Wczoraj, w dniu Narodowego Święta Niepodległości czciłem ten ważny dla Polaków dzień razem z moim Przyjacielem ze Śląska, którego miałem z tej okazji zaszczyt gościć w Krakowie.
Rano poszliśmy na Wawel. Katedra Królewska była wypełniona po brzegi, więc przystanęliśmy naprzeciwko wyjścia. Opodal stała kilkuset osobowa grupa Węgrów z narodowymi flagami i ogromnym transparentem, na którym widniały dwie splecione dłonie: jedna stylizowana w polskich barwach narodowych, a druga madziarskich.
W czasie mszy, gdy obserwowałem zebranych przed Katedrą ludzi rzuciło mi się w oczy, że Polacy stali zamyśleni i smutni, zaś Węgrzy byli rozpromienieni i radośni.
Po mszy, kiedy zaczął formować się pochód morze flag polskich zlało się ze sztandarami węgierskimi i już wiem, że ten marsz zapamiętam na zawsze jako rzekę ludzi w kolorze biało – czerwono – zielonym.
W pewnym momencie zoczyła mnie znajoma i poprosiła bym zapytał Węgrów po angielsku jak się wymawia to, co miała zapisane w ich języku na wymiętej kartce. Gdy zagadnąłem stojących opodal bratanków, ci po przeczytaniu, co tam było napisane najpierw nas serdecznie wyściskali, a dopiero potem nauczyli, jak się wymawia w ich karkołomnym języku frazę: „dziękujemy wam bracia węgierscy”.
I wtedy stało się coś niezwykłego.
Bowiem choć jedni mówili po węgiersku, a drudzy po polsku wszyscy się znakomicie rozumieli. A rozumieli się dlatego, iż jedni i drudzy w głębi duszy czuli, że myślą i mówią dokładnie to samo. Od niepamiętnych czasów nie widziałem tak szczerze spontanicznej międzyludzkiej życzliwości.
A kiedy Węgrzy obdarowali moją znajomą wisiorkiem z ich flagą narodową, a mnie porcelanową miniaturką Herbu Węgier, wzruszona Polka zaczęła nerwowo grzebać w kieszeniach płaszcza chcąc się czymś koniecznie Węgrom zrewanżować.
A kiedy znalazła mocno sfatygowany długopis z napisem „Solidarność” i wyraźnie zawstydzona tłumaczyła się po polsku, że nic lepszego nie ma, bracia węgierscy dosłownie wyrwali jej ten pisak z rąk jak drogocenną pamiątkę.
Wieczorem, byliśmy z Przyjacielem pod Krzyżem Katyńskim przycupniętym u stóp Wawelskiego Wzgórza, gdzie Jarosław Kaczyński składał kwiaty i przemawiał do kilku tysięcy zebranych.
Również tam, w morzu flag polskich widać było setki węgierskich sztandarów.
I znowu wydarzyło się coś szczególnego.
Bowiem po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego spontaniczne skandowanie tłumu: Jarosław! Jarosław! Jarosław!... przeszło w równie głośne zawołanie: Viktor Orban! Viktor Orban! Wiktor Orban!...
Ki diabeł! – pomyślałem w pierwszej chwili, aż mnie raptem olśniło, że to przecież zazdrosne wołanie Polaków do Boga, by nam dał wreszcie takiego premiera jak naszym Bratankom znad Dunaju.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Patrz również:
http://salonowcy.salon24…
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4639
Polecam Panu lekturę komentarzy do mojej przedwczorajszej notki pt. "Znak czasu i trudne wybory", bowiem rzeczony osobnik znowu zaczął trollować na moim blogu na Salonie24 - patrz:
http://salonowcy.salon24…
Warto się przekonać na jakim poziomie są komentarze naszego naukowego "noblisty", który ukrywa się za nickiem HERTR-WOL nie mając odwagi się przedstawić imieniem i nazwiskiem. Warto też się poczytać jak go ośmieszyli i jaką marmoladę zrobili z rzeczonego Internauci. Lecz cóż, sam się na mój blog napatoczył i dostał od moich komentatorów bolesną nauczkę.
A swoją drogą musi Pan przyznać, że do "noblistów" to my raczej szczęścia nie mamy!
Pozdrawiam,
kp