U Toyaha wczoraj rozpoczęła się zupełnie absurdalna wymiana zdań na temat istnienia bądź nie istnienia wolnego rynku. Przyszedł tam jakiś pan i perorował, że wolny rynek to coś takiego co wymiarze realnym nie istnieje, ale musimy do tego dążyć bo wtedy będzie nam lepiej i naszym portfelom też i będziemy szczęśliwsi. Zapytany o szczegóły umknął niestety w rozważania natury religijnej. Tak jak wszyscy piewcy wolnego rynku, którzy jedynie teoretyzują.
Ja nie będę tu rozwijał dalej tej dyskusji i namawiał Was do jej kontynuowania. Chciałem tylko podzielić się z Wami pewną intuicją, która naszła mnie jakiś czas temu, a dokładnie wtedy kiedy pisałem tekst o złocie w Kościele.
Oto zjawiska składając się z kilku warstw, ta najbardziej widoczna jest jednocześnie najmniej istotna, bo ma jedno tylko zadanie – ukryć to co jest pod spodem. Jeśli więc na nasz stół do patroszenia ryb, rzucimy coś tak absurdalnego jak wyrastający z protestantyzmu kapitalizm, jeśli temu lewiatanowi rozkroimy brzuch okaże się wyjdą z niego stwory dziwne i zaskakujące swoim wyglądem. Każdy oto przeciętnie inteligentny wielbiciel wolnego rynku wie, że przed reformacją, wszystko na tym świecie było złe, wadliwe i nie działało jak trzeba. Nie działało zgodnie z duchem kapitalizmu i oszczędności, oraz tej wysławianej w pieśniach skrzętności i gospodarności. Wszędzie był – przepraszam za kolokwializm – syf. Kiedy takiego wielbiciela wolnego rynku i nowoczesności zapytamy jak w takim razie przy powszechnym rozprzężeniu, lenistwie i marnotrawieniu środków zbudowano coś takiego jak Saint Chapelle w Paryżu, albo kilka obiektów mniejszej klasy? Nie odpowie, a jeśli już odpowie, to zapoda coś o miastach i mieszczaństwie, które miało już w sobie ten cały szwung i od tego mieszczaństwa właśnie wszystko potem się zaczęło, ten dobrobyt który mamy.
No więc ja mam teorię konkurencyjną, która myślę jest prawdziwa. Mamy na świecie konkurujące ze sobą organizacje które usiłują zawładnąć rozmaitymi aktywami, żeby przetrwać. Pozornie najpotężniejszą z nich jest Kościół Katolicki, który organizuje życie wielu milionów ludzi i zagospodarowuje wszystkie właściwie dziedziny życia. Kościół ma dobrą ofertę i ciągle ją wzbogaca. Kościół mniej lub bardziej udanie współpracuje z władzą świecką, która w teorii jest mu podporządkowana. W teorii, bo władza świecka narażona jest na różne pokusy. Na przykład niektórych dręczy przemożna chęć zaciągnięcia kredytu w żydowskim banku. Wychodzą z tego same kłopoty, bo choć Kościół także zaciąga kredyty w żydowskich bankach, to on akurat ma z czego oddawać. A jeśli nie oddaje to proponuje bankierom nowe inwestycje na które oni z chęcią się zgadzają. Przyjdzie kiedyś pora żeby to opisać. Z władzą świecką jest trochę inaczej, bo ona ma tendencję do marnotrawienia środków. To jest systemowe i nie da się tego znieść jakimś edyktem. Kiedy władza świecka zmarnotrawi środki pożyczone w żydowskim banku dokonuje pogromu. Powoduje to zaostrzenie konkurencji pomiędzy władzą świecką a bankiem, oraz wciągnięcie w to wszystko Kościoła, który ma swoje plany, niekoniecznie zgodne z planami królów i bankierów. Jakby tego było mało w przedreformacyjnej Europie, działają inne organizację. Takie, które mają wyraźnie widoczną siedzibę i dający się ogarnąć budżet, oraz inne, których siedziby ani budżetu nie widać. Ta pierwsza organizacja nazywa się w zależności od tego kto nią rządzi albo Kalifatem, albo Turcją, jeśli mówić będziemy o sprawach bliższych wspomnianej reformacji. Ta druga zaś to dziwne i po dziś dzień nieopisane jak trzeba ruchy heretyckie i pogańskie, które nie mogły działać bez budżetu i centrali, bo żadna organizacja nie może bez tego działać w epoce przedinternetowej i przedtelefoniokomórkowej.
Do tego dochodzą jeszcze tak zwane bandy najezdnicze, które opisywane są zwykle w kategoriach żywiołów niszczący wszystko na swojej drodze. Chodzi mi tu o jakichś Mongołów, Tatarów, albo Węgrów, jeśli cofniemy się do wczesnych bardzo czasów. Opis który zwykle się do tych organizacji stosuje jest moim zdaniem nieadekwatny do ich rzeczywistych, statutowych celów. Nie wierzę po prostu w to, że kiedyś, dawno temu, na stepie nad rzeką Kerulen siedzieli sobie w jurcie Mongołowie i jarali skręty. Było duszno, parno, i wszyscy kasłali. W końcu jeden wstał, a nazywał się on Temudżyn i powiedział – chłopaki idę się przewietrzyć. I wyszedł. Reszta wyszła za nim, a jak wiadomo najlepiej się człowiek wietrzy w czasie jazdy. Kto ma kabriolet ten wie. Oni jednak nie mieli kabrioletów tylko koniki. Małe, myszate, jak nas pouczają dziejopisowie. Wsiedli na nie i jechali, jechali, jechali, aż zajechali pod Legnicę. Tak nam się to z grubsza przedstawia, ale ja myślę, że było inaczej. Mianowicie tak: siedzą Mongołowie i jarają. Nagle uchyla się wejście do jurty i zagląda do niej jakiś facet. Czarniawy z wąsem w dziwnej czapce. - Czego – pyta Temudżyn.
Ha! - on na to – Caro mio, siniori mongolici, moja pieniążki przywieźć for wam.
Wiele tego masz – pyta Temudżyn i zaciekawiony skręta o podeszwę buta gasi.
Wychodzą na podwórek, a tam jeszcze czterech takich, a każdy uśmiechnięty. Jeden mandolinę z pleców ściąga i od razu śpiewać zaczyna – besa me, besa me mucho – ryczy i dziewczyny już z jurt wychodzą dobrze usposobione i chichocą.
Widzi Temudżyn, że fachowcy, bo negocjacje dobrze rozpoczęli i już na samym wstępie jego pozycję w relacjach ze współziomkami osłabili. Odczepił więc bykowiec od paska i jak po tych chichocących lafiryndach nie przeciągnie, jak nie poprawi drugi raz i trzeci. Zapadła cisza, ale widzi Temudżyn, że dobrze zrobił, bo już go zaczynają szanować, a ten z mandoliną marsza grać zaczyna.
Potem forsę z wielbłądów i koni, co tam w mieszkach poprzyczepiana była ściągają i liczyć na trawie zaczynają. Jedna kupka złota, druga, trzecia. Przy pięćdziesiątej Temudżyn ziewać zaczął i pyta jakie są ich oczekiwania.
Caro mio – woła ten pierwszy – bardzo małe, tycie, tycie, tycie, tu pokazał na placu wskazującym na którym pierścieni było ze sześć chyba, jakie małe są jego oczekiwania.
Źli ludzie, źli panie kochany siniori mongololi, oj źli – woła tamten dalej. Żyć nam nie dawać, karawany rabować, odbierać pracę, nasze miasta słabo prosperować i przez to właśnie wskaźniki wzrostu idą w dół i czarodziejskim sposobem zamieniają się we wskaźniki spadku. Co robić? Caro mio. Co robić!?
Uniósł brwi Temudżyn, zaskoczony nieco i mówi – skup się koleś i gadaj, jacy ludzie wam przeszkadzają, to zaraz zrobimy z nimi porządek, tylko dołóż tu jeszcze 10 kupek złota, bo jak nie to bykowcem oberwiesz.
Tamten rozchmurzył się, pieniądz położył i powiedział, że źli ludzie mieszkają w miastach: Kijów, Włodzimierz, Czernichów i w najbliższej okolicy, a jak szanowny pan Temudżyn już tam pojedzie ze swoimi kolegami, to niech pamięta, że są tam też inni ludzie. Ich domy oznaczone są albo flagą z lwem, albo białą z czerwonym krzyżem i tych ruszać nie trzeba, bo to oni właśnie przejmą ten handel z Bizancjum jak już się wszystko uspokoi.
Po wizycie kolegi Temudżyna okazało się nagle, że w tak zwanej starej Europie jest bardzo dużo pieniędzy. Każdy ma na wszystko i nie wygląda na to, by sprawa miała się jakoś szczególnie zmienić. Złoto jest wszędzie, kredyt łatwo dostępny, żyć nie umierać. No, ale przyszła zaraza. Jak nam to usiłują wmówić przyszła przypadkiem. Akurat przypadkiem. Sułtan się zaniepokoił i postanowił położyć kres tej prosperity. Zaraza była poważna i niektóre kraje bardzo się wyludniły. Na przykład Anglia. Inne zaś prawie wcale się nie wyludniły na przykład Polska. Z Kościołem zaczęło dziać się źle, bo parę osób zauważyło, że okoliczności zaczynają przerastać to co ksiądz zapodaje w kazaniach co niedziela. Popsuły się też relacje pomiędzy bankierami a papieżem, a to z tego względu, że władcy z Europy zachodniej przegnali swoich Żydów i oni przyszli do Rzymu i innych miast włoskich, a potem pociągnęli na wschód hen, hen do Krakowa. W Rzymie zaś zrobiło się ich troszku za dużo jak na jednego papieża.
Kiedy królowie pozbyli się Żydów, a ci przyjechali z różnymi sprawami do ojca świetego, zachwiała się niestety równowaga finansowa. Co z kolei wpłynęło na podporządkowanie Rzymu, królowi Francji. Potem było jeszcze gorzej, bo zaczęła się schizma, a potem reformacja. No i teraz dochodzimy do rzeczy najważniejszej. Na czym polega ten cały kapitalizm i duch protestanckiej skrzętności. Oto ktoś na Wyspie zwanej Brytanią, zauważył, że tyle złota na rynku ile jest to zdecydowanie za dużo. Można tę ilość zmniejszyć o połowę, a gotówkę zastąpić kredytem. No, ale był ten Kościół, a w nim pełno skarbów. Bez ruszenia tych skarbów przedsięwzięcie polegające na skonstruowaniu maszynki do drenowania kieszeni nie mogło się udać. Nawet Temudżyn by nie pomógł. Trzeba było więc Kościół zreformować, złoto przenieść w bezpieczne miejsce, a zamiast pieniędzy na realizację potrzeb i marzeń, dać ludziom kredyt, ale nie za wysoki, w sam raz taki, żeby go do końca życia spłacali. Jeśli zaś ktoś ujawnił swój majątek i on okazał się za duży i niezgodny z tym co wynajęci przez króla czarodzieje w tabelkach swoich zaplanowali, można było oskarżyć takiego o zdradę i wszystko mu zabrać. Za pieniądze zrabowane zaś urządzić imperium. Mieszkańcom, jeśli już udało im się coś zarobić, opodatkować dochody tak, żeby mieli jedną trzecią tego co przed reformą Kościoła i powiedzieć, że teraz mają na takim budżecie pracować. A jak będą grzeczni i nieustaną w swojej pracy to Martin Scorseese albo kto inny zrobi kiedyś o nich film pod tytułem „Mayflower, droga do raju”. I to jest właśnie ów duch kapitalizmu. Chodzi o to, by robić to samo co przedtem, tylko na mniejszym o 2/3 budżecie lub na kredycie. I już. Innego powodu niszczenia organizacji kościelnej nie było.
Ponieważ zaraz się tu pojawił różni mądrale, którzy mi powiedzą, że Temudżyn nie brał udziału w bitwie pod Legnicą, oznajmiam, że ten tekst ma formułę nieco żartobliwą.
Mam dobry humor, ponieważ skończyłem wczoraj książkę. Baśń jak niedźwiedź tom III. W poniedziałek wysyłamy ją do drukarni. Do sklepu wstawimy III tom po świętach, żeby nie zawracać ludziom głowy przed Wielkanocą.
Teraz kilka szczegółów dotyczących tego tomu. Uprzedzam lojalnie, że to jest zupełnie inna książka niż tom II, a krańcowo wręcz różna od tomu I. Jest przede wszystkim dużo większa. Ma 460 stron i traktuje o smokach, Żydach, kolonizacji, oraz o zamordowaniu Stefana Batorego. Skonstruowałem ją trochę inaczej niż tom II, ponieważ z III tomu muszą wyrosnąć cztery kolejne. Baśń będzie pączkować i rozwijać się w różnych kierunkach. W III tomie będzie zapowiedź tych trzech kolejnych książek. Następna będzie nosić tytuł: Baśń jak niedźwiedź. Historie amerykańskie. Kolejną wydamy pod tytułem: Niedźwiedź i róża czyli tajna historia Czech, a jeszcze kolejną nazywałem Baśń jak niedźwiedź. Kredyt i wojna. Później dopiero napiszę ustawiony chronologicznie IV tom Baśni jak niedźwiedź, traktujący o czasach Zygmunta III Wazy i jego synów.
Wstęp do III tomu napisał Grzegorz Braun i to jest bardzo dobry wstęp. Polecam go Waszej uwadze. Tak jak napisałem III tom Baśni ma 460 stron. Składa się ze wstępu Grzegorza Brauna, mojego krótkiego wstępu, którego jeszcze nie napisałem, ale zaraz to zrobię, 32 rozdziałów, zakończenia i dwóch epilogów. W środku znajduje się kolorowa wkładka ze zdjęciami. Ponieważ ceny wszystkiego idą w górę my również musieliśmy podnieść cenę książki. W promocji po świętach będzie ona kosztować 40 zł. A po zakończeniu promocji 45 zł za egzemplarz plus koszta wysyłki. Cenę rynkową, ze względu na gigantyczne rabaty, które musimy dawać hurtowniom ustaliliśmy na 50 złotych za egzemplarz.
2 kwietnia, po świętach, w Zielonej Górze, odbędzie się mój wieczór autorski. Miejsce: kawiarnia „Pod Aniołami” ul. Prosta 47, godz: 18.00
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyhe… do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, W księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6715
"Idź stąd, precz, naukawcu" - Kompleksiki? :). Paralelnie powinienem zapytać "Kompleksiki, histeryku?"
Nie będziesz ze mną dyskutować, to twój problem. Ja wyraziłem wątpliwości co do stawianych przez ciebie tez, a ty ich nie rozwiewasz, tylko gorączkujesz się i wyganiasz. Postronny obserwator musi to uwzględnić. Jest pytanie do autora, a autor nie odpowiada, tylko wpada w furię. Coś musi być na rzeczy.
Nie będę z tobą dyskutował, bo uważam, że jesteś głupi, a udowadniać tego nie mam zamiaru. Każdy normalny po takim potraktowaniu po prostu by wyszedł i nie wracał, ale ty uporczywie twierdzisz, ze deszcz pada. Nie chcę cię tutaj. Powtarzam - nie chcę.
"Nie będę z tobą dyskutował, bo uważam, że jesteś głupi, a udowadniać tego nie mam zamiaru".
Sądy a priori nie budzą zaufania. Wiesz, nie uwierzyłem ci. Ani w uzasadnienie dlaczego nie chcesz dyskutować, ani w twoją ocenę moich możliwości intelektualnych, ani w uzasadnienie, dlaczego rezygnujesz z udowodnienia. I wątpię, czy ktoś ci uwierzy.
Bardzo ci zależy na moim odejściu. Z tym, że argument ja chcę/ja nie chcę jest atrybutem wieku dziecięcego i jako taki jest traktowany z pewnym przymrużeniem oka. I każdy normalny, po twoim pokazie poziomu kultury osobistej i apodyktyczności prezentowanej przez ciebie na S24 będzie miał problem z odmówieniem sobie satysfakcji pogrillowania cię jeszcze trochę. Za solidną "pracę" należy się dobra zapłata. Może zmienisz swój stosunek do odwiedzających twoje blogi?
A brednie, które ten facet wypisuje nie są dla ciebie szokiem? Dziwne.
"Jesteś głupi i masz wszy jak młode kartofle." - ludzie są różni. Proszę nie dokonywać automatycznej projekcji własnych problemów na mnie.
Przed zaczątkami stosunków kapitalistycznych panowały stosunki feudalne. To elementarz wiedzy historycznej.
Skarb Awarów nie podlegał żadnym stosunkom, tylko zalegał w komorze chagana Awarów. A jeśli chodzi ci o to w jaki sposób został zgromadzony, to drogą łupienia najeżdżanych sąsiadów i ściągania danin z uzależnionej ludności słowiańskiej, która zresztą dość często partycypowała w najazdach. Proponuję lekturę "Słowian i Awarów" prof. Lecha Tyszkiewicza.
Konie mongolskie były przyzwyczajone do lada jakiej żywności. Oblężenie miasta rozpoczęto wiosną 1240 r. i wówczas z pewnością nie było problemów z paszą. Ale po zdobyciu w grudniu o ile nie zdobyto zapasów furażu, to pozostawały jedynie młode pędy drzew i to co koniki wygrzebały spod śniegu.
Opinia św. Tomasza świadczy o nim dobrze. Z jednej strony dostrzegał że nadciąga nowe i nie da się od tego uciec. Z drugiej strony, uzasadnienie jakie podał (pożyczającemu należy się rekompensata za to, że przez okres trwania pożyczki był pozbawiony możliwości korzystania z pożyczonego kapitału) świadczy o poczuciu sprawiedliwości.
Mam nadzieję, że moje odpowiedzi zaspokoiły twoją ciekawość zawartą w pytaniach.
Co do kilku exclamations, którymi byłeś łaskaw ozdobić swoją wypowiedź, to pod rozwagę dedykuję takie spostrzeżenie. Kiedyś komuś, kto się zbytnio gorączkował, mówiło się "POHAMUJ SIĘ PAN!", teraz, coraz częściej pana" "PANUJ NAD SOBĄ CHAMIE".
Miłego popołudnia życzę.
Oczywiście najpierw była wspólnota pierwotna, potem feudalizm, potem kapitalizm, potem socjalizm, a teraz mamy królestwo Boże na ziemi. To jest dla mnie jasne od samego początku, od chwili kiedy się pojawiłeś na moim blogu. To jest elementarz wiedzy historycznej. A bez elementarza ani rusz.
To udowodnij poczciwcze, że wypisuję bzdury. Tylko uważaj z epitetami, bo skali zabraknie dla twoich dokonań.
Elementarz był pierwszym etapem kształcenia milionów. Sam chyba miałeś w szkole do czynienia z elementarzem, tylko może już nie pamiętasz.
Uważasz, że fantasmagorie o Italiani odwiedzających "signori mongolini" mają walor poza próbą zabełtania w głowach? Czemu to miało niby służyć? Stawianiu hipotez, których nie jesteś w stanie udowodnić? Bo kiedy piszesz "Po wizycie kolegi Temudżyna okazało się nagle, że w tak zwanej starej Europie jest bardzo dużo pieniędzy.", to najzwyczajniej w świecie nie bardzo znasz historię ekonomiczną Europy w średniowieczu, ze szczególnym uwzględnieniem XIII w. A w takim układzie, powrót do elementarza, jak to byłeś łaskaw określić, jest wysoce wskazany.
Zupełnie na marginesie - zwracam się do ciebie kulturalnie, swoje tezy podpieram danymi, które jest łatwo zweryfikować, a ty obrzucasz mnie obelgami (wiem, częściowo usunąłeś, ale co poszło, to poszło) i teraz twierdzisz, że ten rynsztok, który zaserwowałeś to dlatego, że piszę bzdury. Kolejna teza wygłoszona a priori, bez troski o udowodnienie, czyli kolejna baśń jak niedźwiedź.
To jak się do mnie zwracasz jest bez znaczenia, bo ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Nic, po prostu nic. Chcę, żebyś zniknął, bo przeszkadzasz. Czy to rozumiesz? Do niewidzenia się z panem. I nie próbuj mi tłumaczyć co to jest krawężnik. (to jest cytat z literatury, wielkiej, a jednocześnie popularnej, ale co ty możesz o tym wiedzieć)
Wspólnego, to my nic ze sobą nie mamy, z czego się bardzo cieszę.
Co do znikania. Nie jestem iluzjonistą. Natomiast ty prowadzisz blog publiczny, czyli taki, na którym każdy może się z twoim tekstem zapoznać. I wyrazić opinię. A opinia, jak opinia. Może być różna. Prowadząc blog, wystawiasz się na opiniowanie. I raczej nie możesz powiedzieć, że sobie nie życzysz komentowania krytycznego, że akceptujesz tylko peany i dytyramby. Spróbuj odpowiedzieć na krytyczne pytania, zamiast pytającego obrzucać inwektywami. Marketingowo to robi fatalne wrażenie.
Na S24 stosujesz prosty trik. Ban, i gostek zadający niewygodne pytania wylatuje (twoje ulubione określenie). A problem, którego dotyczyło pytanie wciąż pozostaje. Tu, pozostaje również gostek.
Ktoś, kto jest pewien swoich racji, spokojnie odpowiada na pytania. Ktoś, kto się boi, okazuje agresję.
Ciekawe, w czym ci przeszkadzam. Bo chyba nie oczekiwałeś, że co skrobniesz, to wzbudzi aplauz? Czyżby jednak to, co napisałem, że mi się wydaje, było prawdą? Czyżbyś się obawiał krytycznego spojrzenia, które może ci popsuć kampanię marketingową, uprawianą w zakończeniu każdego artykułu?
Z tym blogiem publicznym to trochę przesadziłeś. Blog jest zawsze prywatny. Był tu kiedyś taki gość co się podpisywał ma dey. Szumiał, szumiał, nawet straszył mnie pobiciem. I popatrz zniknął. Kampania marketingowa uprawiana na zakończenie każdego artykułu? Niezły jesteś. Przyszedłeś przypilnować, żeby mi za dobrze nie poszło. Dzięki stary.
Blog jest publiczny w tym sensie, że każdy może przeczytać i skomentować. Nikt nie neguje, że to ty jesteś autorem i w tym sensie to twój prywatny blog.
Ma dey? Nie znam, zresztą, z tego co piszesz, to usposobieniem i typem reakcji postsynaptycznych bardziej przypominał ciebie niż mnie. Bo zgodzisz się, że ja należę do plemienia Ludzi Łagodnych. A tak z ciekawości, co sprawiło, że zniknął? Miałeś z tym jakiś związek? Bo nie chcesz chyba wmówić, że wystarczyła sama potęga intelektu i druzgocąca siła argumentów.
Musiałbym być niewidomy, żeby tej twojej kampanii marketingowej nie zauważyć. I właściwie, to jej sukces jest mi zupełnie obojętny. Jeśli ci tym razem gorzej poszło, to sam temu jesteś winien. Udowodniłeś, że twoim celem jest wpychanie kota w worku. Zamiast odpowiedzieć na pytania i wyjaśnić przekonująco wątpliwości, ty pytającego obrzucasz obelgami i każesz mu się wynosić. Każdy logicznie myślący dojdzie do wniosku, że panicznie chcesz coś ukryć.
Marketing marketingiem, ale każdy rzemieślnik powinien dbać o jakość swojej produkcji. Wiem od znajomego, którego żona kupiła twoje dwa pierwsze "niedźwiedzie", że z trudem przebrnął przez pierwszego (krótkie historyjki szło wytrzymać) i zupełnie zniechęcił się przy drugim. Nie jest historykiem, więc nie oceniał meritum, raczej mu nie odpowiadał styl pisania. Prosił mnie, żebym rzucił okiem. Rzuciłem, i nie dziw się, że w pełni zgadzam się z twoim hiperrecenzentem (E.R.), którego ponoć wynająłeś do reklamy. Jak widzisz, marketing może skłonić do nabycia raz, ale potem, następne egzemplarze serii kupujesz się kierując się czynnikiem jakości. Jest dużo ważniejszy. Domyślasz się, że żona kolegi już nie kupi dalszych "niedźwiedzi" bo jak twierdzi, ma już o dwa za dużo.
Powtórzę, twój sukces finansowy lub jego brak jest mi obojętny. Dlatego, powyższe nie jest kopaniem pod tobą dołków, tylko wyrażeniem opinii na temat pewnego zagadnienia. Nikt nie zamierza nawet wpływać na twoje decyzje.