Ponieważ co i raz widzę dramatyczne wezwania do uwolnienia tego filmu, a należę do grupy osób, które film miały szansę obejrzeć, czuję się zobowiązana do wrzucenia napisanej wówczas recenzji z paroma uwagami dodatkowymi.
W pierwsze święto Żołnierzy Wyklętych, 1 marca 2011, zdobywszy cudem wejściówki, z wielkimi nadziejami udaliśmy się do Multikina w Sopocie, aby obejrzeć wersję roboczą „Historii Roja, czyli w ziemi lepiej słychać". Kino było nabite do ostatniego miejsca, wśród publiczności prawdziwi, sterani życiem „żołnierze wyklęci”, krótką przedmowę wygłosił dr Cenckiewicz..
Zaznajamiając się z historią Roja i jego oddziału, zdążyłam ich polubić. Chwyciła mnie za serce historia tego „ryngrafowego wojska”, jak ich wówczas zwano dla ryngrafu, który każdy z nich nosił na piersi.
W miarę oglądania filmu narastał we mnie żal - bo po raz kolejny skrzywdzono tych ludzi
Przedstawiono ich w tym filmie jako bandę chłopaków, którzy dla własnej przyjemności siedząc w lesie i mając nieograniczony dostęp do alkoholu, broni i amunicji biegają bez sensu i strzelają, cały czas chleją wódę, a i związki z płcią przeciwną nie są im obce. Przez ich fanaberie ludzie z okolicznych wsi są przesłuchiwani przez UB, idą do więzienia,a ich obejścia są palone.
Sześć lat, jakie ci dzielni chłopcy, spośród których śmierć coraz to wykruszała kolejnego – walczyli z bezpieką, komuchami i donosicielami – przedstawiono jako rodzaj chłopackiej, wrzaskliwej zabawy w wojenkę.
Ich głęboka pobożność, która sprawiła, że zwano ich „ryngrafowym wojskiem” - to na filmie znak krzyża, który przypomina w wykonaniu aktorów zbiorową gimnastykę szwedzką z mniej więcej podobnie uduchowionym wyrazem twarzy jaki przybiera człowiek wykonujący przysiady.
Pierwsza miłość Roja i Marty Burkackiej została ukazana tak, jakby byli to starzy wyjadacze, którzy niejednego pornosa obejrzeli.
No i te przemówienia do ludności okolicznej przypominające agitki partyjne wygłaszane co i raz drewnianym głosem przez głównego bohatera! To traktowanie ludności okolicznej jako istot służących ich nadrzędnym celom, służącym li tylko do dostarczania żarcia, wódy i dziewczyn.
A przecież wiadomo, że prawdziwi żołnierze podziemni grupy Roja traktowali tych ludzi z ogromnym szacunkiem – to dla nich właśnie narażali się na śmierć, byle tylko ich chronić przed władzą ludową. Zresztą byli to ludzie wywodzący się z tamtych stron.
Żadna z postaci nie została pogłębiona – do końca była to dla mnie banda plastikowych, wrzaskliwych chłopczyków, którzy zamiast się zabrać do porządnej roboty, zbijają bąki w lesie chlejąc na potęgę.
A przecież historia każdego z tych chłopców to kolejna tragedia.
W pewnym momencie filmu, po spaleniu ich partyzanckiej ziemianki widać, że jeden z chłopców znajduje w zgliszczach swojego misia. Przecież to się prosiło o pociągnięcie.
Szczególnie, że w każdej innej dziedzinie mamy nieznośne dłużyzny. Reżyser zadbał, żeby uwiecznić, jak partyzanci chleją, jak się odlewają – sceny erotyczne też zajmują spory kawałek czasu.
Czytając o oddziale Roja wiem z raportów, jakie każdy oddział składał po kolejnej potyczce, jak niewiele mieli uzbrojenia, jak mało amunicji – ale wyliczonej co do sztuki. Jak każdą akcję starannie planowali. Jak po akcji – analizowali, co zostało wykonane błędnie.
W filmie chłopaki jak na podwórkowych zabawach w wojnę – lecą przed siebie, wrzeszczą i strzelają bez opamiętania. Pełen spontan i odlot.
To już nawet nie jest nowa, odkrywcza wersja jugosławiańskiego „Winnetou”, to jest groza.
Przez te sześć lat oddział Roja odbył kilkadziesiąt zbrojnych potyczek z KBW i UB.
Jeżeli przeżył, to tylko dzięki znakomitemu dowodzeniu i planowaniu.
Gdzie to jest na filmie?
Przeciwko Rojowi zwerbowano ponad 800 tajnych informatorów. Jak bardzo ludzie z tych wsi i miasteczek musieli czuć w nim obrońcę, że przez 6 lat nikt go nie wydał!
Uczyniła to dopiero jego dziewczyna, kiedy UB obiecała zwolnienie z więzienia jej rodziny za wydanie Roja.
Nb. pomysł, aby rozpoznała ona ciało Roja z przelatującego kukuruźnika, godzien jest naprawdę podrzucenia komisji Millera – byłabym ciekawa poznać autora tej odkrywczej metody identyfikacji zwłok. Nie muszę też dodawać – bo w czasach wirtualu jest możliwe, że ktoś to weźmie za dobrą monetę – że metoda ta nie jest stosowana;.
I jeszcze uwaga miłośnika koni – w scenie, gdzie oddział nawiedza wesele kurpiowskie – poza faktem, że na filmie wygląda to, jakby dołączył do zespołu pieśni i tańca, a nie wiejskiego wesela – konie zarówno uczestników wesela, jak i oddziału zostawiono na mrozie – nie wyprzęgnięte, nie rozkulbaczone, nie zaobroczone, nie przykryte derką, nie wprowadzone do stodoły. Naprawdę reżyser sądzi, że z koniem to tak jak z BMW – wysiada się i idzie sobie?
A przecież film jest w konwencji paradokumentu – czyli jawne zafałszowanie rzeczywistości, jakiego dopuścił się reżyser, jest niedopuszczalne.
Ponieważ była to wersja robocza, uwagi te, które większość widzów podzielała, zostały reżyserowi, Jerzemu Zalewskiemu, przekazane w nadziei, że dokona niezbędnych poprawek.
Nadzieja, jak zwykle, okazała się matką głupich.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5012
Nie lubię uwspółczesniania realiów. "Śluby panienskie" w dyskotece - to nie dla mnie.
Jak ktoś chce kręcić coś o czasach obecnych, to niech się odczepi od zołnierzy wyklętych.
2/film aspiruje do roli paradokumentu - i tu jest pies pogrzebany - bo gdyby było to dzieło z kategorii science fiction, mało by mnie ono obeszło
3/w emocje, jakie wyzwolił w Panu film nie wchodzę - ale nijak się mają one do oceny obiektywnej filmu
4/akurat nie Panu przypisałam "mowę agitki", więc nie wiem, dlaczego podstawia Pan łapę
5/pozwoli Pan, że będę wątplić, aby mógł Pan cokolwiek wiedzieć o mojej wiedzy na temat kinematografii
Film nie jest ideałem. Każdy z nas ma jakieś własne wyobrażenia i oczekiwania. Gdyby to był inny film, jeden z licznych na zadany temat - wiele z Twoich zastrzeżeń byłoby moimi.
"Historia Roja" dostała zielone światło za krótkich rządów PiS-u; od tej pory pierwsza polska fabuła dot. "żołnierzy wyklętych" ma tylko "pod górkę". I to nie dlatego, że chłopcy piją za dużo, czy strzelają bez opamiętania, a dowódca uprawia miłość "na jeźdźca". To nikogo z decydentów nie interesuje. Może nawet im się podoba. Sęk w tym, że po raz pierwszy w historii polskiej kinematografii prawda o wzajemnych relacjach polsko-żydowskich (w kontekście AK-UB) jest tak ostro przedstawiona...
A tego "błędu" Zalewskiemu nie darują...
Chociażby z tego jednego powodu film powinien za wszelka cenę wejść do kin. Nawet w wersji roboczej. Drugiej takiej okazji już nie będzie...
Gdyby film nie był przedstawiany jako paradokument historyczny - wolna droga! Każdy może sobie oglądać, co chce.
Ale w sytuacji, kiedy z prawdy o tych ludziach zostały wyłącznie ich imiona, nazwiska i pseudonimy - po stokroć nie! Nie ma prawdy częściowej, tak jak nie można być częściowo w ciąży.
Już i tak rezyser zrobił tym ludziom wielką krzywdę mamiąc ich wizją odtworzenia prawdziwej historii oddziału Roja.
Jest prawda. albo nieprawda.
I kiedy piszę, że scenarzyści nie korzystali ze źródeł historycznych, wiem, co mówię.
I znowu trucie, ze co prawda, film nie jest prawdziwy, ale ma służyć poszerzeniu świadomości historycznej młodziezy!
To są chwyty z agitek partyjnych.
Nie wiedziałam, że i od strony produkcji rzecz została schrzaniona.