„Californiazation” — to nie nowy dialekt geograficzny, lecz wirus cywilizacyjny. Najpierw rozsadza system, potem emigruje, by zjeść następną ofiarę. W Kalifornii narasta zaraza typowa dla utopii progresywnej:
1️⃣ rosną koszty życia, szczególnie ceny mieszkań i podatki,
2️⃣ bzdurne regulacje pożerają klasę średnią,
3️⃣ bezdomność zamienia ulice w obszary nędzy i rozpaczy,
4️⃣ przestępczość i biurokracja konkurują, kto szybciej zniszczy normalność.
Kowidowe lockdowny doprowadziły setki małych firm do ruiny — niektóre padły, inne spakowały kartony i pojechały dalej: do Teksasu, Arizony, Nevady, Kolorado, Florydy, Idaho. I wtedy zaczyna działać mechanizm, który powinien być tematem wykładów: uciekinierzy od lewicowego syfu głosują potem na ten sam syf w nowym miejscu. Nie uczą się. Przenoszą swoje polityczne wirusy jak nieświadomi nosiciele ideologicznej zarazy.
Kolorado — kiedyś swing state — przechyla się w stronę San Francisco. Arizona i Nevada poddają się temu samemu ruchowi. Austin — progresywna wyspa w konserwatywnym Teksasie. Lewica eksportuje swoje porażki szybciej niż Hollywood swoje filmy. To zjawisko jest dobrze udokumentowane socjologicznie i politologicznie, choć bywa wyśmiewane lub ignorowane w mediach głównego nurtu.
To nie nowość. Tak było z Detroit: ludzie uciekali przed upadkiem i — w nowych przedmieściach — głosowali na polityków, którzy tamten upadek umożliwili. Tak robią też masy z Wenezueli, które przenoszą socjalne nawyki do Kolumbii, czy migranci wewnątrz Europy. Wszędzie ten sam wzorzec: przenosisz się, a razem z tobą wędruje kultura lewicowej nieudolności i biurokratycznego syfu.
Lewicowy wyborca często przypomina kogoś, kto podpala własny dom, ucieka przed ogniem, a w nowym miejscu od razu zaczyna montować niesprawną instalację gazową. Kalifornizacja świata to eksport ideologicznej głupoty lewicy, opakowany w retorykę empatii i postępu — obiecuje utopię, kończy się błędem krytycznym: brak zasobów, brak rozsądku, deficyt efektywności. To się nazywa socjaldemokracja.
Jako Warszawiak znam ten mechanizm z autopsji, bo się nam tu nazjeżdżało lewaków i nam Warszawę psują. Jednak jestem gotów się poświęcić i przyjąć fakt, że Warszawę polskie lewactwo opanuje całkowicie. Niech się tu zjeżdżają — weźmiemy ich wszystkich, zwalcie ich nam do Warszawy. I broń Boże, nie przyjmujcie do siebie żadnych Warszawiaków. W imię uwolnienia Polski od lewicowej zarazy jestem w stanie z tym tałatajstwem tu żyć, śmiać się ze zwężania ulic i szydzić z wielkich jaj za milion oraz koszmarnych klocków, byleby tego w reszcie Polski nie było.
Jeśli nie zrozumiemy, że polityczne wybory mają ekonomiczne skutki, będziemy importować porażki zachodniej socjaldemokracji pod niewinnie brzmiącymi hasłami: „postęp”, „solidarność”, „sprawiedliwość społeczna”, „gender”, „kryzys klimatyczny” etc...
Grzegorz GPS Świderski
https://t.me/KanalBlogeraGPS
https://Twitter.com/gps65
PS. Zohran Mamdani, nowy lewicowy burmistrz Nowego Jorku to ewidentny wariant kalifornizacji. On nie jest lokalnym przypadkiem politycznym. To symptom cywilizacyjny. Przejaw jej upadku. Kalifornizacja to wirus, który przeniósł się z Zachodniego Wybrzeża na Wschodnie. Nowy Jork, podobnie jak San Francisco czy Los Angeles, staje się laboratorium ideologii, w której emocje zastępują ekonomię, czy nawet samą logikę.
Mamdani to produkt lewicowej infekcji. Urodzony w Afryce, wychowany w RPA, wykształcony w amerykańskim micie równości, przyszedł do Nowego Jorku nie po to, by zarządzać miastem, lecz by je zepsuć – według wzorca progresywnej utopii. Darmowe autobusy, czynsze zamrożone, sklepy miejskie, podatki dla bogatych – to nie reforma, to manifest najgorszego sortu lewactwa. Polityka przestaje tu być techniką rozwiązywania problemów, staje się rytuałem oczyszczania z rzekomych grzechów zachodniej cywilizacji.
To samo widzieliśmy w Kalifornii: miasto-świątynia, w którym każdy nowy program socjalny ma zbawić świat, a kończy się deficytem, bezdomnością i ucieczką klasy średniej. Mamdani przenosi ten model do Nowego Jorku. Jego zwycięstwo to nie triumf ludzi pracy, lecz zwycięstwo mitu nad rachunkiem. Polityka „za darmo” zawsze kończy się drożej, a moralna ekonomia zawsze kończy się ekonomiczną amoralnością – bo ktoś musi zapłacić za czyjąś biedę, co powoduje, że obaj biednieją.
Ludzie uwielbiają kręcić bat na własną dupę. Dlatego w Polsce po raz drugi rządzi Tusk. Dlatego dzisiaj w Nowym Jorku odjechali lepiej niż po fentanylu. Nie wszystko da się wytłumaczyć oszustwami wyborczymi i propagandą. Widać postępujące skretynienie całych społeczeństw.
Nie bardzo rozumiem na cholerę autor nazywa zepsucie moralne i odejście od prawa bożego nowym terminem socjologicznym? Pogaństwo,masoństwo,satanizm w skrócie służba złu,nieszczenie "testamentu"pana Jezusa,po to by lada chwila jakieś monstrum sztucznej inteligencji stworzyło nowy porządek świata.
Wydaje się pan bardzo nowoczesnym człowiekiem,jasny umysł,szerokie horyzonty,duża wiedza o współczesnym bagnie,ale mam pytanie,w imię czego szarpie się pan z rzeczywistością?
Ten nowy termin socjologiczny nie oznacza zepsucia moralnego, ale głosowanie zgodnie z nim prowadzące do zapaści, potem ucieczka od negatywnych skutków własnego wyboru i dokonywanie dokładnie takiego samego wyboru w nowym miejscu. Ten termin oznacza niezdolność uczenia się na własnych błędach, nawet jeśli się ich boleśnie doświadczyło. Kalifornizacja to jest właśnie szarpanie się z rzeczywistością, to niezrozumienie, że wolny rynek działa w rzeczywistości, a socjalizm nie.
Myślę, że tu nie do końca chodzi o to, czy ktoś jest lewicowy czy inny. Zwłaszcza, że teraz już kompletnie nie wiadomo od czego na lewo ma on być w swoich poglądach. Chodzi raczej o to, że opcja lewicowa stawia na niskie wymagania w zakresie intelektu, moralności i w ogóle, co przyciąga tłumy typów nie nadających się nawet do wiązania sznurówek, ale za to dostatecznie licznych by kręcił się i odpowiednio zapełniał "właściwymi alternatywami" demokratyczny bębenek maszyny losującej przywódców. Chyba widać u nas co weszło do szejmu z tej maszynki, prawda? W całej Europie to samo (można było zostać magistrem integracji, a dlaczego nie magistrem naprawy silnika do Passata?). Wyobraźmy sobie teraz, że to coś jest kadrą uczelni, np. w Krakowie dla odmiany.