Jak można zmotywować naszych piłkarzy, aby wygrali w sobotnim meczu z Czechami? Jak wywołać u nich sportową złość? W jakie tony uderzyć i jakie struny szarpnąć, żeby biało-czerwoni uzyskali przewagę nad rywalem? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym w większą popadam w depresję. Taki kraj, gdzie ich „cerstvy” to polski „świeży”; gdzie polskiego słowa „szukać” nie powinno się używać w obecności dam. Mają Czesi, nie dość, że lepsze, to rodzime samochody. Swojego doktora Burskiego (po czesku – Sova) pokazali nam już w latach 70-tych w „Szpitalu na peryferiach”. Mają też swojego Palikota - Andreja Babiša szefa stowarzyszenia Akce Nespokojených Občanů (Ruch Niezadowolonych Obywateli) w skrócie ANO2011, który dał się poznać, między innymi, jako wróg naszego Orlenu. I to porównanie również nie wypada na naszą korzyść. To tak jakby w bezpośrednim crash-teście wypróbować Tatrę i Syrenę Bosto. Jedyna nasza nadzieja w tym, że Czesi zawsze gorzej i mniej strzelali od naszych… z broni palnej, oczywiście. Obawiam się jednak czegoś jeszcze. Otóż, jeśli ich piłkarze będą głośno porozumiewać się na boisku, nasi mogą „pęknąć”... ze śmiechu. Musimy mieć nadzieję, że południowi bracia podczas meczowych rozmów nie użyją niżej wymienionych słów i zwrotów: divka - dziewczyna
bydlisko - rezydencja
stolec – tron hvezdokupa – grupa květen - maj
mandolinka bramborova - stonka ziemniaczana
nepřítomný- nieobecny
divadlo - teatr
naplast na kure oko – plaster na odciski odhod – spadek parek w rohliku - hot-dog
poruhany - zepsuty
rypadlo - koparka
potapac - nurek
i wielu, wielu innych
I oby nasza hvezdokupa stworzyła na boisku dobre divadlo, nasz atak nie był poruhany, a czeka na nas stolec w Kijowie.