Motto: Kto się urodził leszczem, nie zdechnie szczupakiem
Jako rzetelny bloger, w każdą sobotę rano słucham audycji Beaty Michniewicz „Śniadanie w Trójce, w której dzisiaj oczywiście wałkowano temat warszawskiego szczytu NATO, ale prócz problemów stricte politycznych omawiano także menu wieczornej kolacji, na której prezydent Andrzej Duda podejmował wiele głów państw z prezydentem Barackiem Obamą na czele.
Redaktor Beata, jak to wiejskie baby mają zwyczaj czynić, z nieskrywaną ironią w głosie dziwowała się wielce, jakie to cudactwa zaserwowano zaproszonym gościom, a najbardziej ją frapowało to, że jako danie główne na stole pojawił zwykły dorsz ze szpinakiem i czerwoną porzeczką. Ten temat podchwycili ochoczo ziomale z „elitarnej” „Platformy” i nowofalowej „Nowoczesnej”, którzy przysłowiowej suchej nitki na tym daniu nie pozostawili.
Więc jako senior wypoczywający na Półwyspie Helskim nieprzerwanie od roku 1952 i obywatel odznaczony przez władze Gminy Jastarnia honorowym medalem za wierny wybór tego miejsca dla letniego wypoczynku oraz wiarę w najcenniejsze symbole tej gminy: rybackie korzenie i morskie położenie, czuję się kompetentny żeby tym głąbom buraczanym uświadomić, że szlachetny bałtycki dorsz to nie to samo, co karmiona chińskim łajnem panga, jakże modna na nowobogackich stołach.
A teraz słów kilka o niemających sobie równych owocach Morza Bałtyckiego.
Ziemia obiecana Morza Bałtyckiego prócz cudu niezwykłej natury ofiarowała również ludziom wiekuiste bogactwo boskich owoców morza, a początkowo nieufni tubylcy zrazu ostrożnie, później coraz śmielej zaczęli zdradzać letnikom skrywane przez wiele lat najbardziej sekretne tajniki starej kaszubskiej kuchni. Pierwszymi smakoszami, którzy się na tych cudach wyznali byli wypoczywający przed wojną nad Bałtykiem przedstawiciele elit Drugiej Rzeczpospolitej, że wymienię takie ikony, jak Mościcki, Beck, Bodo, Halama, Smosarska, długo można wymieniać. Zaś kiedy nadeszła komuna i na wybrzeże bałtyckie spadła niwecząca wszystko, co piękne fala polskiego tsunami funduszu wczasów pracowniczych, prawdziwym letnikom, nawet w najcięższych czasach pamiętnej „epoki octu” nad Bałtykiem nigdy nie zbrakło sytej, posilnej strawy.
Bo w mojej ukochanej Jastarni w czasie, gdy polskich sklepach straszyły gołe haki i puste półki obiady jadało się obowiązkowo u słynnego Wawrzyniaka, gdzie smażony na blasze i rozpływający się w ustach puchaty dorszowy filet smakował jak pokarm bogów, zaś u wrót tej legendarnej garkuchni oczekiwały w pokorze wręcz tasiemcowe kolejki najbardziej znanych person tamtych pamiętnych lat. Już nigdy potem czegoś tak pysznego nie pokosztowałem.
A gdy upał już nieco zelżał przed rybackimi domami, na koślawych zydlach wystawiano tace mieniących się srebrem rolmopsów z gorczycą i wielkie pachnące jałowcem patery pełne przesypywanych kryształami soli świeżo wędzonych fląder połyskujących w blasku gasnącego słońca miodową barwą jantaru.
Pod wieczór zaś zaczynał się snuć po Jastarni niezapomniany aromat „świętego dymu” starych kaszubskich wędzarni wabiący najwybredniejszych z wybrednych do tych zaczarowanych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na osmalonym, kutym ręcznie ruszcie zwisały ciężko ociekające jeszcze ciepłym sokiem szkarłatno brunatne płaty szlachetnego bałtyckiego łososia i płaczące przekłutymi na przestrzał oczami grona opasłych węgorzy wędzonych z tajemną maestrią na czereśniowym drewnie, owych nieziemskich cymesów o smaku, który podlany kieliszeczkiem „czystej” przywracał wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne.
A teraz jeszcze raz przypomnę krótki rys historyczny tłumaczący, dlaczego jednej z drugim z Platformy i Nowoczesnej szlachetny bałtycki dorsz nie smakuje.
Jak starsi pamiętają, a młodsi niestety już nie, gdyż nie mieli się skąd o tym dowiedzieć, w latach powojennych komuniści dokonali bardzo sprytnej socjologicznej sztuczki. Z zacofanej i zabiedzonej prowincji, piszę prowincji a nie ze wsi, by prawdziwych i dumnych polskich chłopów nie urazić, przerzucono wtedy do miast rzesze prostych i niewykształconych ludzi. Brano głównie tych „nijakich” i bez charakteru.
W miastach, zazwyczaj w pobliżu zakładów przemysłowych, pobudowano dla nich nowe dzielnice, a w nich bloki z wielkiej płyty, które im się zdały pałacami. Potem im umożliwiono zrobienie zaocznej matury, co oni uznali za awans społeczny. Ci właśnie ludzie, z grubsza okrzesani w hotelach robotniczych i temu podobnych ośrodkach krzewienia kultury masowej, przepoczwarzyli się z czasem w coś w rodzaju „przyzakładowych wierchuszek”. Słowem ni pies, ni wydra, albo, jak kto woli zdegenerowany twór bez rodowodu. Jednocześnie komunistyczna propaganda przypominała im bezustannie, że swój awans zawdzięczają dbającej o ich interesy władzy ludowej, co się w ich świadomości zakodowało na trwałe w formie ślepej wdzięczności dla komuny. To ci właśnie ludzie stanowili służący wiernie stalinowskiemu reżimowi pierwszy rzut zasilający szeregi PZPR, milicji i urzędu bezpieczeństwa.
W następnym pokoleniu, lata 60/70, ich dzieci pokończyły już częściowo studia tworząc grupę „nowej inteligencji”, drastycznie odmiennej kulturowo od ideałów inteligencji „starej” wywodzącej się z czasów przedwojennych. Tu skłaniałbym się ku zastąpieniu terminu „nowa inteligencja” określeniem „klasa ludzi wykształconych w pierwszym pokoleniu”. Ta grupa społeczna od inteligencji „starej” różniła się głównie tym, iż nie wyniosła z domu praktycznie żadnych głębszych wartości. I choć nieźle wykształcona zawodowo, nie miała, świadomości, bądź jej nie dopuszczała, iż jest genetycznie skażona piętnem służalczej wdzięczności wobec komunistów, którzy umożliwili ich ojcom społeczny awans. Myślę, że to ci właśnie ludzie poparli, a jeszcze żyjący nadal popierają wprowadzenie stanu wojennego traktując generała Wojciecha Jaruzelskiego jako męża stanu. I w pewnym sensie nie można ich za to winić, gdyż tak ich po prostu wychowano. To oni właśnie, ludzie niejako genetycznie wyzuci z sumienia i lojalności w stosunku do państwa, w którym żyją sprytnie podpuścili krzykliwe szwadrony "użytecznych idiotów", którzy teraz pod hasłem (Sic!) "I have a dream” zbierają się na manifestacji KOD-u, w czasie trwania szczytu NATO - przy okazji nadania jednemu ze stołecznych skwerów im. Martina Luthera Kinga.
Jednakże żywię głęboką nadzieję, że pan prezydent Obama nie da się nabrać na ten tani numer. Chociaż... ech! kończę, bo mi jeszcze notkę zwiną.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 16404
Pan Krzysio ma jeden fortel, ale dobry: "Panie profesorze". To znaczy - dobry zdaniem pana Krzysia...
Panie Krzysiu, wspomniał Pan wyżej o kuku na muniu. Istotnie, jest coś na rzeczy, tylko adresata Pan pomylił.
Rad bym się dowiedzieć, który punkt tutejszego regulaminu naruszają komentarze @janahenryka? Czyżby komentowanie na tym blogu zarezerwowane było wyłącznie dla panakrzysiowych Piętaszków?
Warto pomyśleć, czy Nasze Blogi są dla blogerów, by im było miło i wygodnie oraz ich chwalców? By im wszystkim żyło się lepiej? Czy może jednak dla czytelników, w tym także komentujących krytycznie?
Bzdurne śmiecenie na cudzym blogu wykracza poza regulamin NB - to trolling, który jest w ogóle nezgodny z netykietą i jest wszędzie słuszni tępiony.
Komentarze rzeczonego pana w pełni wypełniają definicję trollingu.
Szkoda, że nie wykracza poza regulamin bzdurne śmiecenie na własnym blogu (vide: Echo24, JacBiel i inni).
Ale czy są tu na NB jakieś własne blogi? Marzenie o własnym blogu z własnymi, chwalącymi komentatorami trzeba sobie realizować na prywatnej poczcie.
Ustawa o prawie autorskim jednoznacznie określa, kto jest włascicielem tekstów (zawartości) blogów, a kto właścicelem wydawnictwa (portalu). Relacje pomiedzy autorem a wydawcą, reguluje regulamin, w którym podkreślona jest odpowiedzialnośc autora za zamieszczane treści, czyli jego prawa własnosci.
Zanim sie coś palnie, warto chociaz pobieznie zapoznać się z realiami szanowny panie.
Pan, zdaje się, nie zrozumiał mnie. Ale nie szkodzi, proszę się nie fatygować.
Oczywiście, że zrozumiałem, i bez żadnej fatygi sie pofatyguję.
Uważał Pan, że blog nie jest własnoscią autorów, i dlatego trollujący "komentatorzy" mogą sobie na wszystko pozwalać, bo to własność NB. A admin jest zajęty, śledzi 5 monitorów równocześnie, więc hulaj dusza, piekła nie ma. A poza tym klikanie, które adminów bardzo motywuje.
Niestety, przeliczył się Pan. Blog jest własnością intelektualną autora, a nie wydawwcy. Płonne rachuby.
Wniosek: sformułowanie "mój blog" użyte przez autora jes pełnoprawne i uzasadnione.
Przegrał Pan - nie zna się Pan - oczekuję teraz przeprosin dla Pana Krzysztofa, albo bezpowrotnego opuszczenia jego (JEGO) bloga.
---------
PS. Proszę jeszcze poczytrać ustawę o prawie prasowym - rozwieje to resztę niewiedzy kłębiącej się w Pańskiej głowie (ps2: czy nicość może się kłębić? ale to juz filozofia i retoryka raczej, także proszę się nie fatygować).
pozdrawiam
Pisze się "nie mający".
JW
@janhenryk
"Pisze się "nie mający"..."
-------------
W W Nowym słowniku ortograficznym PWN pod redakcją prof. Edwarda Polańskiego czytamy:
"Zgodnie z uchwałą (na wniosek przygotowany przez prof. dra hab. Edwarda Polańskiego) Rady Języka Polskiego przy prezydium Polskiej Akademii Nauk z dnia 9 grudnia 1997 roku (popartą i przyjętą w dniu 24 lutego 1998 roku przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, partykułę nie z imiesłowami przymiotnikowymi - czynnymi i biernymi - piszemy zawsze łącznie, bez względu na znaczenie, tzn. z imiesłowem użytym tak w znaczeniu przymiotnikowym, jak i w znaczeniu czasownikowym...", koniec cytatu vide: http://lpj.pl/porada9.htm
Trzeba czytać i być na bieżąco panie Woleński, a nie na blogu Pasierbiewicza paskudzić.
Bez pozdrowień,
Krzysztof Pasierbiewicz
Do Administratora (to tylko sprostowanie, a nie zaczepianie):
Reguła gramatyczna jest taka:
Imiesłowy przymiotnikowe z "nie" pisze się łącznie.
Imiesłowy przysłówkowe z "nie" pisze się oddzielnie.
słowo "mający" jest imiesłowem przysłówkowym (od "mając").
Dalszy komentarz chyba zbędny, aczkolwiek warto zauważyć, ze niedługo po 22 p. dr inż. KP zadeklarował, że "nie bede się wypowiadał" a godzinę później wypowiedział się.
Jan Woleński
bałtycki dorsz to obecnie najdrozsza u nas ryba( jest trzy razy drozszy od pangi a nawet od słynnych ośmiorniczek),więc zaserwowane menu z całą pewnościa nie uraziło podniebienia prezydenta Obamy ani zaproszonych gości.Pani Michniewicz zapewne poczęstowała by na wieczornym przyjęciu myśliwskim bigosem z przepisu Komorowskiego.A może sam Obama w skrytości ducha liczył na ten bigos po owej pamiętnej wizycie Komorowskiego w Białym Domu,a tu taki pech.
@xena2012
"Pani Michniewicz zapewne poczęstowała by na wieczornym przyjęciu myśliwskim bigosem z przepisu Komorowskiego..."
--------------------
Albo kaszalotem we własnym sosie. Pamięta Pani opowieść rzeczonego prezydenta o duńskich białogłowach?
Szanowny Panie Krzysztofie.
Powiem szczerze nie interesuje mnie opinia p. Michniewicz i tym podobnych ......
"Pod wieczór zaś zaczynał się snuć po Jastarni niezapomniany aromat „świętego dymu” starych kaszubskich wędzarni wabiący najwybredniejszych z wybrednych do tych zaczarowanych miejsc, gdzie jak w cynamonowych sklepach na osmalonym, kutym ręcznie ruszcie zwisały ciężko ociekające jeszcze ciepłym sokiem szkarłatno brunatne płaty szlachetnego bałtyckiego łososia i płaczące przekłutymi na przestrzał oczami grona opasłych węgorzy wędzonych z tajemną maestrią na czereśniowym drewnie, owych nieziemskich cymesów o smaku, który podlany kieliszeczkiem „czystej” przywracał wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne."
Tak "zasmakowało" mi zdanie przez Pana napisane, że nie pobiegłem do całonocnego (jak zwykle) a do pobliskiego punktu sprzedaży polskich "owoców morza" i przyrządziłem (a właściwie żona) dania nie tak smaczne jak w Jastarni ale też zjadliwe.
Palce lizać!!!!
Serdecznie pozdrawiam, bolesław
@bolesław
Owe nieziemskie cymesy smakują tylko nad Bałtykiem. Te ze sklepów w głębi lądu to już nie to samo. Dlatego z takim utęsknieniem czekam każdego roku na wyjazd do mojej ukochanej Jastarni. A nawet tam na miejscu też trzeba wiedzieć, kto umie smażyć i wędzić. Mam tam swoje ścieżki od lat wydeptane. Niestety starzy arcymistrzowie wymierają, a młodzi już nie kultywują sztuki swoich Ojców. Poza tym Unia Europejska płaci duże pieniądze młodym za to, że nie łowią, nawet do kilku tysięcy miesięcznie. Nic tylko się pochlastać!
Serdecznie pozdrawiam, krzysztof
Panie Krzysztofie:
Jan Woleński to z lekka przygładzony cham pospolity i inteligent z pierwszego pokolenia. Nawet nie umie zachować się przy stole. Widziałem go w akcji w międzynarodowym towarzystwie. Wyróżniał się bardzo. Chamski tupet i buractwo wychodzi z niego na każdym kroku. ... a już jak zacznie ględzić, to nie może przestać. Zraz chciałby głosić wykład na tematy, którymi poza nim nikt nie jest zainteresowany. Brak kultury dyskusji nie pozwala na przebywanie w jego otoczeniu, ponieważ, kiedy ględzi, pluje dookoła.
@Słoń Podwawelski
Ja już na temat rzeczonego nie będę się wypowiadał. Przypomnę tylko tytuł recenzji jego koronnego dzieła pt. "Lustracja jako zwierciadło" napisanej przez pana profesora Piotra Gontarczyka z IPN-u, którą to recenzję pan Gontarczyk zatytułował, cytuję: "Słoma stercząca z butów Kadafiego. Rzecz o pożytkach z lektury lustracyjnych opusów prof. Jana Woleńskiego" opublikowanej w numerze 28 A.D. 2013 pisma społeczno - historycznego GLAUKOPIS.
Pan dr inż. Krzysztof Pasierbiewicz już wielokrotnie zapowiadał, że nie będzie się wypowiadał na mój temat. I konsekwentnie te wypowiedź realizuje także w słowach następujących po " nie będę się wypowiadał", zresztą niezbornych składniowo. Dla porządku zaznaczę po raz kolejny, że pan dr Piotr Gontarczyk nie jest profesorem, chyba, że tytuł otrzymał od pana dr inż. Krzysztofa Pasierbiewicza (na wniosek np. Słonia Podwawelskiego).
Jan Woleński
W imieniu Prezesa, Prefesora Rzeplińskiego popieram Pana.
A to proszę też mi sprzedać Niderlandy w imieniu króla Szwecji.
Jan Woleński
Mam nawet lepszą propozycję, mianowicie: proszę mi sprzedać Niderlandy (lub Alaskę, jeśli to bardziej odpowiada) w imieniu pana dr inż. Krzysztofa Pasierbiewicza. Ma kompetencje do tego, po mieczu jak i po kądzieli.
Jan Woleński
Mada to takie coś co zawsze w imieniu doktora gada.
Słoń Podwalwelski w składzie porcelany. Wyróżnia sie w tym otoczeniu. I wiedze ma solidną, nawet nie w pierwszym pokoleniu.
Jan Woleński