Zabawa do białego rana!

Jest 31 grudnia.
 
06:25.
Dzwoni budzik.
Jeszcze pięć minut.
 
06:30.
Dzwoni drugi raz. Nie ma rady. Zwlekam się z łóżka. Szybka poranna toaleta. Herbata (za bardzo chce mi się spać, żebym mógł coś przełknąć), tabletki na nadciśnienie, szkła kontaktowe ( zwykłe okulary parują mi przy stole operacyjnym). Pakuję jedzenie na cały dzień. Pół chleba, wędlina, ser, dżem, paczka herbatników, woda mineralna... Wszystko przez to, że w szpitalu w którym teraz pracuję nie ma sklepiku. Wczoraj przygotowałem sobie obiad. Mięso z makaronem.
 
07:03.
Kończę herbatę i wyjeżdżam. Nie chciało mi się robić w domu śniadania, więc wstępuję na stację benzynową i kupuję sobie dużą bagietkę z szynką i serem. Stojąc chwilę w niedługiej kolejce przypomina mi się opowieść mojego kolegi, który wracając z jakiegoś wyjazdu karetką pogotowia, wstąpił do restauracji McDonalda, żeby sobie kupić kawę. Stał w kolejce, jak ja teraz, ale miał narzucony na cywilne ubranie biały fartuch lekarski. Usłyszał, jak jeden ze stojących za nim ludzi mówi: no tak, o pieniądze to strajkują, ale na kawę w McDonaldzie to ich jeszcze stać... Dobrze, że ja nie mam fartucha.
 
07:30.
Do szpitala jadę ok. dwudziestu minut. Przebieram się w białe ubranko, które w języku polskim nie ma osobnej nazwy. Po angielsku natomiast nazywa się scrubs. To słowo oznacza dwuczęściowe, proste w kroju, łatwe do wyprania i tanie ubranko, noszone przez personel bloków operacyjnych na całym świecie. W Polsce można było zobaczyć serial, którego oryginalny tytuł brzmiał właśnie Scrubs (przetłumaczony jako Hoży doktorzy), opowiadający o amerykańskich lekarzach.
Idę na oddział. O w pół do ósmej odbywa się wizyta na salach chorych, potem odprawa, wszystko to zajmuje nam około godziny. Ponieważ jest okres świąteczny, pacjentów na oddziale nie jest zbyt wielu. Nie ma dziś planowych operacji, bo kto by się chciał operować w Sylwestra? Moja koleżanka Aśka, z którą razem mamy dyżur zostaje od razu po odprawie wezwana na Izbę Przyjęć (później okaże się, że chodziło o staruszkę, skierowaną przez lekarza ogólnego bez badania, "zaocznie". Najwięcej czasu zabrało koleżance zorganizowanie odwozu pacjentki do domu), a ja wcinam szybko kupioną na stacji benzynowej bagietkę, popijając następnym kubkiem herbaty i idę do poradni. Dziś nie ma nadmiernie wielkiego ruchu, coś około dwudziestu kartotek. W rejestracji okazuje się, że nie można drukować recept z mojej puli. Jak zaczynałem pracę, istniał jeden rodzaj recept. Uniwersalny druk dla wszystkich. Ale to było zanim do żłoba dorwali się urzędnicy z NFZ-tu, przed erą ich radosnej twórczości, nieskrępowanej niczym, a już najmniej zdrowym rozsądkiem. I teraz każdy lekarz ma własne recepty i - jakby tego jeszcze było mało - osobne dla każdego miejsca pracy! Może i one są z makulatury, ale i tak zamieszanie jest niewiarygodne! (Myślę sobie, że jak urzędnicy z Funduszu każą nam pukać przed wyjściem z własnego gabinetu, to my posłusznie będziemy pukać...) A teraz - z jakiegoś nieznanego powodu - nie da się pobrać z programu recept na moje nazwisko. Jakbym miał mało roboty, muszę jeszcze wrócić się na oddział i przynieść moje recepty szpitalne.
Przyjęcie tych dwudziestu pacjentów zajmuje mi czas do około 12:30. Jest dość spokojnie. Tylko jedna pacjentka awanturuje się, że miała być szósta w kolejce, a jest ósma. Tłumaczę jej, że to ja decyduję, kto będzie przyjęty pierwszy, a jak się jej nie podoba, to zawsze może zmienić poradnię na inną, ale niech się dobrze zastanowi, bo moim zdaniem to się jej nie opłaci. Nasza poradnia jako jedyna w mieście, nie ma zapisów i przyjmuje pacjentów na bieżąco. Mówię, że w porównaniu z terminem oczekiwania na przykład do endokrynologa  (około 6-9 miesięcy), czas oczekiwania tutaj ( czekała najwyżej około 45 min ), to  jeszcze nie jest tak źle. Nie jest przekonana i wychodzi z obrażoną miną. Ale poza tym wszyscy pacjenci są mili, na zakończenie wizyty życzymy sobie wzajemnie Szczęśliwego Nowego Roku.
Wracam na oddział i spotykam się w dyżurce z Aśką. Oprócz niepotrzebnie skierowanej staruszki zdążyła załatwić jeszcze kilka osób na izbie. Zeszyła też pierwsze rany, ale na razie wszyscy pacjenci byli trzeźwi... To się niedługo zmieni!
Zasadą na dyżurze chirurgicznym jest utrzymywanie ciągłej zdolności bojowej (CZB), co oznacza, że jak masz chwilę czasu, to musisz coś zjeść, następnie się wysikać, a następnie położyć i spróbować zdrzemnąć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja. Zgodnie z zasadą utrzymania CZB  robimy sobie coś w rodzaju drugiego śniadania, z produktów przyniesionych z domu. Potem idę do drugiej dyżurki i łapię trochę snu.
 
13:45.
Budzi mnie telefon. Pielęgniarka z oddziału dzwoni i prosi, żebym podszedł na salę chorych, bo jeden z pacjentów zagorączkował i żona jest zaniepokojona.  Idę. Sprawdzam zlecenia (antybiotyk ma od wczoraj), osłuchuję mu płuca (nie ma zmian), zlecam badanie moczu i lek przeciwgorączkowy. Staram się uspokoić żonę chorego, która twierdzi, że mąż dziś nie dostał antybiotyku. Ponownie sprawdzam zlecenia i pytam pielęgniarkę. Dostał. Jeszcze raz próbuję uspokoić żonę.
 
15:55.
Jemy obiad (CZB!). Odbieram telefon. Aśka chodziła na izbę, więc teraz moja kolej.  Bóle brzucha. Stan  po operacji z powodu rany szarpanej powłok brzucha, kilka tygodni temu. Zanim wyjdę, Aśka mówi, że to pewnie będzie ten sam pacjent, który zgłosił się na dyżur w Wigilię, czyli tydzień temu. Był pod wpływem alkoholu, brzuch miał deskowato napięty, ale nie zgodził się na przyjęcie do szpitala. Idę na Izbę Przyjęć. Mieści się ona w innym budynku. Z naszej dyżurki idzie się tam jakieś 2 minuty i 15 sekund ( około 250 kroków). W ciągu kilkunastu następnych godzin, oboje z Aśką przemierzymy tę odległość wielokrotnie. Po drodze zastanawiam się, co mnie czeka. Napięty deskowato brzuch oznacza rozlane zapalenie otrzewnej. Stan wymagający operacji. Jeżeli tydzień temu facet miał zapalenie otrzewnej...
No cóż, można by to nazwać: rozpoznaniem walką!
Wchodzę na izbę. Przeglądam papiery chorego, między innymi jest też karta informacyjna z 24-go grudnia, gdzie jak wół stoi napisane, że nie zgodził się na proponowane przyjęcie do szpitala. Wołam pacjenta. Wygląda, że jest trzeźwy. Dobre i to.
 - Tak mnie, panie doktorze, rzucają z jednego szpitala do drugiego... - zaczyna mężczyzna.
Pokazując mu notatkę w karcie informacyjnej, mówię, że obaj jesteśmy dorośli więc proponuję, żeby przestał się wygłupiać. Badam go. Brzuch jest ewidentnie bolesny, zwłaszcza nad wyrostkiem robaczkowym, ale na szczęście nie jest deskowaty. Robię mu jeszcze USG (bez zmian), zlecam badania krwi i moczu, rentgen brzucha i klatki piersiowej i kroplówkę z lekami przeciwbólowymi i rozkurczowymi. Najbardziej wygląda mi to na zapalenie wyrostka, ale zobaczy się jeszcze wyniki badań. Na razie mam około godziny czasu, więc wracam do dyżurki (2 minuty i 15 sekund, 250 kroków).
 
17:15.
Jeszcze nie ma  wyników, ale za to jest następny pacjent, tym razem z raną dłoni. Więc idę na izbę (2 minuty i 15 sekund, 250 kroków). W środku jest spory tłum chorych. Ponieważ izbę dzielimy z interną, kardiologią, urologią i neurologią, dokumenty poszczególnych pacjentów (skierowania, druki zleceń, wyniki badań, stare wypisy i karty informacyjne) są przypinane do tekturowych podkładek z metalowymi klipami, żeby się nie pomieszały. Nasze, chirurgiczne podkładki są niebieskie. Widzę, że na dużej ladzie leżą cztery niebieski teczki. Jedna jest mojego pacjenta z bólami brzucha, następna należy do tego z raną dłoni, ale te dwie kolejne? Okazuje się, że w międzyczasie Aśka przewinęła się przez izbę i obejrzała jeszcze dwóch pacjentów z bólami brzucha, którzy też czekają na wyniki badań. Pracowita dziewczyna! Dwudziestokilkuletni chłopak ma rany na trzecim i czwartym palcu prawej dłoni. Twierdzi, że się potknął i uderzył w szklaną szybę drzwi. Niewykluczone, że mówi prawdę, a w każdym razie jest trzeźwy, a to już jest coś! Gdy szyję rany przychodzi koleżanka z kardiologii i prosi bym rzucił okiem na rękę jej dorosłego syna, przytrzaśniętą przez drzwi samochodowe. Rzucam okiem i proszę ją, by mu zrobiła zdjęcie. Po wypisaniu koniecznej sterty dokumentów i przybiciu miliona pieczątek (jak kiedyś Fundusz Zdrowia każe nam przybijać pieczątki po wyjściu z toalety, to my je będziemy jak te barany przybijać...) wypuszczam do domu pacjenta z ranami dłoni. Życzymy sobie wzajemnie Szczęśliwego Nowego Roku. Czekam na zdjęcie stłuczonej ręki. Dla zabicia czasu gram w Tetrisa na komórce. Obok dwie sympatyczne internistki załatwiają swoich chorych. W pewnej chwili z przylegającej do głównego pomieszczenia łazienki wychodzi - ubrany jak kosmonauta - jeden z sanitariuszy. Okazuje się, że kąpie tam w specjalnej wannie, przysłanego na internę, nieprawdopodobnie brudnego i zaniedbanego pacjenta. W związku z tym ubrał się, oprócz rękawiczek, w ochronny fartuch, okulary zerówki i czapkę. Przydała by się jeszcze biedakowi klamerka do prania. Na nos...
 - Nie da się zacewnikować - mówi do internistek.
 - No, to trzeba będzie zawołać urologa - mówi jedna z nich - Chyba, że się chirurgowi chce spróbować - dodaje, patrząc  na mnie - i tak będziemy chciały waszej konsultacji, bo on ma jakieś zmiany na nogach. Może to jest odmrożenie.
 - A może on jest w ogóle chirurgiczny, a nie nasz - dodaje druga z filuternym uśmiechem.
Z wrażenia przegrywam z komórką w Tetrisa.
Idę więc do tej łazienki i udaje mi się założyć pacjentowi cewnik do pęcherza. Na szczęście dla mnie, facet nie ma odmrożeń. Wpisuję więc sympatycznym internistkom konsultację, oglądam RTG dłoni (bez zmian) i wracam do mojego pacjenta z bólami brzucha. Wyniki badań są zaskakująco dobre, właściwie bez zmian, ale bóle po kroplówkach ustąpiły tylko nieznacznie. Trzeba go przyjąć. Tym razem się zgadza.
 
20:45.
CZB. Jemy kolację, potem - korzystając z ciszy przed burzą, idziemy odpoczywać. Wiemy że to nie potrwa długo.
 
23:25.
Z półsnu, właściwie raczej nerwowej drzemki wyrywa mnie dzwonek telefonu. Mamy w naszych dyżurkach wspólny numer telefonu, więc gdy wciskam przycisk z zieloną słuchaweczką, słyszę, jak Aśka rozmawia z jedną z internistek, która prosi ją o następną konsultację pacjentki z bólami brzucha na Izbie Przyjęć.
 - O, i właśnie przyprowadzili jakąś ranę głowy... - mówi internistka.
Wobec tego wstaję i po chwili razem idziemy na izbę (2 minuty i 15 sekund, 250 kroków, Aśka trochę więcej).
Koleżanka zajmuje się konsultacją, ja badam chorego z raną głowy. Niski, szczupły mężczyzna, ogolony na zero (dobrze się składa, nie trzeba golić okolicy rany i jest jak przykleić plaster), ma ranę o długości około trzech centymetrów z tyłu głowy i mniejszą, około centymetrową z boku. Okazuje się, że oberwał butelką od dziewczyny, z którą się pokłócił. Jest nietrzeźwy, ale nie bardzo, a co ważniejsze, jest grzeczny, da się z nim spokojnie porozumieć. Pytam go, czy zawiadomiono policję? Nie wie. (Obowiązek zawiadomienia policji spoczywa na pierwszej instytucji, która miała z pacjentem do czynienia, więc w tym wypadku  jest to pogotowie). Czy chce zawiadomić policję? Nie chce. Teoretycznie powinienem zawiadomić policję, ale jak pacjent nie złoży zeznań to i tak nie ma znaczenia, a wiem, że dziś policja ma pełne ręce roboty... Szyję mu ranę w znieczuleniu miejscowym. W tym czasie za oknem słychać kanonadę wystrzałów.
Właśnie minęła północ.
Nowy Rok...
Myśli wędrują w stronę najbliższych: żony i dzieci...
I psa, który się okropnie boi wystrzałów...
RTG czaszki, sterta papierów, milion pieczątek i podpisów i - powstaje problem odwozu pacjenta do domu! Nie stać nas, na odwożenie ludzi karetkami. Prawo do transportu karetką mają osoby z upośledzeniem zdolności poruszania się, czyli niechodzący. Facet ma zdrowe nogi, jest przytomny, w dobrym kontakcie logicznym i mógłby sobie pójść, ale - jest kilka stopni mrozu, on jest dobrze nietrzeźwy! Możliwości są trzy: ktoś z rodziny lub znajomych go odbierze (dzisiaj? w noc sylwestrową? dziesięć minut po północy? odpada!), albo zamówi sobie taksówkę, albo my mu wezwiemy transport - patrol policji - i pojedzie na izbę wytrzeźwień. Ponieważ facet jest grzeczny, nie chcemy by trafił na izbę, udaje nam się namówić go na taksówkę.
 
00:15.
Wracamy na oddział i idziemy do naszych pielęgniarek, by złożyć im noworoczne życzenia.  Przychodzą też dziewczyny z bloku operacyjnego. Siedzimy chwilę w ciasnej dyżurce pielęgniarskiej i rozmawiamy. Co chwila czyjś telefon zgłasza przyjście kolejnego sms-a z życzeniami od rodziny i znajomych. Odpisujemy.
 
00:45.
Telefon z izby. Kolejny pacjent. Ustalamy z Aśką, że ona teraz pójdzie na izbę, a ja spróbuję się położyć. Pozostały czas do ósmej rano dzielimy na pół, czyli moja część zacznie się o czwartej trzydzieści. Jeszcze raz życzę paniom pielęgniarkom Szczęśliwego Nowego Roku. Na odchodnym mówię Aśce, że jakby nagle przyjechał autobus rannych, to ma mnie zbudzić. Ze względu na okoliczności, nie mogę tak od razu usnąć. Raz, że zdrzemnąłem się wieczorem, a dwa, że generalnie na dyżurze śpi się nerwowo, a jak się już uśnie, to jak zając pod miedzą…
 
03:35.
Zdaje mi się, że ledwo co zmrużyłem oczy, a tu dzwoni telefon.
 - Prosimy do nas - mówi jedna z dziewczyn z izby - mamy pełną izbę chorych chirurgicznych.
Ubierając się, spoglądam na zegarek. Jest trzecia trzydzieści pięć. A więc jeszcze nie moja zmiana! To znaczy, że nie jest lekko. Aśka nie budziłaby mnie z byle powodu.
Istotnie, gdy docieram na miejsce (2 minuty i 15 sekund, 250 kroków), izba pełna jest chorych: jest dwóch z bólami brzucha, w tym jeden mocno nietrzeźwy, następny ma naderwane ucho i kilka mniejszych drobnych ran na twarzy i dłoniach, podobno - tak twierdzi jego dziewczyna - efekt wybuchu petardy; gdy wchodzę, podnosi głowę i patrzy na mnie pijanym wzrokiem. Obok jedna z pielęgniarek próbuję zaprowadzić do rentgena kolejnego upojonego alkoholem pacjenta, z raną potylicy. Chłopak chwieje się niemożliwie, nogi uginają się pod nim w dziwny sposób ( stawy rzekome!), dziewczyna chce zawieźć go na wózku, ale on po chwili łapie równowagę i jakoś dają radę. Druga pielęgniarka, podchodzi do mnie i wciska mi do ręki sondę żołądkową i prosi, bym ją założył kolejnej pacjentce, podejrzanej o krwotok z przewodu pokarmowego (w wywiadzie wymioty, podbarwione krwią, wyników jeszcze nie ma, bo dopiero co ją pogotowie przywiozło). Gdy podchodzę do niej, patrzy na mnie przerażonym wzrokiem. Nie jest trzeźwa, ale kto dziś jest trzeźwy? Przerażenie się nasila, gdy wciskam jej sondę do żołądka, przez nos. Krztusi się i wymiotuje, ale po chwili sonda jest w żołądku. Krwi nie widać. Zwykła treść żołądkowa. Obiecuję biednej kobiecie, że jak tylko zobaczę, że w żołądku nie ma krwi, to zabiorę jej tę rurkę. Zlecam badania. W międzyczasie zabieram się za szycie potylicy pacjenta, który wrócił z rentgena. Aśka wypuściła do domu jednego z pacjentów z bólem brzucha, a teraz szyje to naderwane ucho. Jej pacjent się wierci, dyskutuje, wstaje... Ja mam więcej szczęścia, bo choć mój jest równie, a może jeszcze bardziej pijany, da się z nim dogadać. Pytam go, jak to się stało. Przewrócił się i walnął potylicą. Golę mu głowę w okolicy rany, znieczulam miejscowo skórę i zakładam trzy szwy. Wygląda na to, że nic poza raną mu się nie stało, ale wzywamy jeszcze neurologa. Mija kilka minut, zanim - zaspany, niektórzy to mają szczęście - wchodzi na izbę. Pokazuję mu zdjęcie, potem idzie zobaczyć pacjenta.
 - Jak ja mam cokolwiek zbadać - mówi po chwili - jak on jest całkiem wiotki?
 - Jak to całkiem wiotki? - dziwię się - jeszcze chwilę temu z nim gadałem.
Idę zobaczyć chorego. Wydaje się kompletnie nieprzytomny, ale - na szczęście - daje się go dobudzić, czyli to efekt upojenia alkoholem, a nie krwiaka w czaszce! Kolega neurolog wpisuje konsultację. Jego zdaniem, można człowieka bezpiecznie puścić do domu.
 - No to wzywam niebieskich - mówię. Wiem, bo wcześniej pytałem, że pacjent jest tu sam i nikt go nie odbierze.
Wybieram 997 i proszę dyżurnego o przysłanie chłopaków i zabranie pacjenta na Izbę Wytrzeźwień.
 - Izba jest pełna - słyszę w słuchawce.
 - To co robimy - pytam.
 - Trzeba będzie pojechać do domu...
To mi nawet pasuje, bo chłopak jest w sumie grzeczny, nic złego nikomu nie zrobił...
Sterta papierów, milion pieczątek...
Zastanawiamy się z Aśką, nad ostatnim pacjentem, z bólami brzucha. Po lekach mu nie przeszło. A na zdjęciu brzucha widać liczne rozdęte pętle jelitowe. Decydujemy, że przyjmiemy go na oddział, na obserwację. Zgadza się. Minęła piąta rano. Nowy Rok...
 
06:30.
Znów jestem na Izbie.
 - Co pani dolega - pytam.
 - Boli mnie brzuch.
 - Od kiedy?
 - Zaczęło się w sobotę...
W sobotę! Jest czwartek, godzina szósta trzydzieści. Pani ma bóle od soboty, ale uznała za słuszne poczekać do nowego roku, do szóstej trzydzieści!
Badam brzuch, robię USG. Liczne kamienie w pęcherzyku, różnej wielkości.
 - Wiedziała pani, że ma kamienie w pęcherzyku? - pytam.
 - Tak coś podejrzewałam...
Zlecam badania, kroplówkę przeciwbólową i wracam do dyżurki (2 minuty i 15 sekund, 250 kroków).
 
07:15.
Wstaję, myję zęby. Idę (2 minuty i 15 sekund, 250 kroków).  Badania w normie. Bóle ustąpiły. Kolka wątrobowa, bez cech zapalenia pęcherzyka. Plik papierów, milion pieczątek. Pani idzie do domu. Oglądam kolejnego, ostatniego już dzisiaj chorego. Leży na brzuchu i jęczy. Pytam, czy go brzuch boli. Mówi, że nie.
 - To czemu pan tak jęczy?
 - Bo mi niedobrze jest...
Badam mu brzuch. Istotnie, wdaje się niebolesny. Przykładam głowicę USG - nie ma zmian, wątroba, śledziona, nerki, pęcherzyk, trzustka, prawidłowe. Wolnego płynu w jamie brzusznej nie stwierdza się.
 - Dużo pan wypił?
 - Niespecjalnie...
 - A co to było?
 - Whisky.
Zlecam badania. Ich oglądaniem zajmie się już następny dyżurny.
 
09:00.
Msza. Na kazaniu prawie usypiam.
 
Jest 1-szy stycznia.
 
10:15.
Wchodzę do domu.
Wita mnie tylko pies.
Reszta rodziny jeszcze śpi.
Gdyby pies merdał ogonem odrobinę szybciej, to odleciałby jak helikopter.
Jem śniadanie.
Zdejmuję szkła kontaktowe.
Kąpię się.
Idę spać.
 
Wstaję po szesnastej. Właściwie, to dopiero teraz mogę powiedzieć, że jestem po dyżurze...

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika cichy

01-01-2015 [23:44] - cichy | Link:

Sz.P.Doktorze.
jeśli tak w przybliżeniu wygladaja codzienne dyżury..(a z pewnoscia wygladaja)..to noworocznie kłaniam się panu w pas zamiatając czapka snieg..jak Kiemlicz z synami przed Kmicicem..
wszystkiego najlepszego ! ;-)

Obrazek użytkownika gorylisko

02-01-2015 [00:00] - gorylisko | Link:

przyłaczam się do przedmówcy...
Do Siego Roku

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [07:36] - Losek | Link:

Dziękuję i wzajemnie życzę wszystkiego dobrego.
To wcale nie był taki najgorszy dyżur. Właściwie, jak na Sylwestra, to było spokojnie.

Obrazek użytkownika trawa

02-01-2015 [02:50] - trawa | Link:

Bardzo ciekawa relacja. Życzę samych spokojnych i trzeźwych pacjentów w Nowym Roku.
PS. Te drzemki - to w soczewkach kontaktowych? Aż mnie oczy pieką, gdy to czytam...

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [07:39] - Losek | Link:

Bardzo dziękuję i wzajemnie życzę szczęścia w nowym roku.
Szkła na noc normalnie zdejmuję, ale jak mam dyżur, to w nich chodzę ponad 24 h. Jakoś nie mam problemu.

Obrazek użytkownika angela

02-01-2015 [05:46] - angela | Link:

Wszystkiego dobrego/bez NFZ/ w nowym roku, i dziękujemy.

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [07:40] - Losek | Link:

Dziękuję bardzo. Pozdrawiam i oby następne lata były dla nas wszystkich coraz lepsze.

Obrazek użytkownika Mikołaj Kwibuzda

02-01-2015 [08:24] - Mikołaj Kwibuzda | Link:

Mój Boże, prawdziwy polski inteligent, co to mówią niewierni, że dawno wymarł.

Od dawna Pana Doktora tu czytam. Ma Pan bardzo dobre pióro i jeszcze parę innych zalet. Myślę, że może Pan tym zrobić sporo dobrego w wolnych chwilach.

W Nowym Roku życzę zmiany na lepsze. We wszystkim.

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [08:49] - Losek | Link:

Dziękuję. Aż mi "pióro" zadrżało ze wzruszenia i zawstydzenia tą ilością pochwał i nie wiem co napisać.... Wszelkiej pomyślności w Nowym Roku.

Obrazek użytkownika Teresa Bochwic

02-01-2015 [09:36] - Teresa Bochwic | Link:

Znakomity tekst. Swoją droga niech Pan napisze więcej i pośle do "Rzeczpospolitej", przydałby się tam teraz (gwarancji nie daję). Nic nie trzeba poprawiać ani zmieniać.
Pierwszy mój odruch - błagać, żeby Pan przeniósł się do Warszawy. No, ale po co niszczyć Pana życie i morale. Drugi odruch - przenieść się samej do Gliwic. Miałabym o wiele większe poczucie bezpieczeństwa. Pierwsza refleksja - ten cholerny NFZ dokłada i dokłada tych pieczątek. Druga refleksja - żyjemy w dwóch różnych krajach. Proszę sobie wyobrazić teraz ten mój SOR, BEZ chirurga ani ortopedy. U nas najwięcej upadków, złaman, bólów kręgosłupa po upadku itd. A dyżur ma tylko kardiolog, który wpada co półtorej godziny. Wyniki krwi, jak pisałam, po 4-6 godzinach, zreszta nie wiem, bo wyszlam po sześciu. Zrobiło mi się zdecydowanie lepiej, jak pomyślałam o siedzeniu do czwartej rano. Leczę się do dziś powoli w domku. W domu najlepiej.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

Obrazek użytkownika Kazimierz Koziorowski

02-01-2015 [13:20] - Kazimierz Kozio... | Link:

czy uwaza pani ze w w-wie nie ma juz lekarzy ktorym sie jeszcze chce?!

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [16:51] - Losek | Link:

Zapewne są, ale sądzę, że jest ich po prostu za mało... Za mało lekarzy w ogóle. Myślę, że procentowy rozkład dobrych i złych lekarzy, nie jest zasadniczo różny na Śląsku i W Wa-wie.

Obrazek użytkownika Teresa Bochwic

02-01-2015 [22:29] - Teresa Bochwic | Link:

Z pewnością są tacy. Ale coraz trudniej ich znaleźć, a jest rejonizacja szpitali. Zresztą co ma zrobic ortopeda, którego nie ma, i jeden kardiolog na kilkudziesieciu pacjentów i za 1/3 czy 2/3 zaplaty z NFZ?

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [13:54] - Losek | Link:

Bardzo, bardzo dziękuję za miłe słowa. 
Oczywiście, że żyjemy w różnych światach. Nie wiem jak w Warszawie, u nas jeszcze nie jest tak najgorzej z ilością lekarzy, więc i czeka się na SORze krócej. Ale oprócz nas, to znaczy oprócz Warszawy, GOPu i innych dużych miast, jest jeszcze ściana wschodnia, Polska B,C albo i D... Tam to dopiero jest dramat. Nie ma lekarzy, policjantów, poczty, przystanków komunikacji, szkół... Nie ma nic. Nie ma perspektyw. Państwo się stamtąd "zwinęło".

Życzę Pani przede wszystkim jak  najwięcej zdrowia. A z resztą jakoś to będzie. Do Warszawy raczej nie przyjadę, szczerze mówiąc, nie lubię tłoku :-), duże miasta mnie przytłaczają, poza tym ja jestem synek ze Śląska, urodzony w Zabrzu. :-)
Raczej do Rzeczpospolitej nie wyśle niczego, bo ostatnie teksty są częścią większej całości, która być może, jak się spodoba wydawcy, ukaże sie drukiem.
Pozdrawiam jeszcze raz.
 

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

02-01-2015 [10:54] - NASZ_HENRY | Link:

Pan to ma dobrze, seriali o lekarzach nie musi oglądać. Dużo zdrowia w Nowym Roku ;-)

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [17:34] - Losek | Link:

No i nie oglądam! :-)
Wszystkiego dobrego!

Obrazek użytkownika willys

02-01-2015 [11:24] - willys | Link:

I chociaz nie zgadzam sie z Panem w propozycji wielu rozwiazan politycznych to bardzo cenie sobie Pana jako Doktora i a ..pisarza:) Tekst ten przeczytalem od dechy do dechy w srodku nocy ok 2pm kiedy cala Rodzina spala a ja dyzurowalem na niezaleznych mediach III-ciej Rzeszy.Wszystkiego najlepszego dla Pana z Rodzina ,Aski i Zalogi Dzi!!!

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [17:38] - Losek | Link:

Dziękuję za życzenia, wzajemnie życzę pomyślności w Nowym Roku i zapraszam do dyskusji na tematy polityczne! :-)

Obrazek użytkownika Kazimierz Koziorowski

02-01-2015 [11:37] - Kazimierz Kozio... | Link:

Podziwiam ze sie znalazl pan jeszcze energie zeby to zapamietac czy zanotowac zeby nam opowiedziec. Ale tylko dzieki takiej relacji my potencjalni pacjenci mozemy sie cos prawdziwego o waszej sluzbie dowiedziec. I oczywiscie jest calkiem inaczej niz w telenowelach. Dziekuje ze sie panu chce. Nie dziwie sie niejeden polski lekarz z takich czy innych powodow wyjedzie leczyc tych ktorzy maja szczescie zyc na innym poziomie cywilizacyjnym.
Moc zyczen na rok 2015!

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [17:36] - Losek | Link:

W czasie bieżącym robiłem krótkie notatki. A następnego dnia dopisałem resztę. :-)
Na tym właśnie polega problem. Wielu lekarzy ma tego dość. Poza tym, brakuje młodych. Jest olbrzymie dziura pokoleniowa wśród różnych specjalistów. Będzie tylko gorzej.
Dlatego życzę dużo zdrowia.

Obrazek użytkownika Zofia

02-01-2015 [19:32] - Zofia | Link:

Panie doktorze życzę Do Siego Roku,bez awanturujących się pacjentów. Po przeczytaniu relacji z dyżuru,naszła mnie taka myśl - dlaczego dyżur lekarzy i pielęgniarek nie trwa 8 godzin? Wiem ,jak totalnie człowiek jest zmęczony po 12 godzinach pracy.Doświadczyłam tego, kiedy pracowałam po godzinach , aby dorobić do pensji.Dlaczego nikt nie chce rozwiązać tego problemu ? Przecież od paru lat szpitale są zakładami pracy,które muszą przynosić ZYSK.
Pozdrawiam Pana serdecznie.

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [20:39] - Losek | Link:

Pielęgniarki pracują najczęściej w systemie 12-to godzinnym, my w dni powszednie mamy dyżur najczęściej po normalnym dniu pracy - czyli ok.16,4 h, w święta - 24. Nie wiem czemu tak jest, ale nie to jest najgorsze. Nie wiem, czy Pani wie, ale w naszym wolnym kraju obowiązuje ustawa sejmowa, która daje pracodawcy prawo, do zmuszenia lekarza, do pełnienia dyżurów w szpitalu i to nawet do ośmiu dyżurów w miesiącu! Taki dyżur nie liczy się jako PRACA, bo gdyby się liczył, przekroczony by został wymiar czasu pracy. To, ni mniej ni więcej oznacza, że Sejm Rzeczypospolitej Polskiej dał dyrektorom  szpitali prawo do dysponowania czasem wolnym lekarzy w ilości ośmiu dni w miesiącu! Choć ten czas nie jest pracą, to pieniądze, które za to dostajemy (stawki są określone i są pochodną pensji zasadniczej), są za to ozusowane i opodatkowane! Choć te pieniądze, które dostajemy, są ozusowane, to ten czas pracy/niepracy, nie liczy się nam do emerytury.  Nowa forma niewolnictwa. Musisz iść do pracy, od której płacisz podatek i ZUS, ale nie liczy się to do emerytury!
Oczywiście, mnie i takich jak ja, nie da się zmusić do takiej pracy, bo się natychmiast zwolnię, ale młodzi lekarze są często szantażowani. Muszą pracować w szpitalu, by nabierać doświadczenia i robić specjalizację, w związku z tym można ich zmuszać do takiej pracy. 

Obrazek użytkownika Krzysztof Pasierbiewicz

02-01-2015 [21:40] - Krzysztof Pasie... | Link:

Myślę, że kierownictwo portalu Nasze Blogi powinno wysłać Pańską notkę straszącemu lekarzy Ministrowi Zdrowia.

Gratuluję znakomitego tekstu!

Wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku życzę i pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz

Obrazek użytkownika Losek

02-01-2015 [21:53] - Losek | Link:

Taa, on się na pewno strasznie przejmie...
Bardzo dziękuję za miłe słowa :-)
Wszystkiego dobrego!