|
|
Dark Regis Otóż do tej pory paradygmat nauki premiował, a nawet wymuszał patrzenie na problem tylko z jednej strony. Budowano właśnie taki ciąg kolejnych, coraz to lepszych teorii, wyjaśniających dany fenomen, niczym ta serresowska seria linearna, szereg uogólnień, w których szczeliny zapełniają stosownie opowiedziane analogie (na przykład za pomocą metafor). Dotąd to wystarczało i działało, więc nie było potrzeby tego zmieniać.
Tymczasem wraz z pojawieniem się teorii kategorii zaczęto zauważać, że matematyka podzieliła się nagle na dwie połówki i do tego nie pasujące do siebie. Do niedawna jeszcze zajmowano się ulepszaniem aksjomatów, badaniem ich zależności i niesprzeczności, aż tu nagle ktoś powiedział "czniajmy na aksjomaty i zbadajmy ogólne schematy". Tak pojawił się paradygmat kategoryjny. Do tego momentu matematycy mogli jeszcze dzielić się na dwa obozy, klasyków i intuicjonistów, czyli konstruktywistów, ale obecnie to już zaczyna pachnieć wstecznictwem. Intuicjonizm bowiem okazał się uogólnieniem klasycznej matematyki z klasyczną teorią mnogości. A co śmieszniejsze wchłonął w siebie sporą część nowej fizyki oraz informatykę.
Teoria kategorii jest bowiem rodzajem wglądu zewnętrznego w świat matematyki i obiektów matematycznych, zaś aksjomaty są wglądem od wewnątrz. Gdyby posłużyć się tu kalką stosowana niegdyś przez wyznawców holizmu, są one jak Jin i Jang, tyle tylko, że - jak wspomniałem - te połówki do siebie nie pasują. Czy coś poszło nie tak? Nie, wszystko jest w porządku. Tyle tylko, że patrząc od strony zewnętrznej, język matematyki musimy sobie dopiero zdefiniować (Mitchell, Benabou), żeby opisać na nowo takie obiekty jak punkt, zbiór, funkcja, formuła albo relacja. Natomiast patrząc od strony wewnętrznej, widzimy jak schematy się wyłaniają z kontekstu i zaczynają być toposami (geometria algebraiczna, teoria spektralna, przestrzenie mierzalne, topologie T1 i przestrzenie bezpunktowe), z tym tylko, że są niczym słynne odbicia w Perłach Indry, czyli w pewnym sensie są wyrażone w języku wewnętrznym matematyki klasycznej (aksjomaty).
Najciekawsze jest to pogranicze pomiędzy niepasującymi połówkami matematyki. Widać bowiem, że mamy do czynienia nie tyle z monadą (w sensie filozoficznym), ale z całym wszechświatem pełnym matematyk, w których zmieścić się może właśnie zarówno nowa fizyka (toposy), jak i informatyka. Informatyka nie mieściła się w matematyce klasycznej właśnie dlatego, że ta (arytmetyka Peano) nie umiała zdefiniować choćby warunku stopu dla funkcji Collatza "3x+1", a także nie umiała radzić sobie z zagadnieniami czasu, następstwa zdarzeń oraz równoczesności, czyli dynamiką zmian. Do tego trzeba było napisać nowe logiki - modalne, w szczeg. temporalne.
Dotąd uważano, że należy patrzeć na topos pod kątem tzw. klasyfikatora podobiektów, czyli takiego uogólnienia zbioru {true,false} i definiować wszystko za pomocą odpowiedniej logiki (algebry Heytinga/Boolea). Obecnie są próby użycia do tego celu odpowiedniej arytmetyki. |
|
|
Dark Regis Odwołuje się tu Pan do pierwotnego znaczenia słowa "geniusz". Starożytni Grecy uważali, że każdy mężczyzna ma swojego geniusza, który go prowadzi przez życie i nie odstępuje na krok. Rzymianie twierdzili, że geniusz posiadają państwa i narody. Podobne znaczenie miało też pojęcie dżina u Arabów przed pojawieniem się islamu. Uważano np., że każdy poeta ma swojego dżina i im silniejszy jest jego dżin, tym większy talent posiada. Można więc to tak właśnie interpretować, czyli że geniusz można postrzegać jako swego rodzaju ograniczenie, które tylko tyle może dopomóc człowiekowi, ile siły stanowi "geniusz" całej kultury lub cywilizacji.
To nas sprowadza właśnie do dyskusji o paradygmacie, który wyznacza ścieżki, po których mogą kroczyć uczeni oraz badacze. Inne drogi są "niepoprawne politycznie" w tym sensie, że naruszają pewnik w formie obowiązującego paradygmatu. Tak właśnie niektórzy tłumaczą np. konflikt Galileusza z Kościołem, czyli też po prostu Kopernika z obowiązującą nauką Kościoła. Nauka i postęp musi więc stale kluczyć, żeby dostosowywać się do tempa, w jakim są w stanie zmieniać się paradygmaty. Wspomniany przeze mnie Rene Thom - twórca teorii katastrof - sam zresztą to dostrzegł, że wstrzelił się w samo jądro oczekiwań badaczy z różnych dziedzin (biologii, ekonomii, psychologii, lingwistyki, fizyki) z tą swoją w rzeczy samej krytyką paradygmatu ciągłości w modelowaniu świata.
Teoria katastrof mówi właśnie o osobliwościach, które pojawiają się w momencie ewolucji ciągłego modelu i mają charakter jakościowy. Obecnie wpływ teorii Thoma na rzeczywistość nauki jest już znacznie mniejsza, gdyż w międzyczasie pojawiła się koncepcja emergentyzmu. Emergencja jest znacznie lepszym wytłumaczeniem fenomenów takich jak masowość i losowość, będące motorem zmian w zachowaniu jakościowym modelu. Na przykład teoria katastrof nie tłumaczy charakteru zjawisk chaotycznych, czyli regularności dostrzeganych w scenariuszach przejścia do chaosu (kaskada bifurkacji), choć na pozór (przynajmniej dla popularyzatorów nauki) zdaje się mówić o tym samym. W tym drugim przypadku wyłania się nowy porządek, w pewien sposób skalowalny i mówi się wręcz o grupie renormalizacji (czyli symetriach). To jest widoczne w wykresie Feigenbauma.
I tu znów mamy dwa rodzaje emergentyzmu: ontologiczny oraz epistemologiczny. Pierwszy twierdzi, że nowa jakość nie daje się w pełni tłumaczyć za pomocą właściwości części, jest nieredukowalna, obala tezy redukcjonizmu. Drugi stawia na ludzka niewiedzę, czyli tymczasowe ograniczenia metod i języka, które uda się z czasem pokonać. To właśnie ten aspekt dyskutujemy tu z kolegami odnośnie załamywania się i rozpraszania światła.
Jesteśmy, a przynajmniej ja jestem, optymistą :) Wspomniana przeze mnie praca, która wyjaśnia fenomen korpuskularno-falowy za pomocą teorii toposów, jest wg mnie podejściem bardzo obiecującym i przyszłościowym. Dlaczego? |
|
|
Ptr Pochwała logicznego myślenia, duch klasyczny. Lubię to.
Bo cóż mamy poza tym.
Jeszcze wiarę, bo wiemy , że jest ostateczne , ani doskonałe to , co już rozumiemy. |
|
|
Ptr Może odpowiem. Nie chodzi tu o sprawy optyczne. Chodzi o pewne wnioski z mechaniki kwantowej. I NAWET możnaby to potraktować dość ściśle ,a nie poetycko. Nasza świadomość jest w pewnym sensie urządzeniem pomiarowym. Odbiera konkretny wynik pomiaru. Zawsze widzimy konkretną rzeczywistość. Natomiast WIEMY, z doświadczeń, że zanim rzeczywistość się skonkretyzuje jest pewnego rodzaju stanem potencjalnych możliwości. Ten stan kwantowy przestaje być nieokreślony w momencie , gdy wypływa z niego informacja, taka , która już go określa w stosunku do otoczenia. Lokalny realizm polega na tym ,że zakładamy , że materia , nawet gdy na nią nie patrzymy, MA konkretne parametry : położenie, prędkość, ogólnie stan. Nie wiemy o nich , ale zakładamy , że wszystko we wrzechświecie ma w danej chwili swój stan. Bo możemy go zmierzyć. Otóż WIEMY z doświadczeń , że materia pomiędzy pomiarami NIE MA stanu określonego tak jak nam się wydawało, wyrażanego liczbami rzeczywistymi. Ponadto tego stanu NIE MOŻNA i niedaje się zmierzyć w sposób całkowity.
Są pewne daleko idące konsekwencje filozoficzne tych faktów. (W szczególności można zadać pytanie, JAK i czy materia istniałaby bez świadomości. )
Jeszcze ciekawsze jest to , że aby dokonać pomiaru układu będącego w stanie nieokreśloności ( superpozycji) potrzeba swiadomego obserwatora- człowieka. Czujnik , z którego nie wyływa ( i nie wypłynie) informacja o pomiarze sam wchodzi w superpozycję stanów i NIE WIE , czy coś zarejestrował czy nie.
Wiem ,że Pan teraz mawątpliwości , ale już sygnalizowałem , że nie wszystko daje się łatwo zrozumieć.
. |
|
|
Zbigniew Gajek vel Janko Walski Proszę wybaczyć, ale średnio mnie taka egzaltacja bawi, raczej irytuje. Znacznie ciekawsze dla mnie jest śledzenie w jaki sposób ludzie dochodzą do czegoś nowego. Któryś z pańskich rozmówców stwierdził, że chaos kończy się tam gdzie spoglądamy. Niektórzy potrafią zmieniać dowolnie rozdzielczość spojrzenia - być może to jest ten mechanizm. Porządkujące widzenie to ograniczenia człowieka, czy geniusz? Mi bliższe jest to drugie i w dodatku mam wrażenie, że ten geniusz człowieka znakomicie wkomponowuje się w geniusz świata. |
|
|
Ptr Po prostu nie ma dokładnych danych co wpływa bardziej na stopniony zanik niebieskich w kier. horyzontu: czy absorpcja tej długości fali, czy załamanie w atmosferze. Być może oba mają duży wpływ, ale artykuły popularno-naukowe tego nie analizują.
To szczątkowe zielone Słońce to już obraz załamany, pozorny. Słońce już wtedy znajduje się pod horyzontem. ( Wtedy zielone załamują się bardziej i jeszcze docieają ).To przykład dyspersji jak w pryzmacie. Ona ma niewielką wartość kątową ,ale oceniam ,że może się to przekładać na kolor warstw łuny. |
|
|
Dark Regis Tego, ale to tylko przypuszczenie, nic pewnego: http://www.beskidzka24.p…
https://www.youtube.com/…
Trudno go rozpoznać, bo minęło już ponad ćwierć wieku, ale jest odrobinę podobny do tego konesera muzyki atonalnej, który nam umilał czas na korytarzu Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, gdzie mieścił się dawniej wydział MIMUW. Taka scena: stoimy w grupie i nagle Darek zagaja "Znacie się panowie na muzyce atonalnej?" Konsternacja - "Nie". "No to ja wam to zademonstruję". W tym momencie Darek zaczyna głośno popierdywać ustami i wydawać podobne dźwięki pod pachą, a wszyscy stoją zdezorientowani. Obok właśnie przechodzi kadra profesorska z posiedzenia rady wydziału i patrzy na nas wszystkich z politowaniem. Już nie pamiętam, kto był wtedy w tej grupie, być może Szymon Gutkowski i Marcin Meller, a chwilę później rżnęliśmy już w brydża. Gwarancji żadnej nie daję, ale wiek się w zasadzie zgadza. Tyle tylko, że ten wcześniejszy był bardziej pucułowaty. Jest jeszcze możliwość, że facet ma po prostu fałszywe papiery. |
|
|
Dark Regis Nie ma, a więc należy ich stworzyć. Dlatego właśnie ludzie powinni porzucić mrzonki o tym, że się mówi o świecie coś istotnego, samemu będąc zamkniętym w szklanej kuli własnej dziedziny. Właśnie taki błąd zrobił Dawkins pisząc najpierw "Samolubny gen", a następnie zatruty swoją własną wizją rzucił się, obnażył zęby, aby się wpić w szyję Boga. Słyszał Pan nazwisko Michel Serres? To francuski filozof i historyk nauki - "Jedynym naprawdę czystym mitem jest idea nauki wolnej od wszelkich mitów"
Kiedyś na "blogu" zajmowałem się jego tekstem "Nauki". Mam obszerny cytat, którego raczej nie znajdzie Pan w sieci, ale nie ma tu miejsca, żeby całość przytoczyć. On pisał właśnie o danym stanie nauki, czyli o obowiązującym paradygmacie niczym o stanie skupienia, czymś w rodzaju punktu stałego i systemu odniesienia, który z czasem jest wytrącany ze stanu spoczynku i musi znaleźć sobie nowe minimum, w którym na jakiś czas osiądzie. To opis moimi słowami. Warto ten esej przeczytać, zwłaszcza, że ma też walory estetyczne:
"Stąd bilans, bezładny jak historyczne przypadki i językowe konstelacje, mimo to skupiony wokół pewnego centrum bądź miejsca zgęszczenia. Bilans - balans, waga chwiejąca się wokół punktu podparcia - Roberval. Waga, wahadło zegara, czas, siła ciężkości, harmonia, niepokój - Huygens. Statyka najniższego z niskich punktów - Pascal i ciecze. Descartes i maszyny proste, dźwignie, kołowroty, bloki, wielokrążki, technologia punktu oparcia, który gwarantuje skuteczność. Mechanika środków ciężkości - Leibniz i Bernoulli przelicytowali Arystotelesa. Geometrzy elipsy i przekrojów stożkowych odkrywają Apolloniusza, środki i ogniska. Desargues dopisuje im metafizykę i, niczym Kepler, wskazuje na wierzchołek stożka - wówczas przemienna gra punktu widzenia i źródła światła, oka i słońca, skłania geometrię do marzeń rodem z Miletu; stąd rzut bryły, przecięcie wolumenów, teoria projekcji, cały system przedstawień rozproszony w ikonografii, teatrze, w teoriach poznania. Gdzie jestem ja, który widzę, z jakiego miejsca i jaki cząstkowy przekrój? A skąd się bierze światło? I dlaczego światło w XVII wieku, a oświecenie w wieku następnym? Jedno źródło, bądź wiele. Słońce i wielość światów. Zwrot do kartezjańskiego układu współrzędnych, ku miejscu ich przecięcia, do źródła miary, ładu, geometrii algebraicznej - same słowa wskazują, że odniesienie jest tu pewnym powrotem, a pomysł repryzą, toteż język matematyczny nie popełni błędu i nazwie ten środek początkiem. Wielka algebra szeregów, w Anglii i na kontynencie, opracowuje prawomocne ciągi dążące do pewnego punktu, niczym ciąg argumentacji, który zwykło się we Francji przypisywać Kartezjuszowi. Sekwencje tak jak ruch podlegają prawom racjonalnego następstwa, choć nie są realne, zaś argument konkretyzuje się tylko przez warunki wyjściowe lub pierwszy wyraz. (...)" |
|
|
Dark Regis To wszystko jest powiedziane jednym tchem. Prawda, że robi wrażenie? A dalej jest nawet coś o Chrystusie, ale nie będę Panu psuł zabawy, gdy już dorwie Pan ten esej gdzieś na mieście ;) |
|
|
Dark Regis "Wygląda mi na to, że historycy nigdy nie rezygnują z tego prostego, zbyt prostego modelu - serii linearnej. Przejdźcie się jednak w poprzek szeregów i zobaczcie, co łączy sekretne kłódki - komput kombinacji stał się możliwy dzięki caputi variationis, stałemu elementowi, wokół którego wyczerpuje się pierwszy zbiór dyskretnie rozróżnionych elementów, choćby każdy element tego zbioru uznawać po kolei za niezmienny, a za zmienne to, co przed chwilą było stałe. Oto praidea inwariantu w totalności możliwych wariacji. Ars combinatoria dostarczy niebawem nowych arytmetycznych i algebraicznych ujęć i tak powstanie rachunek prawdopodobieństwa. Powrót do odniesienia - aby mierzyć, rozdzielać, porządkować, widzieć. Powrót ten czasami nie ma kresu, choć istnieją punkty graniczne. A raczej - obojętne, czy nazywa się je środkami, wierzchołkami, biegunami czy początkami - można je rozumieć w inny sposób, niż jako punkt wyjścia, koncentrację; i tak koło ma jeden środek, bo jest granicą elipsy, zaś spoczynek jest granicą ruchu; tak samo zbiega się każdy trójkąt poprzez zanik w pobliżu zera wszelkiego wymiernego elementu przestrzennego, nieustanne przybliżanie przylegania, co daje okazję do pierwszego wielkiego ujęcia ciągłości, rachunku różniczkowego i całkowego. Ten zaś z powrotem wyznacza środki ciężkości czy punkty styczności, mierzy, podnosi do kwadratu i wyznacza objętość bryły. Odkryta po raz setny wielka grecka geometria podobieństwa, w takiej samej mierze u Kartezjusza jak i w świetle Desarguesa, jak wiadomo zostaje podjęta w teoriach reprodukcji istot żywych, preformacji, preegzystencji, odwzorowywania zarodków - któż odtąd nie wie, że istnieje stały punkt w podobieństwie? Któż nie dostrzega Reaumura przy pracach nad termometrem, szukającego skali z dwoma punktami, aby mierzyć temperaturę?... Oparcie, punkt równowagi, środek wielkości, ruchu, sił ciężkości - w mechanice i dla mechaników; biegun obiegu, punktowe odniesienie miary i początek układu współrzędnych, początkowe miejsce w szeregu, punkt widzenia i źródło światła, ognisko, środek, skupienie, limes, wartość średnia wariacji, początek i koniec skali... Taki już bywa świat, albo tak to już jest w świecie, gdzie wszystko projektuje się za jednym zamachem. Oto astronomiczna zwada między wyznawcami heliocentryzmu i geocentryzmu, którzy, cokolwiek by mówić, opowiadają się po jednej stronie, chcą bowiem, pozbawieni jeszcze ostatecznego dowodu (stąd gwałtowność dyskusji), aby kosmos miał środek tu, tam lub w innym miejscu, w nas, w Słońcu albo jakimś innym źródle światła (w bladej poświacie w Orionie); po drugiej stronie zaś - przerażeni nieskończonym wszechświatem bez ładu, bieguna i spoczynku. Astronomia, jak to bywa zazwyczaj, jest podstawowym modelem, gdzie rzutuje się większość spraw w takiej skali, że nie sposób już ich nie dostrzegać. Zatem ład klasyczny to stały punkt, klasyczny rozum to równowaga, która wyrównuje się i staje się zrozumiała dzięki odniesieniu. Oto morena czołowa nauk" |
|
|
Zbigniew Gajek vel Janko Walski Odpowiedź Gasseta jest prosta: nie! To już minęło, jego zdaniem nieodwracalnie!
Cecha charakterystyczna Gasseta, jako jednego z ostatnich księży ducha i rozumu: ostrze krytyki i wymagań kieruje ku sobie i swojemu środowisku społecznemu (arystokracja) i zawodowemu (filozofowie). Są dzisiaj tacy? |
|
|
Dark Regis Przeniosę się do nowego wątku, bo zaczyna przycinać słowa w pół. Kontynuujmy watek zapoczątkowany przez autora. Jest taki oto artykuł: https://wizjalokalna.wor… Dalej mamy tekst prof. Bartyzela: http://myslkonserwatywna… . Skąd my to znamy "antykatolicki terror partii lewicowych, otwarcie tolerowany przez władze"? POlszewizm? Niekoniecznie. To oczywiście lata trzydzieste w Hiszpanii:
jako liberał arystokratyczny – gardził ochlokratyczną „hiperdemokracją” powszechnego prawa wyborczego, będącą „wydzieliną ropiejących dusz plebejskich”; i w polityce, i w kulturze, znamieniem demokracji jest „arystofobia”, czyli nienawiść do lepszych” (odio a los mejores), „bunt mas”, czyli rozpychanie się w przestrzeni społecznej prymitywnego, lecz obeznanego z techniką „człowieka masowego”, panowanie przeciętności oraz marksistowski kult proletariusza; panować winna natomiast (jak rycerstwo w średniowieczu) elita „arystokratów ducha”, których koroną są geniusze – Platońscy miłośnicy prawdy (philotheamones).
Jedziemy dalej: "José Ortega y Gasset – prorok brzasku", Dorota Leszczyna (UW) - http://www.diametros.iph…
Należy jednak pamiętać, że José Ortega y Gasset był nie tylko politykiem i społecznikiem, lecz również, a może przede wszystkim filozofem. Jego filozofia, zwracająca się ku działaniu człowieka, wyznaczającemu cele i stawiająca wymagania, chce być w życiu przydatna i chce to życie kształtować. Filozofem nie nazywamy tylko tego, kto przebywa nieustannie w świecie abstrakcji, wśród ścierających się myśli i intelektualnych potyczek, ale również tego, kto wiedział jak żyć, nieustannie się doskonaląc, bo czyż nie ci filozofowie oddziałują najbardziej?
Pozwolę sobie skromnie dołączyć się do tego pytania. Wreszcie na koniec podam źródło, które uzasadnia mój pogląd, że postmodernizm jest już projektem zakończonym i wyłoniło się coś nowego: http://mikroagencja.nazw…
PS: Ja w kółko tu mówię o kryzysie, o tej właśnie metanarracji, oraz poszukiwaniu wyjścia. |
|
|
Ptr Swoją wersję popieram nie "Einsteinem " z internetu, bo to nie jest właściwie wykonany eksperyment złożonego procesu, ale tym co słyszałem od profesorów optyki. Ta "tęcza" nie będzie wyglądała tak samo jak w laboratorium, gdyż oświetlenie nie jest kierowaną wiązką światła na płaskie szkło, lecz równomienie oświetloną sferą atmosfery ziemskiej o pewnej krzywiżnie. Tak klasycznie rozpatrywane zjawisko załamania ( i odbicia) jest faktem i nie mam co do tego wątpliwości. Dodatkowo , im gorętsze powietrze tym bardziej załamuje światło , tak że na pustyni zachody są czerwieńsze , na biegunach bladoniebieskie. Przy wejściu w atmosferę całkowicie horyzontalnie niebieskie nie mają szans na bycie postrzegane na wprost, bo musiałyby mieć zerowy kąt załamania. Nie bójta nic. Prawa fizyki działają. |
|
|
Zbigniew Gajek vel Janko Walski O jakiego Lemańskiego chodzi? |
|
|
Dark Regis Problem w tym, że większość ludzi nie ma pojęcia czym jest wiedza. Wiedza, czyli zbiór przyswojonych informacji, ma tendencje do stałego ulatniania się i dlatego trzeba pracować w cyklu ciągłym. Dotyczy to zarówno uczniów, jak i profesorów. Ja miałem tę unikalną okazję w życiu, że mogłem obserwować prawdziwych profesorów przy pracy i do tego wyciągnąć z tego jakieś wnioski dla siebie. Scena wygląda tak, że siedzi sobie wybitny profesor w kantorku, czyli swoim pokoju na uczelni, czyta notatki i rusza ustami - czyli wkuwa. Nie ma darmowych obiadów - na wszystko trzeba sobie zapracować. Mianem geniuszem natomiast określamy kogoś, komu te czynności przychodzą dużo łatwiej i dużo szybciej łapie pewne zależności i analogie. One właśnie pozwalają przyswajać jeszcze więcej wiedzy i jeszcze szybciej ją odtwarzać w razie potrzeby. I jeszcze raz powtórzę, że ta potrzeba jest obecna zawsze, całe życie. Ponieważ z jednej strony, wiedzy jest rzeczywiście zbyt dużo, a po drugie natura obdarzyła nas darem zapominania. Kto nie zapomina lub się nadwyręży, ten może skończyć jak nieszczęsny pan Lemański i bynajmniej nie mam na myśli tego księdza. |
|
|
Dark Regis No i niech ktoś powie, że Wikipedia jest do kitu - oczywiście angielska wersja. Najlepsza jest ta scena z filmu, gdy Einsteinoid, nie przerywając mówienia, wtyka sobie cztery kiepy w usta i się zaciąga dymem :D
Wiem co mówię, bo ja na uniwerku, chyba pod wpływem pewnego znajomego wykładowcy, ćmiłem fajkę. A tytoń fajkowy jest tak aromatyczny, że po jednym buchu przez minute kręci się w głowie jak po nurkowaniu :)
Muszę chyba odkurzyć mój login i przetłumaczyć te artykuły angielskie na język polski, bo jak się popatrzy na polską Wiki to aż żałość ogarnia. |
|
|
Admin Naszeblogi.pl Deficyt niebieskich jak najbardziej. Ale myślę, że załamanie nie gra tu roli, bo widzielibyśmy pełną tęczę o wschodzie i zachodzie. Ta zmiana barwy jest skokowa, to znaczy niektóre kolory nie są w ogóle widoczne poza wyjątkowymi sytuacjami (np. zielone). Ma to więc zapewne źródło wyłącznie w rozpraszaniu światła na określonej wielkości cząsteczkach, których po drodze do obserwatora robi się więcej. Czyli działa:
Rayleigh scattering
https://en.wikipedia.org…
i
Mie scattering
https://en.wikipedia.org…;
I fizyk z prawidłowo rozwianymi włosami jak u Einsteina doskonale to odtwarza w auli. Z dymem papierosowym i później przepuszczając światło przez opary kwasu siarkowego, symulując gęstniejącą atmosferę blisko powierzchni a przede wszystkim większą liczbę cząsteczek pary wodnej. |
|
|
Ptr Rozpraszanie Rayleigha , czyli rozpraszanie, nie absorpcja. Niebieskie niebo w południe , bo następują zmiany kierunku niebieskich fotonów w całej atmosferze i zewsząd odbijają się one w kierunku obserwatora. W południe bez chmur mamy niebo niebieskie także blisko horyzontu. Przy zachodzie Słońca nie widzę powodu , aby niebieskie miały obniżyć aktywność rozpraszania w całym szerokim pasie atmosfery nad horyzontem, chyba że ze względu na załamanie tej barwy przy wejściu w atmosferę.
Tworzy się cała strefa z deficytem niebieskich i może się mylę , ale niebieskie ze względu na załamanie w atmosferze nie mogą mieć takiego samego natężenia. Muszą załamywać się przed obserwatorem lub nadlatywać do obserwatora z wyższej wysokości. Tym samym tworzy się strefa żółta i powyżej niebieska. I to jest przyczyną zmiany koloru nieba przy zachodzie , a nie samo rozpraszanie.
Chyba to niezgodne z niektórymi artykułami w czasopismach ,ale czy nielogiczne ? |
|
|
Zbigniew Gajek vel Janko Walski Problemem jest to, że inaczej niż 200 lat temu wiedzy nie jest w stanie ogarnąć żaden, największy nawet geniusz. To nie jest zarzut tylko fakt, który należy przyjąć tak jak to, że Ziemia jest okrągła (prawie). Jeśli chcemy spekulować o możliwościach zatrzymania barbaryzacji cywilizacji, fakt ten należy brać za warunek brzegowy, jak zauważył słusznie Gasset. Ważna jest otwartość i zdolność do własnych przemyśleń opartych na, dodam od siebie, nieustającej weryfikacji SWOJEGO widzenia rzeczy. |
|
|
Dark Regis To prawda. To właśnie obserwujemy. Pojawiła się masa ludzi, którzy ze swej szczątkowej dziedziny starają się uczynić podstawę dla reszty nauki. Pół biedy, kiedy jest to klasyczna matematyka albo logika klasyczna, bo to olśnienie można obalić w 15 minut. Gorzej, gdy jest to socjolog, psycholog lub politolog. Wtedy cała nauka nabiera cech niezdrowych, typu społecznie pożądana, racjonalnie umiejscowiona, politycznie poprawna itp. Właśnie z takiego mezaliansu pochodzi ekologia i kult dwutlenkowców. Innym przykładem może być facet, który twierdzi, że odpowiedzi na wszystkie pytania zawarte są w Biblii. Nie na wszystkie. Ja na przykład twierdzę, że nie ma tam odpowiedzi na pytanie "ile wynosi jedenasta liczba Ramseya?". To już tu wałkowałem :) |
|
|
Zbigniew Gajek vel Janko Walski Modelowanie rzeczywistości odkleiło się rzeczywistości, w tym sensie, że nic z niego nie wynika, poza satysfakcją magów docierających do mechanizmów rządzących światem i... powiększaniem się dystansu pomiędzy nimi i resztą. O tym powiększaniu się dystansu też pisze Gasset i to w czasach kiedy zaledwie początek rysował się niewyraźnie, dla innych niezauważalnie. Nie ma żadnego przejścia od rozumienia mechanizmów do wskazania krystalitów odwrotu od totalnego ogłupienia szumem informacyjnym tworzącym idealne tło dla szamanów mogących wpuścić masy w dowolny absurd, zwłaszcza masy z pretensjami do rozumu, gdy wartości uległy zagładzie. |
|
|
Zbigniew Gajek vel Janko Walski No właśnie |
|
|
Dark Regis On mówi o tym: https://en.wikipedia.org… |
|
|
Dark Regis Nie tak dawno jeszcze prasa dławiła się od artykułów pokazujących siłę wyjaśniania i zastosowania teorii katastrof. Każdy aspirujący do miana postępowca dziennikarz musiał znaleźć jakiś przykład z fałdą, zakładką lub jaskółczym ogonem, który miał wyjaśniać wszystko - od zachowań agresja-ucieczka, kłótni małżonków, przez pogodę, migracje, zjawiska społeczne, sposoby prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych, po wahania kursów giełdowych. Wszędzie tam w spisie literatury była "Teoria Katastrof" Rene Thoma.
I tak jest od pewnego czasu ze wszystkim. Dziś w zasadzie mamy to samo, tylko intensywność bodźców oraz zestaw gadżetów uległy zmianie. Tu jest przykład, który pokazuje, że podstawą projektowania interfejsów dla software'u i urządzeń typu smartfona, jest teoria kategorii. Chyba nie mógłbym trafić na lepszy przykład działania postmodernizmu stosowanego, czyli pozbawionego otoczki ideologiczno-filozoficznej, niejadowitego, to znaczy tej lepszej wersji rzeczonego:
https://www.youtube.com/…
Z tym, że to już nie jest adresowane do człowieka masowego, ale jest ogólnie powszechnym przejawem silenia się na oryginalność, gdy już wszystko zostało powiedziane, przewidziane, przeliczone i zniekształcone poprzez nachalną popularyzację. Masowość bzdur w mediach na dany temat z dziedziny nauki, zmusza po prostu ludzi do szukania coraz bardziej szokujących słów i metafor, do przekazania najistotniejszych treści tak, żeby się przebić przez wszechobecny popularny bełkot. To odbiorcy sami pragną takiej formy.
Powstał nomen omen topos, który jest też pojęciem z zakresu humanistyki oraz literatury, a nie tym matematycznym toposem z teorii kategorii. Pisarze zaczęli używać słów niezgodnie z ich pierwotnym znaczeniem i potem to już samo poszło na żywioł. Tak jak w przypadku teorii katastrof odbiorca błędnie tłumaczył sobie słowo "katastrofa", w przypadku teorii chaosu błędne znaczenie miało słowo "chaos", tak samo użycie słowa "kategoria" i "topos" uległy zniekształceniu. W fizyce kwarki dostały kolorów i zapachów.
To dlatego właśnie pełny dialog jest jeszcze dziś niemożliwy, dopóki nie stworzymy jakichś reguł translacji pomiędzy nauką ścisłą a humanistyką, między naukami szczegółowymi, a kulturą powszechną, czyli masową. Temat rzeka, jak powiedziałem, ale kiedyś trzeba to ruszyć. Nie jest lekko :] |
|
|
Dark Regis Ta dyskusja trwała, tylko jej lwia część przeniosła się na łono nauki i dlatego nie do wszystkich docierała. W jednej z tych książek jest odniesienie do klubu dyskusyjnego, który np. zgromadził się wokół instytutu Marshalla McLuhana (Kanada). To ten który stworzył pojęcie globalnej wioski i dostrzegł ważną rolę nowych mediów w kształtowaniu nowego rodzaju społeczeństw i stosunków międzyludzkich, czyli zajął się szeroko rozumianą kulturą masową, w tym propagandą i reklamą.
To były czasy tryumfu cybernetyki. Próbowano do niej wciągać wszystko, włącznie z literaturą i poezją. O literaturze cybernetyczne pisał m.in. David Porush, a u nas pojawiały się zaledwie ślady tych dyskusji chyba w takim miesięczniku jak "Literatura na świecie". Trochę więcej na ten temat można było znaleźć w kilku seriach książkowych pokroju "Plus minus omega" oraz w "Problemach". To były lata 80-te. Potem był Alvin Toffler, Umberto Eco i parę innych głośnych nazwisk.
Ja gdzieś od połowy lat 90-tych śledziłem nawet taki portal, który w zamierzeniu był właśnie czymś w rodzaju Encyklopedii Cybernetyki. Próbowano tam znajdować zastosowania w naukach społecznych i biologicznych dla różnych koncepcji wymyślonych przez fizyków lub matematyków. Na przykład szkło spinowe jako model kontaktów jednostek w społeczeństwie, czy teoria pola średniego i podobne herezje. Po cybernetyce pałeczkę przejęła ogólna teoria systemów. To długa droga, ale wiele z tych meandrów nowej nauki odcisnęło swój na przykład na rozwoju informatyki jak powiedzmy analiza systemowa. Potem były systemy automatycznego dowodzenia twierdzeń, języki programowania w logice, rozmaite koncepcje obiektowości, równoległości, gramatyki, języki i cuda wianki.
Pamięta Pan jeszcze pojęcie "myślenia holistycznego"? Nie jest przypadkiem, że motorem zmian w paradygmacie nauki i ogólnie w kulturze byli w dużym stopniu informatycy. Między innymi twórca edytora Microsoft Word. W literaturze mamy na przykład cyberpunk ze słynnym "Neuromancerem", "Mona Lisa Overdrive" i "Count Zero" Gibsona, "Maszyna różnicowa" tegoż i Sterlinga, czy "Diamentowy wiek" Stephensona. To są powieści, które silnie wpłynęły na kulturę masową i ukształtowały całe pokolenie. Neuromancer dziś kojarzy się nam z cyberprzestrzenią i "softice'm", w "Maszynie" został poddany pod dyskusję problem "modusu" czyli samooglądu, świadomości maszyn, wreszcie w "Diamentowym wieku" zaprezentowano świat nanotechnologii, gdzie najważniejszym sprzętem domowym był kompilator materii. Dziś już mamy już dowody na słuszność wielu z tych literackich wizji albo zajawki w formie powiedzmy drukarek 3D.
Na ten tor czasowy nakłada się również okres wzlotu i upadku postmodernizmu. Splatają się tu różne wątki: od teorii katastrof, teorii chaosu, teorii złożoności obliczeniowej, poprzez bardziej miękkie dziedziny jak teoria kategorii i nowa fizyka, aż do emergentyzmu i splątania kwantowego, które uparła się eksploatować kultura masowa bez zrozumienia zjawisk. |