Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Moja wolność kończy się tam, gdzie
Wysłane przez Grudeq w 16-11-2011 [13:32]
„Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innego”. Przyznam, że i ja kiedyś uległem czarowi tego frazesu. Wszak jest tu oddana dobra droga na życie. Człowiek potrafi się ograniczyć tak żeby uszanować także prawa drugiego człowieka. Wszystko doprawdy pięknie. Szanuję twoje prawa i wiem jakie ja mam prawa. Problem jedynie pojawia się, gdy ten frazes trzeba wprowadzić w życie realne, to znaczy nie zadeklamować go przy kawiarnianej dyskusji, ale rozwiązać realny problem np. zgłaszających się w tym samym miejscu i porze konkurencyjnych i przeciwstawnych sobie demonstracji.
Można rzecz jasna trzymać się ściśle tego frazesu i zaproponować, że jedna demonstracja odbędzie się na prawobrzeżu, a druga na lewobrzeżu takim kompromisem uszanować wolności dwóch stron. Jednak życie jest zdecydowanie bardziej przewrotne i obie grupy stwierdzą, że właśnie niezbywalnym prawem ich wolności jest to, żeby demonstrować o tej samej porze i w tym samym miejscu, po tej samej stronie rzeki płynącej przez miasto. W tym miejscu zamiast słów rozwiązujących nam problem, mamy problem do rozwiązania na ulicy (najczęściej najdroższą metodą poprzez działania pacyfikacyjne Policji) i problem z deklamatorami frazesu, którzy rozpisują się nad jego wartością i pięknem, nie dostrzegając zasadniczego problemu, to jest wyznaczenia granicy wolności.
Można bowiem słowa „Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innego” pozbawić frazesowego charakteru i nadać im prawdziwe znaczenie, chociażby jako zasady prawnej, jednak trzeba umieć wytyczyć granicę między wolnością jednego a wolnością drugiego. Ta deklaracja nam tą granicę, przechodząc na określenia z wyznaczania granic państwowych, tylko delimituje – określa bardzo powierzchownie, natomiast całe clou jest teraz powołanie specjalnej komisji, która nam tą granicę wyznaczy w terenie, czyli przeprowadzi coś, co jest nazywane demarkacją. Postawi nam jasno te słupki graniczne, gdzie powie gdzie kończy się wolność nasza, bo właśnie zaczyna się wolność innego.
Bez tej demarkacji w terenie my cały czas, rzecz jasna uznając w pełni zasadę „moja wolność kończy się tam…” będziemy permanentnie naruszać wolność innych, i nawet wyrażać zdziwienie, że jak to ktoś nas oskarża o przekroczenie granic, jak przecież to jest nasza niezbywalna wolność. Wychodzi nam jeszcze przy tej sprawie to, że my Polacy, naród szlachecki i wiejski, po II Wojnie Światowej dzięki wyzyskaniu prapiastowskich Ziem Odzyskanych staliśmy się narodem miejskim i nagle z prawa wolności wiejskich przeszliśmy na prawo wolności miejskich. A to jednak dwie całkowicie różne sprawy.
Żyjąc sobie w dworkach szlacheckich. Szlachcic nie musiał dbać o swój dom, bo jak się zawalił to jemu się zawalił. Mógł sobie hodować na mieszkaniu robactwo – mógł, bo robactwo chodziło tylko po jego mieszkaniu. Mógł sobie urządzać popijawy przez noc całą – ależ oczywiście, że też, bo sąsiad najbliższy był o 5 km więc nikomu nie przeszkadzali grajkowie o 2 w nocy. A gdy nagle tych szlachciców przerzucono do poniemieckich kamienic sytuacja zmieniła się diametralnie. Musiał dbać o ściany w swoim domu, zwłaszcza nośne, bo jak jemu się zawaliły, to zawaliły się całej kamienicy i innym mieszkańcom. Nie mógł sobie już hodować robactwa, bo te, nawet hodowane, nigdy nie będzie na tyle inteligentne, że będzie szanować granice swojego dobrodawcy i będzie miało tendencje do przechodzenia do sąsiadów, na co ci niekoniecznie muszą wydawać zezwolenie i zadowolenie. Nie godzi się też urządzać w kamienicy imprez całonocnych, bo przecież sąsiedzi np. pracują na ranne zmiany i nawet w sobotę, więc muszą mieć prawo do odpoczynku.
Choć mieszczańskim narodem jesteśmy już od lat ponad 60, to jednak „wolności” miejskiej my cały czas się nie nauczyliśmy, z resztą to też nie jest łatwo zrezygnować z tylu wiecznego przyzwyczajenia do wolności ziemskiej. Tym bardziej więc używanie frazesu „moja wolność kończy się tam…” jest bardziej niebezpieczna, bo mówiący mówią o dwóch całkiem różnych rzeczach. O czym innym mówi mieszkaniec kamienicy.. o czym innym mieszkaniec domu. Więc nie czas na dyskusję o słuszności i pięknie tego sloganu, tylko czas na najbrudniejszą część pracy – łopatki do rąk i wkopywanie słupków granicznych w terenie. I czynienie tego w na tyle widocznych miejscach, żeby Polacy jak najszybciej nauczyli się gdzie kończy się ich wolność, a zaczyna wolność drugich.
Marginalnie zahaczając o demonstracje Warszawskie. Tu problem nawet nie leży w kwestiach granic wolności faszystów i komunistów (przybierających nazwę antyfaszystów) tudzież komunistów i antykomunistów (nazywających się czasem antykomunistami). Akurat granice wolności w ustawie prawo o zgromadzeniach wyznaczone są dość jasno i precyzyjnie. Problem jest raczej w inteligencji organu zezwalającego na manifestacje w Warszawie (Prezydent Miasta Warszawy), która zezwala organizacji Alfa na manifestację na trasie A przez B do C, po czym równocześnie przeciwnej organizacji Beta wydaje się zgodę na blokadę manifestacji Alfy w punkcie B. Każda ustawa jest pisana z uwzględnieniem racjonalnego zachowania stosującego prawo. Jeżeli tej racjonalności nie ma to nie pomoże pisanie żadnej nowej ustawy, tylko raczej trzeba stosującego prawo wysłać jak najdalej od jego stosowania.
Komentarze
07-05-2012 [03:36] - Gość (niezweryfikowany) | Link: komentarz
Jest to jeden z tych frazesów, które wywodzą się z filozofii abstrahujących od istnienia obiektywnej rzeczywistości. Taką ideologią jest liberalizm w tej kwestii. Maksyma ta w rzeczywistości nic nam mówi. To tak, jakby powiedzieć - "Polska kończy się tam, gdzie zaczyna Rosja". Ale Rosja może zaczynać się nad Dnieprem, albo Bugiem albo też i Wisłą. W każdym z tych trzech przypadków zasada działa tak samo. Sama w sobie nic nam nie mówi o rzeczywistości. Jeśli ktoś zdecyduje, że jego wolność kończy się tam, gdzie, odbiera ci wszystko i sprowadza do "parteru", to dalej się zgadza. Jego wolność kończy się właśnie tam, gdzie zaczyna twoja. A że akurat twoja zaczyna się tam, gdzie jemu znudzi się ciebie kopać kiedy leżysz, no to już widać taka dziejowa konieczność. Jeśli teraz zastosujemy ową zasadę w ekonomii, to nic dziwnego, że dziś 95% kapitału znajduje się w rękach tylko 1% ludzi na świecie. Taki to jest ci ten liberalizm.