Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Ucieczka do wolności

Izabela Brodacka Falzmann, 19.11.2011
Wspominałam już o tym, że kilka lat temu spędziłam nad Jeziorakiem najpiękniejszego Sylwestra w życiu. 30 grudnia przyjechaliśmy z Warszawy do Iławy pociągiem. Znajomy zawiózł nas samochodem do Matyt, skąd przeszliśmy po lodzie na Wyspę Orzechową ( my nazywamy ją Zimową, ze względu na zimowe biwaki). Przenocowaliśmy w namiocie i rano poszliśmy środkiem jeziora do zatoki Widłągi.
W skład wyprawy wchodziła wybitna kiedyś alpinistka Stefania, młody, 25 letni alpinista Mikołaj i ja – (nazwijmy to) turystka kwalifikowana. Był też z nami Misiu- pies Steni, przybłęda z odgryzionym w połowie ogonem.

Sam marsz po lodzie wprawił mnie w ekstazę. Prószył drobny śnieżek, lód groźnie poskrzypywał, po jeziorze łazili wędkarze w waciakach i walonkach. Jakbym znalazła się nagle w centrum obrazu Bruegela „Zimowy pejzaż  z pułapką na ptaki”.( przepraszam za banalne skojarzenia).
Zainstalowaliśmy się w namiocie przy ognisku palonym traperską metoda między dwiema kłodami. To zdumiewające, że w dość spartańskich warunkach życie toczy się normalnym trybem. Ja nie zrezygnowałam z porannej kawy z mlekiem. Stenia przed Sylwestrem umyła głowę w przerębli.
Wieczór sylwestrowy uczciliśmy wyśmienitym francuskim winem pitym z metalowych kubków. Prawdziwie dekadenckie przeżycie. Nad jeziorem pojawiały się fajerwerki, widać, że nie tylko my wybraliśmy zamiast sali balowej plener.
Było nam tak dobrze, że zamiast jednej nocy spędziliśmy w zatoce 6 dni. Mikołaj dostał anginy pomimo, że ofiarnie grzałyśmy go z dwóch stron, a pies spał mu na nogach. Marudził, że specyficzny zapaszek psa przeszkadza mu we śnie. Ci młodzi jednak do niczego się nie nadają. W tym roku wybieramy się na podobnego Sylwestra tylko we dwie.

Wiem dobrze, że nawet pisanie o tym to ucieczka. Ucieczka do wolności. Pamiętam, że kiedyś w lecie, za czasów głębokiej komuny mieszkałam przez tydzień w kolebie, w Dolinie Piarżystej w Tatrach. Ponieważ było ciepło spałam na ogromnym kamieniu będącym dachem koleby. Gwiazdy były tak nachalne, że nie dawały zasnąć. Długo przed świtem niebo różowiało. Nigdy nie doświadczyłam takiego poczucia wolności jak wtedy.

Jak różne są symbole wolności. Dla wielu jest to zielona, tępawa twarz Statue of Liberty. Dla Tyrmanda były to buty na słoninie i bikiniarskie skarpetki w prążek. Dla pana Piotra krawaty firmy Hermes.
Ja nie ironizuję. Doskonale to rozumiem. Kiedy uczyłam w czasach komuny w szkole, czytałam na przerwach kryminały po angielsku. Nie po to żeby komuś imponować. Była to szkoła czerwonej burżuazji i pierwszy lepszy uczeń znał każdy język obcy sto razy lepiej niż ja. Po to żeby nie słuchać partyjnego dyrektora. Po to żeby się odciąć od ogarniającej mnie zewsząd ohydnej, płaskiej głupoty.
I przy każdej okazji urywałam się w Tatry.
Teraz jestem w takim samym nastroju. Nie jestem w stanie słuchać dziennika. Nie jestem w stanie czytać prasy. Dojrzałam do ucieczki.
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 14054
Domyślny avatar

MW

20.11.2011 16:29

Jakieś 10 lat temu, z kolegą, wybraliśmy się na "podpływ" kajakowy Bugiem. Wyruszyliśmy z mojej chatki pod prąd dwoma kajakami (każdy swoim) obładowanymi różnym ekwipunkiem i pożywieniem, bowiem oprócz korzystania z wody pitnej (czy chleba) zamierzaliśmy minimalizować kontakt z cywilizacją. Tym, którzy tego nie robili, przekazuję, że płynięcie pod prąd (na długim dystansie), nawet tak - pozornie - leniwą rzeką jak Bug, jest dość forsowne, wymaga dobrej kondycji, zdarzają się "bystrza" o długości kilkuset metrów, których przepłynięcie obładowanym, ciężkim (takie mieliśmy) - a więc głęboko zanurzonym kajakiem wymaga wiosłowania "na 100%" przez dłuższy czas - prędkość względem brzegów jest minimalna, a chwilowe odpuszczenie sobie skutkuje straceniem wielu metrów pokonanych z najwyższym wysiłkiem. Do Wyszkowa, cywilizacja często dochodzi do brzegów (wsie, działkowiska) i dużo jest wędkarzy, z którymi mieliśmy nieraz słowne utarczki. Bywali - powiedzmy sobie - nieuprzejmi, nawet, gdy przepływaliśmy daleko od ich żyłek, nie stosuję - rzecz jasna - żadnego dużego kwantyfikatora, bywają i "dobrzy wędkarze". W każdym razie, to był jeden z nielicznych negatywów naszej wycieczki. Była wiosna, ale przyszły już upały. Często więc zmożeni słońcem, zaciągaliśmy kajaki na jakieś odsypisko (które już się gdzieniegdzie wynurzały) i w cieniu krzaków oddawaliśmy się drzemce, czasem pokrzepiwszy się winkiem. Nie żałowaliśmy sobie też kąpieli, czasem w towarzystwie krów skubiących wątłą trawę na wyspach, czy taplających się w wodzie. Otoczenie samego Wyszkowa, łącznie z dawnym, zarośniętym porcikiem, było gangreniczne - to określenie, które wtedy mi się nasunęło uważam za najlepsze. W dawnym basenie portowym pływał nawet wzdęty trup prosiaka. Ale, nie o tym chciałem pisać. Wolę przechowywać w pamięci np. obrazy obsypanych kwiatami drzewek owocowych, których skupiska wyrastały ze skarp przybrzeżnych, bądź tworzyły nieregularne kręgi - gdzieś na łąkach, z których czasem nie do końca jeszcze spłynęła woda. Patrząc na nie miałem nieraz odczucia wręcz religijne, które można przybliżyć - nieco pretensjonalnym - określeniem "sanktuarium przyrody". ("Na co dzień" staram się być rzymskim katolikiem, i mam nadzieję, że Bóg suwerenny z wyrozumiałością podejdzie do moich odrobinę heretyckich doświadczeń, ostatecznie - "wszędy pełno Ciebie"...). Albo - soczysta łąka, w którą wcina się wychodzące z ostrego meandru starorzecze porośnięte miejscami nenufarami, przy brzegach tatarakami. Falista łąka cięgnie się po horyzont, na którym widać potężny, stary, dorodny las (Puszcza Biała). Albo - ognisko na skarpie, wśród z rzadka rosnących starych sosen, jałowców i topoli, a za nami wielkie przestrzenie łęgów i pastwisk, i dopiero gdzieś hen, na krawędzi doliny wieś. [Muszę przerwać, postaram się jeszcze napisać zakończenie]
Domyślny avatar

MW

20.11.2011 23:30

Dodane przez MW w odpowiedzi na Jedna z moich ucieczek

Tak więc było niezbyt breuglowsko, ale za to trapersko i ucieczkowo. Tuż powyżej Wyszkowa nocowaliśmy na odsłoniętej łasze piaszczystej, niemal całkowicie odciętej od brzegu, z widokiem na niedaleki most. Namiot, ognisko, herbata, winko (nie pamiętam z czego pite, ale z pewnością nie z kieliszków), piaszczysta łacha, zorza wieczorna i ten most... Było w tym coś z klimatu straceńczego, właśnie - dekadenckiego, włóczęgowskiego. Tym, którzy wyczuwają o co chodzi, nie muszę więcej pisać, pozostali i tak nie zrozumieją, co w tym może być pociągającego. Podzieliłem właśnie ludzi na dwie kategorie, cóż, czasem takie podziały mogą być użyteczne, choć nie jest to żadne "absolutne" kryterium... Potem Kamieńczyk, zagubiony wśród łąk i starorzeczy (przynajmniej tak to wyglądało od strony wody), i jednak kontakt z cywilizacją - czyli sklepem, Wyszków był zbyt niegościnny dla wodniaka (ten prosiak...), a trzeba było uzupełnić zapasy. ... i gdzieś za Kamieńczykiem, nie wiem ile kilometrów, siedziby ludzkie oddaliły się od koryta rzeki, po obu stronach były tylko łąki, kępy drzew, lasy, patrząc w stronę prawego brzegu widać było majaczącą na horyzoncie krawędź wysoczyzny, na której znajdowały się najbliższe (takie było wrażenie) siedziby ludzkie. Kolega nazwał ten rejon Ukrainą, i tak o nim do tej pory myślę. Rzeczywiście, wysokie trawy, nieznaczne pagórki, cała ta dzikość, nasuwały skojarzenia sienkiewiczowskie. Wieczorem dopłynęliśmy do miejsca, gdzie rzeka dzieliła się na odnogi, przechodzące jedna w drugą na kształt warkocza, obrośnięte gęstwiną, gdzieniegdzie ze stromymi skarpami i wiszącymi na nich krzewami, a czasem przezierającymi zza zarośli łąkami. Rozbiliśmy namioty (mieliśmy chyba dwa) na wysokim odsypisku, uformowanym ze żwiru i drobnych kamyczków (pewne wyzwanie, bo szpilki nijak nie chciały się trzymać tego podłoża), na wyspie, przy małej, krętej odnodze, z widokiem na stromą, falującą skarpę i wiszący na niej krzew (chyba bez), można było też dostrzec (zza krzaków) dużą łąkę. Owe kamyczki, i krętość rzeki mogły przywodzić na myśl nawet pewne klimaty Londonowskie. A skoro mogły... Pogoda była wybitnie burzowa, powietrze gęste, na niebie kłębiły się cumulonimbusy, pobrzmiewały grzmoty, i tak było już przez całą noc. Światło zachodzącego słońca sprawiło tego wieczoru, że barwy były wyjątkowo nasycone, chmury niesłychanie tłuste, kontrasty (mimo dużej wilgotności) ostre. A może to wszystko przez endorfiny, których mózg po kilku dniach dość morderczego wiosłowania miał pod dostatkiem? Jakby tego było mało, w pewnym momencie odezwał się dźwięk dzwonów, dźwięk bardzo odległy, ale wyraźny, niosący się przez pustacie, olszyny, pagórki z jakiegoś zagubionego tam miasteczka. Dźwięk ten nie ustawał przez wiele godzin. Całą zaś noc - że wyrażę się niezbyt poetycko - dawał o sobie znać słowik z opisanego już przeze mnie krzaka po drugiej stronie odnogi. Ktoś złośliwy mógłby dodać, że brakowało tylko ryczącego jelenia, no, ale tak po prostu było i tyle... Teraz zmierzam do puenty, która przecina tę opowieść jak okrutne ostrze. Wybaczcie patos. Otóż, istniały już wtedy komórki, owe smycze piekielne, i kolega nieopatrznie porozumiał się przez to szatańskie urządzenie z "Centralą". No, i Centrala wezwała go w trybie pilnym do Warszawy. W ten oto sposób dobiegła końca - jakże przedwcześnie! - eskapada, która robiła się coraz ciekawsza. Tak więc, następnego dnia spłynęliśmy do bazy (chatki) w kilka godzin. Różne nasze miejscówki migały nam tylko przed oczami. Spiliśmy się jeszcze winkiem (z tego, co pamiętam, był to zaledwie Egri Bikaver, ale też nigdy nie należałem do wyrafinowanych smakoszy tego trunku) i następnego dnia wróciliśmy do miasta. Dla porządku dodam, że przepłynęliśmy około trzydziestu kilometrów (przed chwilą sprawdziłem na geoportal.gov.pl), ale biorąc pod uwagę prędkość wody, którą musieliśmy pokonać - robiliśmy, jak oszacowałem, około pięćdziesięciu kilometrów dziennie. To już coś. W dodatku, jest to bardziej męczące pięćdziesiąt, niż po wodzie stojącej, gdy można sobie dowolnie rozłożyć wysiłek... Później powtórzyłem tę eskapadę, tym razem sam, pokonując ponad 50 km pod prąd, ale to już całkiem inna historia... Może to wszystko nie koleba, i nie góry, ale co zrobić, że jestem raczej zwierzę nizinne, wręcz dolinowe. Zresztą, krajobrazy nizinne, a szczególnie mazowieckie, są bardziej wymagające (również od jeziornych), trzeba być koneserem, żeby je docenić - pocieszam się, nie odmawiając koneserstwa (też nizinno-dolinowego!) Autorce. [Dobrym przykładem konesera Mazowsza może być Wiktor Zin.] Wracając i reasumując, czasem wolność zamienia się - jednak! - w uświadomioną konieczność. I tym niezbyt optymistycznym akcentem, z uświadomioną koniecznością wstania jutro wcześnie rano, zakończę.
izabela

Izabela Brodacka Falzmann

21.11.2011 08:42

Dodane przez MW w odpowiedzi na [dokończenie]

To piękne co piszesz MW. Właśnie o to chodzi- może endorfiny związane z wysiłkiem, może osamotnienie. Nie trzeba jechać w Himalaje żeby to przeżyć. Co do Egri Bikaver. Kiedyś spadłam z konia w Kadynach i pojechałam konno do Tolkmicka po przynależną chłopakom flaszkę. W tedy w Polsce sery dzieliły się na twarde i miękkie a wina na słodkie i kwaśne. Przez szacunek do chłopaków kupiłam to nieszczęsne Egri. Nieprzyzwoitym byłoby moim zdaniem zakwalifikować ich z góry do amatorów słodkiego.
"Izunia, coś ty narobiła?"- powiedział masztalerz, szef jazd. "Za te pieniądze można kupić ze cztery butelki porządnego wina". Porządne to było "patykiem pisane".
Jechać konno z czterem butelkami pisanego patykiem- to dopiero byłaby dekadencja.
Domyślny avatar

MW

21.11.2011 17:25

Dodane przez izabela w odpowiedzi na @MW

Bardzo dziękuję. Starałem się powściągać w opisach, wiedząc że dla większości ludzi "opisy przyrody" w książkach to nieznośne dłużyzny. Co na to poradzę, że owe opisy były nieraz dla mnie najwartościowszymi fragmentami książek, których fabuła mnie nudziła. Przy okazji (literatury) obszerna dygresja - pisząc kiedyś, że nie znoszę wszelkiej fantastyki, wyraziłem się nieprecyzyjnie: b. lubię np. klasyczną baśń, jakiś czas temu przeczytałem pierwsze (XIX w) angielskie wydanie baśni braci Grimm (też germański język, więc prawie oryginał) i muszę przyznać, że teutońska mądrość ludowa jest (była) bardzo głęboka (nasuwa skojarzenia z żydowską, choć ma inny charakter) a wyobraźnia wielka, szkoda że Hitler przekreślił cały dorobek kultury niemieckiej, oczywiście nie samodzielnie. Czasem łudzę się, że mogło to wszystko pójść inaczej, choć - każda kultura (i cywilizacja) z czasem wyradza się, jak - nie przymierzając - jakaś uprawa ziemniaków. (Nic odkrywczego.) Ale czemu tak potwornie? (Tzn chyba wiem czemu, z grubsza, ale wciąż nie mogę się nadziwić.) Wracając do fantastyki, wspomnę o Poem (choć to czasem czysty kryminał), powieści gotyckiej, w ogóle - tradycji romantycznej, dorzucę jeszcze może np. książkę Valis Philipa K. Dicka (pisarz s-f, ale ta książka jest klasą samą w sobie, jego produkcji s-f nie da się czytać, odbieram ją jako rodzaj pornografii dla ludzi o b. szczególnych skłonnościach, mam na myśli typowych fanów s-f). Tak więc chodziło mi o współczesną fantastykę, a szczególnie jej popularne (w kręgach "fanów") nurty. Nawet Tolkiena niezbyt trawię, jedyną jego formą, którą mogę zaakceptować jest powstała kiedyś kreskówka (Władca Pierścieni). Można by pójść dalej tym tropem, ale kończę dygresję. To wszystko temat raczej na dłuższy esej. Jeszcze znowu gdzieś wyrażę się nieprecyzyjnie. (Teorią literatury pogardzam i widać efekty - kłopoty terminologiczne.) Jeszcze co do dekadencji - ma ona swój urok, choć trzeba pamiętać, że najlepiej byłoby stosować to pojęcie do XIX wieku i przełomu wieków. Obecnie świat leży po prostu w rynsztoku i wymiotuje, jak zwykły pijak, co - rzecz jasna - ma niewiele wspólnego z dekadencją. Piszę te wszystkie banały, żeby skonstatować, że obecnie dekadencja jest praktycznie niemożliwa. Po prostu, czy chcemy, czy nie - niemal wszystko na co patrzymy, to ten rynsztok z wymiotującym z pijakiem. Dekadencja potrzebuje jednak odpowiedniego kontekstu, który straciliśmy. To oczywiście wielkie uproszczenia, czarno-białe postawienie sprawy. Czasem, gdzieś, lokalnie, ... Zresztą, wyobraźnia ludzka jest nieograniczona. Ja np. czytając XIX-wieczną literaturę rosyjską czuję się jak ryba w wodzie (np. w nieco naiwnych paniczach widzę pewne etapy swojego rozwoju), a przechodząc do realu czuję się jak ryba wyciągnięta z wody. Ciekawe jakbym czuł się w XIX wieku? W czasach gdy wiejscy (genialni) samoucy zostawali (z marszu) profesorami na uniwersytetach, gdy ludzie mieli jakby większą fantazję, nie wspominając o honorze i innych imponderabiliach, gdy tonu wśród kobiet nie nadawały - zwykle - pospolite kurewki (z ducha, nie koniecznie z zawodu). Raczej, niestety, się nie dowiem. Pozostają chwilowe eskapizmy.
Domyślny avatar

BazyliMD

20.11.2011 19:49

Żony i dzieci tłucze się w zaciszu domowego ogniska. Francuskie wino pije się na oczach innych. To jest istota sprawy, szanowni Panowie. Nie tylko Wy nie doceniliście Palikota. Dlaczego? Bo go nie rozumiecie: węch za słaby. Z tym zastrzeżeniem, że rozumieć - nie znaczy akceptować.
Domyślny avatar

leszek hapunik

21.11.2011 09:11

Dodane przez BazyliMD w odpowiedzi na @ kolarz, leszek hapunik

chciałem cię trochę bronić na tym forum.Jednak z przykrością stwierdzam ,że jesteś zwyczajnym durniem . Wszystko miesza ci się w głowie. Kara za psoty myli ci się z przestępstwem znęcania się nad rodziną. A Palikot to kundel na smyczy, szczekający za przyzwoleniem pana. Przedtem to był Tusk, teraz Urban i Szechter. Ci ostatni to typowi przedstawiciele czerwonej, żydowskiej burżuazji,której to ponoć się strasznie brzydzisz.
Domyślny avatar

zdzichu z Polski

20.11.2011 20:14

http://www.youtube.com/w… Od rzeczywistości nie da się uciec można co najwyżej zamknąć oczy i śnić.
izabela

Izabela Brodacka Falzmann

21.11.2011 09:14

Dodane przez zdzichu z Polski w odpowiedzi na złudzenia

Ten film jest straszny. Ale co prawda -to prawda. Pozdrawiam.
Domyślny avatar

leszek hapunik

21.11.2011 09:16

Dodane przez zdzichu z Polski w odpowiedzi na złudzenia

Dobre
izabela

Izabela Brodacka Falzmann

21.11.2011 09:29

Dodane przez leszek hapunik w odpowiedzi na 1: 0

Dziękuję za wsparcie. Dzięki Panu mam więcej odwagi:):)
Domyślny avatar

Barbara

20.11.2011 21:52

Szanowna Pani, myślę, że chętnych do ucieczki do wolności jest wielu, są rozproszeni, samotni w swoich środowiskach. Poza tym myślę, że jest czas na tajną edukację młodych pokoleń; naukę historii, literatury, wszystkiego zresztą. Winniśmy to naszym Przodkom i Ojczyźnie.
Domyślny avatar

kris przybysz

20.11.2011 22:30

Jak zawsze tekst Pani Izabeli pełen treści, i jak zawsze, dla niektórych, problemy z jego zrozumieniem. Ten tekst to smutne potwierdzenie traconego przez Polskę czasu i zachęta do dyskusji. A przypadek BazylegoMD, to przypadek chaosu. Coś chce powiedzieć, ale nie bardzo wiadomo co. Ja jednak wybieram walkę. W pracy i poza nią, bo mimo wszystko warto i należy mówić o kłamstwach rządzących, antypolskiej propagandzie mediów na czele ze specjalistami z gazety i jej faszystowskiego gwizdka blumsztajna. Kloaka szechteropodobnych to tylko zakłamana kloaka bogatych paserów i szmalcowników, dzieci i wnuków złodziei i antypolskich przestępców, morderców spod znaku nkwd i ub i to wszystko. Kiedyś autorów tzw. pogromu kieleckiego, a dziś prowokatorów ściągających do Polski na Święto Niepodległości, przy pomocy władz RP, niemieckich nazistów.
izabela

Izabela Brodacka Falzmann

20.11.2011 23:10

Dodane przez kris przybysz w odpowiedzi na ucieczka?

Córka skarciła mnie za dekadenckie nastroje. Postaram się poprawić. Pozdrawiam.

Stronicowanie

  • Pierwsza strona
  • Poprzednia strona
  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Wszyscy 3
Izabela Brodacka Falzmann
Nazwa bloga:
Blog autorski

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 035
Liczba wyświetleń: 7,667,976
Liczba komentarzy: 20,764

Ostatnie wpisy blogera

  • Kto i w jakim celu propaguje pogańskie zwyczaje Halloween?
  • Rude Prawo
  • Skąd się biorą politycy?

Moje ostatnie komentarze

  • @ Lala To Pani też nie uważa ich za Polaków? Oj nieładnie. Oni uważali się sami za Polaków pochodzenia żydowskiego a nie za Żydów przypadkiem osiadłych w Polsce. Brandwajn choć przyjechał na…
  • @ LalaWarto tu przypomnieć osoby wybitne, które wyjechały do Izraela i tam tworzyły kulturę . Czy ktoś dziś pamięta taką postać jak Rachmiel Brandwajn. Wspaniałego znawcę literatury francuskiej. Na…
  • @ LalaJak to nie było? A emigranci po 68 roku? Czy zaprzecza Pani, że tworzyli kulturę?

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Upadek edukacji. Tym razem piszę jako fachowiec.
  • Historia pewnej kamienicy
  • Śpioszki rozmiaru XXXL

Ostatnio komentowane

  • Marcin Niewalda, Szanowna Pani IzabeloJestem na tropie genealogi Małyszczyckich i Płaskowickich z Widybora i okolic. Był tam Konstanty Płakowskicki - zesłany na Sybir za udział w Powstaniu Styczniowym. Czy Pani…
  • Izabela Brodacka Falzmann, @ Lala To Pani też nie uważa ich za Polaków? Oj nieładnie. Oni uważali się sami za Polaków pochodzenia żydowskiego a nie za Żydów przypadkiem osiadłych w Polsce. Brandwajn choć przyjechał na…
  • lala, pięknie, że Pani pamięta o tych, których wygnano i pozbawiono obywatelstwa - jednak całkowicie nie zrozumiała Pani tego, co napisałam;moja uwaga dotyczyła faktu banalnego - to nie Polacy…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności