Urlopowany Premier

Urlopowany Premier

 

Wicepremier Grzegorz Schetyna stwierdził w jednym z wywiadów, że szef rządu pan Donald Tusk „może być urlopowanym premierem”. Zdaje się, że chodziło mu o ucięcie spekulacji dotyczących godzenia przez Donalda Tuska obowiązków szefa rządu z prezydencką kampanią wyborczą w 2010 r. Myślę, że nie ma się co tak niepotrzebnie krygować. Czy Premier weźmie urlop na miesiąc przed wyborami prezydenckimi czy nie to nie ma większego znaczenia. Oceniany jest, w każdym razie powinien być, przez pryzmat tego jak sprawuje swój urząd. Nikt mu nie ma zamiaru stawiać z tego powodu zarzutu. Może się mu nawet zdarzy, że jadąc gdzieś na spotkanie wyborcze złapie wówczas gumę w samochodzie i nie będziemy mieli mu przecież wtedy za złe, że zatrudni okolicznych strażaków do wymiany koła. Zupełnie poważnie bez ironii to piszę nawiązując do niedawnej przygody wicepremiera Schetyny. Nie wydaje mi się żeby była to sprawa godna uwagi i rozdzierania szat bo ludzka życzliwość, nawet jak się do niej jest zdopingowanym sugestią przełożonych, nie jest niczym aż tak nagannym żeby bić na alarm. To raczej był domena PO w opozycji. Proszę sobie przypomnieć jak swego czasu jeden z wiceministrów spraw wewnętrznych i administracji w czasach PiS poprosił policjantów z komisariatu na dworcu we Wrocławiu żeby „podrzucili” do pociągu kanapki dla jednej z Pani wiceminister rozwoju regionalnego (pochodzili z tego samego miast i się znali). Warto podkreślić, że wspomniana Pani Minister sama za nie zapłaciła, jechała wówczas parę godzin pociągiem gdzie nie było żadnego bufetu (nie wzięła samolotu żeby było taniej) i w zwykłej rozmowie co słychać przez telefon wspomniała koledze, że jest głodna i nawet nie ma jak zjeść bo pociąg na dworcu się zatrzymuje zaledwie na 2 minuty.

Ale się wtedy działo! Platforma grzmiała przez miesiąc. Uznano to za aferę porównywalną z wysłaniem Rywina do Michnika i przeciekiem starachowickim. Co bardziej życzliwi PO dziennikarze złośliwie nazwali to wydarzenie „aferą wieśmacową”. Nawet nie pamiętam ile newsów w serwisach informacyjnych i artykułów w gazetach na ten temat napisano. Żądań dymisji wiceministra, którego jedyną winą było to, że poprosił policjantów (i tak patrolujących dworzec) żeby kupili kanapki i podali je jadącej koleżance przez okno pociągu, nie było końca. Zresztą w sumie zmuszono go do dymisji.

Tymczasem panu wicepremierowi Schetynie włos z głowy nie spadł. Media też jakoś specjalnie nie ekscytowały się tym, że strażacy wymieniali mu popsute koło w samochodzie. Coś tam się pojawiło w serwisach informacyjnych, ale w zasadzie bez większego echa. Pewnie nawet część osób czytających nie wie o czym dokładnie pisze bo nie zwróciła uwagi na to nieistotne wydarzenie. I nie mam o to pretensji. Bo nie ma się czym ekscytować. Tylko dlaczego 3 lata temu podobną sprawą żyła całą Polaka? Czyżby jak w „Folwarku zwierzęcym” były zwierzęta równa i równiejsze?

Z góry deklaruję, że nie będę miał pretensji, że w czasie prezydenckiej kampanii wyborczej premier będzie pełnił swoje obowiązki czy też jak deklaruje pan wicepremier Grzegorz Schetyna „będzie urlopowanym premierem”. Wystarczy, że będziemy go oceniali po realnych efektach jego pracy. Zresztą premier Donald Tusk generalnie jest urlopowany. Można nawet dojść do wniosku, że jak się dzieje coś ważnego i niepokojącego w polityce (np. problemy z gazem) to z zasady jedzie sobie na narty w Dolomity. Być może moja opinia zostanie uznana za zbyt radykalną, ale najkorzystniej by było abyśmy premiera Tuska urlopowali na dobre przy okazji wyborów. To jednak nie zależy ode mnie, ale od tego czy się ockniemy i przestaniemy ulegać tandetnej propagandzie i polityce tzw. miłości.

A skoro już się zabrałem za pisania o urlopowanym premierze to kilka słów o innym premierze, faktycznie urlopowanym, a konkretnie o panu Kazimierzu Marcinkiewiczu. Proszę być spokojnym nie będę się zajmował prywatnym życiem byłego premiera. Wprawdzie poseł Palikot bił dziś w dzwony na swoim blogu, że były premier jest z tego powodu „linczowany”, ale przyznam szczerze, że jest poseł Palikot jedynym znanym mi politykiem, który w ogóle temat ten podejmował. Nie wiem więc jak mogli „linczować” premiera Marcinkiewicza inni politycy? No chyba, że za „linczowanie” uznamy sam fakt braku zainteresowania osobą premiera Marcinkiewicza. Ale czego się można spodziewać po pośle Palikocie? W każdym razie wyraźnie podkreślam, że nie mam zamiaru się zajmować prywatnymi sprawami, a kryzysem wieku średniego w szczególności (nawet jeśli się na jego własne życzenie zajmuje nimi prasa bulwarowa) premiera Marcinkiewicza.

Sprawa dotyczy rzeczy o wiele ważniejszej. Wszyscy spekulują na temat tajnej umowy jaką zawrzeć mieli premierzy Tusk i Marcinkiewicz. Najczęściej pojawiają się sugestie, że Marcinkiewicz ma się stać lokomotywą wyborczą PO do Parlamentu Europejskiego. Ponieważ w tej sprawie padło bardzo zdecydowana dementi samego Grzegorza Schetyny należy uznać informacje za mało prawdopodobne. Słyszałam ostatnio, wspominają o tym m.in. niektórzy dziennikarze (np. „Rzeczpospolitej”), że Kazimierz Marcinkiewicz po wyborach do Europarlamentu miałby zostać polskim komisarzem w nowej Komisji Europejskiej (wraz z cała komisją skończy się mandat pani komisarz Danuty Hibner). Czy tak się stanie? Zobaczymy. Chętnych nie brakuje w całej PO. O stanowisko zabiegają weterani Kongresu Liberalno Demokratycznego były premier Jan Krzysztof Bielecki (o nim wkrótce też coś napiszę bo trochę niedawno nabroił) i były minister, a obecnie eurodeputowany Janusz Lewandowski. Ochotę do objęcia stanowiska ma także inny eurodeputowany Jacek Sariusz – Wolski, ale ten jako kojarzony z dożynaną (przypomnę, że pojęcie „dożynania watahy” do politycznego języka wprowadził słynny z „nienagannych manier” minister Radek Sikorski) wewnątrz PO frakcją kojarzoną z Janem Rokitą raczej z góry jest skazany na porażkę. Tak czy inaczej premier Marcinkiewicz wraca do gry jako kandydat na polskiego komisarza w Komisji Europejskiej. Czy mu się to uda zobaczymy. Może PO umowy dotrzyma, a może nie. Tak czy inaczej dużo się będzie o tym mówić i pisać, a w świecie celebrity w sumie to jest przecież najważniejsze.