Wiktymologia po polsku
W 1986 roku w Paryżu podczas zamieszek studenckich zginął student gdyż jak się okazało miał rozrusznik pracy serca, który nie wytrzymał rutynowej akcji policji. Policjanci w całej swej naiwności powiedzieli publicznie, że bili go „normalnie” i student jest sam sobie winien, bo po pierwsze ich sprowokował, a po drugie nie powiadomił ich o złym stanie zdrowia. Rozpętała się burza. Nawet postępowe francuskie media i opinia publiczna nie zechciały przyjąć do wiadomości interpretacji, że winna jest ofiara. Groził upadek rządu. O ile pamiętam został wtedy zdymisjonowany minister spraw wewnętrznych, a premier Chirac gorąco kajał się przed opinią publiczną.
Długo potem we francuskich mediach trwała dyskusja na temat przemian świadomości prawnej i wynikającej z niej praktyce obciążania odpowiedzialnością za zbrodnie ofiary, przy otaczaniu opieką przestępcy.
Praktyka ta po wielu latach zeszła z francuskich salonów pod polskie strzechy. Doskonale wiedzą o tym ofiary gwałtu, które traktowane są przez policjantów, lekarzy i sądy niezwykle podejrzliwie i wręcz nakłaniane do przyznania się, że swoim zachowaniem sprowokowały sprawców, a wezwana do napadu policja na ogół bardziej troszczy się o nietykalność cielesną bandytów niż ofiar. Sama znam przypadek, że złodzieje, którzy ukradli rybakom z Jerzwałdu ryby i sieci zostali przez policję wypuszczeni ze stodoły, w której zamknęli ich poszkodowani i pouczeni o możliwości złożenia skargi na bezprawne ograniczenie wolności, z czego oczywiście skwapliwie skorzystali. Charakterystyczne jest, że na ogół nazwiska sprawców przestępstw są pieczołowicie chronione, natomiast nazwiska ofiar podawane do wiadomości publicznej.
Specjalna dziedzina kryminalistyki- wiktymologia, która zajmuje się ofiarami przestępstw dowodzi, że ofiary są same sobie winne. Kobiety ubierają się wyzywająco i niepotrzebnie włóczą po nocy, bogaci manifestują swój stan posiadania, okradani bronią swego portfela czy torebki prowokując złodzieja do pobicia.
W ten nurt wpisują się komentarze dotyczące brutalnego zamordowania w Łodzi jednego z asystentów parlamentarnych i okaleczenia drugiego. Natychmiast po tym wydarzeniu pewien kryminolog ( wyglądał na Hołysta, ale nie chciałabym się pomylić) stwierdził, że morderca chciał nam w ten sposób dać sygnał: „stop, dość nienawiści, więcej tolerancji”. Nie wierząc własnym uszom natychmiast to sobie zapisałam. W najśmielszych przypuszczeniach nie przewidziałam, że stanie się to obowiązująca wykładnią stanowiska PO i całego oświeconego salonu.