Jednodniowy post Zbyszka wg Dąbrowskiej 2024 #20 – Wołowina

Wchodzę do restauracji. Mam marynarkę, białą koszulę, ale rozpięta pod szyją. – Proszę – przepuszczam ją przodem. Wokół okrągłe stoliki, żółte przyciemnione światło z góry, ruch, rozmowy, poruszający się kelnerzy.

– I…? – mówi ona wysuwając rękę w moim kierunku.

Oczy ma lśniące, może od tych świateł, usta też. Uśmiecham się lekko.

– Wreszcie coś dla nas – odpowiadam.

Z boku, z prawej strony zaczyna grać jakaś mała orkiestra, jazz sączy się w przestrzeń, podchodzi do nas kelner. Na półmisku coś niesie. Przede mną ląduje talerz, na nim… kawałek, czy to się nazywa kawałek?, może to się nazywa sznycel, nie ważne, płat wołowiny. Obok, maleńkie różnobarwne papryczki, odrobina jakiegoś warzywa, szparagi. Czuję w dłoni chłód metalowego noża. Widelec zanurza się w mięsie, nóż odcina fragment, on – unosi się w kierunku moich ust i…

Tego się nie da opisać. Tego co wypływa z tego mięsa w moich ustach. Sytość, pełność, smak, matko jaki to smak! To wszystko wydobywa się i przenika, przez moje tkanki, kości, dociera do mózgu, anihiluje poczucie zewnętrznej rzeczywistości, poczucie nawet ja. Wszystko znika, ta restauracja, ta kobieta, jestem, jestem… po prostu jestem. Pełny, spełniony i wiem, że chcę więcej!

Wraz z przełknięciem pierwszego kęsa wracam świadomością do stolika. Ona patrzy się uważnie:

– Coś się stało? – pyta z troską.
– Nic, nic – odpowiadam pośpiesznie i kroję następny kawałek.

***

No a potem się zbudziłem. Takie to sny nawiedzają człowieka na poście warzywnym wg Dąbrowskiej. Czy są złe? Na pewno. Na pewno wszystko jest złe. I dobre może też, bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Więc jak się trochę utyje, to potem dobro w postaci postu. U mnie dzisiaj 20 kolejny jedno-dniowy post. Czy ja się wygłupiam z tym jedno-dniowym postem? Wcale nie. To ważne. To podstawowe. To wolność i zadowolenie, i elastyczność, i życie, bo w życiu nie ma nic zawekslowanego, choć są rzeczy, które mogą człowieka zabić, zwłaszcza w nadmiarze, zwłaszcza bez rozumu.

Ja do postu podchodzę rozumowo. Po pierwsze zwracaj uwagę na swoje reakcje i wybieraj odpowiednie postępowanie. Po drugie sprawdzaj, ale ostrożnie i powoli. Ostatnio miałem sporą “zwiechę” w tym poście. Trwała gdzieś z 5 dni. Czułem się… no powiedzmy “do tyłu”. Powiedziałem sobie, że jeszcze trochę i się żegnamy, zwłaszcza, że cel postu, to znaczy waga jaką chciałem osiągnąć jest już blisko. Ludzie poszczą w celach zdrowotnych, ja robię to w celach regulacji wagi, ale myślę, że jakieś zdrowotne skutki też to musi mieć, więc zachęta jest dodatkowa.

Po wspomnianym gorszym okresie próbowałem analizować, co mogło być przyczyną, tak żeby na przyszłość, wiecie, rozumiecie, Polak był mądry, po tej szkodzie. Ustaliłem możliwe przyczyny gorszego samopoczucia:

    niewielkie ilości winogron
    ćwiartka grapefruita dziennie
    duże ilości soli (soliłem ile wlezie)
    nadmierny wysiłek (4-godzinne wycieczki rowerowe)
    zielona herbata (pozwalałem sobie)

Więcej grzechów nie pamiętam i tak dalej. Z tym grapefruitem, to przesadziłem chyba, bo to akurat jest – tak mi się wydaje – w menu na “poście Dąbrowskiej”. Ale spanikowany reakcjami organizmu uciąłem wszystko, zero owoców, zero herbaty, prawie zero soli, wycieczki skróciłem, żeby zobaczyć, czy samopoczucie wróci do normy. I… Wróciło. Może nie na 100% ale na 90 i wydaje się poprawiać. Jest dużo lepiej, więc dzisiaj pociągnę aż do wieczora, aż do nocy, kiedy będzie już ciemno. Może przed snem wyjdę i sprawdzę czy gwiazdy są na niebie. Może one na mnie popatrzą? Podobno światło nie zna pojęcia czasu, tylko my je znamy. Więc w tym czasie właśnie, pojawiają się takie rytmy. Jest czas rodzenia i umierania. Szczęścia i smutku. Jest czas obfitowania i postu. Pełni i niedostatku. I może na tym polega uroda życia, na tej zmienności, na tym falowaniu, z którym mam do czynienia prowadząc ten śmieszny, niełatwy, sympatyczny post. Głowy w górę!
----------------------------
Notki z postu na Blogu {TUTAJ}

----------------------------