Polska potrzebuje nowego kierunku, nie między młotem Berlina a kowadłem Waszyngtonu, nie na pasku Brukseli, ale na własnych nogach. „Trzecia droga” to już określenie zużyte i nieprzydatne. Dziś potrzebujemy raczej Drogi do Suwerenności, jasno zdefiniowanego kursu, który połączy narodowy interes, społeczny pragmatyzm i instytucjonalne bezpieczeństwo. To nie rewolucja, ale przebudowa. Nie utopia, ale realna alternatywa.
I. Uwolnić państwo z politycznego protektoratu
Przez ostatnie dekady polska scena polityczna dryfowała między podporządkowaniem się dominacji niemieckiej (UE), a oportunistycznym podporządkowaniem Stanom Zjednoczonym. Oba kierunki mają swoje korzyści, ale też ograniczenia: nie dają pola do realnego manewru, prowadzą do uzależnień finansowych, militarnych i prawnych.
Czas zakończyć wieczną grę w cudze reguły. Suwerenne państwo nie może budować przyszłości w cieniu ambasad, grantów i dekretów przesyłanych z zagranicznych stolic. Nie chodzi o zerwanie sojuszy, ale o odtworzenie równowagi – na polskich warunkach.
II. Gospodarka służebna wobec narodu
Wizja „wolnego rynku” sprywatyzowanego przez zagraniczny kapitał to droga donikąd. Polska gospodarka potrzebuje strategii narodowej:
- repolonizacji kluczowych sektorów,
- restrukturyzacji handlu detalicznego,
- wzmocnienia lokalnej przedsiębiorczości zamiast ciągłego faworyzowania globalnych koncernów.
Kapitał ma narodowość. I jeśli nasz system dalej będzie uzależniony od zagranicznych inwestycji, nie zbudujemy nigdy niezależności ekonomicznej. Gospodarka musi służyć narodowi – nie odwrotnie.
III. Suwerenny pieniądz i polska bankowość
Polski system finansowy jest dziś zdominowany przez zagraniczne banki, które nie odpowiadają przed obywatelami, lecz przed międzynarodowymi centralami. Czas na odbudowę silnego sektora bankowości narodowej, opartego o instytucje zaufania publicznego.
Konieczna jest także pełna kontrola nad obiegiem, emisją i wartością złotego. Nasza waluta musi być niezależna od zewnętrznych decyzji, spekulacji i presji zagranicznych organizacji finansowych. Własny pieniądz to nie symbol – to fundament realnej suwerenności.
IV. Reforma państwa i nowy ustrój
Polska potrzebuje nowej architektury instytucjonalnej:
- zmniejszenia biurokracji,
- odpartyjnienia sądów i urzędów,
- likwidacji powielanych instytucji,
- odbudowy samorządności i lokalnego zarządzania.
Należy również rozpocząć debatę o zmianie konstytucji – nie przez polityków, lecz przez naród. Nowy ustrój powinien być bardziej odporny na kolonialne wpływy i partyjne degeneracje.
V. Suwerenność edukacyjna i kulturowa
Nie będzie wolnego państwa bez wolnych umysłów i suwerennej kultury. Dziś edukacja podporządkowana jest ideologiom i międzynarodowym agendom. Czas na:
przywrócenie polskiej szkoły z prawdziwego zdarzenia,
- deideologizację programów,
- wsparcie dla kultury narodowej i historii,
- obronę języka, symboli, wartości i duchowego dziedzictwa.
Wojna o Polskę to dziś także wojna o duszę narodu. W niej nie można być neutralnym.
VI. Sojusze równoprawne, nie protektoraty
Zamiast wisieć między Berlinem a Waszyngtonem, Polska powinna zacząć rozmawiać z całym światem:
- z Turcją,
- Indiami,
- Ameryką Łacińską,
- także z Chinami – z zachowaniem ostrożności, ale bez kompleksów.
Dzięki nowym technologiom, logistyce i gospodarce wiedzy świat staje się wielobiegunowy. Polska powinna mieć w tym świecie własne miejsce – nie jako „strefa wpływów”, ale jako pełnoprawny gracz.
VII. Suwerenność nie jest darem – jest wysiłkiem
Suwerenność nie spada z nieba. Trzeba ją wypracować – w kulturze, polityce, edukacji, gospodarce. Nie chodzi o to, by zrywając się z jednej smyczy, wpaść w kolejną. Ale też nie chodzi o izolację czy autarkię. Polska może być państwem nowoczesnym i suwerennym jednocześnie – jeśli tylko zechce.
To wymaga społecznego przebudzenia, zmiany języka, zmiany ambicji, zmiany elit. „Droga do suwerenności” to projekt pokolenia. I musi się zacząć dziś.
POSŁOWIE: ZBAW NAS, PANIE, ALE BEZ WYSIŁKU
Wczoraj na tym portalu ukazał się artykuł poświęcony wyborowi Karola Nawrockiego na prezydenta RP. Tekst słuszny, potrzebny, pisany z troską, i tę troskę warto docenić. Autor dostrzegł to, czego inni nie widzą albo udają, że nie widzą: że Polska, choć zmierza do zachodniej strefy wpływów, jeszcze może w tej podróży zachować trochę siebie. Ja, poruszony tą diagnozą, postanowiłem dołożyć swoją cegiełkę, a raczej kamień, i przygotowałem wpis "Rzeczpospolita albo chaos. Czas na prawdziwe odrodzenie", wpis pełen konkretów, diagnoz, kierunków. I co?
Ano nico. Kompletna cisza.
Pierwszego tekstu komentować nie będę, nie moja broszka, ale o swoim wspomnę. Odezwała się jedna osoba. Sztuk: jeden. I cóż z tego wynikło? Udało jej się wykrztusić, że „to utopia”. Że „się nie da”. No bo przecież u nas się nic nie da. Tacy już jesteśmy: Naród Wielkiego Niedasie.
Nie da się reformy finansów, nie da się złamać dyktatu Brukseli, nie da się odzyskać własnych mediów, nie da się pomyśleć samodzielnie. „Nie da się” to nasza świecka modlitwa, nasz narodowy pacierz. Za to święcie wierzymy w gusła. Czekamy na mesjasza, który przyjdzie, zbawi, naprawi i jeszcze przy okazji nic od nas nie będzie wymagał. Byle nie bolało.
Kiedyś też wierzyliśmy. W białego jeźdźca na kasztance. Oj, dobrze, że Pan Bóg w porę tego jeźdźca zabrał, bo jakby naprawdę z Adolfem na Józia ruszył, to dziś już może nikt po polsku by nie mówił. Za każdym razem, gdy mijam jego pomnik w Katowicach, ciśnie mi się na usta: „Jaka kasztanka, taki mąż stanu”.
Potem był inny biały koń, inny zbawiciel. I znowu – same cnoty, same wzloty, a jak przyszło co do czego, to wyszło jak zwykle. Teraz też czekamy. Pani Ania, ciepła, szczera, może trochę naiwna, wierzy, że Prezes nas jeszcze zbawi. Że tylko mu dać szansę, że jeszcze pokaże. No to dajemy. A on co?
Wysmażył nam dziesięć przykazań. W stylu pełnym pokory, otwartości i kompromisu. Same „niedasię”: nie da się tego, nie da się tamtego, z tym nie wolno, z tamtym nie wolno, a jak ktoś powie „to ja spróbuję”, to jeszcze mu rzuci w twarz, że jest zdrajcą i niemieckim agentem. No i mamy, co mamy.
A jak już ktoś chce rozmawiać, choćby warunkowo, nieśmiało, to Jarosław, strateg na miarę Napoleona, zachowuje się jak stara panna na wydaniu. Przez całe życie nikt nie chciał zatańczyć, ale jak w końcu ktoś ją zaprosił, to z godnością odpowiedziała: „z panem nie tańczę”. To ma być dojrzałość polityczna? To się nawet do dyskoteki w Pcimiu nie nadaje.
Z drugiej strony mamy obrażonego panicza – Mentzena. Ledwo sondaże wyszły na plus dziesięć, już uwierzył, że sam jest objawieniem. Taki polski Ron Paul z TikToka, tylko że bez odwagi, bez konkretów i bez zaplecza. Wczoraj wołał: „nie damy się PiS-owi”, dziś mamrocze coś o własnych warunkach, jutro być może będzie grał w golfa z Sikorskim. Bo wszystko można, wszystko da się pogodzić, byle tylko nie wyjść na „starą prawicę”. A że program, że idea, że kraj? A kogo to obchodzi, gdy są zasięgi?
No i jeszcze Braun. Braun i jego zakon wyznawców, który widzi wszędzie demony, reptilian i masonów. Niby poza Konfederacją, ale nadal w cieniu – gotów wrócić, jeśli tylko sondaże się zgrają. Bo przecież nie o zasady tu chodzi, tylko o liczby. I to właśnie jest przerażające.
Zamiast debaty – monologi. Zamiast współpracy – fochy. Zamiast wizji – kalkulacje. I potem pytamy: dlaczego się nie udaje?
Bo nikt nas nie zbawi. Żaden pan na kasztance, żaden pan z Żoliborza, żaden pan od piwa i memów. Jeśli sami nie będziemy się bić o własny los, to nikt za nas tego nie zrobi.
Droga do suwerenności nie prowadzi przez Facebooka, Twittera ani Sejm – prowadzi przez trzeźwe myślenie, samodzielne decyzje i odpowiedzialność. A z tym, jak widać, jesteśmy na bakier.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1464
"Najpierw trzeba powiesić z 700 000 oszustów, a jak zabraknie oszustów to dobrać z uczciwych". Kto ma te reformy ( jak najbardziej słuszne i potrzebne wprowadzić w życie? Tusk i jego kamanda, czy kto? Cel musi byc mierzalny, realny i możliwy do osiągnięcia. Reszta to lista pobożnych życzeń.
To stwierdzenie jest beznadziejnie głupie i to nie w sensie emocjonalnym, ale czysto logicznym. Bo jeśli nie jesteśmy w stanie wskazać, kto jest oszustem, a kto uczciwy, to na jakiej podstawie selekcjonujemy? Kto miałby decydować, kto zostaje powieszony a kto zostaje? Kto miałby być tym samozwańczym sędzią narodowego oczyszczenia? Pan z Facebooka? Twitterowy trybunał? Mentzen? Korwin? A może Braun w todze?
To myślenie życzeniowe, które nie rozumie istoty państwa prawa. Reforma nie może być egzekucją, bo kończy się to rewolucją, która pożera własne dzieci. W historii już to przerabialiśmy. I to nie raz. „Dobieranie się z uczciwych” to z kolei największy kretynizm, bo jeśli ktoś uczciwy ma płacić za cudze winy, to znaczy, że nie mamy już żadnej sprawiedliwości. Tylko zemstę. A zemsta to nie system. To chaos.
Jeśli pytasz: „kto ma te reformy przeprowadzić?” – to jest właśnie pytanie kluczowe. I odpowiedź nie może być taka, że „nikt”, więc lepiej się nie ruszać. Bo właśnie z tej bezczynności wyrosły wszystkie nasze narodowe katastrofy.
Reformy, jak najbardziej słuszne, nie zrealizują się same. Ale czy to oznacza, że nie mamy o nich mówić, że nie mamy ich proponować, że nie mamy wyznaczać kierunku tylko dlatego, że dziś nie mamy gotowego lidera? Czy Rzym przestałby istnieć, gdyby na chwilę zabrakło Cezara?
To właśnie takie głosy: cyniczne, pogardliwe, żądne wieszania, a nie budowania są największą przeszkodą. Nie system, nie zagranica, nie Unia. To my sami jesteśmy przeszkodą, przez bierność jednych i agresję drugich.
„Droga do suwerenności” nie jest listą cudów, które mają się zdarzyć same. Jest drogowskazem. Jeśli nie ma dziś kierowcy, to może trzeba go wychować, zamiast narzekać, że nikt nie siada za kółkiem. Ale jeśli dalej będziemy wycinać wszystkich, którzy próbują ruszyć w drogę, to zostaniemy tu, gdzie jesteśmy: w miejscu, gdzie 700 000 trzeba powiesić, a reszta ma milczeć z nadzieją, że nie zostanie dobrana.
Nie tędy droga. Nie tędy suwerenność.
Ok. To zacznijmy się modlić i liczyć na cud, ze Polacy nagle zmądrzeją. Nie wierzę w cuda
Juz z 10 lat temu na nb proponowałem podobne rozwiązanie. Głucha cisza była odpowiedzią. Napisz o wspaniałych chłopach z AK, którzy polegli w Warszawie razem z ca.150 tys cywili to napiszą, ze jestes prawdziwym patriotą. Reszta do tych deb... nie dochodzi.
To nie jest przypadek. My, jako społeczeństwo, od dawna czcimy groby, ale nie umiemy stawiać fundamentów. Mamy odruch klękania, ale nie odruch budowania. Dlatego łatwiej nam wzruszyć się losem żołnierza z 1944 niż zauważyć, że dziś ktoś próbuje, bez karabinu, za to z tekstem, zawalczyć o coś więcej niż tylko kolejną rocznicę.
I tak, wiem: lepiej się sprzedaje mit niż projekt, poezja niż analiza, męczeństwo niż odpowiedzialność. Ale jeśli chcemy czegoś więcej niż tylko wspominków, to musimy przestać traktować każde wyjście poza ramy jako herezję.
Pamiętajmy: ci chłopcy z AK, których tak chętnie dziś wspominamy, oni też byli uznawani przez część „elit” za naiwnych marzycieli, szaleńców, ludzi „oderwanych od realiów”. A jednak poszli.
Więc niech dzisiejsi „realni patrioci” przestaną się obrażać na tych, którzy myślą o Polsce za 10–20 lat. Bo jeśli nie zaczniemy rozmawiać o przyszłości, to nie będzie już czego wspominać.
Dokładnie. Trudno znaleźć światło w tunelu niemożności. Tym niemniej trzeba się starać
Niech tylko Polakom nie rzucają kłód pod nogi to sobie poradzimy. I tu nie chodzi o krytykę PIS, bo oni w miarę się starali. Trochę z mniejszym skutkiem niz oczekiwałem ale zawsze.
Ma Pani absolutną rację w jednym: Nasze Blogi są rzeczywiście odbiciem naszego społeczeństwa. Zamiast rozmowy – szarpanina. Zamiast konstruktywnego sporu – etykietowanie. Zamiast prób budowania – rozbijactwo. Jedni wyśmiewają PiS, drudzy KO, inni Konfederację. Nikt nikogo nie słucha, bo każdy już „wie lepiej”. W efekcie mamy narodowy zgiełk, w którym ani argument, ani wizja, ani potrzeba naprawy państwa nie mają szans przebić się ponad pianę emocji.
Ale tu pozwolę sobie na jedną różnicę zdań: nie zgodzę się z opinią, że nie potrzebujemy wizjonerów. Wręcz przeciwnie, Polska potrzebuje ich jak tlenu. Potrzebuje ludzi, którzy wyjdą poza codzienny jazgot, poza kalkulację partyjną, poza najbliższy sondaż i powiedzą: dokąd zmierzamy jako państwo, jako wspólnota, jako naród? Bo nawet najlepszy kierownik bez mapy i celu błądzi, kręci się w kółko, albo, co gorsza, prowadzi ludzi w przepaść.
Pani krytyka obecnej władzy, trafna, ale to nie zwalnia poprzednich z odpowiedzialności. Ani nie daje przyszłym prawa do politycznego kabotyństwa. Wszyscy dzisiaj grają pod siebie. Nawet gdyby Kaczyński, Mentzen i Kosiniak mieli po jednej stronie usiąść, nie powstanie z tego plan, tylko lista wzajemnych zastrzeżeń. Nikt nie mówi ludziom: będzie ciężko, ale trzeba wziąć się do roboty i coś wspólnie zbudować. Nie, lepiej się przerzucać winą i liczyć na kolejną falę rozczarowania.
Rozumiem, że drażni Panią nieustanna krytyka PiS. Ale proszę też spojrzeć uczciwie: czy to, co PiS dziś proponuje, daje Pani choćby promil nadziei na realną zmianę? Bo jeśli nie, to czy naprawdę warto takiej formacji dawać kolejną kartę „na kredyt”?
Nie twierdzę, że Prezes wszystko zawalił. Twierdzę tylko, że stracił słuch społeczny i polityczny kompas. I nie on jeden. Bo dziś, Pani Aniu, największym dramatem Polski nie są spory – tylko to, że żadna ze stron nie ma siły powiedzieć: „dość tego, siądźmy i zróbmy plan”. A naród? Naród tylko patrzy, kto ładniej zagra emocjami.
Pani ma rację, że warto mówić o rzeczywistości. I niech Pani mówi. Ale niech Pani też słucha tych, którzy widzą tę rzeczywistość inaczej. Wspólny dom zbudujemy nie z monologów, ale z mostów.
PS. I proszę się nie gniewać o tę Anie, to naprawdę dużo ładniejsze i milsze niż jakaś "skośnooka" gorzała.
"Zamiast wisieć między Berlinem a Waszyngtonem, Polska powinna zacząć rozmawiać z całym światem:
- z Turcją,
- Indiami,
- Ameryką Łacińską,
- także z Chinami – z zachowaniem ostrożności, ale bez kompleksów."
A co z naszym największym, potężnym sąsiadem - Rosją?
Mamy dalej hodować rusofobię czy udawać, że takie państwo nie istnieje?
Przyszłość i dobrobyt Polski i Polaków leży na wschodzie. Zachod ma nas w d....
Polska powinna prowadzić dialog z szerokim spektrum partnerów na całym świecie — Turcją, Indiami, Ameryką Łacińską czy Chinami, oczywiście z rozwagą i świadomością wyzwań. Polska nie może ograniczać swojej polityki zagranicznej do wyboru między Berlinem a Waszyngtonem.
Jednak w kwestii Rosji nie możemy udawać, że problemu nie ma ani ignorować realnych zagrożeń, jakie wiążą się z jej agresywną polityką. Rusofobia to słowo nadużywane, ale zdrowa ostrożność i troska o bezpieczeństwo to konieczność. Trzeba działać pragmatycznie, unikać konfliktów, ale nie rezygnować z własnych interesów i wartości.
Co do przyszłości Polski na Wschodzie, jest tam ogromny potencjał, zwłaszcza w relacjach gospodarczych i kulturalnych. Jednak rozwój wymaga równowagi i partnerskiej polityki, nie jednostronnych zwrotów. Dobrobyt Polski zależy od mądrego łączenia różnych dróg, a nie od stawiania wszystkiego na jedną kartę.
"Jednak w kwestii Rosji nie możemy udawać, że problemu nie ma ani ignorować realnych zagrożeń, jakie wiążą się z jej agresywną polityką"
A jakie to jest jej "agresywna polityka" wobec Polski?
Nie odpowiedziałeś na pytanie czy mamy udawać, że Rosja nie istnieje.
Zacznijmy od pytania najważniejszego: czy mamy udawać, że Rosja nie istnieje? Oczywiście, że nie. Rosja istnieje, jest wielkim sąsiadem, potęgą atomową, członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i jednym z kluczowych graczy globalnych i tak pozostanie. Traktowanie jej jak „wroga absolutnego”, z którym nie wolno rozmawiać, to droga donikąd. Z drugiej strony, zamykanie oczu na jej działania również byłoby błędem.
Co do „agresywnej polityki Rosji wobec Polski”, tu trzeba być precyzyjnym. Rosja nie prowadzi otwartej agresji militarnej przeciw Polsce, ale nie znaczy to, że nie podejmuje działań wrogich. W ostatnich dekadach mieliśmy do czynienia z cyberatakami, dezinformacją, próbami wpływania na debatę publiczną, a także z prowokacjami militarnymi (np. przy granicy NATO). To nie jest wojna w klasycznym sensie, ale jest to forma presji, podobnie jak energetyczna zależność, którą przez lata sami wzmacnialiśmy. Pawlaka pamiętasz?
Ale tu dochodzimy do sedna: to nie oznacza, że mamy Rosji nie zauważać, wręcz przeciwnie. Polska potrzebuje trzeźwej, realistycznej polityki wschodniej. Nie opartej ani na rusofobii, ani na naiwności. Rosja, jak każde mocarstwo, działa w swoim interesie. Jeżeli go rozpoznamy, możemy z nią rozmawiać z pozycji państwa podmiotowego, nie petenta, ale też nie fanatycznego wroga.
Traktujmy Rosję tak, jak poważne państwa traktują poważnych przeciwników – z ostrożnością, ale i ze świadomością, że nie da się jej ignorować ani pokonać w emocjonalnym sporze ideologicznym.
Nie chodzi więc o „sympatię do Rosji” ani o jej demonizowanie. Chodzi o interes Polski. A ten wymaga zimnej głowy i gotowości do rozmowy z każdym, również z tymi, z którymi się nie zgadzamy.
Pełna zgoda! Tylko kto nam na to pozwoli i gdzie te elyty, które to rozumieją?
Jeśli chodzi o elity – tak, mamy z tym ogromny problem. Po 1989 roku zrezygnowaliśmy z budowy autentycznych elit państwowych na rzecz celebrytów, karierowiczów, oportunistów i „młodych wilków” z partyjnego nadania. Efekt? Brakuje dziś ludzi, którzy myślą kategoriami długo- i średnioterminowego interesu Polski, a nie tylko sondażu czy własnego stołka.
Ale to nie znaczy, że takich ludzi w ogóle nie ma. Są, tylko jeszcze nie mają siły przebicia. Dlatego potrzebna jest presja społeczna, środowiska opinii, oddolna inicjatywa i konsekwentne żądanie nowej jakości w życiu publicznym. Elity bowiem nie powstają same — elity się wyłania, tworzy i wspiera.
W skrócie: nikt nam nie pozwoli, jeśli sami się nie odważymy.
Sami się nie odważymy? Czyli kto w tym zabetonowanym systemie - bez autorytetów i jasno określonych celów?
W obozie PiS są tacy jak Sebastian Kaleta, Marcin Romanowski czy Michał Woś, mimo związków z układem, mają silne poglądy, umieją mówić własnym głosem i nie boją się tematów trudnych. Patryk Jaki, choć już bardziej medialny, także nie rezygnuje z suwerennościowej retoryki.
W obozie Ziobry byli i są tacy, którzy realnie rozumieją, czym jest interes narodowy, jak np. Jan Kanthak czy Jacek Ozdoba, politycznie może kontrowersyjni, ale ideowo niesprzedajni.
Z drugiej strony, choć z innego kręgu, Paulina Matysiak z Lewicy Razem pokazała, że można być uczciwym, merytorycznym i niezależnym, nawet jeśli ma się inne spojrzenie na gospodarkę czy kulturę. Są też w Konfederacji młodzi jak Jakub Kulesza, Grzegorz Płaczek czy (momentami) Krzysztof Bosak, którzy potrafią mówić sensownie o państwie, choć pogubili się w partyjnych grach.
To są ludzie, którzy mogą, a nawet powinni się kiedyś spotkać ponad podziałami, by odbudować przestrzeń do myślenia państwowego. Ale do tego potrzeba impulsu, presji społecznej, ruchu obywatelskiego, który nie tylko patrzy, ale wymaga i wspiera tych, którzy rokują.
Zaczątki są. Potencjał też. Pytanie nie brzmi więc: „kto?”, tylko: czy im pomożemy wyrosnąć ponad układy, czy zostawimy ich, by stali się kolejnym trybikiem w tej samej maszynie.
Jeśli taka rozmowa miała miejsce, marszałek powinien złożyć zeznania, opisać wszystko i przekazać to do prokuratury. Jeśli nie, powinien to jasno powiedzieć. Inaczej tworzy się niebezpieczna sytuacja: niby coś groźnego miało miejsce, ale nikt za to nie odpowiada. Tak nie buduje się państwa, które jest traktowane poważnie, ani wewnątrz, ani za granicą.
Dziś Polska potrzebuje spokoju, odpowiedzialności i jasnych zasad. Potrzebujemy ludzi, którzy nie tylko krzyczą, ale potrafią działać i brać odpowiedzialność za słowo. Inaczej zostaniemy w bałaganie narracji, w którym każdy mówi, co chce, a nikt nie ponosi konsekwencji.
Druga część wypowiedzi o niemieckich policjantach w Gdańsku, wypowiedziach w mediach czy absurdach historycznych, to niestety też część naszej rzeczywistości. Tolerujemy za dużo: przekłamywania historii, kpiny z własnego narodu i rozmiękczania naszej tożsamości. To nie tylko irytujące, to niebezpieczne. Tracimy kontrolę nad tym, jak się o nas mówi i myśli, nie tylko w świecie, ale i u nas.
Nie chodzi o to, by reagować histerycznie. Chodzi o to, by wreszcie powiedzieć: „dość”. Polska to nie jest kraj drugiej kategorii. Musimy zacząć o tym głośno mówić i na forach, i przy stole, i w przestrzeni publicznej. To nie „bieżączka”. To nasza przyszłość.
Jeśli chcemy mieć państwo traktowane poważnie, musimy je takim uczynić. Przez konsekwencję, uczciwość i wspólny wysiłek. Inaczej znikniemy w hałasie, i sami przestaniemy siebie traktować serio.
"Polska to nie jest kraj drugiej kategorii. Musimy zacząć o tym głośno mówić i na forach, i przy stole, i w przestrzeni publicznej. "
Niestety jest.
Mówieniem nie zmienimy tego stanu rzeczy, potrzebne jest działanie.
Ale żeby działać to trzeba mieć polskie elity a tych nie mamy.
I koło się zamyka.
Można przeczytać o tym szerzej w piwnicy. https://naszeblogi.pl/73…
Ja Ci ten tekst, zanim wleciał do piwnicy, dokładnie zrecenzowałem. Wystarczy przeczytać.
Pod tym wpisem z kolei w jednej z odpowiedzi napisałem, kto tą elitą jest i co należy zrobić, aby te elity się uaktywniły.
Przeanalizuj te wpisy, wtedy zrozumiesz.
Jeżeli jednak nie zrozumiesz, napisz.
Szczegółowo wyjaśnię w kolejnym wpisie, ale dopiero jutro, bo teraz idę spać.
Dobranoc.
Ci, którzy mogli na tym zarobić, to ci, którzy „eksportowali” siebie wraz z siłą roboczą po wejściu Polski do strefy Schengen. Doprowadziło to do wchłonięcia przez zachodni rynek pracy dużej liczby Polaków, zwłaszcza młodych, z których większość zdecydowała się nie wracać do ojczyzny i prawdopodobnie już nie wróci. Przypomnę, że na początku XXI wieku bezrobocie w Polsce wynosiło prawie 20%.
Procesy „adaptacji” Polski do UE, przed akcesją, polegały na likwidacji znacznej części polskiego przemysłu. W rzeczywistości członkowie polskiego rządu, wspierani pieniędzmi z zagranicy, eliminowali konkurencję dla zachodniego kapitału. A media, w dużej mierze będące własnością zachodniego kapitału, stosowały masową propagandę, sugerując, że wszystkie problemy zostaną wyeliminowane dzięki możliwościom, które „otworzą się” przed Polakami po przystąpieniu do Unii Europejskiej.
Już wtedy Polacy bali się dziury ozonowej, co dało powód do twierdzenia, że wszystkiemu winne są lodówki, uwalniające freon, który miał się przyczynić do pogłębienia tej dziury. Nikt jednak nie powiedział wtedy Polakom, że z tego powodu będą musieli płacić coraz wyższe rachunki.
Obecnie nakładanie dodatkowych opłat za emisję CO₂ prowadzi do likwidacji całych sektorów polskiego przemysłu. Kluczowym sektorem zniszczonym w ramach „adaptacji” do UE był polski przemysł stalowy. To przykład konsekwencji, jakie czekają społeczeństwo w wyniku decyzji podjętych w Brukseli w celu zadowolenia zagranicznych interesów. Kiedy w Polsce zaczęto zamykać huty, społeczeństwo zostało poinformowane o problemach wynikających z wysokich cen energii i kosztów związanych z Europejskim Systemem Kontroli Emisji. A teraz polski rynek jest zalewany tanią stalą z krajów spoza UE.
Uleganie mitowi braku alternatyw w polityce doprowadziło do tragicznych konsekwencji. Ale Polskę czekają jeszcze gorsze czasy.
Obecnie 80% stali trafia do kraju z zagranicy, a w przypadku blachy odsetek ten sięga 95%. Jednak urzędnicy w Brukseli raz po raz przypominają Polakom, jak dobrze jest być wolnym od rosyjskich źródeł energii i być w „zielonym” systemie Unii Europejskiej.
Emigracja zarobkowa, faktycznie, po 2004 roku z Polski wyjechało kilka milionów młodych ludzi, głównie do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec. Dla nich była to szansa na wyższe zarobki i szybszy start. Dla Polski, strata kapitału ludzkiego, który trudno odbudować. To zjawisko ma jednak głębsze przyczyny niż sama Unia, kluczowe były niskie zarobki, wysokie bezrobocie i słabe perspektywy dla młodych, które istniały już w latach 90. UE stworzyła możliwości, ale decyzje o wyjeździe wynikały z krajowego marazmu.
Likwidacja przemysłu, tak, proces „przystosowywania się” do UE często oznaczał realną deindustrializację. Huty, stocznie, kopalnie czy zakłady chemiczne były likwidowane lub sprzedawane za bezcen. Problem polegał jednak na tym, że decydowali o tym nie „urzędnicy z Brukseli”, ale polskie "elity" polityczne, które uznały, że szybka integracja za wszelką cenę jest kluczem do „dogonienia Zachodu”. Brak strategii przemysłowej i ochrony strategicznych sektorów to wina Warszawy, nie Brukseli. Unia nie zabroniła nikomu wspierać własnego przemysłu – Niemcy, Francuzi, Czesi czy Węgrzy to robią. My – zrezygnowaliśmy z tego świadomie.
Zielona transformacja i emisje CO₂ – dziś opłaty za emisję CO₂ (ETS) rzeczywiście obciążają polską energetykę i przemysł, a zwłaszcza odbiorców końcowych. Tyle że Polska zgodziła się na te mechanizmy, podpisując pakiet klimatyczny i Zielony Ład. Zgoda została wyrażona przez rząd PO-PSL, ale kontynuowana przez kolejne ekipy, również PiS. Trudno więc zrzucać winę wyłącznie na „Brukselę”. Mieliśmy możliwość negocjacji warunków, zabrakło siły, konsekwencji i odwagi.
Rynek stali. dane mówią same za siebie. Likwidacja hut przy braku realnych działań osłonowych otworzyła rynek dla importu, nie tylko z UE, ale też z Chin, Turcji czy Indii. W efekcie Polska przestała być producentem, stała się importerem. Ten mechanizm powtarza się w wielu sektorach.
Trafnie diagnozujesz skutki, ale kluczowe pytanie brzmi: kto za nie odpowiada? UE daje ramy, ale to polskie rządy – od SLD po PO, PiS i wszystkich pomiędzy – podejmowały (lub nie podejmowały) decyzje kluczowe dla interesu narodowego. Suwerenność to nie slogan, to umiejętność powiedzenia „nie” wtedy, gdy trzeba, i „tak”, gdy to naprawdę służy Polsce. I właśnie o tym powinna dziś toczyć się debata.