|
|
Zygmunt Korus @ paparazzi
"Bo ryba plotka to komunizm."
Z uwagi na brak na klawiaturze polskich znaków diaktrycznych (ryba-płotka) fajnie wyszło, że można dojść do konkluzji:
Komunizm opiera się na plotce o dobrobycie. |
|
|
Zygmunt Korus Zastanawiałem się, co przeczytam w 2. części, po słowie "krzyż"...? Teraz się wyjaśniło. Dzięki. Nie na darmo mamy nasze "Dziady", które niosą tyle rozmaitych konotacji - polskich, narodowych właśnie.
Ukłony.
|
|
|
Anonymous Słuszna uwaga. |
|
|
paparazzi Panie Marku jeden taki, są rożne filozofie. Wszystkie organizacje humanitarne pożerają datki na koszty. Z tego co wiem Caritas, Polski Czerwony Krzyż maja niezły stosunek do kosztów. Sa tez organizacje ci nawet nie chcą się edytować jak pan Owsiak. W USA muszą. Dając do reki, mów co chcesz pomagasz w 100% osobie czy to takiej czy siakiej. Nie chodzi o ego, chodzi o zwykłą pomoc dla ludzi nie przystosowanych do życia. Potem jest walka polityków co dadzą wędkę dla tych ludzi a nie rybę. Bo ryba plotka to komunizm. |
|
|
Teutonick Krzyż zwykły, drewniany, przydrożny, nie z tych, które stawia się ku pamięci ofiar wypadków drogowych. Taki jakie często spotyka się na wsiach i terenach podmiejskich. Jednak znam jedynie dwa takie krzyże ustawione w samym środku blokowiska - jeden to właśnie ten, który mijam żegnając się (i dając zarazem tym sposobem świadectwo wiary wyznawanej przez tyle pokoleń moich przodków, choć marny raczej ze mnie katolik) ilekroć wyjeżdżam od siebie z osiedla do głównej drogi. Drugi, dla odmiany kamienny stoi na bliźniaczo-symetrycznie zlokalizowanym wobec mojego blokowiska względem tejże głównej drogi starym, górniczym, położonym bezpośrednio przy zlikwidowanej kopalni osiedlu, dla odmiany pozbawionym wieżowców, osiedlu, z którego wywodzi się zresztą po kądzieli część rodziny mojej małżonki.
I teraz pora na refleksje, które naszły mnie już w trakcie pisania tego przydługiego nieco komentarza. Jakieś 1,5 tygodnia wcześniej w odległości już chyba jedynie kilku metrów od tego drewnianego krzyża jadąc z własną rodziną napotkaliśmy pod jeszcze innym zbiorowiskiem kontenerów (tym razem przeznaczonych dla odpadów posegregowanych) śpiącego na słońcu siedząc na wózku inwalidzkim jegomościa. Dla pewności, że faktycznie śpi, nie tylko wycofałem, ale wysiadłem i sprawdziłem, że nic poza zamroczeniem alkoholowym mu nie dolega i co nieco przesunąłem mu wózek żeby nie wystawał na ulicę. Chłop otworzył oczy i wydał z siebie jakiś dźwięk, świadczący o tym, że żyje choć niekoniecznie kontaktuje, małżonka poznała w nim lokatora któregoś z pobliskich bloków, a jako że do godziny mieliśmy szykować się do powrotu, uznaliśmy wspólnie, że wracając, jeśli zastaniemy delikwenta w tym samym miejscu, zdecydujemy co dalej. Nie zastaliśmy. Za to w kontekście ówczesnych sejmowych okupantek, zdobyliśmy się na refleksję co do tego czy tenże osobnik poparłby ów protest.Druga refleksja dotyczy niedoszłego podwiezionego i faktu, że mimo oferowanej pomocy ze strony bliźnich ostatecznie każdy z nas jest zmuszony samodzielnie dźwigać swój krzyż by na szczycie Golgoty spotkać się ze Stwórcą, w który to szczęśliwy wielu chciałoby wierzyć. Trzecia, która naszła mnie najpóźniej, a która najbardziej zahacza o abstrakcję, dotyczyć może dwóch krzyży umiejscowionych w skupiskach ludzkich po dwóch stronach trasy wielopasmowej niczym położone na dwóch biegunach organizmy ludzkie, Wenus i Mars, kobieta wywodząca swoje pochodzenie z bezpośredniego sąsiedztwa jednego z nich i facet dobrze czujący się w otoczeniu drugiego, przede wszystkim chyba ze względu na wspomnianą ilość zieleni (po latach dotarło do mnie, że lepiej mi tam gdzie mogę przynajmniej częściowo skryć się przed ciekawskimi spojrzeniami pod osłoną drzew, które swego czasu do tego stopnia umiłował mój śp. Ojciec, że podczas wspólnych spacerów potrafił przytulać się do brzóz, a nieco później wziął się za nielegalne przesadzanie drzewek z młodników na przydrożne miejskie trawniki). No i ta trasa, która ich rozdziela:) |
|
|
Anonymous Jałmużna jest jak socjal gdy dajemy ją nieznanym osobom. Trafia tam gdzie nie powinna, a do potrzebujących nie trafia. Dlatego wolę pośrednictwo instytucji charytatywnych, chociaż Caritas mnie w ub. roku odstręczył wydając pieniądze na "aplikacje na smartfony" żeby rzekomi uchodźcy mieli łatwiej. Sam też nie jestem w porządku skoro zdarzyło mi się dać piątkę małej cygance na dworcu w Warszawie. To oczywista słabość, w dodatku kosztem dziecka. Lepiej już dać pijaczkowi na klina z sympatii dla próżniaczego trybu życia i za tytułowanie "Panem inżynierem", zwłaszcza z perspektywy własnego zabiegania. Od Caritasu oczekuję więcej i zwykle się nie zawodzę. Oczywiście na Owsiaka nie dałem grosza. a w niejednoznacznych sytuacjach wolę kupić bułkę. Ciekawe jak rozstrzygają te sprawy muzułmanie - ci prawdziwi a nie migranci-okupanci - mają przykazanie o dawaniu jałmużny. Nie widziałem większej ilości żebrzących niż u nas.
Sądzę, że częściej mamy w życiu do czynienia z sytuacją gdy pomoc nie ma charakteru jałmużny, ale żeby nie zlekceważyć leżącego lub upadającego. Czasem niewiele trzeba się wysilić by pomóc w potrzebie. |
|
|
Teutonick Miałem napisać krótko, że jak dawać, to w naturze (i dla uściślenia nie miało to stanowić powielenia motta życiowego żadnych czarnych panter czy innych gawłowopodobnych lokatorek), ale skoro jest okazja do wymiany słów paru, to już w trakcie pisania tego tutaj komentarza przypomniało mi się zdarzenie sprzed kilku dni.
W obrębie osiedla, na którym obecnie rezyduję koczuje okresowo kilku wykolejonych (bo tak nazywam tych, których na jakimś etapie życia pogrążył nałóg, dziękując zarazem Opatrzności za każdym razem gdy ich mijam za to, że pozwoliła mi podobnego losu oszczędzić). Warunki mają znakomite: dużo zieleni, pobliski lasek z kilkoma wymarzonymi do konsumpcji pod chmurką zakątkami osłoniętymi przed wścibskim okiem przejeżdżających z rzadka chłopców-patrolowców. Umiejscowiony na osiedlu MOPS oraz niedaleki skup dopełniają obrazu wymarzonej lokalizacji, jedynie pewne oddalenie od centrum może komplikować codzienną egzystencję.
Jeśli mowa zaś o fedrunku kontenerowym, to przy tejże czynności można już przyłapać nieco pełniejszym przekrój społeczny. Na osiedlu, na którym się wychowałem w śmietnikach miała w zwyczaju grzebać na ten przykład nasza była dozorczyni, bynajmniej nie wykolejona, pobierająca emeryturę i nie zaniedbywana przez rodzinę. Moja prywatna teoria jest taka, że po prostu spodziewała się tam któregoś pięknego dnia znaleźć coś wartościowego. Z wyjątkiem kilku dni zeszłego lata, kiedy korzystając z zadaszenia za jednym z kontenerów rozłożył się na jakiś czas pośród roju os i much jeden z bardziej zdesperowanych (lub po prostu wygodnickich) wykolejeńców, zazwyczaj spotykając kogoś przy śmietniku nawet przy dokładnym zlustrowaniu sylwetki, można się częstokroć pomylić co do tego czy ma się do czynienia z wyrzucającym czy wręcz przeciwnie - z wrzucającym sobie znalezione dobra na wózek czy też na garba.
Parę dni temu idąc do samochodu spotkałem człowieka, który mógł stanowić jakiś etap pośredni pomiędzy wykolejonym i zwykłym poszukiwaczem. Facet szedł od strony cmentarza mimo upału w dresie, był zarośnięty (choć to chyba jeszcze żaden wyznacznik upadku, sam nie raz taki bywam:), lekko zaczerwieniony, choć chyba bardziej od słońca niż od spożytych trunków. Mijając się skrzyżowaliśmy na sekundę spojrzenia. To co go wyróżniało, to fakt, że utykał. Przemknęło mi przez głowę, że pewnie zmierza w kierunku śmietnika. Jednak gdy chwilę później mijałem go po raz drugi jadąc jedną z "prostych psychologicznych" prowadzących przez moje osiedle do głównej drogi, okazało się, że mimo bycia kulawym zdążył już przejść kawał drogi, a więc do umiejscowionego po drodze śmietnika nie zajrzał. Przypomniało mi się jak jeszcze nie tak dawno sam po wypadku kuśtykałem o kulach. Podjechałem na wstecznym. Zapytałem czy go gdzieś podwieźć. Podziękował, ale odmówił. Rzekł tylko, że krzywo stawia nogę bo go boli, co samo w sobie nie stanowiło raczej zaskoczenia. Pojechałem dalej mijając w odległości kilkunastu metrów krzyż. Koniec cz.1:) |
|
|
Zygmunt Korus Polska wieś była zaradna, wiedziała, że ziemia rodzi i żywi. W moim domu w Zagnańsku przygarnięto uciekającą rodzinę po Powstaniu Warszawskim, gdy zauważono, że zbierają na miedzy pogubione podczas zwózki zboża kłosy żyta. Po latach dowiedziałem się od babci, że piękny portret kobiecy, wiszący na ścianie w naszej wiejskiej chacie, pasujący raczej do muzeum, to jest dar wdzięczności od tych państwa za pomoc w przetrwaniu w tak dla nich wówczas ciężkim momencie życia.
Kłaniam się, Pani Anno. Serdeczności!
|
|
|
Zygmunt Korus Dziękują za konkretne postawienie sprawy. Po prostu dawać. Cytuję:
"Traktuję to jak wspomaganie ludzi nieprzystosowanych do tempa życia. [...] Myślę, że trzeba rozumieć to inaczej. [...] Nie wchodzić w szczegóły, unikać rozterek moralnych."
Ukłony. |
|
|
Zygmunt Korus Ciekawe studium kloszardyzmu możemy znaleźć w powieści Stefana Chwina "Złoty Pelikan".
Generalnie żebrzący kreują psychodramy.
Wydaje się jednak, że wdzięczność potrzebujących, którzy czyjejś pomocy doznali, winna być dla naszego serca najważniejszym imperatywem, nawet gdy czasem ktoś nas podejdzie z pełnym cynizmem. Można przecież sobie wyobrazić samego siebie nagle w roli wołającego o wsparcie. Los, jak wiemy, jest nieprzewidywalny.
Dzięki za opis Pani doświadczenia. Pozdrawiam. |
|
|
xena2012 Pod naszym kościołem co niedziela stał żebrak.Bardzo grzeczny , dość młody choć widać że chory,stale z jakąś książką w ręku.Niektórzy mu nawet książki dawali.Potem przestał przychodzić i wielu sądziło że nie żyje.Po pół roku spotkałam go na ulicy i opowiedział swoją historię.Żebrał bo stracił pracę chorując,a chciał mieć też fundusze na operację.Tę przeszedł pomyślnie i po rehabilitacji znalazł pracę.Nie zapomnę jego podziekowań,że w czasie kiedy żebrał od wielu wiernych i koscioła miał wsparcie i dobre slowo. |
|
|
Pani Anna No cóż, pewnie wyjdę na naiwną, ale w Polsce niemal zawsze coś daję, w Niemczech, przy tak rozwiniętym socjalu, kiedy naprawdę, co by nie powiedzieć o szwabach, o ludzi tutaj się dba i trzeba bardzo się "postarać", aby znaleźć się na dnie - już nie. Czyste sumienie jest więcej warte, niż 5 zł, nie obchodzi mnie, na co zostanie wydane. Jak dla mnie, jest pan w porządku. Tak na marginesie, może zostało mi to po moich dziadkach, gospodarzach. Z domu mojej babci nigdy, żaden gość, żaden największy nawet, jak to mówiono "dziad" nie wyszedł głodny, nawet w najgorszych czasach, choćby to była tylko kromka chleba i szklanka mleka. |
|
|
paparazzi Ja gdy widzę na skrzyżowaniu żebrzących, czasami z pieskiem lub kotkiem, w parze chłopak dziewczyna z kartka "I will work for food" daje dolarka lub dwa. Traktuje to jak wspomaganie ludzi nieprzystosowanych do tempa życia. Raz zapytałem chłopaka jak tam business leci. On mi mówi słabo bo w Vermont było lepiej. Ot taki styl lecz sa najbardziej potrzebujący co są niewidoczni. Raz w Bostonie nie dałem to miałem podle uczucie. Myślę ze trzeba rozumieć to inaczej. Ludzie są nieprzystosowani, niezaradni, leniwi a i potrzebujący zwykłego chleba. Nie wchodzić w szczegóły, unikać rozterek moralnych. Na koniec, kiedyś kupowałem piwo ale przed wejściem widziałem starego człowieka chyba miejscowego alkoholika. Kupiłem mu duzą puszkę piwa i podarowałem. Kurcze do dziś pamiętam jego uśmiech na zoranej twarzy i oczy. |