję, że Pan zajrzał i poświęcił czas na lekturę.
Serdecznie pozdrawiam.
 

Obrazek użytkownika Domasuł

03-07-2017 [14:46] - Domasuł (niezweryfikowany) | Link:

Panie Andrzeju, dobrze Pana znowu widzieć, chociaż jest Pan troche nielitościwy dla swoich czytelnikow. Ale potraktuje ten tekst jako sume wszystkich tekstow, których Pan nie pisał w ostatnim czasie :)

Obrazek użytkownika Andrzej W.

03-07-2017 [21:44] - Andrzej W. | Link:

"...potraktuje ten tekst jako sume wszystkich tekstow..."

Podoba mi się taki odbiór :) Nie mogę obiecać poprawy; bardziej liczę na trwałość Pańskiej wyrozumiałości :)
Pozdrawiam Pana.

Obrazek użytkownika Domasuł

03-07-2017 [23:05] - Domasuł (niezweryfikowany) | Link:

Chodziło mi o to, że tekst swoja objetoscia moglby sluzyc za kilka oddzielnych tekstow :)

Obrazek użytkownika Andrzej W.

04-07-2017 [08:21] - Andrzej W. | Link:

Tak właśnie zrozumiałem; to miałem na myśli pisząc o braku poprawy i odwołując się do wyrozumiałości :)