Spotkałem nawet miłych Niemców i Rosjan
Kilka dni temu pozwoliłam sobie umieścić tutaj fragment wspomnień mojego kolegi Marka, żeglarza doskonałego, nawet w stanie wskazującym. Marek był jednym z założycieli i filarów „Świetlika”. Gdy chłopcy zaczęli odcinać kupony od swego wkładu w walkę z komuną nie było go już w kraju. Nie mam prawa mówić w jego imieniu, ale sądzę, że z kraju wygnała go specyficzna duchota, którą dotkliwie odczuwał. Nawet ostatni list ( kilka tygodni temu) do mnie zatytułował. „Otworzyć okna, wietrzyć”.
Tekst Marka to wspomnienia z rejsu sprzed wielu lat. W skrócie – polski statek odmówił chłopakom pomocy, natomiast Niemcy i Rosjanie okazali się szczodrzy życzliwi i sympatyczni. Proszę zwrócić uwagę na datę rejsu – październik 1980 roku. W kraju brakowało benzyny i paliwa do samochodów i maszyn rolniczych. Nikt nie rozczulał się nad żeglarzami. O ile pamiętam chłopcy wpisywali jakiś fikcyjny kurs, żeby tylko wyjść w morze, a potem pływali gdzie się dało wyłudzając paliwo od obcych bander.
Najprościej powielać negatywne stereotypy. Niemcy dali paliwo, bo bogaci, Rosjanie za flaszkę wódki sprzedaliby rodzoną matkę, natomiast Polak Polakowi zawsze wilkiem jest. Markowi na pewno nie o to chodziło.
Wiele lat temu w trakcie wycieczki w rejon Berchtesgadner w Niemczech próbowaliśmy z Markiem obejść piękne jezioro Konigssee położone u stóp góry Watzmann. Tablice umieszczone przy wejściu na górską ścieżkę ostrzegały: „Droga bardzo niebezpieczna, wchodzisz na własną odpowiedzialność”. Oczywiście nie było cienia niebezpieczeństwa, ścieżką można by było przepędzić krowę, choć miejscami jest dość eksponowana i prowadzi przeszło 100 m nad powierzchnią jeziora.. Stopień trudności - okrągłe zero ( Orla Perć w Tatrach to zero z plusem). Kiedy po dłuższym marszu dotarliśmy do niewielkiej, wykutej w skale przystani i próbowaliśmy ugotować sobie kawę na butanowej kuchence, podpłynął do nas stateczek. Nie wierzyłam własnym uszom- dobroduszni Niemcy postanowili nas uratować. Nie pomogły dłuższe pertraktacje. Wielokrotnie zapewniwszy nas, że za akcję ratunkową nie będziemy nic płacić, pobrali nas prawie siłą (z gotującą się kawą) na pokład i odwieźli do najbliższego miasteczka. Usiłowali nas również nakarmić, ale uciekliśmy.
Jak pamiętam Marek odbierał pozytywnie tę przesadną i wręcz humorystyczną życzliwość, natomiast ja byłam wściekła, że przerwano nam wycieczkę.
Co z tego wszystkiego wynika?
Jak napisał ironicznie jeden z komentatorów tekstu Marka (Leszek ) tylko tyle, że Niemcy i Rosjanie to fajne chłopy są.
. Prawie każdy z nas ma podobne doświadczenia. Ja dostrzegam w nich jednak specyficzną prawidłowość.
Wiele lat temu mieszkali u mnie alpiniści z Nowosybirska z klubu Vertical. Przywieźli wspaniałą litworówkę i indeksy dokumentujące ich niemałe osiągnięcia w Kaukazie. Nasze „hakówy”- wariant R i Kazalnicę oblecieli w dwa dni i znudzeni pojechali zwiedzać Gdańsk. Byli fizykami, matematykami lub inżynierami, wydawało się, że myślą logicznie. A jednak podczas długich nocnych rozmów ujawniły się pewne sporne, nieprzekraczalne punkty. Wbrew oczywistości upierali się na przykład, że za ludobójstwo w Katyniu odpowiadają Niemcy. Byli również święcie przekonani, że Rosjanie są najlepszymi sportowcami, naukowcami, szachistami i autorami wszelkich najistotniejszych w dziejach ludzkości wynalazków. Gdy dowcipkowaliśmy, że opornik jak wiadomo wynalazł Opornikow, uśmiechali się z przymusem. Nie rezygnowali z mocarstwowej wizji swojego kraju i ze swojej pamięci zbiorowej.
Inne doświadczenie tego samego typu. Podczas podróży na Białoruś 15 lat temu poznałam oficera floty czarnomorskiej. Był antyreżimowy i propolski. Zgadzaliśmy się prawie we wszystkim do chwili, gdy powiedziałam, ze mieszkańcy Pińska powinni pozbyć się słynnego pomnika Lenina w marszu, tak jak my pozbyliśmy się Dzierżyńskiego. Zaczął krzyczeć: „nielzia, nielzia, nie wolno burzyć pomników, to drogowskazy naszej pamięci”.
Kiedy indziej poznaliśmy z mężem w górach sympatycznego Ukraińca. Świetnie nam się rozmawiało do chwili, gdy oświadczył, że Bandera to narodowy bohater Ukrainy. Mąż powiedział, że dla Polaków to morderca i rozmowa urwała się.
Opcja zero, której zwolennikiem jest Marek zakłada amnezję zbiorową. Amnezję Polaków. Inne nacje nie mają zamiaru zrezygnować z pamięci historycznej i ze swojej wersji wydarzeń. Nasze doświadczenia zbiorowe były najczęściej tragiczne. Stąd korowód męczenników w literaturze, to „obwijanie się flakami bohaterów”, jak zauważył Zdzichu, ta duszna atmosfera, od której uciekał Marek.
Czy dla dobrych stosunków z sąsiadami mamy o wszystkim zapomnieć?
Podobno, jeżeli ktoś źle odrobił historyczną lekcję grozi mu z niej powtórka.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3238