Nasz polski koniec świata.

Nasz polski koniec świata.   Każdemu koniec świata, na jaki zasługuje, chciałoby się powiedzieć:
  tam miało zalać wyspę czy cały wysp archipelag,  gdzie indziej wulkan miał odpalić petardę z tysięcy ton lawy, ówdzie tylko trzęsienie ziemi banalne, a u nas – nic. 
  Nawet euro nie zdążył mój kolega z NZSu i rówieśnik wprowadzić i dopiero na przyszły rok tym kataklizmem grozi.
  Skończyło się na tym, że nadzór budowlany/ ULC znalazły uszkodzenia w pasie startowym lotniska w Modlinie – bo dziury w nim są .
  Ten beton, to niefartowny materiał – w nowo wybudowanych, a nawet w niewybudowanych autostradach się zapada, kruszy i jakby mu było mało, to się na pasie startowym nie spisał.
  Dla portu lotniczego w Modlinie to oznacza tylko tyle, że się do niczego nie nadaje, oprócz obsługi latawców i może awionetek, ale i to nie na pewno.
  Z drugiej strony, jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że tych dziur w asfalcie nie było widać wcześniej – i akurat się ujawniły w przeddzień szczytu przelotów świątecznych, co musi się skończyć skandalem niewyobrażalnym , nawet w tak skandaloodpornym kraju, jak III RP.
  Złóżmy to jednak na karb mojej ułomnej wyobraźni, choć mimo wspomnianej ułomności, scenariusz filmu pt. ”Jak załatwiliśmy konkurencję” jestem w stanie sobie nie tylko wyobrazić, ale nawet – napisać.   Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło:   przecież te nasze kanonizowane uroczyście i z udziałem czynników najwyższych, zakupione za wściekłą kasę   Dreamlinery też się do  niczego nie nadają  i to się pięknie, że tak to po stolarsku ujmę,  domyka: 
  mogą sobie te uziemione  Dreamlinery w Modlinie spokojnie postać.
  W hangarze z napisem:    Amerykański szmelc  +  polska  fuszerka = partnerstwo strategiczne.   Ładnie, prawda?