Upływcy

Wszyscy wiedzieli, że na ostatnich piętrach bloku jest są problemy z wodą.
- I z ludźmi - dodała babcia Łukaszka. - Co za ludność tam mieszka!
Z wodą był ten problem, że bardzo często ona zalewała mieszkania poniżej. A to wyskoczył wąż od pralki, a to ktoś kran urwał i woda się lała przez pół nocy... Bo i do aktów wandalizmu często tam dochodziło. Zdarzały się one jednak rzadko, bowiem ojcowie rodzin, które tam mieszkały, rodziny swoje trzymali krótko. Gdy któreś z licznych dzieci spowodowali wyciek wody, oni je natychmiast karali.
- Katowali raczej - trzęsła się z oburzenia mama. - Bandyci!
- Ale za to był spokój - przypomniał tata Łukaszka. - I jak już jaki przeciek się trafił, to sami potrafili go załatać...
I tak to sobie trwało latami, aż tu nagle u Hiobowskich zadzwonił dzwonek. Tata Łukaszka otworzył drzwi i był bardzo zaskoczony, kiedy ujrzał dozorcę z sąsiedniego bloku.
- Nadszedł czas, aby coś z tym zrobić! - i dozorca wyjaśnił, że chodzi mu o sprawiedliwość i o położenie kresu fali przemocy na ostatnim piętrze ich bloku.
- No dobrze, ale pan jest z innego bloku, co pan tutaj robi?
Dozorca zignorował pytanie i ruszył pukać do następnych drzwi. Wkrótce uzbierała się spora grupa chętnych do wprowadzenia nowego porządku w życie. Udali się na ostatnie piętro, doszło do szarpaniny i przyjechała policja. Ojcowie rodzin z ostatniego piętra zostali aresztowani.
- Hurra! Zwycięstwo demokracji i solidarności! - cieszyli się lokatorzy wracając do swych mieszkań w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Spokój nie trwał długo.
Młodzi z ostatniego piętra, rozzuchwaleni brakiem kontroli ojcowskiej, rozpoczęli demolkę na całego. Urywanie kranów, łamanie rur. Nic więc dziwnego, że wkrótce woda z ostatniego piętra przeciekała nie tylko sufitami i ścianami, ale lała się wręcz szeroką strugą po schodach.
- Jak tak można? - oburzała się babcia Łukaszka.
- Spokojnie, p0rzyjdą z wodociągów, odczytają licznik i zamkną im wodę - rzekł tata Łukaszka. Ale wbrew jego prognozom albo nikt nie przychodził, albo nikt nie zakręcał, bo woda lała się dalej. Mieszkańcy ostatniego piętra nie mogli już wytrzymać w swoich mieszkaniach i przesiadywali na schodach albo na niższych piętrach. Oczywiście lokatorzy tych kondygnacji publicznie się skarżyli na uciążliwe sąsiedztwo ludzi, którzy upływali wraz z wodą z ostatniego piętra.
- Nie może tak być! - apelowała część lokatorów, w tym i mama Łukaszka. - Przyjmijmy tych upływców do siebie.
- Nigdy! - odpowiadali ci, co mieli najbliższą styczność z upływcami. - Ta dzicz nie nadaje się do wspólnego przebywania pod jednym dachem! Oni wpychają się nam do mieszkań i demolują je!
- Zapomnieliście co głosił nasz papież? Trzeba ich przyjąć!
_ To niech ich przyjmą ci, co interweniowali na ostatnim piętrze! To ich wina!
Wszyscy się kłócili, a upływców przybywało. Woda lała się po schodach kaskadami.
- No chyba są jakieś służby kompetentne w tej materii - zirytował się tata Łukaszka i zatelefonował pod odpowiedni numer.
- Chyba pan se jaja robi - odparł głos w słuchawce. - Woda? Woda proszę pana ma to do siebie, że się zlewa, potem przelewa i na końcu rozlewa. Zanim my przyjedziemy będzie już po wszystkim!
Tata Łukaszka siadł załamany i nie docierały do niego meldunki pozostałych członków rodziny, że kolosalne zastępy upływców maszerują po schodach w dół skandując "parter, parter". Wreszcie niektórzy kolatorzy zgodzili się przyjąć po paru upływców do swoich mieszkań, ale żaden upływca nie chciał się zgodzić.
Hiobowscy siedli któregoś wieczora i zafrasowani zastanawiali się co robić.
- Zatkać wypływ wody to jasne, wtedy tamci wrócą do siebie - oznajmił tata Łukaszka. Mama Łukaszka zakrzyczała go i zaczęli debatować jak przestawić ściany na parterze bloku, aby w tych mieszkaniach pomieściło się jak najwięcej upływców.

--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/mar...