Mydlana bańka.
Zadzwonił do mnie onegdaj jakiś dziennikarz i zapraszał do programu, który ma definitywnie wyjaśnić sprawę FOZZ na podstawie odnalezionych rzekomo przez dziennikarzy śledczych, pamiętników mego męża Michała Falzmanna. Wyjaśniłam mu, że:
Rzekomo odnalezione pamiętniki to zwykła kserokopia kalendarzy mego męża, którą otrzymał zupełnie legalnie pewien młody dziennikarz z pisma „Wprost”, deklarujący chęć zajęcia się tą sprawą. Życzę mu powodzenia. Nie mogę jednak oprzeć się pokusie skomentowania, że jak to się mówi: „znalazł siekierę pod ławą”
Konsekwentnie odmawiam udziału w podobnych programach, gdyż po 20 latach nie jestem w stanie nic nowego dodać do sprawy, nie mam natomiast najmniejszego powodu, żeby występować jako rekwizyt (mogę zaproponować w zamian krzesło). Dokładnie to samo usiłowałam wytłumaczyć ongiś miłej pani, która zapraszała mnie do programu Wildsteina. Bardzo się cieszę, że nie dałam się jej namówić, bo w programie nie pojawił się profesor Przystawa, który jako jedyny ma spójną wizję tej afery, natomiast jako eksperci wystąpili ludzie, którzy nigdy się nią nie zajmowali ( Jachowicz), którzy byli w nią zamieszani ( Rosati), oraz młodzi dziennikarze, którzy w tych czasach nosili koszulę w zębach i w żadnym wypadku nie mogli prowadzić wówczas – jak twierdzą – dziennikarskiego śledztwa. Program nic nie wyjaśnił, nic nie dodał do sprawy, był tylko okazją nie tyle do przypomnienia sprawy FOZZ, co do zaprezentowania się w mediach różnych „przyklejających” się do niej teraz osób.
Większość spraw, którymi się media zajmują to jednodniowe sensacje rozdmuchiwane jak bańka mydlana i jak ta bańka bezgłośnie pękające.