Moim zdaniem sprawa jest zasadniczo prosta, choć intelektualnie wymagająca. Jeśli prawica w Polsce ma wypracować wspólny program gospodarczy, to nie na poziomie szczegółowych rozwiązań politycznych, lecz na poziomie wspólnego fundamentu analitycznego. Tym fundamentem może być tylko Austriacka Szkoła Ekonomiczna (ASE) – z Misesem, Hayekiem, Rothbardem, Hoppe czy Milei jako jej współczesnymi punktami odniesienia.

Nie dlatego, że ASE jest ideologicznie prawicowa, lecz dlatego, że jest jedyną szkołą ekonomiczną, która dostarcza spójnego opisu mechanizmu rynku, ceny, kapitału, przedsiębiorczości i informacji – bez którego wszelka prawicowa polityka gospodarcza pozostaje zbiorem intuicji, emocji i doraźnych interesów. Co więcej, jest to szkoła rozpoznawalna, zrozumiała i akceptowalna dla znacznej części prawicy, a dla reszty możliwa do przyjęcia bez intelektualnej kapitulacji.
Tak właśnie powstała Konfederacja: wolnościowcy przekonali narodowców nie do libertarianizmu jako ideologii, lecz do austriackiej logiki ekonomicznej. Dziś Bosak, Tumanowicz czy Wawer nie muszą być libertarianami, by rozumieć kalkulację ekonomiczną, rolę cen i destrukcyjność interwencjonizmu. Co istotne, nie jest to import amerykański. Polska miała przed wojną własne, silne środowisko ekonomistów zbliżonych do ASE: Rybarskiego, Krzyżanowskiego, Heydla, Taylora, Zawadzkiego, Stefuńskiego, Cybichowskiego — ludzi formujących myśl ekonomiczną obozu narodowego. Po wojnie tę linię myślenia w szczątkowej formie kontynuował Kisielewski. To nie była marginalia, lecz główny nurt polskiej refleksji ekonomicznej II RP.
Dlatego twierdzenie, że dziś naturalnym miejscem dla tej tradycji byłby sojusz narodowców z wolnościowcami w postaci Konfederacji, a nie etatystyczna kontynuacja sanacyjno-socjalistyczna, reprezentowanego przez Zjednoczoną Prawicę, jest tezą historycznie i intelektualnie spójną. Jeśli w Polsce ma istnieć realna polaryzacja, to nie między pobożnymi i bezbożnymi socjalistami, lecz między etatystyczną lewicą a wolnorynkową prawicą. Zarówno PiS, jak i KO są odmianami socjaldemokracji, różniącymi się głównie narracją obyczajową, a nie poglądami ekonomicznymi.
Kluczowe jest jednak jedno nieporozumienie, które trzeba przeciąć. ASE nie jest programem politycznym. Nie jest instrukcją zarządzania państwem, nie jest konstytucją, kodeksem drogowym ani projektem systemu ochrony zdrowia, edukacji, finansów etc. Jest ramą analityczną opisującą proces rynkowy, rolę przedsiębiorczości, problem kalkulacji ekonomicznej i rozproszonej wiedzy. Jest dla polityki tym, czym fizyka jest dla inżynierii: opisuje prawa, nie rysuje mostów.
Dlatego zarzut, że ASE nigdzie nie została wdrożona w czystej postaci, jest intelektualnie jałowy. Nigdzie nie wdrożono też czystego keynesizmu, monetaryzmu, ordoliberalizmu czy ekonomii behawioralnej. Państwa zawsze operują mieszaninami szkół. Pytanie nie brzmi: czy wdrożono ASE?, lecz: która logika reform była najmniej destrukcyjna. Prywatyzacja w Polsce po 1989 roku była procesem odkrywania cen i alokacji kapitału — dokładnie w sensie austriackim. Deregulacje sektorowe opierały się na hayekowskiej krytyce centralnego planowania. Akceptacja upadłości jako elementu zdrowej gospodarki to Mises i Schumpeter. Nawet Friedman przyznał, że monetarne rozumienie inflacji Hayeka i Misesa było pierwotnie trafne. To, co wyrwało Polskę z realnego socjalizmu, było austriackie w logice — to, co ten proces spowalniało — antyaustriackie.
Często powtarza się też zarzut niefalsyfikowalności ASE. To nie jest krytyka teorii, lecz jej karykatury. Austriacy nie twierdzą, że ekonomii nie da się badać empirycznie. Twierdzą, że gospodarka jest systemem procesowym, w którym izolowanie zmiennych jak w laboratorium bywa metodologicznie błędne. To nie antynauka, lecz ostrożność analogiczna do tej, jaką fizyka stosuje wobec systemów złożonych i niestacjonarnych. Hayek dostał Nagrodę Nobla właśnie za analizę informacji w takich systemach — tam, gdzie centralny eksperyment jest niemożliwy.
Zarzut, że II RP była biedna mimo obecności ekonomistów zbliżonych do ASE, również nie wytrzymuje krytyki. Bieda II RP była skutkiem historii, struktury i punktu startowego, nie teorii Rybarskiego czy Krzyżanowskiego. Gdybyśmy oceniali szkoły ekonomiczne po poziomie PKB państw w momencie ich artykulacji, musielibyśmy odrzucić keynesizm z powodu Wielkiej Brytanii lat 40-tych i model skandynawski z powodu biedy Szwecji sprzed wieku. Teorie ocenia się po implikacjach logicznych, nie po fotografiach historycznych.
ASE bywa też krytykowana jako zbyt tolerancyjna. To prawda – ale nie w sensie doktrynalnej pustki. ASE nie narzuca jednego modelu instytucjonalnego — dopuszcza różne konfiguracje, pod warunkiem rozumienia mechanizmów. "Może istnieć" nie znaczy "jest optymalne". ASE nie mówi: zlikwidować wszystko, co stworzył socjalizm, lecz: rozumieć konsekwencje, zanim coś wprowadzisz lub zlikwidujesz. To nie doktryna totalna, lecz teoria procesów.
Argument o marginalności ASE jest z kolei argumentem politycznym, nie naukowym. Nauka nie działa przez głosowanie. Ekonomia behawioralna była marginalna, zanim dostała Nobla. Public choice Buchanana była marginalna, zanim stała się kluczem do rozumienia polityki. Hayekowska teoria informacji była marginalna, zanim stała się fundamentem współczesnej ekonomii i informatyki. Marginalność nie obala prawdy – często ją zapowiada.
Dlatego ASE jest prawicy potrzebna nie jako dogmat, lecz jako wspólny język. Lewica ma keynesizm fiskalny. Centrum ma technokrację monetarną. Prawica bez wspólnego języka ekonomicznego zawsze będzie zbiorem plemion, nie obozem politycznym. ASE daje minimum intelektualnej spójności, bez którego żadna prawica nie stworzy sensownego programu gospodarczego.
Prawica, która nie rozumie ekonomii, zawsze przegra z lewicą, która rozumie władzę. ASE nie gwarantuje zwycięstwa. Jednak bez niej porażka jest strukturalnie nieunikniona.
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65
https://www.youtube.com/@GPSiPrzyjaciele
Tagi: gps65, idee, prawica, ekonomia, gospodarka, ASE
Żadnych Szkół, żadnych -izmów.Trzymanie się jakiejś ideologii prowadzi tylko do nieszczęścia.
Trzeba się trzymać "Chłopskiego Rozumu".
Według chłopskiego rozumu to gdy zwiększamy podatki to wpływy do budżetu rosną, nieprawdaż?
Oj Panie tego
Tak wygląda płacenie według chłopskiego rozumu . https://www.youtube.com/watch?v=S4FW_8ZCm8w . I do dziś tak działa według "chłopskiego rozumu " . A tak , jak ktoś chce więcej https://www.youtube.com/watch?v=s2hTDOjp5KM , co powinno byc przestrogą dla rządzących .
Spróbuję Panu odpowiedzieć spokojnie i analitycznie, rozdzielając trzy różne poziomy, które w pańskim wpisie są celowo lub niecelowo mieszane.
Norwegia, Korea Płd., Japonia, Chiny, to są ścieżki, które się sprawdziły. To jest fakt, którego pański wpis nie obala, tylko go omija. Żaden z tych krajów, nie był budowany w logice Austriackiej Szkoły Ekonomicznej. Nie traktował rynku jako procesu pozostawionego samemu sobie, ale aktywnie używał państwa do ochrony rodzimych firm, sterowania kredytem, planowania sektorowego, kontroli kapitał i polityki przemysłowej. Zwłaszcza Korea Płd. i Japonia, to klasyczne państwa rozwojowe. Norwegia, to państwowa kontrola zasobów plus redystrybucja a Chiny, to hybryda planowania i rynku, całkowicie sprzeczna z ASE
Jeżeli kryterium jest to, co historycznie podniosło kraje z biedy do bogactwa, to ASE przegrywa z kretesem. ASE nie została zastosowana nigdzie. Ma Pan częściowo rację, twierdząc, że ASE to nie program polityczny, tylko rama analityczna. ASE rzeczywiście dobrze opisuje, rolę cen, problem wiedzy, niemożność pełnej kalkulacji centralnej i skutki interwencji w długim okresie. Problem polega jednak na tym, że państwa nie rozwijają się w długim okresie bez polityki przejściowej a ASE nie daje narzędzi przejścia od biedy do bogactwa. ASE świetnie tłumaczy dlaczego socjalizm w końcu się wywraca, ale nie tłumaczy, jak kraj peryferyjny ma dogonić kraj bogaty. A właśnie to zrobiły Japonia, Korea i Chiny.
Na Milei i Hoppe proszę spojrzeć bardziej trzeźwo. Na dziś Milei i Hoppe nic jeszcze nie osiągnęli. To jest obiektywnie prawda. Milei dopiero zaczyna, dziedzicząc ruinę makroekonomiczną. Nie ma jeszcze żadnych trwałych efektów rozwojowych. Jego sukces (jeśli będzie) i tak nie będzie czystą ASE, bo utrzyma państwo, armię, politykę pieniężną, i regulacje strategiczne. Wizja Hoppe zaś jest normatywna, nie rozwojowa. Kompletnie nie odpowiada na pytanie, jak kraj średniej wielkości funkcjonuje w realnym systemie międzynarodowym.
Największy problem pańskiego wpisu to fałszywa alternatywa. Stawia Pan tezę, że albo ASE, albo etatystyczna lewica. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Korea, Japonia, Norwegia nie zaprzeczają rynkowi, tylko używają go instrumentalnie. ASE natomiast traktuje rynek jako cel sam w sobie a nie jako narzędzie rozwoju narodowego.
Co z tego wynika dla Polski? Osobiście wolałbym, żeby Polska poszła drogą, która się sprawdziła. Oznacza to raczej rynek plus silne państwo strategiczne. Ochronę kluczowych sektorów, własny kapitał i własne banki. Politykę przemysłową i długofalowe cele narodowe a nie dogmatyczny antyetatystyczny minimalizm. ASE może być narzędziem krytyki głupich interwencji i hamulcem przed populizmem fiskalnym, ale nie powinna być fundamentem doktryny państwowej. ASE nie ma empirycznej ścieżki sukcesu a największe sukcesy rozwojowe świata nie były austro-libertariańskie. Milei i Hoppe to na razie teorie i eksperyment. Myli Pan spójność intelektualną ze zdolnością rozwojową, jak również krytykę socjalizmu z programem budowy państwa.
Już tę Twoją argumentację obalałem wielokrotnie na tym portalu pod Twoimi i moimi notkami, a Ty ciągle powtarzasz to samo, jakbyś nie zrozumiał moich polemik. Niemniej trudno, spróbuję jeszcze raz.
Naprawdę nie spieramy się o to, czy Japonia, Korea, Norwegia czy Chiny się rozwinęły, tylko o to, dlaczego i co z tego wynika dla Polski. Za każdym razem wracasz z dokładnie tym samym pakietem tez: państwo rozwojowe, ASE nigdzie nie zastosowana, brak empirycznej ścieżki sukcesu, Milei i Hoppe to tylko eksperyment. Wszystkie te punkty już tu rozbijałem na osobne wpisy i komentarze - powtarzanie ich w niezmienionej formie, bez odniesienia do wcześniejszych odpowiedzi, nie czyni ich mocniejszymi, tylko bardziej dogmatycznymi.
Przykłady Norwegii, Korei, Japonii i Chin nie mówią nic przeciw ASE, tylko pokazują różne mieszanki instytucji. We wszystkich tych krajach fundamentem jest własność prywatna, ceny, zysk i strata, kalkulacja pieniężna – dokładnie te elementy, które ASE analizuje i broni. Państwowe planowanie, o którym piszesz, jest dodawane na tym fundamencie, a nie zamiast niego. Wyciąganie z kilku udanych przypadków wniosku, że to właśnie interwencjonizm jest główną przyczyną sukcesu, to klasyczny błąd post hoc i selekcji (cherry picking). Pomijasz dziesiątki krajów, które też planowały, chroniły i sterowały kredytem i skończyły w stagnacji lub biedzie.
Kryterium, które przyjmujesz: "co historycznie podniosło kraje z biedy do bogactwa" rozumiane jako katalog działań rządu jest z definicji nie do spełnienia przez jakąkolwiek szkołę ekonomii. Żaden rząd na świecie nie ogłosił: wdrażamy czysty keynesizm, czysty monetyaryzm, czysty ordoliberalizm czy czystą ASE (nawet Milei w Argentynie jeszcze tego nie zrobił, bo ma za mało władzy ustawodawczej, ale do tego dąży, by tylko na ASE się opierać). Państwa zawsze stosują modele mieszane, pod presją polityki, lobby i geopolityki. Teoria ekonomii jest ramą zrozumienia procesów, a nie instrukcją obsługi ministerstwa rozwoju. Domaganie się od ASE empirycznej ścieżki sukcesu w sensie gotowego planu od biedy do bogactwa to nieporozumienie co do tego, czym jest teoria i czym różni się opis prawidłowości od programu politycznego.
Sam zresztą przyznajesz połowę racji ASE: że dobrze opisuje rolę cen, problem wiedzy, ograniczenia kalkulacji centralnej i długookresowe skutki interwencji. To jest dokładnie ten silnik rozwojowy, z którego korzystają wszystkie przykłady, które przywołujesz – niezależnie od tego, ile dorzuciły do niego ceł, subsydiów czy państwowych banków. Nie da się jednocześnie uznawać tej diagnozy za trafną i twierdzić, że teoria, która ją dostarcza, przegrywa z kretesem. Jeśli coś podnosi z biedy do bogactwa, to długotrwała akumulacja kapitału, przewidywalne instytucje, ochrona własności i możliwość kalkulacji – nie zaś sama obecność silnego państwa strategicznego w opisie medialnym.
Milei i Hoppe są tu zresztą poboczni. Milei nie jest dowodem na ASE, tylko politykiem, który częściowo korzysta z pewnej tradycji intelektualnej. Hoppe – jak słusznie piszesz – jest normatywny. To, że oni jeszcze nic nie osiągnęli, mówi tyle samo o prawdziwości ASE, co to, że istnienie chińskiego politbiura mówi o prawdziwości marksizmu. Teorie ocenia się po spójności logicznej i zdolności wyjaśniania zjawisk, nie po tym, czy jakiś prezydent zdążył w ciągu roku napisać nową historię rozwoju.
Twoja kluczowa teza – że ASE traktuje rynek jako cel sam w sobie, a nie narzędzie rozwoju narodowego – jest po prostu fałszywa. ASE opisuje, jak działa rynek i jakie są konsekwencje różnych ingerencji, niczego nie czcząc. To właśnie z perspektywy ASE można sensownie oceniać, które elementy rynku plus państwa działają, a które są samobójcze w dłuższym horyzoncie: które cła, subsydia czy ochrony sektorów realnie wzmacniają produktywność, a które tylko maskują marnotrawstwo. Twoje silne państwo strategiczne bez takiej ramy zamienia się w to, co w historii najczęściej widzieliśmy: w wielkie słowa, nacjonalne ambicje i marnowanie kapitału pod szyldem polityki przemysłowej. Podawałem już w naszych dyskusjach przykłady na to.
Ja po prostu uważam, że bez solidnej ramy analitycznej w stylu ASE polityka gospodarcza państwa kończy się niemal zawsze w tym samym miejscu – w etatyzmie, który nazywasz rozwojem, a który po latach zostawia kraj z długiem, rentami politycznymi i spaloną przedsiębiorczością. Jeśli chcesz dalej dyskutować, proszę odnieść się konkretnie do tych kwestii (post hoc, selekcja przykładów, natura teorii vs. programu), zamiast po raz kolejny wklejać ten sam wywód o braku empirycznej ścieżki sukcesu. W przeciwnym razie to nie jest spór analityczny, tylko katecheza państwa rozwojowego.
Daj swojej lodówce szerszy kontekst naszych rozmów, wklej wszystkie moje rozkminy z argumentami i niech wtedy się do tego odniesie.
No to inaczej. ja w swoich wpisach napisałem konkretnie co trzeba zrobić. Zarówno w wersji light jak i hard. Zakładamy, że Konfa dochodzi do władzy, ma większość konstytucyjną i tworzy sama rząd większościowy. Pierwsze niezbędne posunięcia rządu w celu zatrzymania degradacji gospodarki w zgodzie z ASE. Mógłbyś w skrócie przedstawić?
Nie wiem, co zrobi Konfa, wiem natomiast, co ja bym zrobił, mając tę większość konstytucyjną, o której piszesz. Zamiast pisać program rządu ASE odgórnie, zacząłbym od zmiany ustroju politycznego tak, żeby różne wizje – Twoja państwa rozwojowego i moja wolnorynkowa – mogły się realnie sprawdzić w konkurencji.
Podzieliłbym Polskę na około 100–120 autonomicznych obszarów wielkości szwajcarskich kantonów (po kilkadziesiąt gmin każdy) i uchwalił nową konstytucję jako umowę konfederacji tych kantonów: wspólna dyplomacja, wspólny sojusz militarny, ale pełna wewnętrzna autonomia gospodarcza i podatkowa. Każdy kanton dostałby standardową konstytucję opartą na dwóch fundamentach: demokracji bezpośredniej i prawie secesji każdej gminy. Potem w każdym kantonie zwołuje się konstytuantę, która modyfikuje ten wzorzec pod siebie, a obywatele zatwierdzają to w referendum.
W takim ustroju jestem przekonany, że prędzej czy później powstałby kanton, w którym lokalny rząd przyjąłby ASE jako podstawę polityki gospodarczej (minimalne podatki, realna wolność gospodarcza, konkurencja walutowa etc). Jeśli ten kanton odniósłby sukces, reszta nie musiałaby wierzyć w ASE – po prostu ludzie i kapitał zaczęliby tam uciekać, a inne kantony musiałyby go naśladować, albo tracić gminy na rzecz tych wolnorynkowych.
W takim modelu Ty miałbyś pełne prawo przekonywać swój kanton do wersji państwa rozwojowego, ja do ASE, a wynik rozstrzygałyby nie deklaracje polityków, tylko długoterminowe efekty: gdzie ludzie chcą mieszkać, gdzie powstaje kapitał, skąd młodzi nie uciekają.
ASE w tym ujęciu nie jest programem rządu centralnego, tylko ramą analityczną, na której jeden z kantonów może oprzeć swoje prawo i politykę. Jeśli ta rama jest tak rozwojowo bezradna, jak twierdzisz, to w takim systemie bardzo szybko by się to ujawniło – nikt nie chciałby tam ani mieszkać, ani inwestować. Jeżeli zaś to Twoje silne państwo strategiczne jest lepsze, to kanton ASE by zbankrutował, a ludzie przeszliby do Ciebie.
Tego właśnie chcę: ustroju, w którym nasze spory nie kończą się na deklaracjach o Japonii i Korei, tylko na rzeczywistym sprawdzianie konkurujących modeli w ramach jednej konfederacji. Stąd moje poparcie dla koncepcji wolnego miasta Stanisławów, którego obszar zostałby wydzielony i wyjęty spod ogólnopolskiego prawa gospodarczego — na wzór Gurgaon i Hongkongu.
A gdybym nie miał większości, ale był tylko prezesem Konfy współrządzącej z Twoją większą partią, to nawet bym się zgodził na taki podział, że Ty zostajesz premierem całej Polski bez Stanisławowa i rób, co chcesz, a mi oddajesz tylko to wolne miasto i ja jako gubernator rządzę w nim tak jak John Cowperthwaite w Hongkongu albo Milei w Argentynie. Nawet przy takiej dysproporcji terytorialnej i ludnościowej, uważam, że bym Cię gospodarczo sromotnie pokonał.
"wiem natomiast, co ja bym zrobił, mając tę większość konstytucyjną,".Ja cię miałem za kitusia bajdusia , ale widzę że ciebie na prawdę w system jebie .
Ten komentarz jest niegrzeczny. Proszę zaniechać tego na moim blogu.
No to jeszcze raz i znów szczegółowo. Twoja propozycja jest czystą utopią i to w ścisłym sensie. Nie dlatego, że ASE jest zła, ale dlatego, że Twoja odpowiedź całkowicie uchyla się od pytania o rządzenie tu i teraz.
Ja zapytałem bardzo precyzyjnie o pierwsze niezbędne posunięcia rządu w celu zatrzymania degradacji gospodarki. Ty natomiast nie podałeś ani jednego instrumentu fiskalnego. Nie odniosłeś się do deficytu. Nie odniosłeś się do ZUS i NFZ-tu. Nie odniosłeś się do długu i budżetu. Zamiast tego zaproponowałeś przebudowę ustroju, 100-120 kantonów, nową konstytucję, prawo secesji gmin i konkurencję systemów. To nie jest program, tylko projekt cywilizacyjny na pokolenia, który nie rozwiązuje żadnego problemu bieżącego i nie przechodzi testu, co robimy 1 stycznia po przejęciu władzy. To jest klasyczna ucieczka na inny poziom, gdy nie chce się odpowiedzieć na podstawowe pytanie. Popełniasz kluczowy błąd: mylisz laboratorium ustrojowe z państwem w kryzysie. Twoja propozycja miałaby sens wyłącznie, gdyby Polska nie miała gigantycznego długu, systemu emerytalnego, publicznej służby zdrowia, zobowiązań UE, zobowiązań wojskowych, jednolitej waluty i jednolitego rynku pracy. Ale Polska to nie tabula rasa. Emerytury nie są kantonalne. ZUS-u nie da się rozbić na 120 części. NFZ-tu nie da się zdecentralizować bez implozji. Dług publiczny nie znika, gdy gmina secesjonuje. Każdy kanton nadal musiałby: płacić emerytury, obsługiwać dług, finansować służbę zdrowia, ale bez aparatu centralnego, który dziś jeszcze to spina.To prowadzi nie do konkurencji, tylko do rozpadu solidarności fiskalnej i kryzysu systemowego.
ASE jako rama nie wystarcza do zarządzania państwem. Cały czas powtarzasz: „ASE to rama analityczna, nie program” I to jest dokładnie problem, a nie jego rozwiązanie. Bo rząd musi mieć program. Musi zamknąć budżet, wypłacić emerytury, zapewnić leczenie, utrzymać wojsko i obsłużyć dług. ASE nie mówi, jak sfinansować ZUS jutro, ustabilizować NFZ w tym roku, obsłużyć deficyt w warunkach recesji, tylko mówi „zbyt duża interwencja jest szkodliwa w długim okresie”. To jest prawda analityczna, niestety bezużyteczna operacyjnie. Państwo nie może „nie rządzić” przez 10 lat, czekając aż rynek wszystko naprawi.
Kantony i wolne miasta, to luksus dla bogatych, nie narzędzie ratunkowe. Hongkong, Gurgaon, Singapur powstały bez systemu emerytalnego, bez zobowiązań socjalnych i jako enklawy, a nie państwa opiekuńcze. Stanisławów jako wolne miasto nie rozwiązuje problemów Polski, tylko wyciąga kapitał z reszty kraju, pogłębia nierówności i zostawia resztę z długiem i starzejącą się populacją. To jest model ucieczkowy, nie rozwojowy.
Ja traktuję państwo jako narzędzie rozwoju, podmiot strategiczny i organizatora transformacji. Ty natomiast traktujesz państwo jako zagrożenie. Coś, co należy rozbroić. Strukturę, którą najlepiej obejść konkurencją lokalnych porządków. Dlatego nie potrafisz odpowiedzieć na pytanie o ZUS i NFZ, bo w Twojej wizji te systemy nie powinny istnieć w obecnej formie. Ale politycznie i moralnie nie da się ich po prostu wyłączyć.
Moje pytanie było testem, czy ASE może być podstawą realnego rządzenia krajem w kryzysie. Odpowiedź którą otrzymałem, brzmi: nie - ASE może być podstawą eksperymentu ustrojowego, ale nie rządzeniem państwem. I sam to stwierdziłeś.
Reasumując, Twoja propozycja, to czysta utopia. Nie rozwiązuje problemów zastanych. Nie jest programem ratunkowym. Jest ucieczką od odpowiedzialności za państwo. ASE może być krytycznym narzędziem analizy, ale nie może być fundamentem rządzenia Polską w obecnych warunkach.
Państwo rozwojowe bez dyscypliny ekonomicznej degeneruje się. ASE bez państwa degeneruje się w eksperyment dla nielicznych.
Polska potrzebuje: silnego państwa i twardych ograniczeń ekonomicznych, a nie demontażu państwa w imię konkurencji modeli.