Kiedy mówimy o długu publicznym, łatwo ulec złudzeniu, że to problem „księgowy”: jakieś cyfry w ministerstwie, wykresy w raporcie NIK czy prognozy Komisji Europejskiej. Tymczasem dług to nie abstrakcja. To realny mechanizm podporządkowania państwa, w którym podatki i banki stają się narzędziami odbierającymi wspólnocie suwerenność.
Podatki – strumień pieniędzy skierowany do wierzycieli
Obywatel, płacąc podatki, ma prawo oczekiwać, że finansuje szkołę, szpital czy bezpieczeństwo. W praktyce jednak ogromna część wpływów budżetowych przeznaczana jest na obsługę długu a więc na odsetki dla wierzycieli. Państwo zamiast pełnić funkcję służebną wobec społeczeństwa, staje się pośrednikiem między obywatelem a sektorem finansowym.
Dlatego kolejne rządy, niezależnie od barw partyjnych, tworzą nowe daniny i parapodatki – od podatku bankowego, przez opłatę mocową, po składkę zdrowotną ukrytą w systemie. Wszystko po to, by zapewnić stały dopływ środków do budżetu, który nie finansuje rozwoju, lecz utrwala niewolę wobec długu.
Najbardziej cierpi klasa średnia – mali przedsiębiorcy, nauczyciele, lekarze. To oni, bez armii doradców i możliwości przenoszenia zysków do rajów podatkowych, są „żywicielami systemu”. Ich praca nie wzmacnia państwa, ale służy do obsługi zobowiązań wobec sektora finansowego.
Banki – architekci uzależnienia
Ale podatki to tylko jedno ramię tego systemu. Drugim są banki, zarówno te komercyjne, jak i instytucje centralne, powiązane z globalnym kapitałem. To one dyktują warunki, na których państwo pożycza pieniądze. To one ustalają, ile kosztuje obsługa długu. I to one decydują, w jakiej mierze rządy mają pole manewru.
Nieprzypadkowo Polska, jak wiele krajów regionu, sprzedała w latach 90. większość swojego sektora bankowego zagranicznym koncernom. W efekcie lwia część naszych oszczędności i zobowiązań jest kontrolowana z zagranicy. Każda decyzja polityczna – od programu socjalnego po inwestycję infrastrukturalną, musi być analizowana pod kątem tego, jak zareagują banki i agencje ratingowe. Demokracja zostaje wtłoczona w ramy rynków finansowych.
Dodatkowo banki prywatne żyją z kreacji pieniądza dłużnego. Każdy kredyt to nowy pieniądz, który wchodzi do obiegu. Państwo, zamiast emitować własny pieniądz na rzecz wspólnoty, pożycza go od sektora, który traktuje dług jako towar. To fundamentalna niesprawiedliwość systemu: obywatele i państwa są zakładnikami długu, podczas gdy banki żyją z jego pomnażania.
Podatki i banki – mechanizm naczyń połączonych
Oba filary, podatki i banki, są elementami jednej układanki. Podatki są ściągane po to, by obsługiwać dług. Dług jest tworzony i kontrolowany przez banki. A banki, jako instytucje prywatne, kierują się wyłącznie zyskiem, a nie dobrem wspólnoty. W efekcie powstaje błędne koło:
- Państwo zadłuża się w bankach.
- Żeby spłacić dług, podnosi podatki lub wprowadza nowe.
- Podatki duszą klasę średnią i rozwój gospodarki.
- Słaba gospodarka wymaga kolejnych pożyczek.
- Spirala długu i zależności się zamyka.
Droga do wyzwolenia
Przełamanie tego mechanizmu nie jest łatwe, ale możliwe. Wymaga odwagi politycznej i nowego myślenia o roli państwa w gospodarce.
- Odzyskanie kontroli nad systemem bankowym – poprzez zwiększenie udziału państwa w kluczowych instytucjach finansowych i rozwój bankowości spółdzielczej.
- Zmiana filozofii podatkowej – podatki mają służyć ludziom i rozwojowi, a nie wierzycielom.
- Stopniowe odchodzenie od pieniądza dłużnego – poprzez rozwój alternatywnych form finansowania gospodarki, w tym emisji pieniądza suwerennego, niezależnego od komercyjnych banków.
To, o czym piszę, nie jest marzeniem o „utopii”. To realistyczna diagnoza. Bo dopóki podatki będą drenować ludzi, by spłacać długi wobec banków, dopóty państwo pozostanie atrapą demokracji. Dopiero kiedy odwrócimy logikę, gdy podatki staną się narzędziem budowy wspólnoty, a banki zostaną podporządkowane interesowi narodowemu, Polska będzie mogła wyjść z finansowych kajdan.