Co jemy w Wielkim Poście?

Będzie zupełnie apolitycznie, uczciwie przyznaję, że dywagacji na temat Ukrainy, Tuska, Putina itp. już czytać nie mogę – im dłużej trwa ta sytuacja, tym bardziej od czapy są popisy większości autorów. Niestety, utrata Kresów spowodowała, że większość Polaków tak naprawdę nie ma zielonego pojęcia o mentalności rosyjskiej, Ukrainę kojarzy tylko z Banderą i  w ogóle nie łapie kontekstów. Dlatego dziś zupełna zmiana tematu:)
   Kiedyś Wielki Post oznaczał nie tylko powstrzymywanie się od „zabaw hucznych”, zbyt obfitego jedzenia itp., wiązał się także ze zmianą codziennych nawyków żywieniowych. I dlatego będzie o jedzonku, które winno być inne, ale pożywne, bo wszak jesteśmy na przednówku, kiedy organizm domaga się dobrego jedzenia.
Oto przepisy:

1. Żur postny a’la eska (proporcje na cztery osoby)
Bierzemy dwa duuże (albo cztery małe) ziemniaki, jedną marchewkę i jedną pietruszkę (nieduże), kawałeczek selera, kroimy w kosteczkę, plasterki i do gara. Do tego mały kabaczek, też w kosteczkę, nie trzeba usuwać gniazd nasiennych (chyba że bardzo dojrzały), też w kosteczkę. Dodajemy minimum trzy duże ząbki czosnku, posiekane drobniutko. Liść laurowy, trzy ziarna ziela angielskiego, łyżeczka majeranku. Zero soli! Zalewamy wodą, tak żeby przykryła wszystko góra na dwa palce. Gotujemy.
Jak się zagotuje, dosypujemy kopiatą łyżkę kaszy jaglanej – kupcie kaszę jaglaną, koniecznie, jest pyszna, nie tylko w zupie!
Zupa sobie pyrka powolutku, aż ziemniaki zmiękną, a kasza się rozgotuje. W międzyczasie rozbełtujemy w garnuszku z wodą biały barszcz z paczuszki sklepowej (oczywiście można samemu zrobić żur, ale ja jestem leniwa), kiedy warzywa ugotowane, wlewamy ten barszczyk i gotujemy jeszcze kilka minut, dość mocno mieszając, żeby nie przywarło do dna. Potem wrzucamy łyżkę masła, a jak się roztopi, wlewamy kubeczek dobrego, gęstego kefiru. Mieszamy intensywnie, próbujemy, czy wystarczająco słone – i gotowe! Barszcz sklepowy można zastąpić szklanką soku z ogórków kiszonych z rozmieszaną, kopiatą łyżeczką mąki ziemniaczanej – to wersja dla purystów:)

2. Smalec „postny” mojej Babci.
Wiem jak to brzmi, ale tu będzie tłumaczenie – otóż Babcia uważała, że w poście nie należy opychać się szynkami, kotletami itp. Co prawda i tak w tamtych czasach to było nie do zdobycia i potwornie drogie, ale jednak normalnie przynajmniej dwa razy w tygodniu jakieś mięso jedliśmy, zazwyczaj w postaci mielonych kotletów, które dało się zrobić nawet z beznadziejnych ochłapów dostępnych w sklepach wczesnego PRL.
    W Wielkim Poście żadnych babcinych mielonych (pysznych!) nie było, jedliśmy różne kasze i potrawy mączne. Niemniej, żeby zapewnić niezbędne kalorie i składniki żywieniowe w dniach „mięsnych”, mieliśmy do chleba właśnie ów smalec. Obyczaj ten był powszechny, w zaprzyjaźnionych domach podawano smalec „postny” nawet gościom, w razie jakichś proszonych kolacji. Przepis:
Kupujemy opakowanie dobrego boczku w plastrach i paczkę smalcu. Ten ostatni trzeba powąchać w sklepie, bo są smalce pachnące smalcem i takie, które nie pachną zbyt ładnie. Boczek kroimy w cieniutkie paseczki, wrzucamy do garnuszka o grubym dnie, podlewamy ciut olejem ryżowym, tyle, żeby było na dnie – i pyrka na malusieńkim ogniu przez dobre pół godziny. Jak słoninka w boczku ciut się wytopi, zalewamy wodą, żeby dobrze przykryło boczek, ale nie więcej! Wsypujemy starty majeranek i szałwię, trochę pieprzu ziołowego, szczyptę rozmarynu, ciut soli. Znowu gotujemy pomaluśku, co najmniej pól godziny. Ucieramy duże, obrane ze skórki jabłko na tarce o dużych oczkach i do gara. Mieszamy i znowu kwadransik pyrkania. Na końcu wrzucamy kostkę smalcu. Pyrka dalej – najpierw normalnie gotuje się jeszcze woda, po kilku minutach można zobaczyć, że zaczyna bulgotać inaczej, to gotuje się już smalec – trzeba to wyczuć, niestety. Odstawiamy, przelewamy do przygotowanego naczynia, niech stygnie (nie przykryte!). Kiedy jeszcze płynne, ale już zimne – mieszamy dokładnie i wstawiamy do lodówki. Zajadamy z chlebkiem, polewamy roztopionym kasze i kluseczki, itd.
Właśnie wczoraj zrobiłam tę pychotkę i teraz kończę kolejną kromeczkę – mniam :)

     I jeszcze bonus > przepis na nietypowe pierogi.
Ciasto jak zwykle na pierogi, czyli mąka, woda (letnia), jajko, łyżka oliwy - ważne jest nadzienie. Gotujemy kilka kartofli, normalnie, jak na obiad. Podsmażamy na oleju ryżowym/winogronowym (nie na oliwie, bo zmienia smak) pokrojoną drobniutko cebulę, na złoto. Wlewamy do gara z ziemniakami i robimy purée. Dodajemy, jak zwykle, ciut majeranku. I tą masą nadziewamy pierogi.
Po ugotowaniu i wstępnym obsuszeniu polewamy pierogi roztopionym masełkiem i posypujemy okruchami tłustego białego sera. A najlepsze są odsmażane! Mniam.....

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Teresa Bochwic

22-03-2014 [21:46] - Teresa Bochwic | Link:

Ciekawa jestem, co takiego postnego jest w tym smalczyku... W piątek bym go nie jadła. U nas tak się robi smalczyk turystyczny. Jablka to oczywiście renety, kwaśne jabłka utarte na wiórki.

Obrazek użytkownika eska

23-03-2014 [11:45] - eska | Link:

Napisałam przecież, że to na dni "mięsne"!
Co postnego? Ano to, że odmawiamy sobie frykasów typu szyneczki, pieczenie, schabowe, kiełbaski przeróżne i tak przez cały Post. Jak już koniecznie musimy przegryźć coś mięsnego, to tylko ten smalczyk, jako omasta albo do chleba.