MAKDonald wraca do Dolomitów!

Zastanawia mnie ciąg zupełnie chaotycznych i absurdalnych posunięć Pana Premiera, oby żył wiecznie. Najpierw wyjazd w Dolomity ( nie wymawiam, zasłużył wszak po tysiąckroć, nasz prezes Klubu Tęcza), wiedząc, że za chwile zostanie ogłoszony raport MAK, co do któregoprzecież już 11 kwietnia nikt nie miał wątpliwości, jak będzie wyglądał, chyba że był: a/ idiotą, b/ agentem c/ Premierem Donaldem Tuskiem, oby żył wiecznie, d/ dozorcą/rzecznikiem Grasiem e/ red. Osieckim, (przy czym zbiory nie muszą być rozłączne).

Potem zapowiedź dozorcy/ rzecznika Grasia, że nie ma żadnej potrzeby, żeby Pan Premier, oby żył wiecznie, wracał do kraju z powodu jakiegoś raportu, bo nic się przecież niezwykłego nie dzieje. Potem nagłe pan Premier, oby żył wiecznie, wraca z wielkim hukiem z szusowania w Dolomitach do kraju ( to znaczy, Graś po niego leci, co będzie miało znaczenie w dalszej części wywodu), by jednoczyć się z gniewie i zaskoczeniu z Narodem, niczym Ordon w wersji 2.0, po to tylko, by wygłosić jakieś idiotyczne oświadczenie i dać się złapać na idiotycznym kłamstwie na temat przyjęcia Konwencji Chicagowskiej ( i po to tyle paliwa lotniczego spalono? Tylko warstwa ozonowa ucierpiała!).

Generalnie, zaskomlał Pan Premier, że jak to, przecież się umówiliśmy, że Rosjanie mieli wziąć na siebie jakieś 10 % winy, konkretnie przyznać, że nie tylko Prezydent naciskał, nie tylko Jarosław złośliwie nie wsiadł do samolotu i przez telefon kazał lądować, nie tylko Pani Prezydentowa okładała torebką pilota, który chciał zostać majorem, z czego się zwierzył w zaufaniu swojemu bliskiemu kumplowi, Osieckiemu, nie tylko generał Błasik tańczył po pijaku trepaka w kabinie i trącił nogą ciśnieniomierz tak, ze się przestawił ze 100 na 60 metrów, nie tylko Jarosław Kaczyński wykasował mapy Smoleńska z systemu TAWS, wcisnął pilotom nieaktualne karty podejścia, poprzestawiał radiolatarnie i jeszcze dla pewności pozrywał linie energetyczne je zasilające, gdy samolot był jeszcze na wysokości 400 metrów i w odległości 6 kilometrów od nich ( linia zerwana o 10 39.35, według protokołu komisji Smolenskenergo, ba, w swojej, jakże charakterystycznej, przebiegłości nawet kawałek skrzydła tam podrzucił, a samolot sobie jeszcze spokojnie leciał pół minuty, ciekawe!) ale, że także kontroler lotu w garażu udającym wieżę był lekko wczorajszy, nieogolony, a poza tym kilka lamp było drugiej kategorii sprawności, to znaczy nie świeciło, to znaczy świeciło, ale dopiero po katastrofie, kiedy milicjaniery powkręcały żarówki. Taka była umowa, a teraz się okazało, że bezgraniczne zaufanie, jakie okazywał rosyjskim przyjaciołom przez te 9 miesięcy pan premier Tusk, oby żył wiecznie, zostało w sposób wyjątkowo niewdzięczny nadużyte.

No, ale nie koniec na tym. Zaapelował ( on zawsze apeluje, „będzie namawiał kolegów” taki ma zwyczaj, nigdy nic nie zrobi, tylko „będzie namawiał”) do rosyjskich przyjaciół o szczerą, otwartą debatę i dyskusje na temat raportu. Zaraz się zresztą przestraszył swojego napadu szaleńczej odwagi i dodał, żeby się towarzysze nie bali, bo nie tylko, że się zgadza z krytycznymi uwagami, co do polskich błędów, ale i sam jeszcze więcej ich dorzuci, zwłaszcza ten telefon od Jarosława doda, bo madame Anodina zapomniała, choć wyraźnie jej mówił, na co ma zwrócić uwagę, niech tylko coś napiszą o tym kontrolerze, co do sobie popił i w dodatku śmieci w kuchni nie sortuje. Zresztą zaraz mu jakiś podrzędny urzędnik moskiewski odpowiedział, ze nie ma o czym mówić, bo raport jest zakończony, co się miało uwzględnić, to się uwzględniło i teraz daragijedruzja z Polszy mogą sobie wsadzić swoje uwagi w buty, będą wyżsi, a i w stopy będzie cieplej.

I tu nadchodzi najlepsze. Pan premier Państwa Polskiego, zapewne ukontentowany zarówno swoja dzielną postawą, jak i odpowiedzią z Rosji, po prostu wrócił w Dolomity. I już.

Na początku Pan minister Klich z oburzeniem zdementował taką nikczemną załgana pisowską plotkę, że jak to, w takiej chwili Pan Premier miałby szusować na nartach, ale zaraz Graś potwierdził, że owszem, poleciał. Konkretnie, to poleciał po rodzinę, która, kompletnie zagubiona błąkała się po okolicy z gilami zamarzniętymi u nosów nie mogąc trafić na właściwy samolot. Wszystko wskazuje bowiem, ze rodzina pan premiera, oby żył wiecznie, reprezentuje podobny poziom zaradności i samodzielności, co Pan Premier. Podejrzewam, ze teraz z kolei po cała grupę będzie musiał polecieć Graś, a po wszystkich z kolei jakiś BORowik, bo inaczej Państwo Polskie pozostanie osierocone.

Ale może po prostu wyjaśnienie jest znacznie bardziej banalne, pogoda w Dolomitach się poprawiła po chwilowym załamaniu. Po prostu.

P.S. więcej o zerwanej linii energetycznej tutaj:

http://smolensk-2010.pl/2010-0...

http://seawolf.salon24.pl/
http://niepoprawni.pl/blogs/se...

P.S. Jak ktoś ma ochotę zagłosować na mój blog podróżniczy Seawolf- dziennik pokładowy zgłoszony w konkursie w kategorii „Podróże i szeroki świat”, to proszę o SMS na numer 7122, z treścią D00041. Aha, 000 to trzy zera, a nie ”o”. Z góry dziękuję. I miś polarny Rudolf też.