Tajniacy i jawniacy

Wspominając dawne czasy uświadomiłam sobie, że we wszystkich znanych mi środowiskach obok tajniaków, których najbardziej wszyscy się bali pojawiali się- jak ich nazywaliśmy- „ jawniacy”. Ludzie, którzy nie tylko nie kryli swoich poglądów lecz również swoich podejrzanych powiązań. Byli przymilni, często pomocni w różnych sprawach, starali się uwiarygodnić i dochodziło wreszcie do sytuacji, że zgodnie z zasadą Teosia Klincewicza („ lepszy jest ubek znany niż nieznany”) wiele osób fundowało sobie zaprzyjaźnionego ubeka, z którym jakoś tam kolaborowali- we własnym mniemaniu oczywiście - na rzecz solidarnościowej rewolty. Potem okazywało się na ogół, że to ubek ich wykorzystywał, a nie oni ubeka, a mogło się skończyć nawet tak, że ich kontakty zostały po 89 roku uznane za agenturalne. Dlatego jeżeli ktoś przypadkiem odsłonił przede mną swoją ubecką proweniencję natychmiast zrywałam z nim znajomość. Nie byłam tak zarozumiała jak ludzie z „Tygodnika Powszechnego”, żeby uważać, że uda mi się „ prowadzić” ubeka. Dobrze wiedziałam, że niezależnie od okoliczności, to ja będę prowadzona.

Oto jedna z takich sytuacji. Opisuję ją ku przestrodze.

Był to rok 1985. Tadek, kolega z pracy męża miał niespotykany w naszym środowisku zwyczaj, wpadać do nas niespodziewanie. Bez zaproszenia i nawet telefonu. Swoją drogą zasady dobrego tonu zostały wtedy zawieszone i wiele razy nocowaliśmy nieznanych, czy wręcz ukrywających się ludzi. Mieszkamy blisko Dworca Centralnego. Mąż, żeby nie przedłużać zażenowania nieproszonych gości, miał zwyczaj pytać ich w progu :„ nocleg, herbata, siusiu czy zatelefonować?”.

Tadek kilka razy pojawił się z jeszcze innym kolegą. Jak pamiętam rozmowa tak bardzo nam się nie kleiła, że siadaliśmy w końcu do brydża. Dodam, że panowie grali w brydża na poziomie sportowym, a ja kart nie lubię i gram fatalnie. Nie mogłam zrozumieć dlaczego dobrzy gracze, zupełnie obcy ludzie, chcą się ze mną męczyć. Założyłam, że przez litość wobec słabej, również intelektualnie, płci. Zdarzały się jednak trudne do wyjaśnienia incydenty. Na przykład złapałam Tadka na tym,że pracowicie wertuje mój kalendarz. „ Interesują cię moje miesiączki?” - zapytałam brutalnie, czym mocno zbiłam go z tropu. Kładłam to wszystko na karb jego złego wychowania. Gdy jednak trudne do wyjaśnienia wybryki, na przykład szperanie po szafkach, powtarzały się, stanowczo wymówiłam panom dom. Powiedziałam, że nie życzę sobie ich wizyt. Tadek wpadł jeszcze niespodziewanie tylko raz, poszukując rzekomo męża w ważnej służbowej sprawie. Męża nie było, Tadek chciał czekać, był jakiś zmarznięty i zmęczony, poczęstowałam go zupą. W naszym domu nikomu nie żałowano przysłowiowej miseczki zupy.

Tadek zawsze interesował się wydawnictwami bezdebitowymi, które poniewierały się u nas w mieszkaniu. Dostawałam książki z Paryskiej Kultury i rozprowadzałam je wśród studentów za pośrednictwem pewnej studentki polonistyki Alinki, która robiła to niezwykle uczciwie, sprawnie i inteligentnie. Książki były rozdawane, a nie sprzedawane (co niestety zdarzało się innym kolporterom) i trafiały do osób naprawdę zainteresowanych. Przesyłanie tych książek do kraju to osobna historia, zupełnie jak z kryminalnej powieści. Paczki udawały przesyłki charytatywne, książki były na przykład zawieszane na gumkach w firmowym pudełku z zachodnim proszkiem do prania. W pudełku umieszczano również trochę prawdziwego proszku, tak żeby było słychać,że się przesypuje przy ewentualnym potrząśnięciu. Waga pudełka też była odpowiednio dobrana. To wszystko dla zmylenia celników. Zastanawiam się teraz czy te zabezpieczenia faktycznie działały czy też zostałam wytypowana do rozprowadzania książek. Zaprzyjaźniony drukarz dowiedział się kiedyś, właśnie od Teosia Klincewicza, (a Teoś od „swojego ubeka”), że został jako mało ważny działacz wytypowany przez SB do drukowania. Był bardzo rozżalony. „Gdybym to wiedział wcześniej, mogłem drukować w ogródku, nie musiałem tracić zdrowia w piwnicy” - mawiał potem. Gdyby to wiedział, zerwałby zapewne wszelkie kontakty z Teosiem i zaczął się ukrywać. Trudno nam było przyjąć do wiadomości, że nasza działalność to były „takie podchody”. Tak w każdym razie, w czasie sprawy sądowej, określił działalność „taterników” goprowiec Michał Jagiełło, „jawniak”.

Trudno mi dziś uwierzyć, że tak się bawiliśmy (a w naszej opinii ryzykowaliśmy) dla przemycenia do Polski, wywożonych przedtem tajnie z Polski na Zachód, tekstów Leszka Kołakowskiego, ale przecież tak było.

Tadek był ostatnią osobą, z którą chciałabym o tym wtedy mówić choćby dlatego, że ciągle ponawiał próby wyciągnięcia ode mnie informacji. Chciał wiedzieć kto te książki przysyła, kto je dostaje, kto je rozprowadza? Jakąś książkę nawet pożyczył okazało się, że niefortunnie cudzą. Właściciel zażądał natychmiastowego zwrotu, więc pojechaliśmy z mężem w nocy taksówką pod adres Tadka, który mąż spisał swego czasu z dowodu osobistego, angażując go do pracy. Pod tym adresem był pusty parking. W naiwności swojej pomyślałam, że kamienicę niedawno rozebrano ale parkingowy wyprowadził mnie z błędu. „W tym miejscu nigdy nie było żadnej kamienicy”- powiedział. Sytuacja stała się jasna. Fałszywy adres w dowodzie osobistym mógł być wpisany tylko przez służby. Tadek przestał się u nas pojawiać. Pewnego dnia, późnym wieczorem, zadzwonił do mnie bardzo pijany z jakiejś knajpy. W tle słychać było dźwięk sztućców i gwar rozmów. Szlochając powiedział: „ Nie zapomnę ci, że dałaś mi zupę choć dobrze wiedziałaś kim jestem”. Nigdy więcej go nie spotkałam.

W środowisku górskim i żeglarskim też kręciło się sporo „jawniaków”. Pomagali załatwiać paszporty, karcili za spóźnienia z wyjazdów zagranicznych, informowali o spodziewanych przeszukaniach. Taki „jawniak” znany wszystkim z imienia i nazwiska działał również w spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik”, która stała się kuźnią gdańskich liberałów.

O wiele ciekawsze byłoby dla mnie jednak ustalenie, kto w tym środowisku był i nadal jest tajniakiem.

Tekst drukowany w numerze 2 ( 395) Gazety Warszawskiej
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Zyndramek

12-01-2015 [11:48] - Zyndramek | Link:

Ciekawość to jest ten najważniejszy stopień - ten pierwszy.
No bo dalej jest: kto nie był?
Komin w zmilitaryzowanym państwie komuny był obiektem strategicznym szczególnie chronionym. Każdy komin był związany (a szczególnie te wyższe kominy i te bardzo wysokie) z fabryka produkującą materiały o znaczeniu strategicznym, bo planowa gospodarka nie przewidywała innej produkcji.
Komin to miejsce gdzie można urządzić punkt obserwacyjny albo punkt kierowania ogniem i tak stało, a może do dzisiaj stoi w instrukcjach wojskowych i wytycznych dla sztabów kryzysowych.
Zburzenie, albo jeszcze lepiej przewrócenie komina zatrzymało by produkcję albo i zniszczyło hale i magazyny.
No i jeszcze komin umożliwia rzecz straszną, czyli wywieszenie na nim flagi biało-czerwonej, albo, co w ogóle nie do pomyślenia - transparentu!
Kominy były drogie i cenne a dostęp do kominów był pilnie strzeżony i reglamentowany. Fachowcy pracujący przy tych cenny obiektach byli świetnie wynagradzani, a jeszcze potrafili artystycznie rozpisywać czynności wykonane i zużyte materiały, co, z uwagi na pionowy dystans optyczny, nie było to weryfikowalne.
Po naszy wsi, za komuny jeszcze, błąkała się ryża menda, która podawała się za kominiarza. Mało kto w to wierzył, bo nie nosiła cylindra ni drabinki i nikt tej mendy na kominie nigdy nie widział. Mendzie powodziło się dobrze i złośliwi profani twierdzili, ze menda jest łapówkarzem. Na takie zarzuty menda odpowiadała: "Hans! Łapówka to brzydkie słowo. Po co zaraz "łapówka"?".
Otóż Ryża menda istotnie kręciła się koło bardzo intratnego i koncesjonowanego biznesu kominiarskiego, tyle, że z racji osobistych predyspozycji jeździła jedynie od fabryki do fabryki i ustalała uczciwy procent od kwoty umowy o "prace kominowe", jaki zostanie po realizacji kontraktu wypłacony lokalnym kacykom z partii i bezpieki - zadanie mendy było wyczerpujące, jednak przynosiło duże owoce.
Nie będę się rozwodził nad późniejszymi losami mendy po pierestrojce, tyle, że widywana była w telewizji, a ostatnio podobno wypłynęła w Brukseli - to znaczy, że dojrzałe demokracje Europy Zachodniej potrzebują właśnie tej klasy specjalistów w tej, a nie innej branży.
Ale skoro Pani podchodzi do zagadnienia z takim pietyzmem i pragnie ustalić kto z pośród był tajniakiem, a kto jawniakiem, to należy tym zamierzeniom jedynie przyklasnąć i życzyć powodzenia w badaniach.

Obrazek użytkownika izabela

12-01-2015 [16:38] - izabela | Link:

"Pionowy dystans optyczny"- właśnie to o co chodziło. Pamiętam jak chłopcy chwalili się, że namalowali obejmę na kominie zamiast ją wykonać. Mieli gwarancję, że tchórzliwy " techniczny" nie wiedzie w celu odbioru na komin. Było to bardzo zabawne ale podobno tak walczyli z komuną. Tak w każdym razie twierdzili. Można było również walczyć z komuną jeżdżąc na gapę. Teraz można nie płacić podatków. (Swoją drogą gdy myślę na co idą nasze podatki skłonna jestem tym anarchistom przyznać rację.) Natomiast Świetlik był ewidentnie prowadzony i uprzywilejowany. Interersuję się tym nie z czystej i bezpłodnej ciekawości. Uważam, że bez wypełnienia białych plam zostaniemy w tym punkcie do którego dotarliśmy 30 lat temu- jeżdżenia na złość na gapę i malowania murów.

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

12-01-2015 [17:06] - NASZ_HENRY | Link:

W imieniu "anarchistów" dziękuje ;-)

Obrazek użytkownika Zyndramek

14-01-2015 [11:57] - Zyndramek | Link:

@pani Izabela
Ależ ja, gdy usłyszałem klaśnięcie w blat (bo pięścią, to pani nie uderzyła) odebrałem pani zainteresowanie branżą kominiarską jako uzasadnioną poważną działalność badawczą.
Wybór tematu też nie jest dla mnie zaskoczeniem, bo swego czasu wyznała pani, że sporo czasu zmitrężyła w przestrzeni pomarszczonej, gdzie kominy miały mniejszą rangę, skoro bezpieka i inne służby po dziś dzień montują punkty obserwacyjne w obiektach usytuowanych na wzniesieniach.
Ja natomiast mitrężyłem czas w przestrzeni seminiderlandzkiej i dla mnie kominy były naturalnym elementem rzeźby terenu. Stąd kilka chłodnych uwag technicznych.
Tak na prawdę, mój komentarz miał manifestować całkowitą obojętność wobec tego tematu. Przeto z młodzieńczą bezmyślnością i takąż energią cisnąłem kamieniem w krzaki, z pełną świadomością tego, że jeśli coś w onych chaszczach siedzi, to na takie dictum na pewno nie wylezie, co najwyżej wymknie się chyłkiem w protiwpałożną :)
Nie chcę pani psuć frajdy jaka towarzyszy prowadzeniu badań i przepraszam za ordynarną sugestię, by zaczęła pani od tego: "kto nie był?".
Wartościowa jest pani uwaga kierowana do młodego pokolenia, że patriotyzm można wyrażać nie całkiem za frico. I chociaż niemanie biletu na przejazd nie jest wielkim sukcesem ekonomicznym, to jednak liczy się też poczucie spełnionego obowiązku :)
Proszę się nie gniewać na tych chłopaków za te malowane pierścionki na kominie. Ja w szkole rolniczej pod Koninem miałem kolegę, który z wielkim talentem opowiadał dowcipy studentów z Akademii Medycznej w Lublynie i nie przekręcał przy tym nazwisk tamtejszych profesorów. Ja takim chłopakom zawsze zazdrościłem, a co tu kryć? - Po prostu, do finezyjnego głuszenia panienek trzeba się urodzić. - Takie patenty mają żeglarze, takie licencje mają grotołazy i inni tacy.
Nie będę pani sekundował w dociekaniu prawdy, ale przełomowego sukcesu życzę szczerze :)

Obrazek użytkownika Zyndramek

16-01-2015 [16:23] - Zyndramek | Link:

A tak bardziej serio
to życie w PRL bardzo demoralizowało ludzi. Te kombinacje, załatwianie spraw wszelkich, korupcja na każdym kroku to demoralizowało ludzi trwale i często bardziej niż zasadnicza służba wojskowa w LWP. Rugowało poczucie wspólnoty społecznej, uczciwości i odpowiedzialności ze świadomości ludzi.
Te zjawiska występowały nagminnie i także w środowiskach, które pani wspomniała, co było szczególnie szkodliwe, bo dotyczyło ludzi inteligentnych, aktywnych, kształconych.
Może jestem trochę niesprawiedliwy, ale wydaje mi się, że w ten sposób zdemoralizowanych ludzi skupia obecnie KNP i Korwin-Mikke. To jest przecież ich sztandarowe hasło: "nie chcemy płacić żadnych pieniędzy na państwo, które żąda od nas podatków" - i nic nie mówią, że dotyczy to pełoskoej Polski.
pozdrawiam

Obrazek użytkownika gość z drogi

13-01-2015 [11:16] - gość z drogi | Link:

szanowna Pani :)
życzę powodzenia w tych poszukiwaniach,może doczekamy dnia,gdy Nazwisko wypłynie na "szerokie wody".../nie mylić z szerokimi torami"
ukłony :)