Joanna Lichocka: To sprawa naszej wolności

Kim pan jest? Skąd się pan wziął w zespole Macierewicza?
Jestem fizykiem, karierę naukową zacząłem  pracowałem w Instytucie Fizyki na Uniwersytecie Gdańskim. W ramach wymiany naukowej wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. I tu od 1996 roku pracuję, od początku w tym samym laboratorium, czyli w Centrum Spektroskopii Fluorescencyjnej. To centrum przy Szkole Medycznej Uniwersytetu Marylandzkiego, najstarszej publicznej szkole medycznej w USA. Niedawno szkoła ta obchodziła swoje dwustulecie. Prowadzimy własne badania podstawowe, ale też badania usługowe dla fizyków, biologów, chemików. Przy pomocy najnowszej aparatury badamy molekuły, DNA i komórki. Wzbudzamy światłem cząstki i obserwujemy ich emisję, czyli stosujemy spektroskopię fluorescencyjną. Zachowanie cząstek po wzbudzeniu ich np. laserem zawiera informacje o ich budowie fizycznej i procesach zachodzących w czasie nanosekund (10-9 sekundy). Laboratorium jest w tej dziedzinie jednym z najlepszych na świecie.

A co to ma wspólnego z katastrofami lotniczymi?
Jestem fizykiem doświadczalnym, integralną częścią mojej pracy jest opracowanie i interpretacja wyników eksperymentów. To cała dziedzina, która nazywa się analizą danych. I to jest właśnie ta umiejętność, która okazała się przydatna po ukazaniu się raportów MAKu i komisji Millera.
Nadal jednak nie wiem, jak pan trafił do Antoniego Macierewicza?
Musimy trochę się cofnąć w czasie, do roku 2010, krótko po katastrofie. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, że oprócz czarnych skrzynek (dwóch rosyjskich i jednej polskiej skrzynki szybkiego dostępu QAR firmy ATM), były jeszcze zamontowane w Tu-154 dwa urządzenia produkcji amerykańskiej: FMS (Flight Management System) oraz TAWS (Terrain Awareness Warning System). Pierwszy z nich to komputer pokładowy, drugi to system wczesnego ostrzegania przed zderzeniem z ziemią. Odszukałem informacje na temat tych systemów i zwróciłem uwagę na istotne informacje, które mogły być przez nie zarejestrowane, a należy pamiętać, że zawarte w nich dane zostały odczytane przez amerykańskiego producenta, firmę Universal Avionics.
Krótko przed katastrofą zadebiutowałem jako bloger – najpierw na Salonie24, potem także na niezależnej.pl pod nickiem KaNo – to skrót od mojego nazwiska – i tam po raz pierwszy napisałem o wadze informacji zawartych w danych zapisanych przez te urządzenia, na przykład o zagadkowym zaniku napięcia w komputerze pokładowym. Wtedy też napisałem o przeniesieniu lewego statecznika samolotu w kilkanaście godzin po katastrofie. Analiza zdjęć z 11 i 12 kwietnia pokazała, że przeniesiono go o kilkadziesiąt metrów. Gdy powstał zespół parlamentarny kierowany przez Antoniego Macierewicza, wysłałem jako bloger swoje analizy. Dostałem informację zwrotną, że dotarły one do zespołu.
Chciał pan występować jako bloger, a nie profesor fizyki z Uniwersytetu w Maryland?
Byłem blogerem. Kontakt z Antonim Macierewiczem nawiązałem we wrześniu 2010 roku podczas jego pamiętnej wizyty w USA z Anną Fotygą. To była ta wizyta, gdy rządzący Polską oskarżali go o zdradę, że pojechał do „obcego mocarstwa”.(śmiech). Był to pierwszy nasz kontakt po prawie trzydziestu latach, bo tyle czasu minęło od naszego poznania się na spacerniaku w więzieniu w Iławie.

A co pan tam robił?
To było ciężkie więzienie, w którym osadzono internowanych w stanie wojennym. Byłem jednym z nich. Trafiłem do Iławy wiosną 82 roku w ramach akcji „uczelnie”. Wtedy bardzo wiele osób z uczelni zostało internowanych. Byłem wówczas asystentem w Instytucie Fizyki na UG. Wcześniej aresztowano czterech moich studentów, w tym Marka Czachora, który dostał wyrok półtora roku więzienia. Został skazany w procesie, w którym zapadły najwyższe wyroki w stanie wojennym. Między innymi mama obecnego prof. Marka Czachora, znana działaczka gdańskiej opozycji, pani Ewa Kubasiewicz dostała najwyższy wyrok – 10 lat więzienia. Chodziło o druk i podziemne wydawnictwo.
Oprócz „oficjanego” uniwersytetu był jeszcze ten latający, w przenośni i dosłownie, od końca lat 70, kiedy poznałem doktora Leszka Kaczyńskiego, Arama Rybickiego, a podczas strajku studentów w 1988 roku Przemka Gosiewskiego. Potem nasze drogi się rozeszły. Oni zginęli, a ja mam wobec nich dług do spłacenia.

Prof. Marek Czachor z Politechniki Gdańskiej teraz siedział obok pana w Brukseli podczas publicznego wysłuchania w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Być może katastrofa smoleńska spowodowała także to, że aktywizują się i spotykają się znów razem ludzie pierwszej Solidarności. Znów zbiegają się losy ludzi.
Wtedy w Iławie opowiadało się o marzeniach, o tym jak mogłaby wyglądać wolna Polska, ale były też rzeczy przyziemne, codzienne. Za murami została rodzina i to było przez służby bezwzględnie wykorzystywane. Wywierano na nas nacisk, by podpisać tzw. lojalki.
Wtedy Antoni Macierewicz udzielił mi prostej i najlepszej rady, zgodnie z którą sam postępował - nie rozmawiać z esbekami. W ten sposób dylemat, czy podpisać lojalkę i być może wrócić do rodziny, przestał być problemem. Gdy wywoływano mnie na rozmowę z esbekiem, odpowiadałem zawsze w ten sam sposób - nieobecny. Znaliśmy się wtedy dosyć blisko. Antoni „mieszkał” w sąsiedniej celi i nocą poprzez kraty prowadziliśmy długie dyskusje. A jak już zaczynaliśmy gadać od rzeczy, to Antoni krzyczał „golono strzyżono”, kończyła się dyskusja i szliśmy spać (śmiech). Często graliśmy w brydża. Antoni niewiele o sobie mówił, ale wiedzieliśmy, że jego sytuacja rodzinna była szczególnie trudna. Imponował mi nie tylko chłodną oceną zdarzeń, ale i postawą.
W Boże Ciało w czerwcu 82 roku na kracie w oknie powiesiliśmy zbity z dwóch drewnianych desek krzyż z przyklejonym obrazkiem Matki Boskiej. Ktoś doniósł, że krzyż widoczny jest z ulicy i do celi przyszedł oficer dyżurny żądając, byśmy go zdjęli. Graliśmy w brydża, razem z Antonim, nikt się nie ruszył. Klawisz na to – sam zdejmę i ruszył ku oknu. Zatrzymał go spokojny głos Antoniego – „Niech zobaczę polskiego oficera z orzełkiem na czapce zdejmującego krzyż”. Klawisz odskoczył jak oparzony, sprowadził atandę, czyli specjalny oddział interwencyjny. Zrobili nam kipisz, ale krzyż pozostał nietknięty na kracie, mam go do dziś.

Dlaczego trafił pan do Iławy?
Nie byłem nikim znaczącym, ale zawsze starałem się działać w chwilach, które uznawałem za ważne. Nie ukrywam, że moja kariera naukowa nieco na tym ucierpiała. Nie było szybkiego doktoratu, zagranicznych stypendiów. Ale miałem szczęście, że nie straciłem pracy. A spowolnienie doktoratu to także moja wina, bo miałem mało czasu, pochłonięty różnymi akcjami.

Kiedy pan wyemigrował?
Pierwszy raz na wymianę naukową wyjechałem w 91 roku, a kilka lat potem otrzymałem propozycję uczestniczenia w dużym, kilkuletnim grancie, sponsorującym wszystkie badania centrum. I wówczas musiałem wybrać. Mój macierzysty instytut odmówił mi urlopu bezpłatnego, powiedziano mi, że albo wracam, albo wyrzucają mnie z pracy. Zdecydowałem, że zostaję. To był 1997 rok.

Spotyka pan zatem Antoniego Macierewicza po wielu latach, w USA w 2010 roku.
I to nie osobiście, a telefonicznie, zadzwoniłem do niego w sprawie analiz i umówiliśmy się, że zespół będzie mi dostarczał materiały, które będę analizował. W ramach tych ustaleń dostałem odczyty TAWS i FMS. Ich analiza pochłonęła „trochę” czasu, potem Antoni Macierewicz zaproponował, bym przedstawił wyniki zespołowi parlamentarnemu. Zgodziłem się, a on mnie wtedy spytał, czy chcę wystąpić jako bloger KaNo, czy pod nazwiskiem. Natychmiast postanowiłem, że pod nazwiskiem, że to zwiększy wiarygodność nie tylko moją, ale i zespołu.

Skąd w ogóle ten dylemat? Chodziło o to, by nie miał pan kłopotów?
To raczej nie była sprawa ewentualnych kłopotów, o tym nie myślałem. Bardziej chodziło o to, co nazwałbym spokojną pracą w zaciszu. Znając realia życia można było przewidywać, jakie będą reperkusje: ataki personalne i utrudnianie życia na co dzień, to zresztą się sprawdziło w postaci niesympatycznych, mówiąc delikatnie, maili do mnie i listów do władz uniwersytetu pod hasłem „czy uniwersytet wie, czym się pan Nowaczyk zajmuje, czy się podpisuje pod tym, co robi i pod jego poglądami”. Skutek listów jest odwrotny - uderzają nie we mnie, ale w opinię o Polakach. Na uczelniach amerykańskich, gdzie istnieje nieskrępowana swoboda badań naukowych, tego typu donosy są zupełnie niezrozumiałym zjawiskiem.

Kiedy po raz pierwszy doszedł pan do wniosku, że na pokładzie Tu-154 były dwie eksplozje?
Do czasu wysłuchania w Brukseli nigdy nie mówiliśmy głośno o wybuchach, natomiast w lipcu ubiegłego roku, na spotkaniu zespołu parlamentarnego zaprezentowałem wyniki badań, w których była mowa o dwóch wstrząsach. To było na dzień przed ogłoszeniem raportu Millera. Z danych TAWS wynikało także, że samolot nie mógł wykonać beczki po uderzeniu w brzozę.

Dlaczego?
Dlatego, że samolot nie zmienił trajektorii, leciał za brzozą sto czterdzieści metrów prosto, aż do momentu zarejestrowanego jako TAWS nr 38, który, też wiedziałem to już wówczas, był bardzo szczególną informacją. Przy wykonywaniu beczki, po hipotetycznej stracie skrzydła wywołanej uderzeniem w brzozę, musiałby skręcić w lewo. Nic podobnego się nie stało.

Dlaczego musiałby skręcić?
Dlatego, że rotacja samolotu w lewo wywołuje jednocześnie skręt w lewo. A to jest także sprzeczne z jego aerodynamiką oraz danymi zapisanymi przez system TAWS.

Co to znaczy? Że samolot nie odwrócił się do góry brzuchem, nie zrobił beczki po stracie skrzydła?
Mój wniosek wtedy był taki, że do tych 140 metrów za miejscem, w którym miał uderzyć w brzozę, samolot nie wykonywał beczki i nie skręcał. A druga rzecz - w ramach współpracy, bo już wówczas współpracowałem z ekspertami z Polski, zwrócono moją uwagę na zarejestrowane przez urządzenia samolotu dwa tajemnicze wstrząsy w przyspieszeniu pionowym.

Co to znaczy?
Przyspieszenie ma bezpośredni związek z siłą działającą na samolot. To znany wzór Newtona: F = m × a, czyli że przyspieszenie z jakim porusza się ciało, jest proporcjonalne do działającej na nie siły. I tu się okazało, że na samolot w bardzo krótkim czasie i w bardzo krótkich odstępach musiała zadziałać bardzo duża siła i to skierowana z góry na dół, co jest niemożliwe w przypadku zderzenia z drzewem. Po prostu nie ten kierunek działania siły. Zasygnalizowałem to wtedy po raz pierwszy.
To pierwsze publiczne wystąpienie pod nazwiskiem miało też inny, niespodziewany efekt. Napisał do mnie prof. Wiesław Binienda, który na własną rękę prowadził badania i od dłuższego czasu szukał kontaktu z zespołem. Jak to powiedział - chciałby się przydać.

I co się działo dalej?
Grono osób rozszerzyło się i stanowimy już całkiem sporą grupę badaczy, którzy pracują nad przyczynami katastrofy, choć nie wszyscy mogą ujawnić nazwiska, szczególnie osoby z Polski.

Pan przedstawił teraz w Brukseli wyniki badań dr. Szuladzinskiego z Australii. To on kategorycznie wyraził to, co panowie stawiali jako hipotezę. Że samolot zniszczyły dwie eksplozje.
Takie są wyniki jego badań. On na szali kładzie nie tylko swoje nazwisko, ale i renomę firmy, która zajmuje się ekspertyzami wypadków, różnego rodzaju katastrof i analizuje zmiany strukturalne materiałów podczas takich gwałtownych zdarzeń. Obiektem jego ekspertyz są między innymi wybuchy. Przesłaliśmy mu wszystkie dane, zdjęcia, nasze analizy i w oparciu o to przygotował ekspertyzę.

I co - jest pan pewien tych eksplozji?
Słowo „pewien” zależy od kontekstu, w jakim jest użyte. W tej chwili nie znamy wszystkich dowodów, nie badaliśmy bezpośrednio wraku, ale jest to pierwsza hipoteza wyjaśniająca rzeczy, których nie mogliśmy wcześniej logicznie powiązać. Przede wszystkim zachowania się samolotu w ostatnich sekundach i tego, co się stało ze skrzydłem. Skąd wziął się gwałtowny obrót samolotu i gwałtowny spadek przed uderzeniem w ziemię oraz pozycja, w jakiej znalazł się wrak samolotu.

Hipoteza o eksplozjach daje na to odpowiedź?
Jest dużo zdjęć ilustrujących położenie wraku z pierwszych dni po katastrofie. Wyraźnie widać, że przód samolotu, czyli kokpit wraz z dwiema salonkami nie jest odwrócony i leży w naturalnej pozycji, czyli podwoziem ku dołowi. Natomiast część ze skrzydłami i część pasażerska są odwrócone. To właśnie tłumaczy hipoteza dr. Szuladzińskiego.

Czyli?
Według hipotezy dr. Szuladzińskiego pierwszy wybuch urywa końcówkę skrzydła i narusza jego strukturę. Natomiast drugi wybuch, wewnątrz samolotu, w okolicach śródpłacia, czyli w centrum samolotu, powoduje już bardzo poważne uszkodzenie konstrukcji skrzydła i utratę nośności. Jednocześnie pęka kadłub samolotu - na wysokości skrzydeł, właśnie za salonkami i przed przedziałem pasażerskim. W efekcie przednia część samolotu nie zmienia swojej pozycji, nie obraca się, natomiast zmiana sił nośnych na skrzydłach powoduje obrót i odwrócenie się tylnej części samolotu. I w takiej pozycji samolot upada. To się zgadza ze zdjęciami z położenia wraku w miejscu katastrofy.

I jest pan takiej wersji zdarzeń pewien?
Jestem przekonany, ponieważ to łączy wiele elementów dotychczasowych analiz, jest spójne. Nie znam dowodów, które by tej hipotezie zaprzeczały. Zatem od strony analizy naukowej jest to przekonujące, natomiast nie może być oczywiście dowodem w sądzie. Potwierdzeniem mającym znaczenie dowodowe może być szczegółowe badanie wraku. To, mimo dewastacji szczątków samolotu, jest ciągle do odtworzenia.

Pytam o tę pewność, bo to trudne poważnie przyjąć do wiadomości, że ktoś podłożył dwie bomby w samolocie prezydenta.
Ta myśl jest trudna do przyjęcia. To jest poza analizami naukowymi. Mnie taka rzecz wydaje się przerażająca. Nie ze względu na to, że to oznacza jakąś wojnę, ale jest to rzecz straszliwie upokarzająca mnie jako Polaka. Że ktoś mógłby planować taką zbrodnię uważając, że jest ją w stanie ukryć i że, być może, prawda nie ujrzy nigdy światła dziennego. Żeby do tego doszło, musiałby mieć pewność, że będzie miał wsparcie osób sprawujących władzę w Polsce. Dlatego tak mnie to mrozi. Na początku badań nie wiedziałem, że taka hipoteza pojawi się jako wynik naszych analiz. Myśmy niczego nie zakładali. Wolałbym, żeby to był np. wybuch silnika, ale gdyby to był wybuch silnika, samolot wyglądałby inaczej.

Podczas wysłuchania mówili panowie o odkształceniu wraku, które również ma świadczyć o eksplozji.
Obie burty (część górna razem z oknami), na których leży tylna część wraku, są wywinięte do góry. Tak jak wygląda otwarta puszka po konserwach. I co jest równie zadziwiające – blisko dziesięciometrowa część kadłuba, ta część leżąca spodem do góry, która była brzuchem samolotu, jest w zasadzie pusta. Tak jakby została „wydmuchnięta”. Przecież tam były kable, przedziały bagażowe, dziesiątki urządzeń, które są w wyposażeniu samolotu, a tam wszystko widać na przestrzał. Jakby nic tam nigdy nie było. To jest jeszcze dodatkowy element, który przemawia za teorią o eksplozjach. Na cały samolot zadziałało to jak silne pchnięcie ku ziemi. Natomiast nic nie wiemy o rodzaju ładunków i zastosowanej technologii.
Dlatego apelujemy o powołanie międzynarodowej komisji, bo tu potrzebne jest badanie wraku i autopsja wszystkich ciał.

Jeśli były eksplozje, dlaczego nie było pożaru?
Zbiorniki w skrzydłach były prawdopodobnie już puste, świadczy o tym ilość paliwa, o której wspominają piloci. Największy zbiornik jest w centropłacie, oderwanie się końcówki skrzydła nie skutkowało rozlaniem i zapaleniem się paliwa. Natomiast rozrzucone pojedynczo, małe ogniska mogą świadczyć o wybuchu, który nastąpił w powietrzu.

To mogła być eksplozja zewnętrzna?
W kadłubie nie - tam musiał być wybuch wewnątrz. Natomiast jeśli chodzi o koncówkę skrzydła - nie wiemy.
Na jakiej wysokości i w którym miejscu był samolot, gdy doszło do pierwszej eksplozji?
Musimy te eksplozje traktować łącznie, bo z zapisów wstrząsów w raporcie MAKu potwierdzonych w raporcie Millera, wynika, że to się dzieje w bardzo krótkim czasie. Same wstrząsy trwają dziesiąte części sekund. Na dodatek podczas analiz niejednokrotnie przekonaliśmy się, że wykresy MAKu były specjalnie przesuwane, także komisja Millera w nieco dowolny sposób przesuwała czasy TAWSu i FMSu. Dlatego umiejscowienie tych dwóch wybuchów nie jest całkowicie precyzyjne. Przyjmujemy, że drugi wstrząs miał miejsce przy TAWS #38. Wtedy samolot gwałtownie skręcił w lewo.

Co to jest TAWS #38?
Jeśli chodzi o TAWS, to są trzy rodzaje zapisów - dwa stałe punkty, to znaczy start i lądowanie, które są zapisywane przy każdym locie samolotu, oraz alarmy o zbytnim zbliżaniu się do ziemi czy zbyt dużej prędkości schodzenia do lądowania itd., które mogą się pojawić, choć nie muszą, w czasie lotu. TAWS #38 jest standardowym zapisem lądowania, który jest uruchamiany przez czujniki znajdujące się w goleniach samolotu, przy kołach na skrzydłach. To sensory, które działają tylko wtedy, gdy samolot mocno dotyka ziemi, czyli siada na pasie. Wtedy dopiero działają te czujniki. W przypadku katastrofy w Smoleńsku TAWS #38 (lądowanie) pojawia się w zapisie, gdy podana jest wysokość baryczna 37 metrów nad poziomem pasa.

Nie rozumiem - dlaczego uruchomiły się czujniki lądowania, gdy samolot był w powietrzu?
Ten fakt uprawdopodabnia analizę dr. Szuladzińskiego: w przypadku gwałtownego wybuchu skierowanego do góry mogą zadziałać sensory na goleniach i TAWS mógł odebrać to jako sygnał lądowania.

Ile czasu minęło między jednym a drugim wstrząsem?
Dziesiąte sekundy. Samolot jest już blisko zetknięcia z ziemią. Silnie skręca w lewo i spada. To są mniej więcej trzy ostatnie sekundy przed uderzeniem w ziemię. Między jednym a drugim wstrząsem przelatuje odległość mniejszą niż sto metrów. Fragment skrzydła upada 111 metrów za brzozą, a więc w pobliżu TAWS #38.

Czy w ogóle było zetknięcie z brzozą?
Według danych TAWS w momencie lądowania samolot przeleciał ponad brzozą, nie zszedł tak nisko jak wykazuje to MAK i raport Millera. Jest jeszcze więcej przesłanek świadczących o wyższej trajektorii samolotu, chociażby czas przelotu nad bliższą radiolatarnią lotniska, czy niepotwierdzenie odgłosu zderzenia z brzozą w odczycie nagrań z kokpitu dokonanych przez ekspertów z Instytutu Sehna. Jak wiadomo prof. Binienda symulował też efekty ewentualnego zderzenia skrzydła z brzozą. Przy wielu rozważanych konfiguracjach odpowiedź zawsze jest taka sama: skrzydło przecina brzozę bez uszczerbku dla jego siły nośnej.

Dlaczego MAK i komisja Millera nic nie mówili o wstrząsach? Gdzie je pan zobaczył?
Bo to można zobaczyć po bardzo wnikliwej analizie. To są ułamki sekund, a skala czasowa, w jakiej pokazane są wykresy, jest na tyle duża - sięga kilkudziesięciu sekund - że zapis tych wstrząsów jest bardzo mało widoczny, one zlewają się. Na szczęście technika prezentacji wyników w raporcie MAK jest taka, że można uzyskać duże powiększenie wykresów i dokładnie je odczytać. Komisja Millera nie powtórzyła już tego „błędu”, nie podała nawet skali pionowej w swoich wykresach, podając wartości jedynie dla kilku punktów, dlatego nawet uważnie czytając raport, można tych rzeczy nie zauważyć. Zająłem się wykresami, bo z samej ciekawości postanowiłem je przeanalizować – takie „skrzywienie zawodowe”. Spróbowałem je powiększyć - okazało się, że technika prezentacji wykresów w raporcie MAKu jest bardzo temu przyjazna. Zostały one zrobione przy pomocy rosyjskiego programu „WinArm32”. Przy powiększeniu pozwala on zachować proporcje i dobrą rozdzielczość. I zobaczyłem wtedy zapis dwóch wyraźnych, silnych wstrząsów następujących po sobie, w czasie, gdy samolot był jeszcze w powietrzu.

Czy taki zapis może wywołać tylko eksplozja?
To jest trudne pytanie dla mnie jako osoby zajmującej się spektroskopią, a nie analizą eksplozji. Dlatego opieram się na wiedzy i doświadczeniu dr. Szuladzińskiego i jego pracy. Sam nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, nie zajmowałem się katastrofami lotniczymi. Jako fizyk mogę powiedzieć, że trudno mi sobie wyobrazić tak gwałtowne i krótkotrwałe wstrząsy 80-tonowego samolotu o prawie 40-metrowej rozpiętości skrzydeł, bez działania jakiejś siły zewnętrznej.
Nie jest wykluczone, że mogą dojść informacje zmieniające niektóre elementy przebiegu zdarzeń, bo proszę pamiętać, że prezentujemy fragmenty naszych badań, a nie końcowy raport. W Brukseli nie prezentowaliśmy nawet wszystkich analiz, ponieważ  nie pozwolił na to ograniczony czas wysłuchania.

Co dalej?
Teraz jest bardzo ważne doprowadzenie do powstania międzynarodowej komisji zbadającej okoliczności katastrofy. Potrzeba do tego nie tylko aktywności ekspertów czy rodzin, które straciły w tej tragedii bliskich, ale na przykład dziennikarzy. To powinno być zadanie każdego z nas – wołanie o międzynarodową komisję. Wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej to nie tylko sprawa pamięci. To sprawa naszej wolności i niepodległości. Jeśli instytucje państwowe nie stanęły na wysokości zadania, to obywatele muszą razem stanąć w obronie prawdy i wolności. To właśnie my, Polacy powinniśmy doskonale wiedzieć, że nie może istnieć suwerenne państwo ze zobojętniałym i zastraszonym społeczeństwem.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika ALMA

05-04-2012 [14:52] - ALMA (niezweryfikowany) | Link:

Jestem bardzo wdzięczna za ten wywiad, bo dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Interesując się Tragedią Smoleńską dość szybko trafiłam na Pana teksty. Wtedy nie wiedziałam, że znał Pan wiele osób, które zginęły 10-04-10. Tu w Polsce pełno takich, którzy Ich znali i nie pozwalają upamiętnić! Serdecznie dziękuję za to, co Pan robi i za Pańska postawę. Wszystkiego dobrego.

Obrazek użytkownika TL z Ottawy

05-04-2012 [15:23] - TL z Ottawy (niezweryfikowany) | Link:

Serdecznie dziekujemy za wspanialy wywiad. Swoja praca i postepowaniem w tak trudnym okresie dla nas Polakow przywraca Pan wiare w czlowieka. Mimo ze mieszkam jak Pan za oceanem Polska dla mnie zawsze jest wazna. Dziekuje serdecznie za cieple slowa na temat Pana Macierewicza,ktory nigdy sie nie poddaje i z ktorego powinnismy brac przyklad. Czytamy cala rodzina Panskie wpisy a teraz przyblizyl nam Pan siebie tym wywiadem i odtad bedziemy traktowac Pana jak czlonka rodziny. Pani Joanno Pani tez dziekujemy.

Obrazek użytkownika ~łatos11

05-04-2012 [15:31] - ~łatos11 (niezweryfikowany) | Link:

To chyba ręka "Niebios" sprawiła, że tajemnica rozwiązania prawdziwych przyczyn "tragedii smoleńskiej", związała ze sobą ludzi tej Klasy/!/, weteranów pierwszej "Solidarności"!?.
Prorocze jest zdanie w zakończeniu tego wywiadu, komentarza:
"Jeśli instytucje państwowe nie stanęły na wysokośc zadania
to obywatele muszą razem stanąć w obronie prawdy i wolności.To właśnie my, Polacy powinniśmy doskonale wiedzieć, że nie może istnieć suwerenne państwo ze zobojętniałym i zastraszonym społeczeństwem...".
Cóż tu dodać więcej?. Tylko odwagi wszystkim tym, dla których IIIRP pod rządami Tuska, to jdynie koszmarny sen. Dla nas, Polska musi być naszą, kochaną Polską!?.

Obrazek użytkownika Gość

05-04-2012 [16:36] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

najbardziej przerazajace w tym wszystkim jest to, ze ktos, kto zainstalowal materialy wybuchowe, mogl liczyc na to, ze polskie wladze zachowaja sie tak, jak sie zachowaly i zachowuja.
Dlaczego Tusk nie polecial razem z Prezydentem tylko wbrew polskiej racji stanu, przyjal osobne zaproszenie Putina? To pytanie powinien stawiac sobie kazdy myslacy czlowiek.

Serdecznie Panu Nowaczykowi dziekuje za jego postawe i za to, ze daje przyklad, jak powinien postepowac uczciwy Polak.

Obrazek użytkownika s.e.

05-04-2012 [17:48] - s.e. (niezweryfikowany) | Link:

jeżeli w wyjaśnieniu tej zbrodni pomagają tacy ludzie jak prof. Nowaczyk vel KaNo, to o jej całkowite wyjaśnienie możemy być spokojni.
Z drugiej strony, to chyba jedyny przypadek, w którym to, że tak wspaniali naukowcy jak: profesorowie Nowaczyk, Bienienda i dr Szuladziński wyjechali z Polski, Polsce przyniesie pożytek. W kraju, za reżimu Tuska nie pozwolono by im na to, a kto wie czy, któryś z nich, gdyby prowadził podobne ekspertyzy, by się nie "powiesił" ...

Obrazek użytkownika Gość

05-04-2012 [21:46] - Gość (niezweryfikowany) | Link:

Co dalej?
Teraz jest bardzo ważne doprowadzenie do powstania międzynarodowej komisji zbadającej okoliczności katastrofy

Obrazek użytkownika kano

06-04-2012 [21:41] - kano | Link:

Serdecznie dziękuję
 komentatorom, którzy wsparli mnie dobrym słowem. Zdaję sobie sprawę z tego, jaka odpowiedzialność ciąży na mnie za wypowiadane opinie. Będę usilnie starał się, aby nie zawieść. Jestem bardzo chory i nie mogę komentować.
 Wszystkim życzę błogosławionych Świąt Wielkanocnych.
 
Kazimierz Nowaczyk