„Złoty Mauritius”

Pamiętacie dzielnego kapitana Żbika? No, starszaki pewnie pamiętają. Pamiętam, w czasach podstawówki zaczytywaliśmy się w tych komiksach, w których dzielny milicjant zmagał się bohatersko z imperializmem i reakcją w postaci przemytników, złodziei, gitowców, handlarzy walutą, sporo tych komiksów wykorzystano potem w „007 zgłoś się” z nieśmiertelną kreacją por, Borewicza. Nawiasem mówiąc, w realnym życiu, to kapitan Żbik miałby z tych cinkciarzy i przemytników sieć informatorów, a po 89 założyłby z nimi spółkę handlową, albo z jednym z nich, jako słupem założył telewizje prywatną „ Cała prawda, całą dobę”, albo jakoś tak.

No, ale ja nie o tym. Jeden z tych kultowych już dziś komiksów nosił tytuł „Złoty Mauritius”. Nic wspólnego z samym Mauritiusem tam nie było, chodziło o drogocenny znaczek nikczemnie ukradziony przez kapitalistów. Wyobraźcie sobie, jak się czułem, gdy zobaczyłem na rozkładzie jazdy naszego „Silver Wind” wyspę Mauritius! Pamiętacie, jakie to uczucie, jak wygrzebiecie z szuflady starą zabawkę z dzieciństwa, albo zdjęcie, albo pocztówkę z naderwanym rożkiem, albo muszlę, albo złamany scyzoryk i wszystko wam staje przed oczyma i budzi się znowu w was tamten mały chłopiec?

No, zresztą może tylko ze mną tak się dzieje, w każdym razie w taki, czy inny sposób ten Mauritius siedział we mnie, jako jedno z rzeczy do zaliczenia w życiu. I rzecz zdumiewająca, tyle lat pływam, mapka na Facebooku zapełniona tak, że właściwie tej mapki nie widać spoza znaczków oznaczających wizytę, a ten rejon zupełnie dziewiczy. Nigdy mnie tu wiatr nie przywiódł. Jeszcze chyba tylko Nowa Zelandia mi została, poza tym wszystko zaliczone. No i bieguny, no tak, racja.

No i trzeba trafu, że napisałem w felietonie z Madagaskaru, że jeszcze tylko Mombasa, Reunion i Mauritius i opuszczamy strefę piratów. Sprawdzam sobie komentarze, a tu „blink”, prywatna wiadomość. Zaglądam, a tu kolega bloger (słodka tajemnica , który, ustaliliśmy, że tak będzie ciekawiej) pisze, że jak już przypłynę na ten Mauritius, to żebym zadzwonił, bo on tam właśnie mieszka. Łomatko, gdzie Cię zaniosło! Czasu za dużo nie ma, bo stoimy tylko kilka godzin, od 6 do 18, ale, wpadnij koniecznie na statek, odpisuję, podaj dane z paszportu, żebym załatwił przepustkę! Po September 11 nikt nie wejdzie do portu, czy na statek bez kontroli, już nie te czasy.

No i jest, przyjechał koło 12, Darek ma na imię, oprowadzam po statku, strzelamy fotki, gadamy, wreszcie wskakuję w jeansy i jedziemy na objazd wyspy.

Tak naprawdę, to pierwszy raz od grudnia, kiedy mam okazje na dłużej opuścić statek, to znaczy, do tego stopnia, żeby stracić go z oczu za horyzontem. No, okazji to miałbym dużo, ale rozleniwiłem się, no i zawsze jednak jest cos do roboty. No i mam tak w głowie przekręcone, że jak opuszczam statek, to się oglądam, czy się nie pali, nie przewraca, czy skądś dym nie leci, taka paranoja. Nie śmiejcie się, jak przepływacie tyle, co ja, też tak będziecie mieli. Choroba zawodowa. Ale właśnie dlatego wskazane jest od czasu, do czasu zresetować system, żeby nie zwariować.

No i dzięki Darkowi się zresetowałem, objechawszy dookoła ta cudowna wyspę, narobiwszy zdjęć napatrzywszy się na miasto, przyrodę, ludzi. Jedziemy przez miasto, przez płaskowyż, do jego domu.

To chyba Wisznu??????

Doobry byczek, doobry.......

To tez chyba Wisznu.

Okazuje się, ze parę lat temu po różnych osobistych historiach, tudzież po wyborach w 2007, Darek zostawił swój biznes w kraju,stuknął palcem w mapę i powiedział „tutaj!”. No i jest tutaj. Wybudował dwa domy, w jednym mieszka, drugi wynajmuje turystom, taki hotelik- willa- bungalow, wszystko w jednym. Kokosów na tym się nie zrobi, ale na życie wystarczy. No i życie płynie tutaj inaczej, wystarczy parę groszy, by nie umrzeć z głodu, no i zamarznięcie też raczej nie grozi. Zresztą ponoć jest tu ze 30 naszych, więc Darek nie jest jakimś samotnym latarnikiem na obcym lądzie.

Jedziemy sobie od miejsca do miejsca, do zdjęcia, do zdjęcia, ale patrzę na zegarek, hmmm. Hmmmmmm….. Wiesz, Darek, mówię, o 17 mam drill, czyli alarm ćwiczebny, a o 18 jedziemy, więc raczej trzeba by trochę przyspieszyć….. szkoda, ze nie stoimy dwa dni, bo naprawdę i popływać by można i pozwiedzać i wypić i zakąsić, a tu czas nagli.

No, może następnym razem, a może w ogóle przylecieć na wakacje, bo nie jest to jakaś fortuna, bilety za 3-4 tysiące w obie strony, wynająć domek i hejże! Hmmmm.

A na razie szybki rzut oka na dom Darka, faajny! Też sobie taki kupię! Wypijam szybkiego drinka, gul, gul, gul, jedziemy z powrotem, popatrując nerwowo na zegarki!

No, zdążyliśmy dojechać akurat na czas, 16.50, szybki prysznic, wytrzeć się, założyć mundur, nie, jeszcze raz wytrzeć, tylko dokładniej, założyć mundur, przyczesać, poprawić name tag, prysnąć „Fahrenheitem” i już można o 17 spokojnym krokiem, poświstując, fiu, fiu, świstu, świstu, pójść na drill, jak gdyby nigdy nic. Pytam tylko dyskretnie Safety Oficera, Firoze z Kaszmiru, co się w międzyczasie wydarzyło. Nic. Dziwne.

No i jedziemy dalej, let go forward, let go aft, zdajemy pilota, w drogę. W stronę Madagaskaru i Afryki Południowej.

Dzięki Darku, za wspaniałą wycieczkę! Do następnego razu!

http://seawolf.nowyekran.pl/

http://niepoprawni.pl/blogs/se...

http://seawolf.salon24.pl/

http://niezalezna.pl/users/sea...