Wpis Pana Romana Andrzeja Śniadego [C.G wyrzucił mnie! 18 VIII 2014. Nasze blogi. Pl], informujący, że został wyrzucony ze Znajomych przez red. Cezarego Gmyza za zadawanie niewygodnych pytań, porusza niezwykle istotne zjawisko. Nazwałbym je zjawiskiem upodabniania.
Jak wiadomo Zbigniew Brzeziński wystąpił niegdyś z tezą, mówiącą iż dwa antagonistyczne mocarstwa amerykańskie i radzieckie, zwarły się ze sobą w morderczym uścisku, jednocześnie się do siebie upodabniając (zjawisko konwergencji). Tę samą myśl, choć w innym, węższym, bo polskim kontekście, przedstawił Jerzy Andrzejewski, ostrzegając Krzysztofa Mętraka: „Ty jeszcze dożyjesz czasów, kiedy się okaże, że totalizm, który deprawuje wszystkich, najbardziej zdeprawował opozycję” . Uwagę tę zanotował Mętrak w swym Dzienniku z pawlacza pod rokiem 1970. Dwadzieścia lat później ten znany krytyk literacki i filmowy mógł się przekonać, ile warta była opinia Andrzejewskiego. A my razem z nim.
Każdy kto ze zgrozą obserwował jak Agora ciągała poetę po sądach za słowa, ten zaświadczy, iż w wypowiedzi pisarza tkwiło ziarno proroctwa.
Jak GW drwiła z dziennikarzy, którzy przebijając gardę monopolu na prawdę najbardziej tolerancyjnego w Polsce towarzystwa - bardziej tolerancyjne na ziemiach polskich było chyba tylko środowisko zakonu krzyżackiego - zaczęli docierać z inną ofertą do czytelników, łamiąc w ten sposób gazetowowyborczy monopol - wie każdy.
Podobnie jak o tym, że ludzi niezadowolonych z systemu, który zafundowano Polakom przy okrągłym stole, odsądzano, wzorem propagandystów i aktywistów partyjnych tzw. okresu minionego, od czci i wiary, nazywając frustratami, oszołomami, psychicznie niezrównoważonymi.
Również, kto odsyłał swych przeciwników politycznych do psychiatry - pamiętamy bardzo dobrze. W tym momencie nie sposób nie zauważyć, że ludzie, z których część to byli działacze opozycji przedsierpniowej, broniąc zdobytych dzięki współuczestniczeniu w postokrągłostołowej siuchcie pozycji w polityce, biznesie, kulturze, nauce i czym tam jeszcze, zapętlili się moralnie tak bardzo, że w poniżaniu, graniczącym wręcz z dehumanizacją, przeciwników idą nawet dalej niż robili to sowieciarze w epoce Gierka. Bowiem „siła antysocjalistyczna” brzmi jednak godniej niż „oszołom”, a „politykier” znacznie wznioślej niż „wariat”. Być zakutym w kajdany, jako radykał, a spowitym w kaftan bezpieczeństwa, jak niebezpieczny dla siebie i otoczenia pacjent, to przecież wielka różnica. Taka jak między nieliczącym się z rzeczywistością, cierpiącym za miliony romantykiem, a schizofrenikiem, który wszak też cierpi, a i realia ma za nic.
Powyższe to oczywiście tylko przykłady z górnej półki. Bo przecież na co dzień mieliśmy, i mamy, i mieć będziemy (o czym w gruncie rzeczy jest ten tekst) do czynienia z sytuacją, gdy byli opozycjoniści, apostołowie prawdy i cywilizowanych standardów zachowań wobec innych ludzi, obecnie poczynają sobie tak, że mimowolnie przychodzą na myśl słowa:
„Do pełnego koryta nie mogąc się przeprzeć/miotała świnia gromy na żarłoczne wieprze./ Lecz skoro po ich grzbietach do koryta wpadła/ innym świniom dostępu broniła do jadła./Bywa też, że i ludzi dziwnie zmienia życie./ Z apostołów idei, na świnie w korycie”.
Niestety coraz częściej fraszka Stefana Chmielnickiego, zakwestionowana przez cenzurę pod koniec dekady Gierka, odnosi się również do osób, które - mimo szykan jakie na nich spadają (choć w bardzo wielu wypadkach powinno się mówić nie tyle o szykanach co „szykanach”) za niemainstrimowe poglądy i działania niezgodne z oczekiwaniami współczesnych pań (i panów) Dulskich - wybiły się na niepodległość, tzn. stały się ważnymi graczami na tych fragmentach przestrzeni publicznej, które udało się im wyrwać reżimowi.
Ci którzy tak gardłowali na brak rzeczywistej różnorodności poglądów oraz sytuacji, w której głos krytyki będzie mógł się wydobywać nie tylko ze studni niszowych pism, ale też będzie się mógł roznosić z nomen omen agory, gdy już zdobyli przyczółki na politycznym forum zaczynają się dąsać na tych, którzy tak jak wcześniej oni uważają, że nic tak dobrze nie robi jak spór wokół istotnych zagadnień, zwłaszcza jeśli jest to spór w rodzinie. Wtedy, po pierwsze: nie sądzą aby krytyk w ogóle do rodziny należał tylko podejrzewają go o szpiegostwo: na obecnym etapie na rzecz Moskwy, a na kolejnych…., któż to wie? A po drugie: podobnie jak michnikowszczyzna a wcześniej gomułko- i gierkowszczyzna demaskują figuranta jako politycznego szkodnika, psuja, chcącego zaistnieć frustrata, miernotę, która na tzw. łamach chce wykrzyczeć swój ból. Albo, chcącego się odegrać nienawistnika. I tak go też traktują.
Że ich ocena jest najczęściej niezgodna z prawdą, a sama postawa obłudna i obrzydliwa, nie warto się nad tym zatrzymywać. A przykładów na takie zachowania tzw. naszych, jest dość. Przypadek Pana Śniadego jest jednym z bardzo wielu. I w dodatku dość łagodnym, choć bez wątpienia przykrym.
Jeszcze nie są pełna gębą decydentami, a już są… eh, szkoda słów!
Dlaczego tak jest, to temat osobny. W tym miejscu powiedzmy tylko tyle, że decydenci: obecni, przyszli, nienagi, nasi działają tak, bo nie mają innych wzorców, jak tylko te wyniesione z Peerelu. Niezależnie co jeden z drugim mówi i na jakie wartości się powołuje (Marksa, Locka czy Akwinatę), działa podobnie i myśli podobnie: tak jak w cytowanym wierszyku. Tylko że z takimi „ludźmi sumienia” to my IV RP nie zbudujemy. To znaczy zbudujemy ją, ale dla swoich: tak jak dla swoich skonstruowano Peerel oraz III RP.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5366
Tekst, który powstał został zainspirowany wypowiedzią Pana Śniadego, który wyraził swoje odczucia, w związku z takim, a nie innym potraktowaniem go przez red. Gmyza. Kto miał akurat rację w tym sporze, a kto jej nie miał, nie ma w tym momencie nic do rzeczy. Wierzę, iż Pan Śniady wie co pisze.
Ważne, przynajmniej dla mnie, jest to, iż tzw. nasi, często (niepokojąco często) nie są lepsi w swych reakcjach, w tym zwłaszcza na krytykę, niż michnikowszczyzna. Ta sama buta, pyszałkowatość, obłuda. Insynuowanie rzeczy brzydkich, które jakoby stoją za krytykującycm i nim powodują. Nie wiem czy właśnie tak było w sygnalizowanym przypadku, ale relacja Pana Śniadego zgadza się z mymi doświadczeniami, stąd mu wierzę. A zresztą dlaczego miałbym Panu Śniademu nie wierzyć?
Powtarzam, problem polega na tym, że "nasi" ludzie , jeszcze nie będąc decydentami już, w wielu wypadkach, zachowują się jak, decydenci III RP, a wcześniej Peerelu. A z takimi ludźmi niewiele da sie zrobić dobrego dla wspólnoty, dla Polski. Ot, co najwyżej zbudować RP trzy i pół.
Poza tym wielu z nich uwikłanych jest w układy (sitwy), które formalnie zwalcza. Dlatego obawiam się, że może nas czekać powtórka z rozrywki - po dojściu "naszych" do włądzy, znów doczekamy się "chrześcijańskiego wybaczenia", grubych kresek itp. I znów, jak te orwellowskie zwierzęta, nie będziemy wiedzieć kto świnia, kto człowiek. Dlatego trzeba nagłasniać takie zachowania i pilnować tych całych "naszych", żeby im się w głowach nie poprzewracało. I żeby nas nie wydudkali, tym razem nie na sposób liberalno-lewicowy tylko "po bożemu". Dla nich to może różnica, dla nas właściwie żadna.
Myślę że do tematu warto wrócić. Dziękuję Państwu, za to że chcecie te moje uwagi wzbogacić o własne spostrzeżenia.