W niedorzeczu Wisły dwie setki ludków w średnim wieku żyją dostatnio z humbugu o handlowej nazwie „kabaret”.Rzecz polega na przyprawianiu „gęby” art-wiecom i spędom gdzieś w kurortach, miastach i większych wioskach. Chrzci się toto jako doroczne kabaretowisko, „kloptrendy”, biesiady satyry, no i skrzykniętą tłuszczę rozwibrować & rozrechotać, a jeszcze gratis - kamera uchwyci co bardziej energetycznych konsumentów tej sztuczki. Bo już klasyką jest scenka (lud powie – kultowa) kiedy radosny obleśnik drapie się po zaroślach pleniących się na słoninie brzusznej enuncjując – „noooo” - na pytanie interlokutorki - „czy go kocha”. Bo ten drugi – partner – pacjent kliniki ob-scenicznej jest niechlujnie przyodziany kobieco i kiedy piszczy dyszkantem, publisia sika z nadciśnienia estetycznych emocji. Za kobietę (Genowefę Pigwę) udanie przebierał się onegdaj Bronek Opałka z kieleckiego kabaretu „Pod Postacią” jak i Bogdan Smoleń w kabarecie „Tey”. Ale „Tey” czy „Salon Niezależnych” to były kabarety. Inteligentna gra z widzem na aluzje, podteksty, metafory i smaczki będące esencją filtrowania przez dialog, pamflet czy piosenkę literacką niuansów tamtych czasów. Czy gorzki, dekadencki Jonasz Kofta, puentujący wymianę pokoleń sławetnym - „czy świat się wiele zmieni gdy z młodych gniewnych wyrosną starzy wkurwieni”. Teraz da się zauważyć, że wyrosło pokolenie wysokopłatnych sprytków, czyli „dobrze ustawionych w kamerze” i w banku – mrumru, młodych panów, neonówek, paranienormalnych i wszelakiego podobnego im artplanktonu dla zapewnienia pokarmu rekinom telewizyjnym i innym wodzirejom na usługach socjotechniki. Dziś kabaretnik to chytry showman, raz w stroju garkotłuka, innym razem księdza, który mając w zanadrzu greps na rechot w wielkiej sali, łasi się do dawcy braw, bynajmniej nie honorowego. Ongiś to był pantokrator, który nieomal ex cathedra perorował, proponował, deklarował, wskazywał, pouczał i mówiąc współczesną kmina – formatował asocjacyjne zwoje mózgowe inteligentnych widzów. Kto pamięta świnoujską FAMĘ sprzed laty potwierdzi,że były to kabaretowe misteria. Teraz chamstwo witzów jest czasem tak prymitywne, że nie wiemy czy widownia bije brawo, czy coś strzepuje z rączek. Dowód? Otóż kiedyś w przelocie widziałem grupową scenkę z tramwaju w wykonaniu kabaretu, którego lider miast żółtych papierów – demonstracyjnie nosi niezmiennie żółty sweter, co na jedno wychodzi. Istotą grepsu były bodajże korniki z protezy starszego człeka jadącego tym środkiem lokomocji. Jaja nie z tej ziemi. Najprostszym wytrychem do wyobraźni masswidza jest homonim sytuacyjny, podrasowany mimowolnym (jakby) wulgaryzmem. Przekraczanie granic stało się regułą niczym w sejmie. Ordynarność takoż. A najlepiej zakpić z Macierewicza czy Smoleńska. Wtedy odważnych scenicznych „pershingów” wszystkie trzy telewizje pokażą po wielekroć QM, że zaklnę niewinniej niż niosą witze jurków, smajli, nowaków itp. wesołków. Chodzą słuchy, że teksty im suflują palikociarnie i lewicowe fabryki humoru. Swego czasu na jeden portal pisałem recenzyjkę z występu w Gdyni kabaretów „nowej fali” - K-2 i „7 minut po”.Wodzirej Jachimek (ex„Limo”) żwawo wybiegł zza kulis i ad hoc zainicjował receptualną tresurę „ręce w górę, wstajemy i fala...i klaszczemy...”I pojąłem, co ze mną zrobić chcą – jak śpiewał w „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego” - bard Jacek Kaczmarski.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3183
No, można pęknąć ze śmiech. Najlepiej jak taki jeden ma dziurawy sweter, albo drugi taki jest w za krótkich spodniach, a najlepiej jak taki trzeci z brodą przebierze się za babę, albo jeszcze co? Nie mogę pojąć skąd u nich tyle pomysłów naraz. Dobrze, że widownia to studenci, bo inni by tego nie zrozumieli.
Mlaska zawiści grząskie błoto
Rimbaud - Aniele Stróżu mój -
Gdy pospolitość najwyższą cnotą
Normalność ma munduru krój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Dane nam do inności prawo
Rimbaud - Aniele Stróżu mój -
Strach głupców zdeptał bredni wrzawą
Współczucia roniąc łzę kaprawą
Bo tylko garb możesz mieć swój
Bo tylko garb możesz mieć swój
Dlatego nie ma w nas Arturze
Poezji co powinna być
Co się jak wino pnie po murze
Roślina, która pragnie żyć
A może tylko nie umiemy
Zapłacić takiej wielkiej ceny?
Zgoniona nasza muza, trwożna
Rimbaud - Aniele Stróżu mój -
A nasza prawda tak ostrożna
Za dobrze wiemy, ile można
Więc nas przedrzeźnia, byle gnój
Więc nas przedrzeźnia byle gnój
Dlatego nie ma w nas Arturze
Wiary, że wzbogacimy świat
Nie przez łatanie dziury w rurze
Ale przez wyobraźni ład
Za dobrze wiemy, co nas czeka
Kanalizacja to nie rzeka
Mlaska zawiści grząskie błoto
Rimbaud - Aniele Stróżu mój
Gdy pospolitość najwyższą cnotą
Normalność ma munduru krój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Ty cieniem złotym przy mnie stój
Trzeba przyznać, że Kofta był jasnowidzem .... Ciekawe w jaki sposób posiadł ten dar. To wiersz gdzieś z circa 1978 roku.
Tak samo przytoczony cytat: „czy świat się wiele zmieni gdy z młodych gniewnych wyrosną starzy wkurwieni” ...
Nie wiem czy to prawda, ale on był podobno ostro pijący ?