Baliwernie

Kilka miesięcy temu umieściłam na Niezależnej tekst pod tytułem „Opowieści dziwnej treści”. Miałam w tym pewien cel. Mój były uczeń pisze na kulturoznawstwie pracę licencjacką na temat współczesnych mitów i analiza zebranych opowieści miała być jednym z jej rozdziałów.

Pewna pani komentator (świetny i szanowany przeze mnie krytyk teatralny) wykryła u mnie przy tej okazji nerwicę natręctw zmuszającą mnie do wypisywania bredni.
Wcale mnie to nie zdziwiło. Jeżeli psychiatra był do niedawna w Polsce dowódcą armii, to równie dobrze wojskowy czy krytyk literacki może być psychiatrą. Takie „krążenie elit”, tylko bardziej radykalne, wymyślił – o ile pamiętam- Pol Pot.
I rzeczywiście- wiele lat wcześniej zdiagnozował mnie psychiatrycznie pewien wojskowy. Był to kierownik Studium Wojskowego UW. Wykrył u mnie wesołkowatość, która jak to publicznie powiedział, jest osiowym objawem upośledzenia umysłowego.
A było to tak.
Podczas zajęć z obrony terytorialnej ( dla kobiet i okularników) graliśmy w karty i co gorsza zostaliśmy na tym przyłapani. Mieliśmy za karę odpowiedzieć na pytania dotyczące zlekceważonego wykładu. Zostałam zapytana, co ma robić osoba, którą zaskoczył wybuch jądrowy. Odpowiedziałam, że przykryć się białym prześcieradłem i czołgać w kierunku najbliższego cmentarza. Ten kiepski i od dawna znany dowcip doprowadził mnie i koleżanki do stanu zwanego potocznie „ głupawką”. Nie byłyśmy w stanie opanować parkosyzmów śmiechu (ach, te cielęce lata !). Rozjuszony wykładowca wyrzucił nas wszystkich za drzwi.

Przez czystą złośliwość przypomnę, że nazwisko tego wojskowego (powiedzmy X) funkcjonowało przez wiele lat na UW jako jednostka inteligencji. A mianowicie: 1X= ¼ nogi stołowej.

Wracając do „ opowieści dziwnej treści”. Pierwszą ich kategorię stanowią historie kanoniczne, takie jak historia żyrandola odkręconego przez pomyłkę w rosyjskim hotelu. Jest ona wyrazem wszelkich lęków, jakie nękały turystę w „zaprzyjaźnionym” kraju. Być może jej pierwowzorem było autentyczne wydarzenie, ale nie jest możliwe, żeby powtarzało się ono tyle razy, ile razy słyszeliśmy ją z ust rzekomych naocznych świadków. Do tej samej kategorii należy historia generałów trzymanych pod bronią, na leżąco, w błocie przez wartownika. Jest to prosta projekcja marzeń każdego rekruta.

Drugą kategorię stanowią opowieści, które mogły się zdarzyć wielokrotnie, ale i tak funkcjonują jako współczesny mit. Na przykład historia rzekomego cudzoziemca, który przeklinając po polsku wybawia nas od konieczności zdawkowej rozmowy w obcym języku. Zdarzyło mi się to ( naprawdę) w pociągu z Paryża, ale podobną opowieść słyszałam przynajmniej kilkanaście razy.

Trzecią kategorię stanowią historie, które zdarzyły się nam osobiście i ku naszemu zdumieniu wróciły do nas po latach, opowiadane przez kogoś innego.
Szłam kiedyś z dwiema koleżankami turystycznie do Doliny Staroleśnej przez Czerwoną Ławkę. Jest to ścieżka typu Orlej Perci – zupełnie bez trudności, ale bardzo eksponowana. Miałyśmy dość ciężkie plecaki, bo zamierzałyśmy biwakować kilka dni w kolebie na Strzeleckich Polach. W pewnej chwili jedna z koleżanek „zawiesiła się” i odmówiła dalszego marszu. Było to w bardzo niekorzystnym miejscu. Kiedy kurczowo zastanawiałam się co robić ( nie miałam liny, bo z założenia miałyśmy chodzić tylko turystycznie) usłyszałyśmy z tyłu: „ Tu Ochotnicze Seksualne Pogotowie Ratunkowe”. Byli to polscy goprowcy, którzy zorientowawszy się w sytuacji zdecydowali się koleżankę rozśmieszyć. Podziałało- za chwilę piliśmy razem ugotowaną na juwlu kawę.
Słowo daję, że nie zmyślam, zdarzyło się mi to naprawdę. Wielokrotnie słysząc jednak podobną opowieść musiałam przyjąć, że wróciła do mnie w charakterze mitu moja własna historia, albo, że goprowcy notorycznie rozśmieszają w ten sposób panie i panienki.

Na koniec prześliczna historia jeździecka przytoczona przez sigmę. Na obozie jeździeckim w PSO w Braniewie dostała do jazdy ogiera imieniem Newton. Wielokrotnie wydawała mu polecenie: „Nastąp się Niuton”, ale koń ani drgnął. Zlitował się nad nią stajenny. Wrzasnął: ”Nastąp się Nefton” i ciężki koń natychmiast odskoczył pod ścianę. Ta historia z całą pewnością wróci do niej po latach zmitologizowana i ubarwiona.

Warto dodać, że promotor młodego człowieka nakazał mu surowo, aby dokładnie podawał link do strony internetowej, z której czerpał cytowane opowieści i Nick autora. Drodzy komentatorzy- dziękujemy za współpracę.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika kiczkis

27-08-2011 [03:43] - kiczkis (niezweryfikowany) | Link:

Wspomagamy.. Autentyczne! (hmmm.. podobno..)

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Późną nocą.. Pustą ulicą.. Wraca, wlecze się.. - taki na "dobrym fleku" - facet do domciu.. I tak mu się złożyło, że jedną nogą idzie po krawężniku, a drugą po jezdni..

- Idzie.. idzie, w końcu stanął, otarł czoło, i westchnął; .."Psiakrew!! 45 lat już na tym świecie żyję, a dopiero dzisiaj dowiedziałem się że mam jedną nogę krótszą!!"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

W latach 80-tych, największy w Europie rynek-bazar funkcjonował w Białymstoku.
- I w czwartki - który był "dniem targowym" - zewsząd.. w tym i z okolicznych wsi i miejscowości podbiałostockich, zbiegali się tam zarówno "klienci" jak i "oferenci"..

Końcowy przystanek jednej z linii autobusowych jeżdżących w pobliżu bazaru, był usytuowany na obrzeżu takiej bardziej peryferyjnej dzielnicy miasta - i był to doskonały "punkt startowy" okolicznych przekupek i handlarzy.

Kierowca "wysadzał" pasażerów na "końcowym", zakręcał i po przeciwnej stronie ulicy "zbierał" jadących w drugi koniec miasta (w tym i tych "na bazar").

Obowiązywało WYSIADANIE PRZODEM (przednimi drzwiami).. a WSIADANIE - TYLNYM POMOSTEM (tylnymi drzwiami..).

- W taki czwartkowy poranek, do czekającego na odjazd autobusu, "tarabani się" obwieszona tobołkami babina i... mamrocząc coś "pod nosem", rozpoczyna ładowanie tobołków i wsiadanie PRZEDNIM POMOSTEM..

Chwila ogólnej konsternacji.. i kierowca delikatnie podpowiada: - "Tyłem babciu.. tyłem!".

- Babina posłusznie zbiera tobołki.. wyłazi z nimi z autobusu.. I... przeklinając ciężki los:
- "A jejku jejku.. - Chaliera.. czego to ludzie nie wymyślą.."
- obraca się TYLEM do drzwi autobusu i rozpoczyna gramolenie się do środka - wciskając tam najpierw, pokaźnych rozmiarów.. zad!!

Autobus pełen ludzi - łącznie z kierowcą - "umiera" ze śmiechu.

~~~~

Obrazek użytkownika izabela

27-08-2011 [10:19] - izabela | Link:

Dziękujemy:):)

Obrazek użytkownika sarmata

27-08-2011 [06:46] - sarmata (niezweryfikowany) | Link:

strzechy ale jeszcze nie trafiło na salony. Proszę przypomnieć jakiego języka użył Bartoszewski w stosunku do przeciwników politycznych. Pogarda, kłamstwo, arogancja to "atuty" salonów. Także tych ponoć przyznających się do chrześciajństwa. Już nie wspomnę o niektórych purpuratach sprzyjających salonowi.

Obrazek użytkownika Lipa

27-08-2011 [18:38] - Lipa (niezweryfikowany) | Link:

Lata 70, Stegna Gdańska, restauracja bodaj "Belona". Pewnego dnia przyszliśmy tam wieczorem na piwo.Niestety-zamknięte. Kartka na drzwiach głosi: "Z powodu braku prądu, bufetowa daje od tyłu"

Obrazek użytkownika Pan Tarej

27-08-2011 [19:01] - Pan Tarej (niezweryfikowany) | Link:

Klasyczna miejska legenda, ale całkiem zabawna. Znam ją co najmniej w kilku wersjach - osobiście widziałem napis na sklepie wiejskim na Mazurach wdzięczny napis "z powodu choroby sklepowa daje od tyłu". To zapewne był pomysł jakichś dowcipnych studentów, ponieważ gdy zapukaliśmy grzecznie od tyłu zamkniętego sklepu pan sklepowy zrobił wielkie oczy.

Obrazek użytkownika Ziutka

27-08-2011 [21:03] - Ziutka (niezweryfikowany) | Link:

Szkoda, że czytam ten odcinek z opóźnieniem. Mimo to podam swoją autentyczną przygodę. Studiowałam na ATK i pewnego razu ( to lata 80.) wracając do domu po zajęciach przez lasek Bielański , napadł mnie jakiś eksibicjonista. Przestraszyłam się, był agresywny, ale mimo to zdzieliłam go przez głowę swoja teczką, krzycząc przy tym ostro. I napastnik oddalił się expresowo. Za kilka dni idę tą samą drogą po zajęciach z koleżanką a ona opowiada mi historię o tym, że niedawno była tu napaść na studentkę "ale wiesz to była taka kolubryna, nie taka jak ty. Pobiła napastników i uciekli". Uśmiałam się w duchu - nie mówiłam jej nic , bo pomyślałaby , że jestem fantastką.
W ogóle fantastyczny PAni tekst o chorych , którzy zaraz umierają przeniesieni w sterylne miejsca. Ja też niedawno miałam rozmowę z b. fajną panią doktor, na oko 60 -letnią, która odradzała mi przenoszenie chorego do miejsca opieki, mówiąc, że standardem jest, iż przewlekle chorzy szybko wtedy umierają, podczas, gdy w swoich domowych warunkach czują się jeszcze całkiem nieźle i spokojnie sobie żyją. Pozdrawiam PAnią - i proszę czasem lekarza odwiedzać , ja Panią rozumiem też mam fobię , ale ją przełamuję i za każdym razem , gdy mi się to uda nie żałuję. Zawsze mi to wychodzi na zdrowie.Choć dzieki BOgu naprawdę mało choruję - zawsze sobie w duchu tłumaczę, że to pewnie przez tę fobię programuję się mentalnie na absolutne zdrowie i jakoś się udaje...

Obrazek użytkownika izabela

27-08-2011 [22:44] - izabela | Link:

Dzięki za historyjkę do zbioru:):)

Obrazek użytkownika ziutka

28-08-2011 [20:28] - ziutka (niezweryfikowany) | Link:

Fajnie, że się jeszcze przyda.

Obrazek użytkownika izabela

27-08-2011 [22:43] - izabela | Link:

dzięki:):)

Obrazek użytkownika kolarz

01-09-2011 [14:30] - kolarz (niezweryfikowany) | Link:

Historyjka trafiła do mnie jako anegdotka w roku 2000 lub 2001 a naprawdę wydarzyła mi się w 1992, znów w Essen. A było tak:
Wieczór sylwestrowy spędzałem w pracy (jak cała ekipa) do 23:00, później, w hotelu, gdzie uworzyły się smętne grupki znajomych. Nikomu nie chciało się ani pić, ani rozmawiać, ale ja "zgadałem"się z inspicjentką, że mieszkaliśmy (krótko) przy tej samej ulicy. Poczatkowo wspominaliśmy klasycznie warzywniak pewnego Żyda, pralnię chemiczną, która wybuchła itp. W pwenym momencie, ku zaciekawieniu słuchaczy przeszliśmy na bardziej plotkarskie tematy:
- A tam, gdzie wynajmowałeś pokój, w pobliżu, mieszkała taka Elka, mała, ruda, cycata... znałeś?
- Tak.
- Ona miała niepełnosprawną młodszą siostrę...
- ... to była starsza siostra.
- Taaak? Nie wiedziałam. No i ta Elka chodziła z takim facetem, no mówię ci, wielki, coś tak, jak ty, tylko grubszy, broda do pasa, Elka też mu sięgała do pasa, trzymali się za rączkę i tak chodzili, jak ojciec z córką. Cała dzielnica się śmiała!
- Ale to nie był jej facet, tylko mąż.
- No co ty??? Elka jest zamężna?!
- Nie, nie jest, rozwiodła się, chyba 3 lata temu.
- Coś mi tu nie gra... Ja tam mieszkam od urodzenia i wszystkich znam wokoło, ty mieszkałeś tylko rok a wiesz o sprawach, o których ja nie wiem. O co chodzi?
- Bo to ja byłem tym brodaczem.
-----------------------------------
Atmosfera w pokoju natychmiast się efektownie poprawiła. Ja się nieźle bawiłem ale trochę żałowałem, że za szybko się przyznałem i nie sprowokowałem dalszych opowieści o tym, "z czego śmiała się cała dzielnica" :-)
Domyślam się, że wiele osób spośród obecnych musiało tę historyjkę opowiadać i dlatego rozprzestrzeniła się. Ciekawym efektem było to, że wersja, którą usłyszałem po 8 latach była zgrabnie "odchudzona", tzn. pozbawiona zbędnych szczegółów, bez naruszenia okoliczności tworzących "klimat". Mam poważne podejrzenie, że taka metamorfoza jest zjawiskiem naturalnym i koniecznym. Po prostu tego rodzaju relacje - anegdotki są opowiadane w róznych wersjach, ale wersje pełne dygresji, rozwlekłe po prostu nie rozchodzą się tak sprawnie, jak zwięzłe. Taki "narratorski darwinizm".

Obrazek użytkownika izabela

02-09-2011 [22:57] - izabela | Link:

Dzięki:):)

Obrazek użytkownika Thomas Fox

02-09-2011 [07:52] - Thomas Fox (niezweryfikowany) | Link:

Kilka lat temu dużo zawodowo krążyłem po kraju i z nudów kolekcjonowałem nazwy miejscowości takie, jak Swornegacie, Morzeszczyn(nad jeziorem), czy Stare Babki.
Zawsze żałowałem, że nie mam aparatu fotograficznego przejeżdżając koło baneru/drogowskazu o treści:
"MUZEUM REGIONALNE SROMÓW 3km".
Kiedyś w lesie pod Świeciem dajki przydrożne tzw. tirówki wywiesiły "cennik". Na ostatniej pozycji było "w paszczu - 40".
"Zatrybiłem" po kilkuset metrach i musiałem się zatrzymać, bo przez łzy nie widziałem drogi przed sobą.
Z wojska:
Służyłem w ochronie sztabu dywizji. Zauważyłem taką prawidłowość: Im wyższa szarża , tym mniejszy problem z wyciągnięciem przepustki.Po kilku wartach znieczuliłem się i "swojaków w beretach" puszczałem na hasło "cześć" , odzew "czołem".
Kiedyś podjechał lymuzyną "Wołga" samotrzeć generał w czapce. Już mnie prawie w bramce minął, kiedy przypomniałem sobie i jemu o przepustce. Nie miał !!! Konsternacja...
Pułkownik też... nawet nie szukał. Major czerwony jak burak szalał po kieszeniach, rzucił się do teczki w samochodzie i też nie znalazł. Przyznam się : miałem już miękkie nogi.
Jakąś (nie czytałem) przepustkę miał dopiero kierowca . Generał, jak mi się wydawało, dobrze się w tym czasie bawił,a pułkownik zaszczycił mnie kiwnięciem głowy.
Major był spocony i urażony.

Obrazek użytkownika izabela

02-09-2011 [22:56] - izabela | Link:

Dziękujemy:):)

Obrazek użytkownika kolarz

03-09-2011 [14:44] - kolarz (niezweryfikowany) | Link:

Bohaterowie takich historyjek nie muszą być wcale anonimowi (vide dowcipy o Janie Himilsbachu, podejrzewam, że niekiedy niezbyt autentyczne), ale też nie muszą być osobami powszechnie znanymi, choć wtedy historyjki rozchodzą się raczej środowiskowo.
Spotykając się po latach z kolegami z ekipy z czasów podróży do Niemiec dowiedziałem się, że jestem „współ-bohaterem” krążącej w firmie anegdotki, opartej na prawdziwym wydarzeniu. Faktem jest, że to ja zacząłem ją opowiadać, bo tylko ja (i współmieszkaniec z pokoju) znaliśmy całość. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że przetrwa ona w obiegu „naście” lat!
Było tak:
Zostałem zakwaterowany w hotelu klasy „Novotel” wraz ze stałym współmieszkańcem Maxem. W sąsiednim pokoju (za cienką, gipsową ścianką) ulokowano innych członków ekipy, młode małżeństwo, powiedzmy - Kowalscy.
Plan był taki: przekąsić „quantum satis” i na spacer. Jednak w trakcie przekąszania coś mnie podkusiło i nacisnąłem guzik w pilocie hotelowej telewizji. Na ekranie ukazała się... hmm... końcowa sekwencja ostrego, porno-epizodu. Wyłączyłem nie dość szybko i sprawy ważyły się przez chwilę, jednak ostatecznie udało nam się trwale przełknąć to, co mieliśmy w ustach. Straszliwie zmieszany, odpowiadałem na nieme protesty Maxa, że przecież nie wiedziałem, co włączam, a poza tym (powiedzmy) Kowalscy – sądząc z dochodzących przez ścianę odgłosów – też włączyli ten kanał, a możliwe, że coś „przekąszają”.
Po godzinie, najedzeni, odświeżeni, przebrani wychodzimy „na miasto” i przy recepcji widzimy (powiedzmy) Kowalskich, wyrażających pretensje, że dostali pokój BEZ TELEWIZORA :-))))
W dodatku kazali nam potwierdzić, że my telewizor mamy. Potwierdzaliśmy długo, głośno i żarliwie, zapewniając, że naprawdę działa :-))))