Nieznana, własna, nieodległa historia
Wielu z nas wyobraża sobie pierwsze powojenne lata Polski jako czas nędzy, ruin i szarości. Ale prawda bywa zaskakująca. Istnieje opowieść, o której mało kto wie lub pamięta: o kilku latach euforii, rozkwitu i nadziei. I o tym, jak to wszystko w jednej chwili trafił szlag. Z premedytacją.
Rozkwit, który widać było gołym okiem (1945–1949)
Wojna zostawiła po sobie gruzy, zgliszcza i zniszczenia sięgające 60% przemysłu i infrastruktury. Ale Polacy nie czekali na cud. Wyszli z ruin i zaczęli budować.
W latach 1945–1949 działały trzy sektory gospodarki: prywatny, spółdzielczy i państwowy. I wszystkie miały się dobrze. Małe zakłady rzemieślnicze, sklepy prywatne, warsztaty samochodowe, piekarnie, warsztaty krawieckie — wszystko funkcjonowało, rosło i dawało ludziom pracę.
Plan Trzyletni (1947–1949) przynosił efekty szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. Produkcja przemysłowa przekroczyła poziom z 1938 roku o 30%. Siła nabywcza robotników rosła. Ludzie zaczynali kupować meble, ubrania, radia. Na ulicach pojawiały się ogłoszenia o zatrudnieniu, bezrobocie praktycznie nie istniało.
Towarów było w bród. Ludzie znów mogli wybierać. Pojawiły się kina, kawiarnie, księgarnie. Entuzjazm unosił się w powietrzu. Nikt nie musiał tłumaczyć, że idziemy w dobrą stronę. Wszyscy to widzieli. Polska rosła. Dzień po dniu.
Polska w tym czasie rozwijała się najszybciej w Europie. Tempo odbudowy i mobilizacja społeczna były imponujące nawet w skali światowej. Ludzie mieli poczucie wspólnego celu, przyszłość wydawała się bliska, realna i pozytywna. Każdy dzień przynosił coś nowego. Nadzieja była powszechna, a rzeczywistość ją potwierdzała. To była zupełnie inna Polska, niż ta, którą potem stworzyła PRL.
Ale nie wszyscy byli z tego zadowoleni.
Dlaczego komuniści to zniszczyli?
Władza komunistyczna, kontrolowana przez PPR i wspierana przez ZSRR, miała zupełnie inne plany. Patrzyli na prywatny sektor z rosnącym niepokojem. Ludzie się bogacili. Mieli gotówkę. Zakładali sklepy, spółdzielnie, inwestowali.
A bogaty obywatel to nieposłuszny obywatel.
Nie potrzebuje państwa. Nie podlizuje się partii. Może wyjechać, może inwestować, może myśleć samodzielnie.
Władza nie mogła na to pozwolić. W 1949 rozpoczęto ofensywę przeciw prywatnej inicjatywie. Inspekcje, kontrole, podatki zaporowe. Aż w końcu: cios w samo serce.
Reforma walutowa 1950 roku — kradzież z premedytacją
30 października 1950 roku ogłoszono wymianę pieniędzy. Z dnia na dzień. Bez ostrzeżenia. Ludzie mogli wymienić tylko ograniczoną ilość gotówki w proporcji 100:3, a wszystko powyżej tej kwoty tracili. Oszczędności, całego życia, ciężko zarobione, przepadły.
Był to największy rabunek XX wieku dokonany przez państwo na własnym narodzie.
Zniszczono sektor prywatny. Zniszczono zaufanie. Ludzie przestali wierzyć w państwo. Przestali ufać sobie nawzajem. Przestali mieć nadzieję.
A wtedy komuniści weszli w każdą dziedzinę życia. Praca tylko w państwowych zakładach. Cenzura. Kontrola cen. Kartki. Kolejki. Tajniacy. Zamiast rozwoju — stagnacja. Zamiast swobody — reglamentacja.
Myślicie, że to był ostatni numer, jaki komuniści nam wykręcili? Mylicie się. Wycięli jeszcze większy. I jeszcze bardziej nas okradli. I znowu, choć już wszyscy byliśmy tego świadkami, dalej nic z tego nie rozumiemy. Tylko wydaje nam się, że rozumiemy. I dlatego bez problemu wywiną nam następny numer. Bo nie tyle historia nas niczego nie nauczyła. To przede wszystkim my nie chcemy się uczyć.
Między wojennym patosem a powojenną codziennością: wyklęci i reszta Polski
Dzisiaj w powszechnej narracji powojnie jawi się jako czas biedy i tylko walki z komunistami. Obraz żołnierzy wyklętych zawłaszczył zbiorową wyobraźnię. Ale rzeczywistość była znacznie bardziej złożona.
Większość Polaków nie walczyła w lasach, nie należała do konspiracji. Chciała odbudować dom, posadzić drzewo, wychować dzieci. Miała dosyć wojny. Dosyć karabinów. Dosyć cierpienia. Marzyła o normalności.
Z kolei wielu żołnierzy podziemia nie było wcale wyborcami walki. Oni często nie mogli wrócić do cywila, bo byli ścigani, zdradzeni lub pozbawieni dachu nad głową. Ich walka była tragedią egzystencjalną, nie heroicznym wyborem.
To byli ludzie z dylematem, a nie z legendy.
Rzeczywista Polska powojenna to nie tylko "las i UB". To miliony zwykłych ludzi, którzy chcieli budować, a nie niszczyć. Chcieli żyć, a nie ginąć.
Rok 1952 — PRL. Plan zrealizowany
W 1952 roku uchwalono nową konstytucję. Powstała Polska Rzeczpospolita Ludowa. Zniknęła II RP, zniknęła spółdzielczość, zniknęli rzemieślnicy.
Pozostało jedno państwo. Jedna partia. Jedna waluta. Jedna prawda. I jedno wielkie kłamstwo: że tak miało być od początku.
Ale nie musiało.
Nasza nieznana, własna historia
To nie jest bajka. To nie jest uogólnienie. To wszystko wydarzyło się naprawdę. Są dane, dokumenty, wspomnienia, książki.
Wystarczy zajrzeć do "Wielkiej Trwogi" Marcina Zaremby,
zapiski prof. Paczkowskiego, analizy Andrzeja Chojnowskiego.
Wszystkie mówią jedno:
Polska po wojnie rosła w siłę, a potem została świadomie zniszczona przez tych, którzy chcieli mieć wszystko pod kontrolą.
Nie opowiada się tego w szkołach. Nie ma o tym filmów. Nie mówi się o tym głośno.
Ale warto wiedzieć.
Bo to jest nasza, własna, nieodległa historia.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1411
NEP - rozumiem, że należy zbombardować połowę Polski a potem dzięki zapałowi jej mieszkańców dzielnie odbudować za przysłowiową kromkę chleba. I to będzie ten cud gospodarczy zwany też NEP.
To, co nazwałem „cudem” (a raczej – społecznym zrywem), to nie efekt wojny, tylko efekt ogromnej determinacji i energii zwykłych ludzi, którzy, mimo traumy, bez kapitału, często z pustymi rękami, zbudowali coś z niczego. I robili to nie „za kromkę chleba”, ale często z autentyczną wiarą, że odbudowują normalne życie.
Nie porównuję tego też do radzieckiego NEP-u (Nowej Polityki Ekonomicznej), choć podobieństwa w otwarciu na prywatną inicjatywę rzeczywiście są. Z tym że w Polsce nie było to celową polityką partii, tylko przypadkowym okresem swobody, zanim system się skonsolidował i wszystko zniszczył.
Jeśli coś warto z tej historii zrozumieć, to właśnie to: jak szybko Polacy potrafią stanąć na nogi i jak łatwo ten potencjał można zmarnować, gdy jedni próbują wszystko kontrolować, a inni zbyt łatwo zapominają, co naprawdę się wydarzyło.
Twój komentarz dowodzi też tego, że nie masz pojęcia o historii swojego kraju. Pocieszę Cię jednak. Ty przynajmniej jesteś w jakiś sposób zainteresowany. Brak komentarzy świadczy o tym, że nikt, nie tylko, nie ma o tym bladego pojęcia, ale dodatkowo historia i to nieodległa, nikogo, tak naprawdę nie interesuje. Jak więc mają wyciągać wnioski na przyszłość i tę przyszłość kształtować i budować?
Czy byłby ten zryw możliwy, gdyby nie te wojenne zniszczenia i chęć odbudowy?
Przypuszczam, ze wątpię. Co do znajomości historii to nie mam zamiaru się z toba drogi mjk1.
Polska wtedy rozwijała się najszybciej w Europie. Wszystko działało dlatego, że nie wtrącano się jeszcze zbyt mocno w mechanizmy rynkowe, pozwalając funkcjonować prywatnym firmom, spółdzielniom i lokalnym inicjatywom. To właśnie ten pluralizm gospodarczy był siłą napędową. Motywacja po wojnie była iskrą, ale struktura, w której ludzie mogli działać, była już decyzją polityczną.
A co do historii, nie musimy się zgadzać. Wystarczy, że wszyscy będziemy jej chcieli naprawdę słuchać, nie tylko tej głośnej, ale i tej cichej, zapomnianej, która nie mieści się w podręcznikach. Ja nie chcę się z nikim licytować i nikogo pouczać. Chcę tylko pokazać, że nie zauważamy tego co dzieje się tuż obok nas. Ta sama czerwona banda po zaledwie czterdziestu latach okradła nas jeszcze bardzie i na nieporównywanie większą skalę,. Mogli sobie na to pozwolić bo nie wyciągnęliśmy z tej pierwszej kradzieży żadnych wniosków. Z drugiej też nie, więc okradną nas kolejny raz bez sentymentów a my znowu nic z tym nie zrobimy. Udowodnię to w kolejnych wpisach.
Znajdź kogoś kto z zapałem i autentyczną wiarą zechce zbudować choćby ścieżkę na wsi juz nie mówiąc o CPK. Również w Korei płn za miskę ryżu i wiarę w wodza zbudowano potencjał jądrowy. Japonię po wojnie odbudowywali zmotywowani do lepszego życia zwykli ludzie, którzy żarli myszy, szczury i jaszczurki. To nie historia to mentalność ludzka.
Nie chodzi o to, że "ludzie są jacyś inni", tylko czy pozwala im się działać. To właśnie różnica między rozwojem a przymusem.
I tu się z tobą zgadzam. Wolność gospodarcza, madre prawo, które nie ogranicza uczciwej konkurencji, ale gdy trzeba chroni tez rynek i kontrola kreacji pieniądza - to sposób na wykrzesanie potencjału ludzkiego. To nie jest do zrealizowania w tym systemie .
Bez wolności gospodarczej i przewidywalnych, przejrzystych reguł gry, żaden potencjał, ani ludzki, ani kapitałowy, się nie rozwinie. Jednak sama wolność to za mało. Potrzebne są jeszcze trzy rzeczy:
Zaufanie do instytucji – bo to ono przyciąga inwestycje i pozwala ludziom planować.
Regulacje chroniące rynek, nie blokujące go – tak, by uczciwa konkurencja była możliwa, ale spekulacja, korupcja i monopole nie rozkładały systemu od środka.
Zdyscyplinowana polityka pieniężna – bez niej kończy się to zawsze tak samo: nierówności, inflacja, utrata wartości pracy i oszczędności.
To, że ten model nie mieści się dziś w ramach systemu polityczno-finansowego, nie znaczy, że jest nierealny. Po prostu jeszcze nie wygraliśmy walki o jego wdrożenie. Ale to nie powód, by się poddać. Chyba, że masz inne propozycje?
Pozwól, że zacytuję - dłużej klasztora niż przeora. Pierwszy krok to pozbycie się dwóch starych partyjnych macherów i dopuszczenie do glosy młodych i mądrych Polaków.
Ale sam wiek nie wystarczy.
Potrzebujemy młodych, którzy nie kopiują starych schematów, tylko naprawdę chcą służyć Polsce, a nie partii.
Mądrość, uczciwość i odpowiedzialność nie mają legitymacji partyjnej — mają charakter.
Masz rację, że sama znajomość historii nie wystarczy, jeśli nie potrafimy wyciągać wniosków z bieżących wydarzeń. Ale historia, ta prawdziwa, niespłycona do symboli, to nie jest tylko "patrzenie do tyłu". To narzędzie do zrozumienia mechanizmów władzy, błędów systemowych, manipulacji społecznych i skutków decyzji podejmowanych kiedyś, które dziś wyglądają bardzo podobnie.
Bo dzisiejsza bezradność i rozczarowanie nie biorą się znikąd. To właśnie dlatego, że jako społeczeństwo nie odrobiliśmy lekcji z historii, nie umiemy dobrze reagować na bieżące wydarzenia. Przerabiamy te same schematy: oczarowanie, rozczarowanie, obojętność.
Historia to nie przeszłość, to lustro, w którym odbija się nasze "tu i teraz". A jeśli się do niego nie zagląda, łatwo uwierzyć, że wszystko zaczęło się dopiero wczoraj.
"Jeżeli jako społeczeństwo nie potrafimy wyciagnąć wniosków z bieżących problemów to jak ma to się zrobić siegając do historii?"
Nie całkiem się zgadzam. Wnioski z tego jak nieudolny jest obecny rząd były wyciągane już po tygodniu ich rządów. Tempo zawrotne.
Ciekawe tylko, że przez wiele lat rządów "zjednoczonej prawicy" przebudzenie przyszło dopiero po ośmiu latach.
I żeby była jasność - obecny rząd nie jest ani lepszy ani gorszy od poprzedniego. Może trochę inaczej są rozłożone akcenty ale katastrofalne skutki dla Polski są widoczne gołym okiem.
Dlaczego używasz w stosunku do mnie zaimka "wy"?
Ja na nikogo nie pyszczyłem, nie wyzywałem, nikogo nie atakowałem, nie wieszałem Kaczyńskiego.
"Widać życie w Firenze jakoś pana przymuliło."
Tak naprawdę nie mieszkam w samej Florencji tylko w małym miasteczku jakieś 30 km na zachód.
Nic mnie tu nie przymula, świetne powietrze, świetne widoki, świetne jedzenie i wino oraz piękne kobiety.
"zmiany propagandowych agitek na bardziej poruszające innej tematy ?"
Moje teksty to nie "agitki". Przedstawiam rzeczywistość taka jaka ona jest. Wiem, że osobom zaczadzonym oficjalną propagandą często trudno zaakceptować myśl, ze są bezczelnie okłamywani.
Mógłbym jeszcze prowadzić bloga kulinarnego bo gotowanie to moja pasja ale skąd wziąć na to wszystko czas?
"W Laponii było lepiej? "
Nigdy nie byłem w Laponii. Może kiedyś się wybiorę.
PS. Mam gorącą prośbę - proszę używać mojego całego nicka. To bardzo ważne, chcę żeby "Viva Palestina" (Niech żyje Palestyna!) wbijało się do głów czytelników.
Francja chce być niezależnym instrumentem, który zmieni sytuację Palestyny. Biorąc pod uwagę, że Donald Trump jest przeciwny uznaniu tego państwa, Macron deklaruje w ten sposób swoją niezależność decyzyjną i to, że prezydent USA nie będzie mu niczego dyktował. W ten sposób Macron stara się pozyskać swoich wyborców i odgrywać rolę mediatora.
Notowania Macrona są w bardzo złe, próbuje on poprawić sytuację poprzez politykę zagraniczną i głośne deklaracje. Kiedy sytuacja osiągnie konkretny cel i decyzje, wszystko może zwolnić. Widzieliśmy to już wielokrotnie w wypowiedziach Macrona, kiedy coś obiecywał, ale ostatecznie tego nie robił. Przede wszystkim to gra o głosy wyborców: we Francji i Wielkiej Brytanii jest dziś wielu imigrantów z Bliskiego Wschodu i części Afryki, a to właśnie oni popierają Palestynę. Ich głosy również są ważne.
Starmer jest pod presją ze strony członków partii, rządu i Ministerstwa Spraw Zagranicznych: jak donosi Politico, powołując się na źródła, wszyscy oni domagają się uznania Palestyny za suwerenne państwo. „The Guardian” donosił wcześniej, że jedna trzecia parlamentarzystów, w tym niektórzy członkowie rządu, napisała list do premiera.
Oczekuje się, że Starmer zajmie stanowisko w sprawie Palestyny, ale niechętnie wypowiada się w tej sprawie, obawiając się oskarżeń o "antysemityzm" i poważnej eskalacji w stosunkach między Wielką Brytanią a sojusznikiem Izraela, USA.
30 października 1950 roku ogłoszono wymianę pieniędzy. Z dnia na dzień. Bez ostrzeżenia. Ludzie mogli wymienić tylko ograniczoną ilość gotówki w proporcji 100:3, a wszystko powyżej tej kwoty tracili. Oszczędności, całego życia, ciężko zarobione, przepadły."
Jak to miło wyjawić kłamstwo :-)
Przy okazji wymiany zrobiono denominację 100:3 - cen i pensji, wymieniono też oszczędności w bankach /kto je wtedy miał?/ tak samo 100:3 do 100 000 zł. Tak żeby było wiadomo ile to wartało to było jakieś 5 miesięcznych pensji...
Gotówkę wymieniano bez ograniczeń 100:1 - tak że nieprawdą że oszczędności całego życia przepadły - raz że to były oszczędności góra z 5 lat od wojny - dwa że tylko 2/3 z nich przepadło.
A naprawdę bogaci czy to drobni przedsiębiorcy czy chłopi to nie trzymali oszczędności w złotówkach tylko w złocie czy dolarach /no nielegalnie/ albo nieruchomościach czy świniach albo innym towarze - tak że nie bardzo miało im co przepadać...
No w sumie - był to krok po którym już nikt "komunie" w nic nie wierzył do jej końca - tak że były i plusy..
Technicznie masz rację: reforma z 1950 r. rzeczywiście obejmowała denominację całej gospodarki (ceny, pensje, depozyty bankowe), ale to właśnie w wymianie gotówki zastosowano drastyczną różnicę kursów: 100:1 dla gotówki i 100:3 dla depozytów. Problem polegał na tym, że większość ludzi nie trzymała pieniędzy w bankach, tylko w domu, bo po wojnie zaufanie do instytucji finansowych było bardzo niskie. A jeśli ktoś coś odłożył, to właśnie w gotówce.
Owszem, najbogatsi mieli często inne aktywa, ziemię, dolary, złoto, ale stracili masowo ci, którzy dorobili się uczciwie i skromnie w legalnym obiegu: rzemieślnicy, sklepikarze, pracownicy umysłowi. To oni zostali uderzeni najbardziej, bo po prostu „przetrzymywali” swoje oszczędności w złotówkach.
I nie chodziło o pięć miesięcznych pensji, wielu ludzi trzymało pieniądze na odbudowę domu, zakup maszyny, start biznesu, wesele dzieci.
Nie był to więc tylko techniczny zabieg, to było systemowe odcięcie klasy średniej od kapitału i zaufania.
Masz rację w jednym: to był moment, w którym PRL ostatecznie stracił wiarygodność w oczach społeczeństwa.
Ale nie dlatego, że ludzie dobrze zrozumieli mechanikę reformy.
Tylko dlatego, że zobaczyli w praktyce, że państwo może im zabrać wszystko — bez uprzedzenia, bez uczciwej rekompensaty, bez litości.