Ktoś musi umrzeć, aby żyć mógł ktoś

Ktoś musi umrzeć, żeby żyć mógł ktoś

„Gdyby nie postępy w transplantologii znacznie krócej tworzyliby swoje dzieła reżyser Robert Altman i kompozytor Tadeusz Nalepa” napisał przeszło rok temu Piotr Gabryel w „Rzeczpospolitej”. Jednemu z artystów przeszczepiono serce, drugiemu nerkę. O poprzednich właścicielach serca i nerki nie dowiedzieliśmy się niczego. To anonimowi dawcy części zamiennych, których opłaca się kokietować póki żyją, aby umieścili w portfelu stosowną deklarację, ale nie ma najmniejszego powodu żeby się nimi zajmować po ich użytecznej śmierci.

Pod akcją „ Tak dla przeszczepów” podpisało się wówczas, oprócz Piotra Gabryela bardzo wiele znanych osób, w tym Rafał Ziemkiewicz i Bronisław Wildstein, których szczerze mówiąc nie podejrzewałam o udział w podobnych przedsięwzięciach, zarezerwowanych zwykle dla egzaltowanych panienek, pierwszych dam i aktorek namawiających (jak Krystyna Janda) młodych ludzi do „dzielenia się narządami”.

Światowe osobistości dając przykład Kowalskiemu jak powinien zachowywać się elegancki i światły człowiek ryzykują niewiele, bo albo są zbyt wiekowe, albo zbyt znane, aby bezkarnie rozebrać je na części zamienne. Anonimowy Kowalski nie może być jednak zupełnie pewien, że coś takiego go nie spotka.

Znam przypadek dziewczynki, która po upadku z konia zapadła w śpiączkę i życie zawdzięcza tylko determinacji ojca. Nie słuchając lekarzy usiłujących uzyskać zgodę na pobranie od córki narządów, umieścił ją w prywatnej klinice, gdzie została skutecznie obudzona.

Kiedyś życie mógł nam odebrać żołnierz, kat albo przestępca. Nigdy lekarz. Od czasów Hipokratesa, etyka lekarska uległa jednak nieodwracalnej erozji, a nad medycyną unosi się duch doktora Mengele.

Zabójstwa dokonywane w białych (a raczej w gumowych) rękawiczkach ma teraz ułatwić ustawa o, tak zwanym eufemistycznie, „testamencie życia”. Jak wynika z dyskusji w TVN jej projekt nie był konsultowany ze środowiskiem lekarskim - przede wszystkim z onkologami, anestezjologami i specjalistami od medycyny paliatywnej. Wiedzą oni najlepiej, że ludzie nieuleczalnie chorzy, a nawet w stadiach terminalnych walczą najczęściej ( wbrew oczywistości) o każdy dzień życia, domagając się kosztownych terapii, mierząc ciśnienie, stosując rygorystyczne diety. Nieliczne przypadki tych, którzy naprawdę chcieliby umrzeć, mają jednak otworzyć furtkę prawną do zaniechania leczenia ludzi młodych, nadających się na części zamienne, którzy podpisali kiedyś bezmyślnie „testament śmierci” niesłusznie zwany „ testamentem życia”. ( kłania się tu Wielki Językoznawca) Taki dokument podpisuje osoba zdrowa, antycypując swoją ocenę, niewyobrażalnej dla niej sytuacji. Wiemy jednak, że ocena własnej sytuacji zmienia się choćby z wiekiem. Większość nastolatek twierdzi na przykład, że życie po trzydziestce nie ma żadnego sensu, a potem na szczęście zmienia zdanie. Wspomniana wyżej niefortunna amazonka, u której stwierdzono śmierć pnia mózgu, nie miałaby jednak możliwości zmiany zdania i gdyby nie ojciec, zostałaby w majestacie prawa zamordowana. W dyskusji w TVN brała udział matka podobnie uratowanego z rąk lekarzy chłopca. Ewentualnym obrońcom dobrego imienia lekarzy przypomnę, że znalazły się w tym szlachetnym gronie indywidua, zadające pacjentowi okrutną śmierć przez uduszenie, dla 300 złotych od zakładu pogrzebowego.

Przewodniczący zespołu do spraw bioetyki, Jarosław Gowin każe uwierzyć nam na słowo, że „testament życia” nie ma nic wspólnego z eutanazją. Wspiera go Piotr Winczorek twierdząc, że zaniechanie leczenia nie jest eutanazją ani pomocą w samobójstwie: „ponieważ śmierć zadają nie ludzie, a nieubłagane siły przyrody”.

Trudno uwierzyć, że jeden z panów jest filozofem a drugi znanym prawnikiem. Jeżeli ofiara wypadku ma krwotok tętniczy, a obecny przy tym pan Winczorek zaniecha zawiązania opaski zaciskowej, to za śmierć ofiary przez wykrwawienie odpowiada przed sądem pan Winczorek, a nie nieubłagana przyroda ani Błażej Pascal, który sformułował odpowiednie prawo fizyki.

Twarde fakty to: starzenie się społeczeństw, połączone z zapaścią systemów emerytalnych i ochrony zdrowia oraz światowy kryzys finansowy. W takich okolicznościach zawsze rośnie liczba litościwych, którzy są gotowi dopomóc ludziom starym czy chorym- oczywiście dla ich własnego dobra - w przeniesieniu się do lepszego świata. Faktem jest również żywiołowy rozwój światowego rynku handlu narządami. Powinno to skłaniać szlachetnych propagatorów „dobrej śmierci” oraz „życia po życiu -ale w kawałkach”, do zastanowienia się czy dobrze wiedzą, w czym uczestniczą. Bo jak to mówią, głupota nieodróżnialna jest w skutkach od faszyzmu.

 

 

 

Przewodniczący zespołu do spraw bioetyki, Jarosław Gowin każe uwierzyć nam na słowo, że „testament życia” nie ma nic wspólnego z eutanazją. Wspiera go Piotr Winczorek twierdząc, że zaniechanie leczenia nie jest eutanazją ani pomocą w samobójstwie: „ponieważ śmierć zadają nie ludzie, a nieubłagane siły przyrody”.

Trudno uwierzyć, że jeden z panów jest filozofem a drugi znanym prawnikiem. Jeżeli ofiara wypadku ma krwotok tętniczy, a obecny przy tym pan Winczorek zaniecha zawiązania opaski zaciskowej, to za śmierć ofiary przez wykrwawienie odpowiada przed sądem pan Winczorek, a nie nieubłagana przyroda ani Błażej Pascal, który sformułował odpowiednie prawo fizyki.