Jak już kilkakroć wspominałem, jestem człowiekiem kompromisu.
Nie wspominałem natomiast, że jestem też kinomanem. Takie „dwa w jednym”, a nawet trzy:
bo do samego kompromisu potrzeba 2 stron, a jeszcze to kino.
Nienawidzę jednak chodzić na premiery, w których programie jest owacja na stojąco bo to oznacza, że organizatorzy dla pewności fotele przezornie zabiorą, a ja 2 godzin (+ reklamy!) stać nie lubię.
Dlatego wahałem się czy pójść na pokaz najnowszego filmu Miszcza, bo owacja była przewidziana i nawet – obowiązkowa.
Przekonał mnie tytuł: Bolech.
Bo kompromisowy taki.
Dla jednych Bolek – dla innych Lech, krakowskim targiem Bolech i jest, jak to mówią miedzy sobą celebryci – „git”.
Scena przeskakiwania przez płot rozpędzoną do ponad 100km na godzinę milicyjną motorówką taka, że w Bondzie by lepiej nie zrobili.
Ale sekwencja scen, gdy Bolech przychodzi do kolektury totolotka po taśmowo trafione wygrane – bajkowa zupełnie.
I jednocześnie realistyczna na maksa: bo kolektura mieści się w gmachu komendy MO, a kolektorka ma na sobie gustowny, niebieski mundurek.
Mnie jednak wzruszyło najbardziej, kiedy opiekun prowadzący wpina Bolechowi do klapy znaczek z Matką Boską mówiąc:
„Masz to k…a na szczęście!”.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4558
A na kasę nas już i tak Miszcz i spółka stuknęli.