Jednej rzeczy absolutnie nie cierpię – spotkań koleżeńskich po latach. Mam wrażenie, że większość dawnych kolegów zatrzymała się jakieś 20 lat temu i drepce w miejscu. Ale cóż, cudów nie ma, zawsze takie spotkanie zdarzyć się może, to i mnie się przydarzyło ostatnio. W trakcie rozmów jedna z koleżanek średnio co godzinę powtarzała, że Warszawa w ostatnich dwóch latach wypiękniała nad podziw, że to prawdziwa metropolia. Powtarzała to zupełnie bez sensu i obok tematu. Rzecz działa się w prowincjonalnym, zapyziałym mieście średniej wielkości, gdzie znajoma aspiruje do miejscowej, równie zapyziałej i prowincjonalnej elity, a jej kontakt z Warszawą to okazjonalny wyjazd raz/dwa razy w roku. A ja słuchałam tego z coraz większym osłupieniem. I pomyślałam sobie, że ogłupienie niektórych rośnie w tempie nieprawdopodobnym!
A potem postanowiłam, jak zwykle, spokojnie to wszystko policzyć – no to popatrzmy:
"36 proc. uprawnionych do głosowania mieszkańców Warszawy zamierza wziąć udział w niedzielnym referendum – wynika z sondażu. To więcej niż wymagana frekwencja, która wynosi 29 procent. Jeśli ten wymóg byłby spełniony, to 67 procent ankietowanych chciałoby usunięciem ze stanowiska Hanny Gronkiewicz-Waltz. Tylko 13 proc. chciałoby bronić wiceprzewodniczącej PO. Więcej jest nawet niezdecydowanych - 20 proc.Organizatorów referendum powinien również zmartwić wzrost odsetka osób, które nie chcą iść do urn - jest to 49 procent ankietowanych. Od sierpnia przybyło takich wskazań (wzrost z 42 proc.)."*
W roku 2010, w wyborach samorządowych, do urn poszło niewiele ponad 650 tys. mieszkańców Warszawy, co stanowiło zaledwie 48,4% uprawnionych. Czyli odsetek nie uczestniczących był większy niż obecnie deklarowany, to po pierwsze. Po drugie - na HGW głosowało z tego prawie 346 tys. wyborców.
Obecnie deklaruje chęć pójścia do urn około 480 tys. osób (do ważności referendum wystarczy, żeby poszło 390 tys.). Z tych 480 tys. tylko nieco ponad 320 tys. chce odwołania HGW. A teraz niech mi ktoś, na litość, wytłumaczy, co jest grane:
Z prostego (powyżej) wyliczenia wynika, że suma przeciwników HGW jest nadal mniejsza od jej zwolenników w roku 2010. Czyli gdyby elektorat PO się zmobilizował, to mają szansę Hankę wybronić, absolutnie uczciwie i demokratycznie. To dlaczego PO, łącznie z miłościwie nam panującym Hrabią i jego wielmożnością Słońcem Peru każą tym ludziom w domu zostać?
To, że przy niskiej frekwencji HGW ma przerąbane , to widać z wyliczeń – przy wysokiej niekoniecznie. Hej, pani Hanno, chyba koledzy chcą Panią uwalić!!
A dokładnie chcą tego prawdopodobnie przeciwnicy Tuska w PO. Tylko dlaczego Tusk na to przystał? A może.....może, biedaczek, jak ta moja znajoma, kompletnie już się pogubił ? I powtarza jak mantrę rzecz zupełnie bezsensowną, a za nim cała ekipa równie ogłupionych działaczy i posłów PO??
Podobno jak Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera........:)
*http://www.rp.pl/artykul/10,1055427-Sondaz-przed-referendum-w-Warszawie.html
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5976
Proszę sobie wyobrazić w jaką euforię wpadnie opozycja gdy uda się odkleić bufetową od stołka.
Jedno pasmo sukcesów - kolejno wygrywane lokalne wybory na prowincji, wygrana sama stolica, a jeszcze na dokładkę te super optymistyczne sondaże w reżimowych publikatorach.
Jednym słowem władza sama pcha się w ręce i już nic nie trzeba robić, a zwłaszcza pilnować wyborów przed sfałszowaniem - o tym mało kto już będzie realnie myślał, o konkretnym działaniu nie wspominając.
Ze strony reżimu byłby to klasyczny gambit z poświęceniem HGW w zaszczytnej roli pionka do zbicia bo to co się dla nich naprawdę liczy to wybory krajowe i utrzymanie władzy w państwie. To ich najprawdziwsze być albo nie być i o to idzie gra. Bufetowa to pikuś przy tak wysokiej stawce.
W rezultacie być może będziemy wkrótce mieli oszołomioną niebywałym sukcesem opozycję z jednej strony, a spokojnie pracujące "ruskie serwery" z drugiej. Jaki będzie tego dla Polski efekt łatwo zgadnąć.
do gawry misiczku...
Oni mogą różne rzeczy wymysleć, np. po odwołaniu HGW zrobić szybkie wybory w W-wie i skupić się na uwaleniu Glińskiego. Ja tam im na grosz nie wierzę, coś już mają w zanadrzu, skoro zamiast bronic Hanki, ryzykują frekwencją.
pomysł goni pomysł ,intryga imtrygę ,burza mózgów speców od pijaru co rusz szykuje jakąś strategię,w obliczu klęski są skłonni góry przenosić,rząd wszystkie najwazniejsze sprawy zepchnął na drugi plan.Czy Kidawa -Błońska już wlazła w buty komisarza?
Ta zamiana z Kidawą to nie jest tylko drobiazg, to część dalszego planu, podejrzewam, że chcą K-B wystawić do wyborów przeciwko Glińskiemu. A HGW "schować", bo ma fatalny pijar.
Już jakiś czas temu mówiło się, że po HGW będzie kandydować K-B.
Bo widzi Pani, zeby te liczby jakos rozumem ogarnac przydalaby sie matura z matmy. A do tej pan plemiel nie podszedl.
Zacznę na początek od innej beczki.
Otóż prawie przez całe życie zawodowe pracowałem, tak jak wówczas prawie wszyscy, w jednostkach gospodarki uspołecznionej j.g.u.
Ciąg wstępujący moich przełożonych to kierownik oddziału, kierownik wydziału, szef biura konstrukcyjnego, dyrektor j.g.u, dyrektor zjednoczenia, minister, premier.
Tak, tak - praktycznie rzecz ujmując najwyższym przełożonym każdego wówczas pracownika był premier.
Obecnie sytuacja się trochę zmieniła, bo istnieje sektor prywatny, lecz w sferze budżetowej, w tym zwłaszcza dla urzędników, nic się nie zmieniło.
Od półwiecza twierdzę, że Warszawa to takie specyficzne miasto, gdzie każdy był ministrem, jest ministrem, lub będzie ministrem, albo chociaż urzędnikiem.
To moje twierdzenie jest obecnie bardziej prawdziwe, bowiem przemysłu warszawskiego obecnie nie ma, tak jak nie ma np. Żerania i wielu innych zakładów produkcyjnych.
A więc zgodzą sie więc chyba wszyscy, że dla prawie wszystkich pracujących warszawiaków dyrektorem naczelnym jest premier.
Z drugiej strony wiadomo, że jeżeli się idzie do wyborów, to w pani w komisji podaje sie dowód, pani sprawdza w spisie, stawia ptaszek przy nazwisku, oddaje dowód wraz z kartką wyborczą.
Wiadomym jest wówczas, że taki obywatel głosował.
No i proszę mi powiedzieć jak w takich warunkach obywatel urzędnik może nie posłuchać przełożonego, który wzywa do nie głosowania.
Oczywiście wiadomym jest, że zwolennicy HGW chcą przeciwników złapać w pułapkę zbyt małej frekwencji wyborczej, tj. poniżej 29% i dlatego to wezwanie do nie głosowania.
Wiadomym jest też, że w takiej sytuacji do wyborów idą zwłaszcza przeciwnicy, bo jest ich według prognoz ponad 60%, natomiast w domu, przyjmuje się, zostaną przypuszczalnie zwolennicy.
Wydawałoby się więc, że racjonalnym byłoby, w takiej sytuacji wezwanie zwolenników do pojścia do urn.
Powyższe byłoby prawdą, gdyby ci którzy nie planują pójść do urn byliby tymi, którzy są rzeczywiście zwolennikami, a nie tymi, którzy chcą przede wszystkim uniknąć ptaszka.
A lepszy, pewniejszy, ptaszek w garści niż obywatel w kabinie wyborczej.
i chudopachołek Tusk być może chcą odesłać Bufetową do punktu skupu słoików, ale czym ona zawiniła Pendereckim?