Nie, to nie będzie w czasie przeszłym. To nie opowieść o II wojnie światowej, w czasie której wywożono z Polski do Rzeszy maluchy o blond włosach i niebieskich oczach. To dzieje się teraz i tu, a raczej tam – w Niemczech.
Jugendamt – jego zalążki powstały w 1922 roku, ale ideologia i zasady działania zostały określone przez NSDAP w roku 1936. W czasie II wojny światowej Jugendamt był aktywnym elementem niemieckiego aparatu przemocy. Zajmował się m.in. uprowadzaniem polskich dzieci i umieszczaniem ich w niemieckich rodzinach zastępczych. Z 200 tysięcy porwanych małych Polaków po wojnie odnaleziono zaledwie 10%. W 1952 roku Jugendamt zniszczył akta osobowe wywiezionych dzieci, co utrudniło ich odnalezienie (należały do nich m.in. tzw. „dzieci zamojszczyzny”).
Tu mogłoby się wydawać, że cała ta instytucja powinna zostać zdelegalizowana po wojnie. Otóż nie – Jugendamt działa nadal, ma się dobrze i robi mniej więcej to samo, tyle, że na mniejszą skalę. Chcąc utrzymać rzesze urzędników, zapewnić im pracę i dobre samopoczucie, czyhają na polskie (i nie tylko oczywiście) dzieci mieszkające w Niemczech, żeby pod byle pretekstem odebrać je rodzicom i rozpocząć planową germanizację.
Oto kilka takich historii:
Żona Polka, mąż Niemiec. Małżeństwo rozpada się z winy mężą i matka otrzymuje prawo do opieki nad dzieckiem. Po kilku latach postanawia wrócić z synkiem do Polski i tu wkroczył Jugendamt. Naciskał na sąd, który w końcu nakazał jej oddać dziecko ojcu. Kobieta rozpoczęła beznadziejną walkę z niemieckimi sądami i europejskimi trybunałami. Wywalczyła widzenia. W ciągu 10 miesięcy widziała się z synem zaledwie przez 27 godzin, a w czasie spotkań obowiązywał język niemiecki. „Od sierpnia 2006 r. już go nie widziałam. Jugendamt nie wyrażał zgody na spotkania i zachowywał się tak, jakby sprawował władzę nad sądem” – opowiada matka. Według niej urząd „działa jak jego ojciec chrzestny Adolf Hitler”. „ To, co się dzieje z dziećmi, nie tylko polskimi, to po prostu zbrodnia” – mówi.
To, że jest to sprzeczne z wszelkim prawem, potwierdził Parlament Europejski. W 2012 roku zdesperowana kobieta porwała chłopca i uciekła z nim do Francji. Jugendamty stają bowiem po stronie niemieckich rodziców niezależnie od tego kim jest ich były parter.
Wojciech Pomorski z Hamburga. Jego niemiecka żona pewnego dnia uciekła zabierając ze sobą dwie córki. Walczył o prawo do widzeń. Kiedy je wreszcie uzyskał, okazało się, że z dziećmi może rozmawiać tylko po niemiecku, chociaż wszyscy troje mają polskie obywatelstwo. „ Z pedagogiczno- fachowego punktu widzenia trzeba zaznaczyć, że nie jest w interesie dzieci, aby spotkania nadzorowane odbywały się w języku polskim.”- napisano w oficjalnym piśmie. Minęło kilka lat. Dzieci Pomorskiego powoli zapominają, jak się mówi po polsku, a jego walka o widzenia w języku ojczystym to walka z wiatrakami.
W 2007 roku Wojciech Pomorski został prezesem “Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech”
Anna F. – mieszkała z rodziną w zachodnich Niemczech. Donos sąsiadki ściągnął niezapowiedzianą kontrolę policji i Jugendamtu. Pracownica Jugendamtu stwierdziła, ze Anna F. jest zbyt szczupła i musi się leczyć, bo to szkodliwe dla dziecka. Na szczęście Anna F. zdążyła się spakować i dzięki „Polskiemu Stowarzyszeniu Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech” wyjechać do Polski, to jednak nie zakończyło sprawy. Jugendamt wystawił wniosek do niemieckiego sądu o odebranie jej praw rodzicielskich na terenie Niemiec. Wniosek został rozpatrzony pozytywnie i niemiecki aparat sprawiedliwości złożył w Polsce pismo o wydanie dziecka w trybie Konwencji Haskiej w celu przekazania go niemieckiej rodzinie zastępczej. Obecnie rodzice dziecka czekają w Polsce na proces z Jugendamtem, który konsekwentnie dąży do swojego celu.
Joanna T. z Berlina ma trójkę dzieci. Podobna kontrola jak u Anny F. wykazała, że jest pod wpływem alkoholu. Stwierdzono to bez wykonania jakichkolwiek testów, jedynie na podstawie rozmowy. Mimo wieczornej pory jej dzieci zabrano do domu dziecka, nakazując jej leczenie się z choroby alkoholowej. Przerażona matka nawiązała kontakt ze wspomnianym już Stowarzyszeniem prosząc o ratunek. Stowarzyszenie zleciło kosztowne badania mające na celu ustalenie ile alkoholu pani Joanna wypiła w ciągu ostatniego roku. Okazało się, że jest abstynentką, co dla wszystkich było szokiem. Mimo to dzieci pozostają w domu dziecka, a sprawę pani Joanny prowadzi zaprzyjaźniony ze Stowarzyszeniem adwokat wierząc, że zakończy się sukcesem. Okazało się, że choć Jugendamt odebrał dzieci bezpodstawnie, zamierzał je oddać niemieckiej rodzinie zastępczej.
Szczęśliwie, choć nie na długo zakończyła się sprawa pana Jacka K. i jego rodziny. Badania mające wykluczyć u niego alkoholizm wyszły pomyślnie, więc decyzją sądu odebrane wcześniej dziecko odesłano do domu. Życie wróciło do normy, ale Jugendamt wkroczył znowu z tymi samymi zarzutami. Obecnie pan Jacek czeka na rozprawę, a koszty z całą sprawą związane doprowadziły już rodzinę na skraj bankructwa.
Monika Nowosad z trójką dzieci – córką i synem z poprzedniego małżeństwa z Polakiem i córeczką z konkubentem – Niemcem mieszkała w zachodnich Niemczech. Wychowywała dzieci sama. Pewnego popołudnia, jak zwykle czekała na powrót starszych dzieci ze szkoły. W domu była tylko z najmłodszą, Leną. Zadzwonił dzwonek. W drzwiach stało dwóch policjantów i dwie urzędniczki Jugendamt. Zarzucili pani Monice zażywanie narkotyków i zabrali Lenę. Jednocześnie poinformowali, że dwójka starszych dzieci została bezpośrednio ze szkoły zabrana do domu dziecka. Następnego dnia pani Monice wykonano test na obecność narkotyków. Wynik był negatywny. Poszła do Jugendamtu dowiedzieć się, co z dziećmi. Dostała do podpisania dokumenty oznaczające zgodę na współpracę z urzędem. Bez ich podpisania nie miała prawa do informacji, gdzie są jej dzieci ani na jakiej podstawie je odebrano. Podpisała, bo obiecali, że zobaczy dzieci. Na początek pozwolili tylko napisać listy. Po niemiecku. Po paru dniach łaskawie zgodzili się na listy po polsku. Kiedy wreszcie mogła zobaczyć córki i syna, pracownica Jugendamtu pouczała o czym może z nimi rozmawiać i że wolno jej mówić tylko po niemiecku. Nie dowiedziała się dlaczego, skoro podejrzenia, na podstawie których odebrano jej dzieci się nie potwierdziły, nie może córek i syna zabrać do domu. „Wszystko sprawdzamy i jeżeli zaistnieją takie przesłanki, wówczas dzieci powrócą do rodziny. Musimy być jednak pewni, że tak będzie lepiej dla dzieci” – mówi kierownik Jugendamtu. Dodaje też, że Monika Nowosad może wystąpić na drogę sądową. Na razie dowiedziała się, że dzieci mają być przeniesione do oddalonego od ich miasteczka o jakieś 80 km Bonn.
To tylko przykładowe historie. Gdzie w tym wszystkim jest państwo polskie, w którym mniejszość niemiecka nie tylko ma swoje prawa, ale i reprezentację w parlamencie? Polski konsul dyplomatycznie lawiruje w odpowiedziach na pytania dziennikarzy dotyczące jego pomocy Monice Nowosad. Bredzi coś o języku niemieckim, jako obowiązującym w Niemczech, o swoich ograniczonych możliwościach.
O co właściwie chodzi? Jak zwykle – kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o...tak, tak, właśnie o to. Jugendamt dostaje spore pieniądze z budżetu państwa. Pieniądze idą na placówkę, do której trafia dziecko. Dostają je wszyscy zajmujący się nim pracownicy i w niczyim interesie nie leży, żeby dziecko wróciło do rodziców, no oczywiście poza interesem samego dziecka, jego matki i ojca. Sędzia orzeka jednoosobowo za zamkniętymi drzwiami.
Co ciekawe, praktycznie nie zdarza się odbieranie dzieci rodzinom muzułmańskim, a przecież w nich patologie często występują. Takie dzieci są dla Niemców obce kulturowo, trudno je zgermanizować. Poza tym najliczniej reprezentowani muzułmanie - Turcy mają swoich przedstawicieli w Bundestagu i są grupą etniczną umiejącą dbać o własne interesy. Może więc chodzi również o to, żeby Niemcy nie zalała całkowicie fala kobiet w burkach, ich egzotycznych mężów i rzesz czarnookich pociech. Nie wiem, jak tam z przyrostem naturalnym u Niemców, ale może znowu przydadzą się polskie dzieci o blond włosach i niebieskich oczach?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 21743
dba sie o swoj interes a nie o interes dzieci...bo kazde dziecko to gotowy pieniadz...
prosze przeczytac tekst ze zrozumieniem...
rownie dobrze lis dba o gaski czy kurczaczki... gdby kto pytal chodzi o lisa jako takiego
a nie osszusta dziennikarskiego
Jeśli była kiedyś na to szansa, to przed zjednoczeniem Niemiec. Teraz już z nikim nie potrzebują się liczyć. Niemieckie urzędy działają dla dobra NIEMIECKIEGO państwa, a pomysł, że powinny działać na rzecz jakiejś tam wyimaginowanej sprawiedliwości w postaci czystej i bezstronnej, to są mrzonki. Takie rzeczy tylko w Polsce.
Jest tylko jedna, jedyna rada dla tych, którzy chcieliby nie musieć się obawiać, że Rzesza odbierze im dzieci i odda niemieckiej rodzinie do germanizacji: trzymać się od Rzeszy z dala. Bo - jak się okazuje - potrafią dobrać się nawet do cudzoziemców przejeżdżających przez terytorium Rzeszy.
Gdyby chodziło o jakiś faktycznie istniejący kraj, a nie fasadowe kondominium, dajmy na to - o Rosję, to po pierwszym krzyknięciu przycupnęli by w przysiadzie i nie spróbowali drugi raz. Co ja mówię: nie spróbowaliby pierwszy raz.
Inaczej jest z państwem podbitym, którego gubernatorów mianuje się w Berlinie i Moskwie.
Radsik sam z siebie kuli się za futryną wychodka, kiedy sytuacja poniekąd zmusza go jakiejś reakcji w stosunku do Berlina czy Moskwy. Odczekuje w kucki i wyłazi tylko po to, by kolejny raz powysławiać miłosierną kanclerz i łaskawego cara. DNO!
To jest najczęściej po prostu Kafka.
Praworządność to może być na przykład konsekwentne stosowanie prawa III. Rzeszy. Warto się zastanawiać, co się pisze. Ale najważniejsze są fakty.
Jak się nie wie nic na temat, najlepiej go zgłębić, zanim się coś powie czy napisze.
oczywiscie, ze jugendmaty nie dzialaja bez powodu...znajdzcie mi czlowieka a paragraf sie znajdzie, zdaje sie, ze
ze pan panie adolf nie czytal tekstu powyzej ze zrozumieniem... zreszta i w Polsce urzedasy od opieki nad dziecmi biora
przyklad... ostatnio o probie odebrania dziecka bo jest za grube... czy szanowny szkopek przeczytal ze zrozuminiem
o powodzie do odebrania dziecka ?
no mozna by powiedziedziec, ze jugendmaty uratowaly zycie tysiacom dzieci, warto by przypomniec ich dzialalnosc
na zamojszczyznie... uratowano mnostwo dzieci przed glodem w Polsce no i przed polskoscia...
potem nie widziec czemu po wojnie spalono akta tych spraw... a pan to panie adolf pipsztolisz, ze nie kierowali sie
nsdap... no tak... pewnikiem wszystkich nazistow zjedzono ;-) wsadz pan sobie ten ratunek gdzies... najlepiej
pod czapke ssmanska
jaaaasneee sady niemieckie sa ostoja sprawiedliwosci jak cholera...zas obowiazek rozmawiania po niemiecku
to obowiazek jak cholera... ciekawe, ze w takim UK zazwyczaj znajduje sie czlowieka ktory operuje jezykiem ojczystym
stron... poza tym, sad jak orzeka widzenie to tylko w obecnosci urzedasa tej hitlerowskiej instytucji...
czego sie boi ?
co do obowiazywania prawa hitlerlandzie...kiedys obowiazawylo prawo, ze Zyd to byc mnostwo bardze zle...
czy to bylo dobra ? prawo to prawo... zgodnie z prawem niemieckim uchwalono ustawy norymberskie
malo tego, hitler osiagnal cel w demokratycznych wyborach...demokracja niemiecka jak cholera
tak ogolnie adolfiku z niemiec... czemu tak wrzeszczysz, ze w niemczech obowiazuje inna ideologia...
moze tak, moze nie...
ale moim zdaniem ubraliscie drang nach osten w mundurek pedala i udajecie, ze nie macie ciagot
typu deutchland, deutchland uber alles...
ja sie na tecieple lepkie slowka nie daje nabierac... jestescie dalej banda nazistow tylko lepiej sie maskujecie...
i jeszcze jedno, mam to gdzies co mnie myslisz... gdybys adolfiku nie wiedzial to jest to miejsce gdzie kazdemu niemcowi nalezy solidny kop
za ssmanskie ciagoty...
co do tlumaczenia...to kiedys politruk tez mi wmawial, ze to przez takich jak ja prl ma problemy i nie moze rozwinac skrzydel aby prl rosla w sile
a ludziom sie zylo dostatnio... oczwiscie, pewnikiem przez takich jak ja mamy gradobicie, trzesienia ziemi i koklusz...do tego dodajmy spadek
ilosci cukru w cukrze wzrost znaczenia gospodarczego burdeli w republice federalnej niemiec...
2) może tysiącom uratowały, ale wielu zmarnowały. Dzieci po takiej traumie jaką jest zabranie nagle, bez zapowiedzi z domu rodzinnego długo albo i nigdy nie wracają do równowagi psychicznej
3) dla mnie to nie jest naturalne, że rodzic przed wydaniem jakiegokolwiek wyroku nie ma prawa rozmawiać z własnym dzieckiem w ojczystym języku. A jakby niemieckiego nie znał? Niech sobie Jugendamt zatrudni polskojęzycznych pracowników albo tłumaczy.
4) To proszę to samo powiedzieć muzułmanom - "w Niemczech są określone przepisy, które MUSZĄ akceptować i przestrzegać. Nikt ich tam siłą nie ściągał". A, przepraszam, jakich przepisów nie przestrzegała matka, która 'była za szczupła" albo ta oskarżona o alkoholizm, choć badania wykazały, że jest abstynentką?
5) to może trzeba było zmienić nazwę, bo źle się kojarzy. Hitlerjugend też można było zostawić i powiedzieć, że teraz to jest harcerstwo.