Magia namiętności – odcinek (12)

Dylemat
Po przyjeździe do Krakowa znalazł w skrzynce plik rachunków, kilka wezwań na kolegium i awizo na list polecony. Na poczcie zobaczył na kopercie pieczątkę Przedsiębiorstwa Geologicznego, skąd w czasie studiów pobierał stypendium fundowane. Dyrekcja informowała o nakazie pracy, celem spłacenia owej zapomogi, w terminie natychmiastowym.
Krew odpłynęła mu do nóg. Jezu! Co ja teraz zrobię? Przecież praca w takim przedsiębiorstwie to wieloletnie zesłanie na jakieś zadupie i picie wódy z wiertaczami od rana do zmroku. To de facto koniec z Ewą – rozmyślał w panice. – Co za ironia losu! Właśnie teraz dostałem ten pieprzony nakaz pracy, kiedy powinienem być przy niej, jak nigdy dotąd!
Przerażony, nerwowo szukał sensownego wyjścia z życiowej pułapki.
I raptem sobie przypomniał, że jedynym sposobem obejścia nakazu pracy jest podjęcie pracy naukowej na uczelni, co mu proponował niedawno na obozie sportowym AZS-u szef Studium Wychowania Fizycznego piastujący funkcję sekretarza partii na jego uczelni. Przypomniał sobie także, że jak wyjeżdżał do Stanów sekretarz dał mu grawerowane oczko do herbowego sygnetu, z prośbą, by je zawiózł jego bratu, który był w Chicago walczącym antykomunistą, za co pan sekretarz bardzo mu dziękował nadmieniając jednocześnie, że chciałby mu się za tą grzeczność zrewanżować.
Na umówionym spotkaniu z sekretarzem opowiedział mu otwarcie o swoim problemie. Chwyciło. Wystarczył jeden Telefon i dostał od ręki etat uczelniany.
­– Bardzo jestem panu magistrowi wdzięczny – dziękował.
– Ależ nie ma, za co, miło mi, że mogłem panu pomóc – odpowiedział sekretarz, a widząc, że Krzysztof zbiera się do wyjścia, dodał niby od niechcenia: – Nie chciałbym być natrętny, ale gdyby pan się kiedyś zdecydował zapisać do partii, to wystarczy wypełnić ten oto formularz.
Krzysztof aż podskoczył na krześle z oburzenia.
– Tylko żartowałem – wycofał się rakiem pojętny sekretarz i schował formularz do czerwonej teczki. W przyszłym tygodniu rozpoczyna pan pracę na uczelni.
 
Uff! – odsapnął z ulgą wychodząc od towarzysza sekretarza. Pewnie na tej uczelni zarobię tyle, co kot napłakał, ale za to będę blisko Ewy.
 
W drodze do domu dręczyła go myśl: - Tata by mnie pewno nie pochwalił, że poszedłem po prośbie do aparatczyka reżimowej władzy.
Po czym, wytłumaczył sobie:
– Przecież to oni tatę wykończyli. Więc niech, chociaż w części spłacą swoje winy.
 
Anioł stróż 
Krzysztof rozpoczął pracę na uczelni i z zaczął się trudny okres dojeżdżania do Warszawy. Z pieniędzmi było coraz bardziej krucho, bo zapas przywieziony ze Stanów się kończył, a żelazną rezerwę trzymał na brukselską eskapadę Ewy.
 
W czasie wizyt w wizyt w Warszawie zdążył się zorientować, że od jakiegoś czasu, gdzie tylko się pojawił, w kilka minut wyrasta jak spod ziemi jeżdżący żółtym BMW bardzo przystojny, wiecznie opalony facet, jak mu powiedziano o imieniu Benek, ale kompletnie to zbagatelizował. 
 
Po powrocie Bernarda Ewa wróciła do siebie na Jezuicką, gdzie niecierpliwie oczekiwała na wyjazd do Belgii. Bernard obiecał załatwić wizę, a także wyszukać lokum w Brukseli z oknem wychodzącym na dom, gdzie mieszkała bliźniacza siostra Andrzeja.
 
Krzysztof początkowo dojeżdżał do Warszawy samochodem, lecz kiedy mu zaczęło brakować pieniędzy zaczął podróżować okazjami.
Pewnego dnia rano zadzwonił telefon. Dzwonił jego znajomy dyrektor Instytutu Badań Jądrowych w Krakowie, który jeździł często służbowym samochodem do stolicy, z czego Krzysztof czasami korzystał.
– Cześć Stary! Za dwie godziny jadę do ministerstwa. Jak chcesz, możesz się ze mną zabrać. No to jak? Zbierzesz się w dwie godziny?
– Jasne!! Wezmę tylko szczoteczkę do zębów i trochę rzeczy na zmianę.
Pakując podróżną torbę myślał: Boże! Jak to dobrze, że na tej uczelni mam nielimitowany czas pracy!
Za oknem odezwał się klakson. Dyrektor już czekał w swoim Citroënie DS, ofiarowanym mu kiedyś w nagrodę przez premiera Cyrankiewicza, po uruchomieniu jednego z pierwszych reaktorów w Polsce.
– Cześć! Dzięki, że o mnie pamiętałeś!
– Nie ma sprawy! Musimy się pośpieszyć, bo za trzy godziny mam ważną naradę w stolicy.
Po wyjeździe z miasta dyrektor ostro przyśpieszył. Krzysztof lubił z nim jeździć, bo choć prowadził szybko, był znakomitym kierowcą. Z dreszczykiem emocji zaglądał przez ramię swego znajomego, jak strzałka szybkościomierza oscyluje pomiędzy sto sześćdziesiąt a sto dziewięćdziesiąt. Wygodny samochód sunął jak samolot. Jednak po jakimś czasie Krzysztof zauważył, że jego kolega coraz częściej nerwowo spogląda we wsteczne lusterko.
– Ktoś mi cały czas siedzi na ogonie! – warknął ze złością nieprzyzwyczajony do równych mu na szosie. – Spróbuję go zgubić!
Samochód pędził z zawrotną szybkością. Raptem, prosto pod koła rozpędzonego auta z lasu wypadła sarna.
– Uważaj! – zdążył krzyknąć Krzysztof.
Niestety, było za późno. Dyrektor próbował hamować.
To już chyba koniec! Krzysztof zasłonił oczy. Wtedy usłyszał najpierw tępe uderzenie, a w chwilę później przeraźliwy pisk opon. Kiedy otworzył oczy, panowała przeraźliwa cisza. Odruchowo się obejrzał i spostrzegł, że dwa metry za nimi, bokiem do kierunku jazdy stoi jakiś samochód.
– Uff! – odetchnął dyrektor, ocierając pot z czoła. – Chodźmy zobaczyć, co się stało z wozem!
Po wyjściu na szosę Krzysztof osłupiał. Samochodem, który omal nie wpadł na nich, była żółta beemka, a za kierownicą siedział opalony Benek.
Zbaraniały Krzysztof chciał coś powiedzieć, lecz gdy się spotkali wzrokiem Benek bez słowa wycofał i paląc opony wykręcił rajdowego młynka, po czym na pełnej szpuli odjechał.
– Spójrz! Coś niesamowitego! Nigdy bym nie pomyślał, że sarna może tak zniszczyć samochód! – wykrzykiwał zaaferowany dyrektor, oglądając przełamany zderzak, który przeciął jak nożem oponę. Spójrz tylko na to! – wskazał na lewy bok samochodu, gdzie zwisały strzępy blachy podartej jak papier.
– Faktycznie nie do wiary! – przytaknął Krzysztof, lecz nie to było mu w głowie:
– No! No! – pomyślał. – Widzę, że Benek śledzi mnie nie tylko w Warszawie. Muszę przyznać, iż nie doceniałem operatywności bezpieki. 
 
Szaleństwo 
Rozłąka z Ewą stawała się coraz bardziej uciążliwa. Nie mógł już do niej tak często dzwonić, bo musiał bardziej oszczędzać pieniądze. Rozdzieleni kochankowie usychali z tęsknoty nie mogąc znaleźć sobie miejsca w swoich pustych domach.
Krzysztof często zapraszał Adasia i gdy pewnego razu zwierzał się koledze, jak ciężko mu żyć w samotności, raptem zadzwonił telefon:
– Warszawa do pana, proszę się nie rozłączać! – wyklepała rutynową formułkę panienka z centrali. Po chwili w słuchawce odezwała się Ewa:
– Krzysiu! Tak strasznie za tobą tęsknię, że po prostu musiałam zadzwonić! – jej głos przebijał się z trudem przez gwar jakichś rozbawionych ludzi.
– Ewuniu! Mój kochany promyczku! Tak się cieszę! – krzyczał do słuchawki. –Właśnie opowiadałem Adamowi, jak mi źle bez ciebie!
– Pozdrów go ode mnie! – powiedziała i przyciszając głos wyszeptała: – Krzysiu! Dopadła mnie jakaś potworna tęsknica! Tak bardzo bym chciała się do ciebie przytulić! Chociaż na chwileczkę!
– Powiedz im niech przyjadą! – krzyczała jakaś dziewczyna.
– Miałyśmy dzisiaj pokaz w Pałacu Prymasowskim, po którym dziewczyny wpadły do mnie na małą wódeczkę. Właśnie im opowiadałam, jak szaleńczo się kochamy, ale te wariatki mi nie wierzą. Czy ty też tak za mną tęsknisz? – spytała.
– Też mi pytanie! Przecież wiesz, że świata poza tobą nie widzę i każda godzina bez ciebie to dla mnie tortura!
– Skoro cię tak bardzo kocha, to niech tu przyjedzie! ha, ha, ha! – Rozpoznał w słuchawce śmiech Karin, znanej warszawskiej modelki.
– Sam widzisz, jakie niedowiarki z tych moich koleżanek! – poskarżyła się Ewa.
Krzysztof przez moment się zawahał, po czym krzyknął do słuchawki:
– No to im powiedz, że zaraz tam będę! – powiedział mrugnąwszy do Adasia.
– Trele-morele! – westchnęła bez wiary Ewa.
- No to się przekonasz – odpowiedział.
Odkładając słuchawkę, Krzysztof krzyknął do kolegi:
– Zbieraj się! Szybko! Jedziemy na bankiet do Warszawy!
– Czyś ty zgłupiał stary! Jest kwadrans do północy! A ja rano muszę iść do pracy!
– Weźmiesz sobie wolne! Zbieramy się! No, pośpiesz się stary!
Była dokładnie północ, gdy opuszczali rogatki Krakowa.
– Pamiętasz jeszcze, jak jeździliśmy w rajdach?! Ty śledzisz znaki i czaisz zakręty! Ja pilnuję szosy! – zarządził Krzysztof w kapitańskim stylu.
– No to czadu! – zakrzyknął Adaś, jak dżokej spinający konia przed gonitwą.
Wstęga szosy znikała pod pędzącym samochodem.
– Pięćdziesiąt ostry zakręt w prawo! – pilotował w skupieniu Adaś.
– O kej – potwierdził Krzysztof redukując biegi.
Była jasna, księżycowa noc. Droga była całkowicie pusta. Czerwony garbus z silnikiem tysiąc sześćset mknął na długich światłach w kierunku Warszawy. Nie schodzili niżej stu dwudziestu, wchodząc poślizgiem w zakręty z przeraźliwym piskiem opon.
– Uważaj! Zając! – nie zdążył dokończyć Adam, gdy nieszczęsne zwierzę rozbiło się z głuchym łomotem o zderzak.
Krzysztof nawet nie próbował hamować. Był zbyt doświadczony. Po chwili kolejny szarak zginął pod kołami.
– Co jest do cholery! Chyba jakaś ruja! – przekrzykiwał silnik Adam, gdy znowu coś stuknęło głucho o podwozie.
Krzysztof nic nie mówił, tylko gnał przed siebie jak hart na wyścigach. Patrząc na niego Adam zaczynał rozumieć, co to znaczy miłość.
Do Warszawy zatłukli jeszcze kilka nieszczęsnych szaraków. Dokładnie w dwie godziny i trzydzieści siedem minut jazdy szalony kierowca zatrzymał samochód pod bramą kochanki.
– Ufff! – odetchnął z ulgą Adaś.
A oglądając zderzak pokryty krwawą miazgą, powiedział z uznaniem:
– Dwie godziny trzydzieści siedem z Krakowa do Warszawy! No, niezły wynik, stary!
– Biedne kłapouchy! – westchnął Krzysztof.
 
Już w bramie było słychać, że Ewa ma gości. Z bijącym sercem nacisnął na dzwonek.
– A kogóż to licho niesie o tej porze – usłyszał zdziwiony głos Ewy. – Jezu! To ty, Krzysiu?!!! – zapiszczała z radości dotykając dłońmi jego twarzy, jakby się chciała upewnić, że jej się to nie śni.
– Przecież ci mówiłem, że zaraz przyjadę!
– Dziewczyny!!! – wrzeszczała oszalała ze szczęścia Ewa podskakując z radości jak mała dziewczynka. – Naprawdę przyjechałeś! Boże! Kochanie ty moje! Jesteś! Na prawdę jesteś! – całowała go po oczach, włosach, szyi, gdzie popadło.
Stłoczone w przedpokoju modelki obserwowały tę scenę z zazdrością. Przekonały się, bowiem na własne oczy, że to, o czym im Ewa mówiła naprawdę się czasem zdarza. 
 
Rozstanie 
W przeddzień wyjazdu Ewy do Brukseli zamówił rozmowę z Warszawą. Postanowili pożegnać się przez telefon by, choć trochę złagodzą ból rozstania. Odebrała Ewa:
 – Tak się cieszę, że dzwonisz! Rano już wyjeżdżam, Krzysiu! – mówiła ze ściśniętym gardłem.
– Ewuniu! Błagam cię, uważaj na siebie! I nie wdawaj się w żadne utarczki z Andrzejem – zaklinał.
– Zdaj się na mnie! Prosiłam cię tyle razy, żebyś mi nie radził, co mam robić – nasrożyła się, wyraźnie zdenerwowana zbliżającą się akcją.
– Tylko proszę cię! Dzwoń od czasu do czasu! Koniecznie! Bo oszalałbym bez wiadomości od ciebie.
Postaram się! – obiecała, Lecz Krzysztof wyczuł w jej głosie, że myślami jest już przy Marynce. 

Kuszenie 
Krzysztof dniami i nocami czekał na telefon. Bardzo się denerwował, czy uda się akcja odbicia Marynki. Martwił się o Ewę, która miała działać w pojedynkę, w obcym kraju, a jeszcze do tego jako intruz zza żelaznej kurtyny. Bał się, żeby jej Belgowie nie wsadzili do więzienia w razie niepowodzenia planowanej akcji. Mniej więcej w tydzień po wyjeździe Ewy odezwał się wreszcie telefon.
– Halo!!! – krzyczał zadyszany do słuchawki, gdyż jak szalony biegł do telefonu.
Niestety, w słuchawce rozległ się nieznany męski głos:
– Dzień dobry! Czy to pan Krzysztof?
– Tak! A kto mówi?
– Mam na imię Zygmunt – przedstawił się nieznajomy. – Jestem oficerem Służby Bezpieczeństwa i chciałbym się z panem spotkać, nie muszę chyba dodawać, że służbowo.
– A mogę wiedzieć, o co chodzi? – warknął Krzysztof.
- To nie jest rozmowa na telefon! – odpowiedział tajemniczy rozmówca i zaproponował: Nie chcę pana fatygować do nas do urzędu, więc może umówmy się w mieście. I nie czekając na odpowiedź, napomknął uprzejmie, acz nieustępliwie: – Proszę nie odmawiać, bo i tak będziemy musieli się spotkać! Czy ma pan jakąś ulubioną kawiarnię w Krakowie?
Totalnie zaskoczony Krzysztof, wyjąkał:
– No, nie wiem. Jeśli to rzeczywiście konieczne, możemy się spotkać w „Zalipiankach”, wie pan, na rogu Szewskiej, przy Plantach.
– Dobrze znam to miejsce – pochwalił się esbek. – Czy może być jutro o piątej – spytał w drażniąco poufałym tonie.
– No, czy ja wiem, w zasadzie tak – wyjąkał Krzysztof.
Świetnie! To do zobaczenia! – ucieszył się tajniak. – Będę czytał „Dookoła Świata”. 
Co te sukinsyny mogą chcieć ode mnie?– zastanawiał się w drodze do „Zalipianek”. – Pewno ten ubek z parteru napuścił ich na mnie, albo chcą zwerbować młodego naukowca?
W kawiarni, przy stoliku pod oknem siedział niepozorny jegomość zajęty czytaniem kolorowego tygodnika.
– Witam pana, panie Krzysztofie! – esbek zerwał się od stolika w judaszowych ukłonach.
Skąd ten skurwiel mnie zna?! – zdziwił się  Krzysztof i spytał:
– Pan Zygmunt? Nieprawdaż?
– Tak, we własnej osobie! – łasił się z przymilnym uśmieszkiem esbek.
Był to z lekka ryżawy albinos, o białych rzęsach, bladej, piegowatej twarzy i świdrującym spojrzeniu. Miał na sobie odstręczający garnitur z tłoczonej krempliny, koszulę nonajron i kwiecisty krawat.
– Czy mogę wiedzieć, o co chodzi? – spytał oschle Krzysztof.
– Już panu wyjaśniam – odparł esbek przyciszonym głosem, mrugnąwszy porozumiewawczo. – Ale na samym wstępie chciałbym pana prosić, żebyśmy rozmawiali dyskretnie. Wie pan, jak jest, panie Krzysiu, po co goście przy innych stolikach mają wiedzieć, o czym rozmawiamy.
– Nie mam nic do ukrycia i nie widzę powodu, bym się miał krępować! – odparował rozdrażniony Krzysztof, bowiem odkąd ubecja zamęczyła mu w dzieciństwie ojca czuł awersję do kapusiów. Wciąż miał w pamięci, jak bezpieka bezustannie wpadała do domu z rewizjami, za każdym razem zabierając tatę.
Jak przez mgłę pamiętał potajemne spotkania ojca z kolegami z AK. Nadal brzmiały mu w uszach ostrzeżenia rodziców, by nie rozmawiał z nikim na ulicy, a broń Boże komukolwiek wspomniał, że się w domu słucha radia. Wryła mu się w pamięć instrukcja, jaką mu bezustannie powtarzano: „Jakby podszedł do ciebie ubek na ulicy, masz nabrać wody w usta i nie odpowiadać na żadne pytanie”.
– No dobrze! Rozumiem! – spuścił z tonu esbek, który choć nie należał do orłów, nie był aż takim głąbem, by nie wyczuć poirytowania rozmówcy.
– Coś podać? – spytała spocona, pyzata kelnerka w regionalnym stroju.
– Co pan sobie życzy? Kawkę? Koniaczek? A może ciasteczko? – przymilał się esbek.
Krzysztof nic nie odpowiadał. Esbek, ukazawszy w obleśnym uśmiechu koślawe, pożółkłe zęby wystające z odsłoniętych dziąseł, namawiał:
– Mają tu świetną pliskę. Proszę się nie krępować! Ja płacę!
– Nie, dziękuję bardzo – odmówił grzecznie Krzysztof.
– Może jednak? – nie ustępował funkcjonariusz.
Za Boga nie upadnę tak nisko, żeby ten kutas mi stawiał, powtarzał sobie w myślach Krzysztof.
Esbek przystąpił do rzeczy:
– Drogi panie Krzysztofie! Nie będę ukrywał, że jesteśmy panem poważnie zainteresowani! Obrzydliwie cmoknął i położył na stoliku skajową aktówkę, skąd wyjął grubą, szarobrązową kopertę:
– Proszę! Niech pan sobie przejrzy! Bez pośpiechu! Mamy dużo czasu!
Ubol zajął się siorbaniem lurowatej kawy.
Krzysztof zajrzał do koperty, gdzie znalazł spory plik fotografii. Już na pierwszy rzut oka spostrzegł osłupiały, że są to zdjęcia robione na rautach w ambasadach, konsulatach i prywatnych domach warszawskich dyplomatów, gdzie tyle razy bywał.
Kiedy się przyjrzał bliżej, stwierdził z biciem serca, że na każdym zdjęciu jest on, a to w towarzystwie Ewy, a to Bernarda, bądź innych przyjaciół z korpusu dyplomatycznego. Poczuł drżenie rąk, co niestety nie uszło uwadze obserwującego go bacznie tajniaka, który siorbiąc herbatę spojrzał na Krzysztofa z nieskrywaną satysfakcją:
– A widzi pan! Miałem rację, jak panu mówiłem, że nie chcę być gołosłowny.
Coraz bardziej zdenerwowany, Krzysztof główkował: O kurwa! To już nie przelewki! Skąd oni mają takie zdjęcia? Przecież na tych wszystkich rautach byli wyłącznie zaproszeni goście! Nie było tam innych Polaków, oprócz mnie i Ewy! Czyżby bezpieka miała wtyczkę wśród zachodnich dyplomatów?!
Widząc, że ubek czeka na odpowiedź, przytaknął z miną chojraka:
– Faktycznie, nie był pan gołosłowny. Ale co z tego?
– Nic! – odparł tajniak patrząc mu bezczelnie w oczy. – Chciałem panu tylko udowodnić, że, co, nie, co o panu wiemy.
– No, nie da się ukryć!
– A może jednak po małym koniaczku?
– Nie, dziękuję bardzo! – Krzysztof przypomniał sobie, jak ojciec przestrzegał, że trzeba odmawiać używek w czasie przesłuchania.
– Nie będę namawiał – wycofał się esbek. – Więc pozwoli pan, że przejdę do rzeczy.
– Słucham! 
– Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale chciałbym panu uświadomić, iż obecnie w Polsce jest zaledwie kilka osób o takich koneksjach w kręgach dyplomacji. No i wie pan...
– Mówiłem już! Wybijcie sobie z głowy jakąkolwiek współpracę! – przerwał mu obcesowo Krzysztof. – Jak mnie macie na oku, to z pewnością wiecie, kim był mój ojciec.
Z trudem opanowując wzburzenie ciągnął dalej:
– To był szlachetny człowiek, wielki patriota, który żył w kulcie wiary, honoru i ojczyzny. Dlatego, w imię jego pamięci mówię panu, że choćbyście mnie mieli zamknąć, zapomnijcie raz na zawsze, bym dla was pracował.
– Wiemy o pańskim ojcu więcej, niż się panu zdaje – ciągną dalej niewzruszony szpicel. – Więcej, jestem nawet skłony przyznać panu rację! – spojrzał na Krzysztofa poufale, co go jeszcze bardziej rozjuszyło.
Ubek zrobił minę niewiniątka:
– Bo wie pan! Nie musi pan od razu z nami współpracować. Ale od czasu do czasu, drobna informacja. Wie pan! Pana to nic nie kosztuje, a dla nas każdy szczegół jest na wagę złota. Nie musiałby pan nawet nic podpisywać.
– Nigdy wam nic nie powiem! Nigdy! Za żadne skarby świata! Odwalcie się ode mnie! – krzyknął Krzysztof, aż się odwrócili goście przy sąsiednich stolikach.
– Jak pan sobie życzy – podwinął ogon esbek. – Ale ja na pańskim miejscu bym się zastanowił. Proszę pamiętać, że my też moglibyśmy panu trochę pomóc – dodał, udając zainteresowanie swym brudnym paznokciem małego palca.
– Wy możecie mi pomóc! Ha, ha, ha! – zachichotał nerwowo Krzysztof.
– No, wie pan, mamy informacje, że jest pan w bliskich stosunkach z panią Ewą, słynną warszawską modelką.
Krzysztof zagotował:
– Tego już za wiele! Gówno wam do tego!
– Niech się pan nie unosi! – uśmiechnął się pan Zygmunt i podsunął mu szklankę kryniczanki.
Szczwany kapuś przemówił z udawanym współczuciem:
– Wiemy, że się wam nie przelewa. Przecież, jako asystent stażysta zarabia pan, co kot napłakał, a pani Ewa przerwała pracę w modzie, zgadza się?
– No tak, ale co to ma do rzeczy? – zżymał się Krzysztof.
Pan Zygmunt pochylił się ku niemu i poufałym szeptem spytał:
– A co by pan powiedział na to, że mogłoby się dla was znaleźć wygodne mieszkanko w samym centrum Warszawy, a jeszcze do tego dobrze płatna posada dla pana, jak trzeba, to w wyuczonym zawodzie? I nie czekając na odpowiedź, wyciągnął asa z rękawa:
– Jesteśmy to w stanie załatwić w ciągu trzech tygodni!
Krzysztof czuł wzbierający w nim gniew:
- A to podły, cyniczny skurwysyn! Wiedział gdzie uderzyć! Musieli go dobrze wyszkolić!
Walcząc ze straszliwą pokusą powtarzał sobie w duchu:
Tato! Proszę! Daj mi siłę, bym nie uległ tym bydlakom!
– No, to jak? – spytał pan Zygmunt świdrując go wzrokiem.
– Proszę się nie wysilać! Nic z tego nie będzie! Koniec! Kropka! – uciął Krzysztof.
– Wszystko podług pańskiej woli. Nie będziemy pana do niczego zmuszać. Dzisiaj nie musi pan decydować. Proszę sprawę spokojnie przemyśleć, a ja, niebawem, odezwę się znowu. Tylko proszę pamiętać, że mamy pański paszport – skwitował pan Zygmunt, prosząc o rachunek.

Krzysztof Pasierbiewicz
 
CDNw następny czwartek
 
Poprzednie odcinki:
Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 7 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 8 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 9 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 10 - http://salonowcy.salon24.pl/66...
Odcinek 11 - http://salonowcy.salon24.pl/66...

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika pietrek

10-09-2015 [18:56] - pietrek | Link:

Hej Panie Krzycho...przeczytałem i cóż na to powiedzieć...no tak działali sukinsyny a teraz ich dzieci typu kraśko czy stokrotka mają intratne posadki w telewizji i rżną kozaków ..Historię mojej rodziny jak bardzo była gnojona przez takie ścierwojady jak ten albinos opowiem kiedyś Panu osobiście.Obiecuje.
Z Panem Bogiem Pietrek

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

10-09-2015 [19:07] - Krzysztof Pasie... | Link:

@pietrek

Hej Pietrek! Widzę, że nasze rodziny doświadczyły tego samego. Ale wielu Polaków nie ma pojęcia, czym była komuna. Dlatego puściłem na blogu w odcinkach "Magię namiętności". Mówiłem o tym w księgarni Gazety Polskiej w Krakowie. Obejrzyj proszę w wolnej chwili: http://www.youtube.com/watch?v...

Z Panem Bogiem Krzysiek

Obrazek użytkownika andzia

10-09-2015 [20:03] - andzia | Link:

Scenka rodzajowa (napisana w 2011 r.):

Osoby:
Krzysztof P. jako Salvator Patriae (Zbawca Ojczyzny), Pierwszy Świadek,
Drugi Świadek.

Salvator Patriae (patetycznie)

Jam już przybył do salonu,
By go zetrzeć bez pardonu.
Andrzej Wajda podeptany,
Zbig Brzeziński połajany,
Adam Michnik pognębiony,
Bartoszewski poskromiony.
Jakiś agent strasznie ryczy,
Lewak zaś o łaskę krzyczy.
Ha lemingi, ha psubraty
Dostaniecie tęgie baty.
Już dobywam spod tapczanu,
Szpadę dziadka z Lechistanu.
Artemiza sławna w świecie,
Do kaduka was wymiecie.
Moje teksty są czytane,
Od Jastarni po Brisbane,
A przez magię namiętności,
Już nauczę was wartości.
I rozwinę swoje skrzydła,
Aby Prawda nie zastygła.
Wnet pofrunę ze słowami,
Tak jak bałwan nad falami.

Pierwszy Świadek (z przerażeniem)

Gwałtu, rety, kto mi powie,
Jak ten groźny mąż się zowie.

Drugi Świadek (rozbawiony)

Spoko, spoko mocium panie,
Traktuj lekko to gadanie.
Artemiza bardziej z gąbki,
Niż z żelaza szczerzy ząbki.
Mąż ten gębą tnie bez lęku,
Drugi Papkin, lecz bez wdzięku.

Dziadek z Lechistanu to chyba kresowy pradziadek (pana dr eng. KWP, etc.) z
saniami, co przebalował kilkanaście wiosek.
JW

Obrazek użytkownika Tarantoga

10-09-2015 [20:14] - Tarantoga (niezweryfikowany) | Link:

TOUCHE! :-))

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

10-09-2015 [21:29] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Tarantoga

Chwali sam siebie upierdliwy troll Jan Woleński profesorem uniwersyteckim nazywany.

Obrazek użytkownika Tarantoga

11-09-2015 [09:01] - Tarantoga (niezweryfikowany) | Link:

To już nie jest paranoja! To jest ostra psychoza!!

Osoba K.P. odleciała w błękit...alkoholowe zwidy...pajaki,białe myszki,nietoperze i wampiry,a nad tym wszystkim?

Postać profesora Woleńskiego w czarnym płaszczu,zęby jego unurzane w krwi,pazury jak u krogulca i broda rozczochrana....w ręku kij do bejsbola...w drugiej ręce plakat: ZNISZCZĘ PASIERBIEWICZA!

Horror! Suspens! Tragedia homerowska!

PS.Zawsze radziłem tej osobie...K.P. aby się udał do szpitala im.Babińskiego na leczenie,ale teraz sam widzę,że za późno...

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

10-09-2015 [21:07] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Andzia

DO NIEJAKIEGO JANA WOLEŃSKIEGO.

Panie Pożal się Boże profesorze!

Za namolne trollowanie na moim blogu został Pan jakiś czas temu zbanowany przez Administrację "Naszych Blogów".

Jednakże, podszywając się pod nick @andzia nadal Pan u mnie trolluje.

Kiedyś w recenzji Pańskiego koronnego dzieła pt. "Lustracja jako zwierciadło" pan profesor Gontarczyk z IPN-u napisał, cytuję za Gontarczykiem:

"Zważywszy na skalę i poziom głoszonych przez Woleńskiego uwag merytorycznych i niedopuszczalne uwagi na temat Jarosława i Lecha Kaczyńskich, a także szeregu innych osób stwierdzam, że moja ostra recenzja od strony etycznej i moralnej jest w pełni uzasadniona. Lustracja jako zwierciadło to objaw wyraźnej "DEGRADACJI STATUSU PROFESORA UNIWERSYTECKIEGO".

Podpisuję się pod słowami prof. Gontarczyka w nadziei, że Administracja Naszych Blogów podejmie zdecydowane kroki w stosunku do komentatorskiej recydywy prof. Jana Woleńskiego (JW)na moim blogu.

Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika andzia

11-09-2015 [07:30] - andzia | Link:

Mam w rodzinie osobę, która niedawno zrobiła doktorat z filozofii,stąd mój kontakt z prof. Woleńskim (kiedyś podał swój adres
mailowy na twoim (brrr) blogu). Gdybyś pasierbiewicz był kumaty (twoje określenie),
wyciągnąłbyś wniosek z tego, że mam konto przez ponad 2 lata. Było
nie donosić (zresztą nadal to robisz) do Administracji Naszych
Blogów, to prof. W. komentowałby twoje notki bez potrzeby
pośredników. A tak masz problem z rozeznaniem się, kto jest kto.
Koresponduję z prof. W. i czasem przesyła mi komentarze na twój temat
z upoważnieniem, abym je umieszczała na Naszych Blogach. Ot i wszystko,
ale chyba za trudne, aby dr nauk technicznych twojego formatu to
pojął. Tarantoga też tłumaczy Panu coś podobnego, z równie niewielkim
skutkiem.

Obrazek użytkownika markop

11-09-2015 [15:43] - markop | Link:

markop - KOBIETA, do kobiety nie mówimy PAN, do kobiety zwracamy się: PANI
--------------------------------------------------------------------------
No i wszystko stało się jasne! Tfffórca sam nam to wyłożył.

Przez ostatnie lata studiów - miesiąc w miesiąc - brał "stypendium fundowane" (czyli pieniądze sporo wyższe niż normalne stypendium płacone przez zakład pracy, który chciał pozyskać dla siebie późniejszego pracownika na okres co najmniej tak długi, jak delikwent pobierał stypendium ). W przypadku nie podjęcia pracy - trzeba było te pieniądze zwrócić samemu, lub zwracał je ten zakład pracy, który byłego "stypendystę" zatrudnił u siebie...

Uczelnia "pozyskiwała" swoich pracowników proponując etat swoim najlepszym studentom - w tym wypadku takiej propozycji NIE BYŁO! (ba, w tekście "Magii" spuszczono zasłonę milczenia na obronę pracy magisterskiej i ocenę uzyskaną na dyplomie)

Gdzie tfffórca kieruje swe kroki? Do sekretarza PZPR któremu (...) "Na umówionym spotkaniu z sekretarzem opowiedział mu otwarcie o swoim problemie. Chwyciło. Wystarczył jeden Telefon i dostał od ręki etat uczelniany."(...)

No i kto powie, że to nie HONOROWE wyjście z sytuacji!

Uczelnia "zyskała" pracownika narzuconego przez PZPR za którego zwracała stypendium fundowane ....

I władza zrobiła to ZUPEŁNIE ZA DARMO z sympatii do syna antykomunisty!!!

Nikt, kto żył w PRL-u nie uwierzy w takie bajki!!!!
No chyba że wierzy w wygrane w toto-lotka przez pewnego elektryka....