Żaba łapę podstawia

Spędzałam często wakacje i ferie z dziećmi w Okonku na pojezierzu drawskim. Moi znajomi mieli tam poniemiecki piękny dom niedaleko stacji. Przed domem często zatrzymywały się pojazdy wojskowe czekając na wolny przejazd przez tory na pobliski poligon wojsk sprzymierzonych. Żołnierze wpadali prosząc o coś do picia i nie chodziło im bynajmniej o zsiadłe mleko. Zdarzało się, że pytali - najczęściej po rosyjsku- gdzie w ogóle są.
Po takim postoju zostawały na jezdni kałuże paliwa, bo pojazdy mocno przeciekały. Co gorsza , niezależnie od czasu postoju nie wyłączały silników, gdyż wyłączenie silnika groziło trwałym unieruchomieniem pojazdu.
Łatwo zrozumieć, dlaczego cena paliwa na wolnym okoneckim rynku była bardzo niska. Podaż przekraczała popyt nawet w okresie stanu wojennego.
W zamian za te niedogodności miało się do dyspozycji wspaniałe lasy, krystalicznie czyste, leśne jeziorka i ogromne ilości dorodnych grzybów (Może to były mutanty popromienne, bo w okolicy stacjonowały również wojska rakietowe).

Zaraz po stanie wojennym przyjechała do znajomych ciocia z Warszawy. Działaczka Solidarności, ofiarnie przepisująca ulotki i artykuły, a przede wszystkim przekonana o swej wyjątkowej w Solidarności roli.
Nigdy nie była w Okonku, nie znała specyfiki tego miejsca.
Wieczorem wyszła przed dom i zobaczyła kolumnę czołgów i pojazdów pancernych.
Wpadła do pokoju z krzykiem; „ O Boże, przyjechali po mnie”.

Obawiam się, że zachowuję się jak ta ciocia, ale nie mogę się oprzeć, żeby nie podzielić się z Państwem pewnym moim –zupełnie prywatnym- sposobem rozpoznawania agentury.
Do sformułowania tej koncepcji doszłam drogą indukcji, zbierając różne obserwacje, a teraz podlega ona nieustannej falsyfikacji.

25 lat temu gościł u nas czasami pewien zawodowy brydżysta, kolega z pracy męża. Uparcie nas nawiedzał, choć wcale się do tego nie paliliśmy. Kilka czy kilkanaście razy siadaliśmy do kart, bo rozmowa zupełnie się nie kleiła.
Trzeba dodać, że kart nie lubię i gram na poziomie przedwojennego brydżyka u cioci na imieninach. Gra z kimś takim jest dla zawodowca męką i tą mękę obserwowałam wielokrotnie na twarzy naszego gościa, gdy tracił nad twarzą kontrolę.
Zaobserwowałam też w jego relacjach z nami specyficzną, nieznaną mi zupełnie w kontaktach z przyjaciółmi cechę- niezrozumiałą ambiwalencję.
Okazywał wielkie zainteresowanie nami, naszymi dziećmi ( obiektywnie- nieznośnymi bachorami) i psami( obiektywnie- obrzydliwymi kundlami), ale od czasu do czasu nie mógł się oprzeć, żeby komuś z nas mówiąc potocznie nie „dokopać”.

Kiedyś kolega wpadł niespodziewanie i pomimo moich wysiłków, żeby go wypchnąć za drwi uparł się czekać na męża. Poczęstowałam go po chrześcijańsku pomidorową z ryżem, bo tylko to miałam.

Sprawa wyklarowała się bardzo prosto. Kolega pożyczał od nas różne nielegalne wydawnictwa. Kiedyś przez pomyłkę dałam mu cudzą książkę, a właściciel tej książki żądał natychmiastowego zwrotu.
Pojechaliśmy z mężem taksówką ( zostawiając śpiące dzieci) pod adres, który mąż osobiście spisywał z dowodu kolegi, bo go zatrudniał. Pod tym adresem był parking. Parkingowy zapewnił nas, że od II Wojny Światowej nie było tu nigdy żadnego domu.

Kolega zadzwonił w nocy bardzo pijany. W tle słychać było szum knajpy.
„ Izuniu, nie zapomnę Ci tego, że doskonale wiedząc kim jestem, poczęstowałaś mnie zupą pomidorową” – zaszlochał w słuchawkę. Nigdy więcej o nim nie słyszałam.

Z ambiwalentnym traktowaniem miałam potem wiele razy do czynienia. Na przykład podczas przesłuchań. Jest to znana metoda zbijania przesłuchiwanego z tropu i nie ma się sensu nad nią rozwodzić.

Jednak od czasu „brydżysty”( jeżeli mieszkał pod nieistniejącym adresem, zapewne nazywał się też inaczej niż w dowodzie) jestem uczulona na niezrozumiałą ambiwalencję w traktowaniu mnie przez obce osoby i odnoszę się do takich osób bardzo podejrzliwie.

Dodam, że moje dzieci i psy „brydżysty” nie znosiły, co traktuję jako test krzyżowy.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika łysy

19-09-2011 [13:44] - łysy (niezweryfikowany) | Link:

W wieku 41 wsiadłem po raz pierwszy na konia. Z jednej strony skłoniła mnie do tego córka, której zamarzyła się nauka jeździectwa. Z drugiej strony to właśnie Pani osoba mnie do tego zainspirowała. Zawsze lubiłem czytać Pani bloga. Jest tu Pani zdjęcie... to z koniem. Gdzieś rzucone zdanie o miłości do koni. No i stało się. Wymyśliłem, że spróbuję najpierw sam. No bo jak tu pozwolić na coś dziecku, czego się samemu nie spróbowało.
I co? To było coś okropnego. Strasznie trzęsie, podrzuca człowiekiem we wszystkie strony. Chwilami ma się wrażenie graniczące z pewnością, że za moment będę na dole. A nisko raczej nie było. To wielkie bydle nic się nie słucha. Nie wiadomo gdzie tu gaz, gdzie hamulec. Nie ma się za co złapać. Jakoś udało mi się zsiąść.
I co? I mam nadzieję, że nie będę za bardzo ambiwalentny mówiąc: dość koni, dość czytania bloga szanownej Pani. Pozdrawiam

Ps.: córce się podobało.

Obrazek użytkownika Studentka:

19-09-2011 [14:07] - Studentka: (niezweryfikowany) | Link:

są dla każdego. Koń i jeździec muszą stanowić jedność, monolit, a wtedy jazda konno jest niepowtarzalną przyjemnością.

Obrazek użytkownika crom

19-09-2011 [18:59] - crom (niezweryfikowany) | Link:

Kon w orownaniu do psa stoi blizej czlowieka. Ma swoje kaprysy i upodobania. Czasem jest zwyczajnie zlosliwy wobec jezdzca czy stajennego. Jednak czlowiek bije go na leb tym, iz potrafi "grac w brydza"... Pozdrawiam

Obrazek użytkownika MW

19-09-2011 [22:28] - MW (niezweryfikowany) | Link:

No wie Pan, po wzięciu pierwszy raz do ręki tytułowej gitary, można by (stosując Pana metodę) dojść do wniosku, że granie na tym instrumencie jest niewykonalne i dostarcza samych cierpień. Palce sztywnieją, nie chcą współpracować, bolą opuszki, największemu siłaczowi mdleje ręka, struny nie chcą dźwięczeć, od wysiłku boli głowa, kark sztywnieje itp. Niemniej jednak, sporo ludzi (po pewnym wstępnym treningu) gra na gitarze z przyjemnością, na luzie, ku uciesze swojej i otoczenia - wyjąwszy zazdrośników.

Powiem więcej, w wielu dziedzinach bywa tak, że ludzie mający początkowo spore trudności ale uparcie je przełamujący dochodzą z czasem do świetnych rezultatów, i choć można wyczuć, że nie dorównują "naturalnym talentom", to osiągają od nich nawet lepsze (wymierne) rezultaty. Tak jest zarówno na poziomie szkolnym, jak i profesjonalnym. Dobrym przykładem tego zjawiska jest snookerzysta Ronnie O'Sullivan - niewątpliwie naturalny talent, a czasami (poetą się bywa) - geniusz, oddający jednak pierwszeństwo w rankingach ciężej i systematyczniej pracującym "talentom wyuczonym", mającym bardziej wyrównaną, obliczalną formę. Inny przykład z tej samej beczki to Kasparow vs Karpow. Kasparow (nie odmawiając mu pracowitości i systematyczności) to: polot, "łatwość", fantazja, genialny umysł, a Karpow (nie odmawiając mu wybitnych zdolności) to: tytaniczna praca, system, zimna analiza, pragmatyzm itd. Kasparow b. długo nie mógł pokonać Karpowa, w końcu go zdetronizował, ale - już w trakcie meczu o MŚ - wyciągnął wnioski, które przedefiniowały (w kierunku "Karpowowskim") jego myślenie o szachach. Można powiedzieć, że osiągnął syntezę wymienionych przeze mnie czynników. Potem przyszli kolejni... ale, oddaliłem się od tematu.

Trzeba pamiętać, że zdarzają się też różne przełomy, kiedy w jednej chwili nauka zaczyna iść dziwnie lekko... aż do następnego oporu. Trzeba się trochę pomęczyć, albo - odpuszczając sobie, nie obwiniać świata (czy porzuconej dziedziny) swoim niepowodzeniem. To jest dziecinada ("matematyka jest głupia!").

I tak jest właściwie ze wszystkim, co wykracza poza cykl trawienia, wydalania, itd. Ale rozumiem, że Pan się zajmował w życiu też czymś innym niż wegetacją (i ewentualnie prokreacją)? W takim razie, nie może Pan tego nie wiedzieć. Odrzucając hipotezę, że jest Pan geniuszem we wszystkich dziedzinach - oprócz jeździectwa (jako niedorzeczną), pozostaje przypuszczenie, że Pana zaskakująca (trzeba to przyznać) pointa wynika z jakichś powodów, o których Pan nie napisał. Miałem pokusę, żeby w tytule napisać coś o nożycach na stole, ale pointa, szczególnie tak prosta, nie powinna być na samym początku.

PS. Rozumiem, że córka zacznie czytać namiętnie tego bloga?

Obrazek użytkownika izabela

20-09-2011 [05:35] - izabela | Link:

Może Pan napisze co Pana do mnie tak zraziło. Jestem zbyt głupia, żeby rozumieć te wszystkie podteksty i dlatego wyobrażam sobie ( jak ta ciocia ) nie wiadomo co.Za to doskonale rozumiem co może zrazić do konia początkującego jeźdźca. Proszę się nie zniechęcać. Raj jest na grzbiecie konia. ( to cytat).

Obrazek użytkownika Gość nieznajomy

19-09-2011 [22:44] - Gość nieznajomy (niezweryfikowany) | Link:

To bardzo ciekawe i trafne spostrzeżenie. Od czasu do czasu mam z tym do czynienia. Nie wiem, czy to chodzi o o to, żeby nie wyjść z wprawy, bo może trzeba będzie naprawdę skopać kogoś, kto uważa się za przyjaciela. Czy może raczej w ten sposób objawia się wstręt do siebie samego, że się donosi, więc trzeba powiedzieć coś bardzo przykrego, ale "prawdziwego", rodzaj zemsty na krzywdzonej osobie. W każdym razie widoczna jest umiejętność sprawiania przykrości komuś niby zaprzyjaźnionemu. Mam przyjaciółkę (hm), do której jeżdżę na wieś. Wiem, że po półtora dnia trzeba uciekać, bo się zacznie dokopywanie i dopiekanie, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Niedawno dowiedziałam się, że to właśnie to. Opowiadała mi inna koleżanka, że kiedyś w intymnej sytuacji mężczyzna nagle zaczął krytykować jej szczegóły anatomiczne. Zupełnie ją to zdetonowało. Potem się okazało, że chodzi o szantaż. To straszne, ich chyba w tym szkolą.
Warto patrzeć na wyraz twarzy. To widać znacznie wcześniej niż słychać.

Obrazek użytkownika izabela

20-09-2011 [05:56] - izabela | Link:

Mogłabym podać wiele innych przykładów, ale nie chcę nikogo zanudzać.Ograniczę się do jednego. Pewna sąsiadka szczerzyła się do mnie i zagadywała, ale kiedyś przechodząc popatrzyła w moje okna z taką nienawiścią, że poczułam się nieswojo. Nic o niej nie wiedziałam. Myślałam, że zapomniałam się jej kiedyś ukłonić. Okazało się, że była to Jolanta Gontarczyk, wynagrodzona mieszkaniem w Śródmieściu za rozpracowanie księdza Blachnickiego.

Obrazek użytkownika gość

21-09-2011 [15:51] - gość (niezweryfikowany) | Link:

dziękuję