
Motto:
Są teksty, które należy powtarzać wielokrotnie,
bo zależnie od kontekstu i sytuacji politycznej
nabierają zupełnie innego znaczenia.
Portal DoRZECZY – vide: https://dorzeczy.pl/kraj/46321/MON-przywroci-przedwojenne-nazwy-stopni-wojskowych.html podaje, cytuję: „Ministerstwo Obrony Narodowej planuje przywrócić przedwojenne nazwy stopni wojskowych – informuje "Rzeczpospolita". Według ustaleń, miałoby to nastąpić na setną rocznicę odzyskania niepodległości. W myśl szykowanych przez resort obrony zmian, powróci m.in. stopień rotmistrza, wachmistrza, kanoniera, a także ogniomistrza. Jak podaje "Rzeczpospolita", stopnie te będą sukcesywnie wprowadzane głównie w jednostkach, które nawiązują do tradycji kawaleryjskich…”, koniec cytatu.
Ponieważ pochodzę z domu, gdzie w opowieściach naszej Mamy roiło się od chwackich szwoleżerów, szarmanckich ułanów, szalonych rotmistrzów, oddanych ordynansów i walecznych kanonierów, z zapartym tchem śledzę chwackie poczynania ministra Antoniego, a konkretnie narodziny jego koronnego dzieła, jakim jest zaciąg młodych Polek i Polaków do Wojsk Obrony Terytorialnej, które jak niesie fama uzyskują gotowość bojową w ciągu zaledwie 8 weekendów, zaś w razie wybuchu wojny mają za zadanie zniszczyć lub zatrzymać siły militarne potencjalnego wroga, - co mnie muszę wyznać w najwyższym stopniu niepokoi i po nocach mi spać nie daje.
Dlaczego?
Otóż zacznę od tego, iż jestem rezerwistą artylerii w randze nomen omen „kanoniera”, który to stopień nadano mi już po wojnie, w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, po ukończeniu studenckiego Szkolenia Wojskowego, jakie w latach 60. ubiegłego wieku odbywałem w mojej Almae Matris Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Z tym, że osiągnięcie przez nas gotowości bojowej następowało dopiero po czterech latach. Pisałem już o tym kiedyś, lecz myślę, że w kontekście obecnych wydarzeń wokół MON, gdy minister Antoni wypowiedział wojnę praktycznie wszystkim fantasmagorycznym wrogom, warto znów przypomnieć tę oto przysięgam autentyczną opowieść.
Jako studentów AGH przydzielono nas wtenczas do formacji artylerii przeciwpancernej, gdzie ledwie mówiący po polsku politrucy uczyli nas miłości do Związku Radzieckiego, zaś legendarny pułkownik Winek szkolił nas w strzelaniu z armaty, przepraszam haubicy 76 mm. Do dziś śni mi się po nocach obliczanie poprawki na wiatr oraz wzór na widły boczne, od czego zależało trafienie w cel, a także wciąż mam przed oczami wykonaną przez pewnego nadgorliwego studenckiego aktywistę gazetkę ścienną, na której czerwonymi literami stało napisane: „Gawarim - partia, padrazumiewajem – Lenin (Włodzimierz Majakowski)”.
Przez cztery lata, w każdą środę, o godzinie szóstej rano budziłem sąsiadów waleniem w schody podbitymi ćwiekami wojskowymi buciorami, a na ulicy wprowadzałem w zdumienie przechodniów osłupiałych na widok długowłosego młodzieńca odzianego w wojskowy mundur, a dokładniej mówiąc wpadającą na oczy furażerkę i wlokący się po ziemi o kilka numerów za duży szynel z rękawami do połowy łydek, gdyż mundury wydawano bez przymiarki.
Kunsztu artyleryjskiego uczył nas wspomniany pułkownik Winek, mozolnie, przez osiem semestrów, a ja, jako żołnierz średnio zdyscyplinowany, co pół roku musiałem pisać odręczne oświadczenie: "Ja niżej podpisany kanonier Krzysztof Pasierbiewicz przyrzekam, że w przyszłym semestrze będę uczęszczał na wszystkie zajęcia i odrobię wszystkie zaległości".
Aż nadszedł dzień egzaminu praktycznego, kiedy to miałem oddać pierwszy, i jak się okazało ostatni w moim życiu strzał z prawdziwej armaty na poligonie wojskowym w Orzyszu. Sądnego dnia, gdy na horyzoncie pojawiło się ciągnięte na linach tekturowe pudło w kształcie czołgu, pan pułkownik Winek w tonie łudząco podobnym patetycznej manierze aktualnie urzędującego ministra Antoniego wydał rozkaz, cytuję: „Zza leśnego wzgórza - koduję „ogórek” – nacierają na nas czołgi piątej kolumny Stanów Zjednoczonych! Ogłaszam gotowość bojową działonu pierwszego! Załoga! Odłamkowym! Przeciwpancernym! Cel! Pal!!...”, koniec cytatu.
I wtedy nastąpiła prawdziwa masakra. Bo choć nam mówiono, że to działo głośno strzela nie mieliśmy pojęcia, że do tego stopnia. I jak ta armata przepraszam za wyrażenie pierdyknęła, byłem święcie przekonany, że wybuchł mi w rękach odbezpieczony zapasowy pocisk, który jako amunicyjny drugi, zgodnie z regulaminem trzymałem oburącz w pozycji klęczącej. Przez dłuższą chwilę bałem się otworzyć oczu przekonany, że mi ręce urwało, a jak się w końcu odważyłem, zobaczyłem coś, czego do grobowej deski nie zapomnę.
Podmuch wystrzału porozrzucał załogę naszego działonu w promieniu kilkunastu metrów. Celowniczy leżał w trawie za armatą z rozkwaszonym łukiem brwiowym, z którego sikała krew jak z fontanny, gdyż z wrażenia zapomniał o odrzucie. Parę metrów dalej kiwał się jak żydowski płaczek kompletnie oszołomiony zamkowy. Zaś amunicyjny pierwszy, któremu krew ciekła z ucha, bo nie otworzył ust w czasie wystrzału biegał w pokracznych podskokach wokół działa wydając z siebie dźwięki podobne do kwiku trzody na rzeź prowadzonej. A spanikowany dowódca działonu wczołgał się pod stojący opodal gąsienicowy wóz bojowy.
Zaś pułkownik Winek podobnie, jak nasz obecny niczym nigdy nie zrażony minister obrony, obwieścił tubalnym barytonem: „Gratuluję wam żołnierze! Zadanie bojowe perfekcyjnie wykonane! Nieprzyjacielski czołg trafiony i zniszczony! Od tej chwili jesteście artylerzystami!”.
A jak żeśmy się w końcu zebrali do kupy, pułkownik Winek ochoczo zakrzyknął: „A teraz wojsko śpiewa!”, zaś my, świeżo upieczeni obrońcy ojczyzny ryknęliśmy gromkim barytonem naszą ulubioną hardcorową ogólnowojskową pieśń marszową: „A gdy nam wojnę, - raz, dwa, trzy lewa! Wypowie Ghana, - raz dwa trzy lewa! My jej spuścimy, - raz dwa trzy lewa! Wpierdol zaraz z rana! - raz dwa trzy lewa, wojsko polskie sobie śpiewa! ”.
W następnych zwrotkach szło jeszcze do Mozambiku i do Honolulu, lecz w tym miejscu lepiej skończę, bo mi notkę zwiną, albo gorzej.
Kanonier Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Post Scriptum
Żeby wszystko było jasne. Ja jeszcze w liceum "Paragraf 22" Josepha Hellera przeczytałem i dlatego w czasie studenckiego Szkolenia Wojskowego z premedytacją rolę kopniętego w móżdżek odgrywałem, jak się okazało z powodzeniem, bo mnie po studiach już nigdy do rezerwy nie powołano, za co do dzisiaj Panu Bogu dziękuję. Widocznie dodano mi do akt adnotację, że się do wojska nie nadaję. Dlaczego zgrywałem debila? Bo mnie Joseph Heller przekonał o absurdzie współczesnej wojny, prywacie i chęci awansu dowódców kosztem życia młodych żołnierzy. I tego już się do końca będę konsekwentnie trzymał.
"Bardzo podoba mi się ta opowieść, bo jest z takim rozmachem i przekąsem. Jednakże myślę, że to jest zbytnio podkolorowane. Mój Ś.P. ojciec był matematykiem po UW i w związku z tym w wojsku dostał przydział do artylerii w Toruniu. To mniej więcej pański rocznik, trochę był młodszy. I nie były to 4 lata szkoleń na papierze, tylko 10..."
------------------------
Ja jeszcze w liceum "Paragraf 22" Josepha Hellera przeczytałem i dlatego w czasie studenckiego Szkolenia Wojskowego z premedytacją rolę kopniętego w móżdżek odgrywałem, jak się okazało z powodzeniem, bo mnie po studiach już nigdy do rezerwy nie powołano, za co do dzisiaj Panu Bogu dziękuję. Widocznie dodano mi do akt adnotację, że się do wojska nie nadaję. Dlaczego zgrywałem debila? Bo mnie Joseph Heller przekonał o absurdzie współczesnej wojny, prywacie i chęci awansu dowódców kosztem życia młodych żołnierzy. I tego już się do końca będę konsekwentnie trzymał.
A tak przy okazji: czy oprócz zabawy w dawne stopnie wojskowe (należałoby wreszcie przywrócić czako ułańskie,a może i kolczugę dla łuczników) nasz niezłomny minister sztuki wojennej ma naczelnego wodza na czas wojny, np. jakiegoś nieco starszego Misiewicza?
Trzeba przyznać, że studium wojskowe było głównie studium socjologicznym. Najlepiej praktycznie - tak uważam - wypadł kolega, który w sytuacji ciężkiego kryzysu kadrowego uruchomił na własną rękę pułkowy punkt medyczny i sprowadził porażonych z nie tak znowu bliskiej imprezy. Okazało się nawet, że wóz sanitarny marki Lublin jest sprawny a cierpi jedynie na pragnienie na miarę spalania BWP, który z kolei palił tyle co T-72 powinien.
Wracając do strzelania: najlepszymi strzelcami okazali się późniejsi karierowicze III RP (były lata osiemdziesiąte), a najprawdziwszy polityczny postrzał (hexenschutz) zaliczył późniejszy topowy prominent.
Z osobistych wspomnień dorzucę spotkanie z Rosjaninem ze znanej mi przypadkiem Czeczenii, a było to zanim Czeczenia stała się modna. W modzie był wówczas Afganistan i klient bardzo był uradowany, że trafił do Polski a nie tam. Również wśród sosen postawiłem pierwszą samodzielną diagnozę poborowemu i nie chodziło o trypra tylko o przepuklinę. Z rozrywek intelektualnych wspomnę jeszcze konkurs Miss Polonia oglądany w sile co najmniej pełnej kompanii piechoty w połączonych trzech namiotach, ale za to na 14 calowym telewizorze. Komentarze były umiarkowanie powściągliwe.
Pozdrawiam.
A mnie takie wspomnienie z wojska się w pamięć wryło - vide: http://naszeblogi.pl/504…
Pozdrawiam Pana
"zważywszy na to co pan opisał aż dziw bierze, że wiedział pan którym końcem działo/haubica strzela... ;-)..."
-----------------------
Szczerze? Ja się w czasie szkolenia wojskowego nigdy nawet do tej armaty nie zbliżyłem, a jak nadszedł egzamin na podoficera, który zwieńczał to szkolenia, na ostrym strzelaniu do czołgów przydzielono mi żołnierza ze służby czynnej, który mi wszystko na celowniku ponastawiał prosząc mnie, bym niczego nie poruszył, bo mu karną musztrę dadzą. Więc do awansu na podoficera artylerii wystarczyło mi pociągnięcie za sznurek. Ale Pan tego i tak nie ogarnie.
Pamiętam, wypowiedz Macierewicza, ze Stycznia 2016 roku gdzie twierdził, że Polska jest już bezpieczna. Do objęcia władzy przez PiS i MON przez Macierewicza w Listopadzie 2015 roku, jego zdaniem, Polskie Siły Zbrojne były permanentnie demontowane, przez okres 26 lat. Wcale nie twierdze, że tak nie było, ale tu nagle przychodzi cudotwórca Macierewicz i już po 2 miesiącach "jesteśmy bezpieczni". Gdyby chodziło o inne ministerstwo, nazwałbym to brakiem rozsądku, a ponieważ idzie o kluczowe ministerstwo dla bezpieczeństwa kraju, to trudno nazwać inaczej, jak głupotą! Nawet jeśli prawdą jest propaganda o drastycznym zwiększeniu wydatków na zbrojenie, to o rezultatach tych nakładów w praktyce można będzie się przekonać dopiero po 5-8 latach i oby to nigdy nie nastąpiło!
Miło mi, że Pan zrozumiał moje intencje, co na tym portalu niezmiernie rzadko się zdarza.
Pozdrawiam Pana
0/100
Tylko niepelnosprawny na umysle moze czytac i powolywac sie na takie EWIDENTNE bzdury. Macierewicz agentem rosyjskim ????????? I napewno jeszcze chinskim, amerykanskim i koniecznie zydowskim. Panowie odbilo wam??? Pora zmienic diete........i te starta juz plyte!
Wymyslcie cos nowego czego jeszcze nie bylo.................