Magia namiętności - odcinek (7)

Sacrum

Nigdy by, nie przypuszczał, że oczekiwanie na telefon może być taką gehenną - dziwował się Krzysztof. Ewa miała zadzwonić, jak tylko wyjdzie ze szpitala. Niestety telefon milczał jak zaklęty. Godzinami wgapiał się w milczący aparat...

Po czterech tygodniach, które mu się zdały wiecznością telefon wreszcie się odezwał. Pani z zamiejscowej łączyła Warszawę.

– Krzysiu! Mój malutki! Nie dzwoniłam wcześniej, bo w domu było koszmarne zamieszanie – usprawiedliwiała się. – Andrzej po prostu zwariował na punkcie Marynki, wziął miesiąc urlopu i w ogóle nie wychodził z domu. Dopiero dziś poszedł do pracy.

– Dobrze, że dzwonisz, bo nie zniósł bym dłużej czekania, aż zadzwonisz!

– Nie wiem, co się ze mną dzieje Krzysiu, ale ja po prostu nie jestem w stanie bez ciebie egzystować! – krzyczała do słuchawki. – Co prawda Demarczyk śpiewała, że można żyć bez powietrza, ale to nieprawda, Krzysiu! Ja tak nie potrafię! Muszę cię zobaczyć! Natychmiast!

– No, to co za problem? Spotkajmy się jutro w w Kazimierzu, jak wtedy w południe przy studni? – kusił. – Ale... – Nie ma żadnego ale! – przerwał jej w pół słowa. – Jesteś wspaniały, Krzysiu! Kocham to twoje szaleństwo! Zgoda! Ale tylko na chwilkę! Bo co prawda Marynka już ma opiekunkę, lecz bałabym się zostawić ją z nią na dłużej. 

Oszalała z radości zaproponowała: – To umówmy się w SARP–ie, przy rynku. Mają tam bardzo miłą knajpkę! Znam dobrze kierownika, więc zaraz do niego zadzwonię by zarezerwował dla nas jakiś stolik. Jakbyś przyjechał wcześniej, powołaj się na mnie! – szczebiotała. – No to już grzeję silnik! – odkrzyknął.

– Najwyższa pora Krzysiu, by coś postanowić, bo ja już nie mogę dłużej żyć bez ciebie! – dodała. – Dokładnie to samo chciałem ci powiedzieć! – No to do jutra, kochana! – krzyczał uszczęśliwiony odkładając słuchawkę.

Przyjechał trochę przed czasem. Faktycznie, czekał już na nich stolik koło okna z widokiem na urokliwy kazimierski ryneczek. Wszystkie miejsca w przytulnym lokalu były już zajęte. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć same inteligentne twarze.

– To na pewno jacyś słynni architekci, pisarze i artyści – zawstydził się, gdyż sobie uświadomił, że nie umiałby ich nawet rozpoznać.

Uderzyła go wytworność kawiarnianych gości. Panowie mieli na sobie tweedowe marynarki ze smakowicie dobranymi dodatkami. Jedwabne krawaty z antycznymi szpilkami i kościane spinki do mankietów dodawały przedwojennego sznytu. Z kolei panie, w stylowych kapeluszach, olśniewały gustownymi kreacjami przyozdobionymi ekstrawaganckimi szalami i wymyślną biżuterią.

Dobrze, że kupiłem sobie nową marynarkę, bo bym znów wyszedł na głupka, jak wtedy na tym balu na „Batorym” - odetchnął z ulgą. Przyglądając się zebranemu w lokalu towarzystwu rozmyślał: - Aż się nie chce wierzyć, że w mrocznej głuszy PRL–u na szarej mapie Polski, gdzie w obskurnych mordowniach kłębią się wiecznie pijani rodacy ostało się kilka miejsc, w których wciąż spotyka się śmietanka ludzi z natury szykownych. Czuł się onieśmielony wśród takiej elity.

Z zamyślenia wyrwał go radosny szczebiot Ewy: – Witaj, Krzysiu! – wołała krocząc w jego stronę. Zauważył poruszenie kawiarnianych gości, a szczególnie panów, obserwujących skrycie piękną nieznajomą.

Boże! Ależ ona jest piękna! - zachłysnął się z zachwytu.

Ewa czując na sobie te wszystkie spojrzenia poruszała się z gracją księżniczki Monako. A kiedy szła do niego między stolikami kołysząc zmysłowo wąskimi biodrami, co potrafią tylko rasowe modelki, po sali przeleciał szmer zachwytu. Dało się odczuć, że wszyscy mówią o niej. Bo Ewa po prostu porażała gracją. Biła z niej lekkość ruchów egzotycznego kota. Była kobietą zjawiskową. Zauważył, że po dziecku nabrała trochę ciała, co ją przemieniło z manekinowatej modelki w seksowną, pełnokrwistą kobietę. Bezwstydnie dawał upust dumie. Tak musi działać heroina - myślał oszołomiony.

Czując na sobie spojrzenia kawaiarnianych gości przywitali się oficjalnie. Lecz w chwili, gdy podawał jej krzesło poczuł ów odbierający rozum zapach kobiety, jaki zapamiętał z „Batorego”. Wróciły wspomnienia i znów był najszczęśliwszym z ludzi.

Usiedli naprzeciw siebie. – Strasznie jestem głodna – powiedziała rozglądając się za kartą. – Tak się do ciebie śpieszyłam, że zapomniałam o śniadaniu...

 – Co nam pani doradzi? – zwrócił się do kelnerki, która podała im kartę. – Szef dzisiaj poleca wyborny cielęcy auszpik – zachwalała dziewczyna w wykrochmalonym fartuszku.

– To poprosimy dwa razy – zadysponował przełykając ślinkę. – Mamy świeże pieczywko, podać? – Tak, bardzo proszę! I odrobinę masła, a na końcu herbatę.

Po chwili kelnerka przyniosła dwie porcje auszpiku w porcelanowych muszlach przystrojonych zieloną pietruszką, rzeźbioną w różyczki rzodkiewką i liśćmi sałaty.

– Oooo! Polskie ostrygi – zażartował Krzysztof.

– Trzeba przyznać, że choć kraj klepie biedę, to władza ludowa wie, jak zadbać o artystów, zwłaszcza pisarzy i architektów – odezwała się Ewa. – Bo ilekroć tu byłam, niezmiennie trzymali fason, były czyste obrusy, fachowa obsługa i pyszne jedzenie. 

Tak! Tak! Czerwoni dla propagandy zrobią wszystko. Komuchy dobrze wiedzą, że tu bywają goście zagraniczni i wpływowi dziennikarze. Na tym właśnie polega obłuda reżimu – ostudził jej zachwyt Krzysztof.

– Smacznie wygląda ten auszpik – cmoknęła rozkładając na kolanach wykrochmaloną serwetkę.

Ewa zabrała się do jedzenia. Każdy jej ruch świadczył o nienagannych manierach i światowym obyciu. Przełamała z gracją chrupiącą bułeczkę, końcem noża nabrała odrobinę masła i rozsmarowała po puszystym miąższu, po czym nabrała na koniec widelca kawałeczek auszpiku unosząc go ku ustom.

Patrząc na nią z coraz większym trudem panował nad sobą, a Ewa słysząc jego przyśpieszony oddech zamarła w bezruchu z na wpół otwartymi ustami. Wpatrywał się w nią, jakby ją chciał żywcem pożreć.  – Krzysiu! Co się dzieje? – szepnęła. Chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz przerwał jej w pół słowa: – Cśśśś! Nic nie mów! Chcę być z tobą! Teraz! Czujesz?!! – zaskowyczał. – Ciszej! Ludzie patrzą! – syknęła, a kilka osób siedzących opodal odwróciło głowy. – Chodź!!! – zaskamlał. – Jezuuu!!!! – jęknęła bezprzytomnie uchwyciwszy się kurczowo stolika, aż zadzwoniły sztućce.

W kawiarni zapanowała cisza, jak w kościele w czasie podniesienia, a goście dyskretnie pospuszczali głowy...

Ewa oprzytomniała pierwsza. – Krzysiu! Wszyscy się na nas gapią! Zaraz się spalę ze wstydu! – Poczekaj na mnie w holu! – szepnął. Zapłacę i wiejemy na spacer!

Szli wzdłuż  meandrującej leniwie Wisły. – Krzysiu! Co to było?! Ja czegoś takiego nigdy nie przeżyłam. Kochałam się z tobą przy kawiarnianym stoliku, w knajpie pełnej ludzi! To było niesamowite! Silniejsze ode mnie! To był całkowity odlot, jak po narkotykach. Czułam cię każdą cząstką siebie, mimo że cię nawet nie dotknęłam! Ja o czymś takim po prostu nie miałam dotąd pojęcia! Krzysiu! Kochany mój! Tak mi dobrze z tobą! ­– szeptała przez łzy tuląc się do niego. – Dopiero teraz wiem, co to prawdziwa miłość!

– Ewa! Już ci to dawno miałem powiedzieć. To, co nas łączy, to coś więcej niż miłość. To jest jakieś sacrum. I właśnie dlatego będę z tobą aż do śmierci! Na dobre i na złe! Przysięgam!

Przyciągnęła go ku sobie i patrząc mu w oczy szeptała przez łzy: -  Krzysiu! Obudziłeś we mnie kobietę! Nie umiałabym już żyć bez ciebie, bo kiedy cię nie ma wszystko traci barwy, więdnie i z wolna umiera. Dlatego cię już nigdy nie opuszczę. Nigdy! Przenigdy! Tak postanowiłam. - Przez chwilę się zawahała, jakby się lękała tego powiedzieć. - Tylko cały czas dręczy mnie pytanie, co będzie z Marynką, jak się przeprowadzę do Krakowa  – spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.

– Jak to, co? – odparł. – Weźmiesz ją ze sobą!

Postanowienie

Ewa  pędziła jak szalona, by zdążyć przed zmrokiem. 

– Minęło zaledwie kilkanaście godzin, a ja umieram z tęsknoty za moją kruszynką – rozczuliła się na myśl o Marynce. – Może jeszcze nie śpi. Na granicy ryzyka wyprzedzała kolejne samochody. – Boże! Jak ja kocham to dziecko! – rozmyślała, ogarnięta nieznanym jej dotąd uczuciem. – Aż się wierzyć nie chce, że taka maleńka istota stała się raptem dla mnie najważniejszą osobą na świecie.

W miarę zbliżania się do Warszawy coraz intensywniej myślała o Andrzeju: – Teraz albo nigdy! Muszę mu powiedzieć, że odchodzę do Krzysztofa! – zadecydowała. – Nie ma się co oszukiwać. Odkąd poznałam Krzysztofa Andrzej stał się dla mnie kompletnie obcym mężczyzną. Teraz dopiero zaczynam rozumieć, że nigdy go nie kochałam, mimo że z nim przeżyłam tyle lat. Byłam przekonana, że to dobry związek. Że to tak ma być. On kochał te swoje wynalazki, a ja się zatraciłam w świecie mody.

Nie spuszczając nogi z gazu podsumowywała swoje małżeństwo: - W czasie, gdy Polacy klepali biedę borykając się od pierwszego do pierwszego my mieliśmy pieniądze, dwa zachodnie wozy, mieszkanie w sercu stolicy, jeździliśmy po świecie od Riwiery po Las Vegas, a moje koleżanki pękały z zazdrości.

Dopinała bilans tego mariażu: - Na pozór wszystko było piękne i bezproblemowe. Lecz dopiero teraz widzę, że to był beznamiętny związek dwojga prawie obcych sobie ludzi. Wszystko rozsądnie wykoncypowane, po stokroć przemyślane, zaprogramowane i zabezpieczone. Zapięte na ostatni guzik, bez miejsca na szaloną miłość. A teraz, po tym, co przeżyłam z Krzysztofem nie jestem już w stanie zbliżyć się do męża. Gorzej, gdybym poszła dzisiaj z Andrzejem do łóżka czułabym się jak dziwka. Nie zniosłabym jego dotyku. - Boże! Wybacz mi! Wiem, że robię mu straszliwą krzywdę! Ale nie będę się dalej oszukiwała. Jeślibym z nim została, skrzywdziłabym go jeszcze bardziej. Ja tak nie potrafię, jak niektóre moje koleżanki, kochając innego, bez skrupułów sypiać z mężem. To jest chyba jeszcze gorsze niż kurewstwo. I bzdurne są tłumaczenia, że to dla dobra dzieci i ratowania domowego stadła. Widziałam takie rodziny. Zawsze poprawni, nic do siebie nieczujący rodzice z przylepionym do twarzy uśmieszkiem i wiecznie smutne dzieci. Nie! Dziękuję bardzo za takie zakłamane życie!

Do Warszawy wróciła pod wieczór. Marynka już spała, a Andrzej jak zwykle siedział nad jakimś projektem. – Co tak późno? – burknął nie podnosząc głowy znad pliku papierów. – Wracam z Kazimierza – zaczęła bez ogródek. – Widziałam się z Krzysztofem i chcę z tobą szczerze porozmawiać – zakomunikowała lodowatym tonem. – Czy Krzysztof to ten student z Krakowa? – zapytał Andrzej. – Tak – odpowiedziała spokojnie, co nie było łatwe. – Jeszcze ci nie przeszło? – ironizował mąż.

– Andrzej! Do jasnej cholery! Czy ty nie rozumiesz, że ja od ciebie odchodzę? – wybuchła z furią. – Wybacz mi kochanie, ale nie wiem, o czym mówisz – wyzłośliwiał się udając zapracowanego. – Ale jeśli chcesz do niego odejść, nie będę cię zatrzymywał. Pamiętaj tylko, że jak już będziesz miała dosyć tego łzawego romansu to uprzedź mnie wcześniej, żeby pani Stasia zdążyła posprzątać. Aha! Jeszcze jedno! A co będzie z Marynką? – Jak to, co? Biorę ją ze sobą!!!

Ugodzony w samo serce nadal drwił: – Zrobisz, jak zechcesz, kochanie, lecz radzę dobrze się zastanów, czy warto narażać dziecko na rozstanie z domem. I jeszcze jedna sprawa. Mógłbym się dowiedzieć, jakie warunki zagwarantuje wam ten student? Obym was tylko nie musiał dokarmiać. – Nic nie będziesz musiał, bo niczego od ciebie nie chcę – warknęła rozjuszona jego pewnością siebie. Andrzej zachichotał kąśliwie: – A co będziecie jadać? Mannę z nieba? A za co cię będzie ubierał ten młokos? Ze swojego stypendium?

To przeważyło szalę. Zbyt dużo złośliwości, drwin i upokorzeń spadło na nią naraz: – To już moja sprawa! – odparła opryskliwie już pewna, że Andrzej to już dla niej obcy człowiek. I nie martw się!  Nic od ciebie nie chcę. Nic kompletnie! Już postanowiłam! Jutro się przenoszę z dzieckiem do Krakowa.

– A jak przewieziesz rzeczy? Mam ci dać samochód? – dokuczał bezlitośnie.

– Już ci powiedziałam, że nic od ciebie nie chcę. Wezmę dwie sukienki, parę sztuk bielizny, jakieś buty na zmianę i ciuszki Marynki – zakomunikowała.

– Weź nasze BMW, żeby się dziecko nie poniewierało po pociągach. Oddasz mi przy okazji – szydził.

– A więc żegnaj, Andrzejku! – powiedziała zadziwiająco spokojnie ukojona podjętą decyzją, a przez głowę przeszła jej myśl, że Andrzej albo do końca blefuje, albo miała bezdusznego drania za męża.

Zawiść

Przejęty rolą głowy domu rodzinnego robił generalne porządki przed przyjęciem nowych lokatorów.

- Musi być sterylnie czysto, - mamrotał pod nosem skrobiąc mozolnie żyletką kuchenne lastriko. – Kurczę! Nie miałem zielonego pojęcia, co we mnie siedzi! – mówił sam do siebie zszokowany, albowiem pamiętał, jak matka się nigdy nie mogła doprosić, by chociaż z grubsza posprzątał po sobie. - Jakby mi jeszcze do niedawna ktoś powiedział, że będę uszczęśliwiony, że mi się zwala na głowę jakaś matka z dzieckiem stuknąłbym się w czoło.

Nie rozumiał, co się z nim dzieje. - Ja, taki luzak, jeden z największych kogutów w Krakowie, do tego maminsynek przyzwyczajony, że wszystko robiono za niego, dobrowolnie, zakładam sobie na szyję jarzmo pakując się w domowe pielesze – dziwował się, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Parę dni ciężko harował. Wymalował mieszkanie, co było stosunkowo łatwe, gdyż po śmierci matki oddał rodzinie wszystko, co mu ją przypominało, a w mieszkaniu zostały w istocie gołe ściany. Wypucował gruntownie łazienkę, wyszorował kuchnię, odczyścił garnki, wymył okna, powiesił firanki, wywiórkował, wypastował i wyglancował parkiety na wysoki połysk. 

Mieszkanie było jednak przeraźliwie puste. W pokoju stołowym, gdzie miał mieszkać z Ewą, oprócz firanek był tylko materac, stolik, telewizor i dwa krzesła. W drugim pokoju, szykowanym dla Marynki nie było niczego, więc żeby go jakoś ocieplić, kupił na tandecie antyczne łóżeczko z baldachimem, a w Cepelii załatwił spod lady biały futrzak.

– Niewiele mam do zaoferowania! – zafrasował się w trakcie obchodu odświeżonego mieszkania. Gnębiła go świadomość, że Ewa to przywykła do luksusów modelka. 

– Dobrze, że w przedpokoju została ta trzydrzwiowa szafa – westchnął. Ale Jak ona przyjmie ten przeskok? W Warszawie miała wszystko, a tu...

Z zamyślenia wyrwał go dźwięk klaksonu. – To one! – Serce podskoczyło mu do gardła. Zaaferowany podbiegł do okna. Przed domem, za jego garbusem stało białe BMW z warszawską rejestracją, z którego gramoliła się Ewa. – Tutaj! Tutaj! – krzyczał oszalały ze szczęścia. Zauważywszy go w oknie na poddaszu zawołała: – Dobrze, że Andrzej ściągnął z Brukseli fotelik dla Marynki, bo bym sobie nie poradziła w tej podróży. – Już po was schodzę! – odkrzyknął zaaferowany.

Pędził, skacząc po trzy stopnie. – Ewuniu! Jak dobrze, że już jesteście! – przytulił ją aż pisnęła z bólu.

- Nareszcie! Nareszcie! Nareszcie! 

Gdy trochę ochłonęli dobiegł ich nieprzyjazny szwargot. We wszystkich oknach wisiały zacietrzewione sąsiadki obserwujące z góry tę „gorszącą” scenę. Sąsiadki gulgotały wrogo jak stado rozjuszonych indyczek: – Widziała pani! – syczała sąsiadka z parteru. – Amerykanin, psiakrew! Do roboty nie chodzi leń śmierdzący, a przed domem stoją dwa zachodnie auta! – A widziała pani, jaka wyfiokowana! – chichotała sąsiadka za ściany. – Niech pani tylko popatrzy, jaką ma spódnicę! Cały tyłek na wierzchu! – zasyczała nienawistnie.

– Widzę, że bardzo cię tu lubią, Krzysiu! – zażartowała Ewa. – Nie zwracaj na nich uwagi – odparł czerwony ze wstydu i złości. – Potem ci wszystko ci wyjaśnię. – Nie ma sprawy, Krzysiu! - potrzymaj na chwilę Marynkę, a ja zamknę auto! Rzeczy weźmiemy potem, niewiele tego jest – zawstydziła się. Krzysztof wziął niezdarnie na ręce zmęczonego podróżą dzieciaka. Sąsiadki rozgęgały się na dobre: – Patrz pani! – hi, hi, hi! Bachora zmajstrował inteligent jeden! – chichotała zjadliwie kobieta z trzeciej klatki. Sąsiadka z parteru podbiła bębenek: – To pewnie nieślubny gnojek! Ciekawa jestem, jak go zameldują? - Patrz Pani na auto! Warszawskie numery! Pewnie jakaś dziwka z Victorii! Pokazywali takie wczoraj w telewizji!

Kiedy szli na górę drzwi wszystkich mieszkań były uchylone, a oni czuli na plecach zawistne spojrzenia.

Gdy w końcu zatrzasnęli za sobą drzwi Krzysztof położył Marynkę w łóżeczku, a kiedy usnęła, opowiedział Ewie, jak się znalazł w tym upiornym bloku. Zrelacjonował jej pokrótce, jak ubecja zamęczyła im ojca w pięćdziesiątym drugim, a matka, jak już posprzedawała obrazy i biżuterię,  bez środków do życia nie była już w stanie utrzymać ich starego mieszkania pod Wawelem. Żeby jakoś przeżyć musiała pięciopokojowe mieszkanie zamienić na mniejsze. Na zamianę zgłosił się milicjant, który nic nie powiedział, że mieszka w plombie wybudowanej po wojnie dla funkcjonariuszy rodzącej się władzy. W ten sposób los rzucił ich w samą paszczę ubecji. 

Gdy skończył swą opowieść, Ewa powiedziała krótko: – Pies im mordę lizał! Nic się nie martw, Krzysiu! Poradzimy sobie! A teraz mi pokaż, gdzie będziemy mieszkać. 

Kiedy ją oprowadził po swym „pustostanie” przerażony, że zechce niezwłocznie wracać do Warszawy Ewa westchnęła: – Brak tu kobiecej ręki! Ale nic się nie martw! Jakoś się urządzimy! – No wiesz – nie wiem, czy mi wystarczy na nowe meble…- zarumienił się po uszy.

– Nie ma sprawy, Krzysiu! Sami sobie te meble zrobimy! Jutro po śniadaniu naszkicuję projekt.

Idylla

Za parę groszy i butelkę wódki Krzysztof załatwił w tartaku dwa kubiki desek. Między egzaminami, jak biblijny Józef, mozolnie heblował, piłował, pasował, Ewa bejcowała, a umorusana jak nieboskie stworzenie Marynka raczkując w stercie wiórów bawiła się narzędziami z miną najszczęśliwszego dzieciaka pod słońcem.

Według projektu Ewy wyczarowali z tych desek pospinanych łańcuchami i parcianym sznurem niepowtarzalny wystrój ich nowego domu. Pojechali do Krosna, gdzie w sklepie przyzakładowym za kilka kartonów amerykańskich papierosów z Peweksu załatwili piękne szkła ozdobne produkowane wówczas jedynie na eksport. Amarantowe dzbany, szmaragdowe flasze, mlecznobiałe bukłaki, tęczowe wazony, alabastrowe misy i złociste kolby w połączeniu z surowym, bejcowanym drewnem kontrastującym z białymi ścianami stworzyły baśniowe wnętrze. Na krakowskiej tandecie Ewa wytargowała stare żelazko z duszą, porcelanowy młynek, trzy mosiężne moździerze i kutą miedzianą patelnię. Wszystko przyozdobiła warkoczami czosnku i gronami czerwonej cebuli tak, że w ich nowej kuchni aż się chciało siedzieć. Pomogli kumple Krzysztofa. Adaś, świeżo upieczony inżynier, przerobił na prąd antyczną naftową lampę, a studiujący jeszcze Jasiu w prezencie na parapetówkę przyniósł podprowadzony babci mahoniowy barometr.

I tak, w ponurym czasie, kiedy większość rodaków miała w swoich domach szpetne meblościanki ze Swarzędza oni własnymi rękami urządzili sobie baśniowe gniazdko, o którym wszyscy znajomi mówili, że z każdego kąta wyglądała miłość. Ten osobliwy klimat przyciągał przyjaciół, a ich ciepła przystań była wiecznie pełna życzliwych im ludzi.

Krzysztof nigdy dotąd nie był tak szczęśliwy.

Ona tchnęła duszę w ten ich port, a on miał nareszcie własny dom rodzinny, o jakim marzył od dziecka, bo miał niecałe siedem lat, jak zabrakło ojca. Marynka zaś czując panującą w domu miłość była dzieckiem nad wyraz pogodnym i rozkosznym.

Adaś, który już pracował, wpadał wieczorami, a Jasiu spędzał z nimi przedpołudnia. Lubili u nich bywać, bo się u nich dobrze czuli, a także dlatego, że się obydwoje podkochiwali w Ewie. 

Krzysztof nie wierzył własnemu szczęściu. Marynka nie tylko mu nie zawadzała, lecz z każdym dniem czuł coraz mocniej, że się do niej przywiązuje jak do własnego dziecka. W czasie, gdy Ewa gotowała obiad chadzał z nią do parku, gdzie ją godzinami nosił na barana nucąc jej sprośne piosenki, jakie jeszcze niedawno śpiewał z kolegami na studenckich rajdach. Marynka te przyśpiewki uwielbiała i wieczorami choćby nie wiem jak zmęczony musiał jej zaśpiewać, bo inaczej nie chciała zasnąć.

Pewnego dnia wrócił z praktyki dyplomowej późno w nocy i ze zdumieniem stwierdził, że Marynka jeszcze nie śpi. Czekała na niego. A kiedy na jego widok zaszczebiotała radośnie wyciągając do niego rączki, patrząc w rozanielone i wielkie jak tależe niebieskie oczy zrozumiał, że pokochał to dziecko. Marynka wołała na niego Kifpof, na krok go nie odstępowała i widać było, że go ubóstwiała. A on cieszył się, jak miała apetyt, smucił, gdy gorączkowała. To on nauczył ją chodzić i jeść łyżką radując się z tych sukcesów bardziej, niż dyplomem magisterskim, który właśnie kończył.

A jak Marynka już spała, a w mieście pogasły światła siadali naprzeciw siebie przy kuchennym stole i patrząc sobie w oczy dziękowali Bogu, że mają wreszcie dom, o jakim bezwiednie od zawsze marzyli.

Byli ze sobą szczęśliwi mimo, iż żyli bardzo skromnie, bo Krzysztof jeszcze nie zarabiał, a Ewa musiała zrezygnować z pracy w modzie. I choć pieniądze zarobione w Stanach Zjednoczonych szybko się kończyły, śmiali się z tego nie bojąc się jutra.

Krzysztof Pasierbiewicz

CDN po 14-tym sierpnia

Poprzednie odcinki:

Odcinek 1 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 2 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 3 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 4 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 5 - http://salonowcy.salon24.pl/65...
Odcinek 6 - http://salonowcy.salon24.pl/65...

YouTube: 
Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika pietrek

16-07-2015 [20:32] - pietrek | Link:

Pannie Krzychu a nie rozeschły się potem te meble z tartacznych desek...wszak one mokre boć to surowica hyhy
Ale wiem o co chodzi...byleby razem! Ja jak wybudowałem naszą chałupę to mieszkałem w niewykończonej bez ogrzewania .Spalem na podłodze na steropianie a w pokoju miałem 6 stopni c...nos spode kołdry mi tak umarzł że żona jak na weekend przyjechała to myślała żem pił non stop taki czerwony był hahah
ale byłem na swoim bo u teściów nie chciałem choć porządni są
Z Panem Bogiem swojaku
Pietrek

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-07-2015 [22:35] - Krzysztof Pasie... | Link:

@pietrek

"Pannie Krzychu a nie rozeschły się potem te meble z tartacznych desek...wszak one mokre boć to surowica hyhy..."
--------------
Rozeschły się. Ale to tylko dodało sznytu temu wnętrzu. Niestety wtedy nie robiło się zdjęć, bo zobaczyłbyś Pietrek, że te rozeschnięte meble jeszcze piękniejsze były!

Z Panem Bogiem!

PS. To nie były meble Pietrek. Bo do szczęścia meble nie są potrzebne. To była... Nie wiem, jak to nazwać. Więc powiem krótko: to była apoteoza szczęścia w najprostszej postaci. Jak kopalny diament.

Obrazek użytkownika JJC

16-07-2015 [21:37] - JJC | Link:

Nie ma co, wzruszająca ta powieść. Wzruszyłem się aż do łez, ze śmiechu. Szkoda, że na kolejny czwartkowy wieczór literacki u pana Krzysia trzeba będzie tak długo czekać. Serdecznie pozdrawiam! :)

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-07-2015 [22:27] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Józef Darski

Szanowny Panie,

Tak jak przypuszczałem, zbanowany przez Pana troll piszący pon nickiem @modus (prof. UJ Jan Hertrich Woleński), jak feniks z popiołów odrodził się pod nickiem rezerwowym @felicjan.
Jeśli Pan zada sobie trud sprawdzenia, kto tym razem pisze będę wdzięczny.
Ale przypuszczam, że ten oddelegowany przez system troll ma grono swoich ludzi piszących z innych komputerów, więc nie będzie go łatwo zlokalizować po IP komputera.

Prawdę mówiąc jestem ciekaw, jak Portal sobie z tym gagatkiem poradzi?

Serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika JJC

16-07-2015 [23:43] - JJC | Link:

No proszę, pan Krzyś wraca do swoich starych pomysłów: "oddelegowany przez system troll ma grono swoich ludzi piszących z innych komputerów".
Czy to tylko sposób pana Krzysia na zwalczanie oponentów, czy też może także jego własna metoda tworzenia klakierskiej "opinii publicznej" na swoim blogu? Pan Bolesław, gdzie jest wspierający zwykle pana Krzysia w opałach szanowny pan Bolesław? Tylko patrzeć, jak pan Krzyś wyciągnie go z kapelusza.
Dobrej nocy, panie Krzysiu. I ukłony dla pana Bolesława.

Obrazek użytkownika Józef Darski

17-07-2015 [00:11] - Józef Darski | Link:

@felicjan

Nie ma tu przymusu czytania i komentowania każdego blogerskiego wpisu. Nie podoba się co prezentuje dany bloger? To omijamy szerokim łukiem. Na sekowanie nie pozwolę. Proszę to zapamiętać - więcej ostrzeżeń nie będzie.

Obrazek użytkownika angela

17-07-2015 [21:31] - angela | Link:

A co z wolnoscia słowa i pogladow, c.demokracji?

Obrazek użytkownika Domasuł

17-07-2015 [23:28] - Domasuł (niezweryfikowany) | Link:

Haha widać jak na dłoni, że wychowani w innej rzeczywistości nie mają bladego pojęcia, czym naprawdę jest wolność słowa i poglądów. Biedaki myślą, że to jest "róbta co chceta" albo coś w tym stylu. Zamiast demokracji chcą wprowadzać dziki wschód. I partyjny fanatyzm. Kowboje...

Obrazek użytkownika angela

17-07-2015 [23:42] - angela | Link:

Ale krytyka torpedowana, i to z inwektywami.

Obrazek użytkownika Domasuł

18-07-2015 [00:10] - Domasuł (niezweryfikowany) | Link:

To co widzę u doktora to nie jest krytyka, tylko lżenie jednych i prymitywny ubaw z tego innych. Mentalność azjatycka, a nie europejska. I w tym momencie administracja blogów musi reagować. I mam nadzieję, że będzie i ukróci ten proceder.

Obrazek użytkownika Domasuł

16-07-2015 [22:37] - Domasuł (niezweryfikowany) | Link:

Długo trzeba będzie czekać... Czyżby wakacje na Helu?

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

16-07-2015 [23:07] - Krzysztof Pasie... | Link:

@Domasuł
Długo trzeba będzie czekać... Czyżby wakacje na Helu?
------------------
Oczywiście!

Jastarnia
to ukochane przeze mnie
niczym niezastąpione
zaczarowane miejsce na Ziemi
do którego każdego lata ciągnę
skądkolwiek bym był
i cokolwiek bym
choćby nie wiem jak ważnego
miał do zrobienia

Tu bowiem
od dziecka spędzałem swe letnie wakacje
tutaj zbierałem siły
tu świętowałem sukcesy bądź lizałem rany
tu przywoziłem swoje kobiety
z tutejszych plaż napisałem doktorat
tu uczę moich studentów geologii morza
i również tutaj
przywożę
od dnia jej przyjścia na świat
największą miłość swojego życia
Julkę
moją kochaną córeczkę

Tutaj
za moje związki z tą ziemią
miałem też zaszczyt otrzymać, od helskich Kaszubów
niezwykle dla mnie szczytny i bardzo mi drogi
honorowy medal Gminy Jastarnia
wręcz wymarzone zwieńczenie
mojej płomiennej miłości do helskiej mierzei

I również
tutaj
od lat już z górą trzydziestu
niestrudzenie baluję
z przyjeżdżającą tu rok rocznie
osławioną
„Grupą”
o której Wam teraz
opowiem:

https://www.youtube.com/watch?...

Obrazek użytkownika pietrek

17-07-2015 [16:44] - pietrek | Link:

Witam
Ten ostatni facet co czytał o balandze to jest pan W...Czytalem o nim w wilkipedi.A przynajmniej podobny bardzo.Ja tam nic nie rozumie z tego już. Dla mnie ludzie czerwoni to są ludzie z którymi się nie zadaje. Zbyt dużo krzywdy...Mam zasady.Więc jak to jest Panie Krzychu.To jest on czy nie.
Bo jak to ten to jak Pan z nim możesz pić i balować
Pietrek

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-07-2015 [09:14] - Krzysztof Pasie... | Link:

@pietrek

"Bo jak to ten, to jak Pan z nim możesz pić i balować..."
----------------
Witaj Pietrek!
Na promocji z której telewizyjny film widziałeś było około 350 osób. To był środek lata na Półwyspie Helskim, gdzie o tej porze wypoczywają głównie znani aktorzy, dziennikarze, artyści, naukowcy i biznesmeni.
I co? Miałem stać na bramce i pytać każdego z gości przybyłych na promocję o życiorys?
Wiedziałem, że 90% z nich to platformersi. Ale nie można się dać zwariować. Wakacje są wakacjami i nie ma znaczenia, przynajmniej dla mnie, kto jakiej opcji politycznej kibicuje.
Powiem Ci więcej, do pewnego momentu nawet mi imponowało, że potrafię zorganizować odlotową imprezę, na której ludzie się bawią ponad podziałami politycznymi. Bo warunkiem tych imprez, których zorganizowałem kilka była ich apolityczność.
Ale masz rację, że wpuściłem lisa do kurnika.
I lis te imprezy upolitycznił w efekcie czego zakończyłem te doroczne imprezy.
A najśmieszniejsze było to, że jak się na końcu okazało oni wszyscy byli pewni, że ja jestem platformersem. Jak się dowiedzieli, że nie, rzucili na mnie klątwę, okryli zmową milczenia, a troll, o którym piszesz zaczął akcję niszczenia mnie i moich książek na wszystkich możliwych forach towarzyskich i internetowych.
Jak widzisz człowiek uczy się aż do samej śmierci.
Pozdrawiam Cię, jak zawsze serdecznie!

PS. Powiem Ci jeszcze, że na jednej z tych moich imprez miał być śp. Prezydent Lech Kaczyński z Małżonką, bo jak wiesz ośrodek Prezydencki jest w Juracie. Niestety w ostatniej chwili obowiązki nie pozwoliły Parze Prezydenckiej przyjść na promocję mojej książki.
Ale niedawno udało mi się namolnego trolla złapać i ośmieszyć - Vide:http://salonowcy.salon24.pl/63...

Obrazek użytkownika pietrek

18-07-2015 [09:51] - pietrek | Link:

Oki przepraszam Panie Krzychu. jak żem zobaczył trolka to się wystraszyłem...najgorsze to jest to że pomyślałem wtedy zle o Panu.JESZCZE RAZ PRZEPRASZAM za to .Tłumaczenie dla mnie jest oczywiste ! SZczerze piszę zawsze choć nie jestem w stanie tego przekazać .Zawsze pisze co mi leży na sercu.Ja Pana szanuje i lubie choć nie widzieliśmy się przeca
Z Panem Bogiem Pietrek

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

18-07-2015 [22:01] - Krzysztof Pasie... | Link:

@pietrek

"SZczerze piszę zawsze choć nie jestem w stanie tego przekazać .Zawsze pisze co mi leży na sercu..."
-------------------
I tak trzymaj Pietrek! Za to właśnie Cię szanuję!

Z Panem Bogiem Krzysztof