Bardzo dobrą, poglądową lekcję, na czym polega demokracja, dają obecnie studenci z Hong Kongu. Protestują, ponieważ mogą głosować, ale tylko na „słusznych” kandydatów, zatwierdzonych przez komitet nominacyjny składający się z aparatczyków słusznej partii.
Młodzi ludzie stwierdzili więc, że taki typ demokracji jest pseudodemokracją, gdyż rzecz polega nie tylko na tym, żeby każdy mógł zagłosować, ale żeby mógł zagłosować na kogo uważa. Wydaje się to proste i logiczne, ponadto napawa nas ta manipulacja obrzydzeniem do postkomunistycznych Chińczyków-aparatczyków z ChRL.
Tymczasem w naszym wolnym i kwitnącym wolnościami kraju mamy następujące procedury wyborcze: komitet partyjny zgłasza się do wyborów, po czym tworzone są listy kandydatów np. na radnych. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że listy te zatwierdzane są przez partyjne komitety nominacyjne. Trudno nawet powiedzieć, czy jesteśmy bardziej skomunizowani, tak samo, czy mniej, niż system z którym walczą Hongkongczycy – wszak tam jest tylko jedna słuszna partia, a u nas kilka.
Niestety, ale odnosi się to do wszystkich ugrupowań – śledzę to na bieżąco w Łodzi. Partie zachęcają, przymilają się do „zwykłych” ludzi i organizacji społecznych, obiecują, a jak przychodzi co do czego, to na kształt list nikt nie ma wpływu poza tajemniczym komitetem nominacyjnym funkcjonującym pod kryptonimem „Warszawa”: „Musimy to jeszcze wysłać do Warszawy – do nich należy ostatnie słowo” Oczywiście, podejrzewam ze nigdzie nic nie wysyłają. Warszawa owszem, może „zasugerować” kilku konkretnych kandydatów, ale o całej reszcie decydują lokalni aparatczycy.
I tak, zamiast ludzi prężnych, zaangażowanych społecznie, „wybieramy” później stare truchła powywlekane ze śmierdzących naftaliną szaf. Truchła w sensie politycznym – jakichś mamlących bez ładu i składu półinteligentów, którzy przegrywają wszystko systematycznie od 20 lat. Na tym tle błyszczą niczym gwiazdy na niebie, chytrze uśmiechający się i zacierający łapki, administratorzy lokalnych struktur – aparatczycy, którym od ich partyjnych stołków przybyło już tyle mądrości, że tną wszystkich jak popadnie, wiedząc że tylko partia będzie w stanie odpowiedzialnie i właściwie rządzić.
Tak doszliśmy do JOW-ów. Ostatnio dyskusja nad wyższością ordynacji większościowej nad proporcjonalną nieco zbladła. Proporcjonaliści zabetonowali temat dając przykład Wielkiej Brytanii, gdzie pomimo systemu większościowego, bez nominacji partyjnej, w zasadzie nikt nie ma szans na wygraną.
Jest jednak różnica, co mam nadzieję, jest już dobrze widoczne. Skoro wyborcy chcą popierać kandydatów partyjnych, to dokonują wolnego wyboru – ich prawo. Ale gdzie jest prawo wyborców, którzy chcą popierać niepartyjnych kandydatów w systemie proporcjonalnym?
Szczególnie istotne jest to w wyborach samorządowych, gdzie lokalne problemy często naprawdę trudno upartyjnić, ale na siłę i tak się je upartyjnia (chodzi oczywiście o gminy pow. 20 tyś. mieszkańców). Jednak w przypadku wyborów parlamentarnych dotykamy już samej istoty demokracji.
Dlatego jestem za Chińczykami z Hong Kongu: precz z komitetami nominacyjnymi!
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3257