Zanim znów się wciągnę w politykę opowiem Wam coś zabawnego.
Ostatnie dwa tygodnie spędziłem na nartach w Tatrach. Pełnia szczęścia. Trzynaście dni błękitnego nieba dosłownie bez jednej chmurki, nośny śnieg i żadnych problemów bo laptopa zostawiłem w domu. Słowem żyć, nie umierać, albo jeszcze jeden dowód, że życie potrafi być piękne.
Posiłki jadałem przy wspólnym stoliku z pewnym szalonym dziadziem, który spędzał wczasy narciarskie z ukochanym pięcioletnim wnuczkiem o imieniu Kubuś, mizernym chłopczykiem z gatunku urodzonych niejadków. Już pierwszego dnia się skapowałem, że dziadzio postanowił podtuczyć swoje oczko w głowie.
W związku z czym przy każdym obiedzie dziadzio wmuszał we wnusia dwa talerze zupki, a na drugie ładował mu na talerz porcję, która Pudzianowi wystarczyłaby na tydzień. Kubuś z wybałuszonymi oczami, z ziemniaczkami pod lewym i surówką pod prawym policzkiem przeżuwał godzinami mięsko walcząc z przysłowiowym pawiem, a dziadzio strofował nieszczęsnego dzieciaka, że jak nie zje mięsa to nie wygra zawodów. Po jakiejś pół godzinie znudzony dziadzio zostawiał Kubusia nad pełnym talerzem zakazując jednak wstawania od stołu zanim nie zje wszystkiego do końca. W efekcie zdyscyplinowany Kubuś kończył obiadek na pięć minut przed kolacją, którą oczywiście również musiał spałaszować.
Pewnego dnia spóźniłem się na obiad i zastałem w jadani samotnego Kubusia siedzącego nad ogromnym kotletem z cierpiętniczą miną bo wszystkie dzieci już się dawno poszły bawić. Widząc rozpacz nieszczęsnego dziecka zaproponowałem, że skoro już nie może, to niech odniesie talerz do kuchni, na co Kubuś z pełną buzią odpowiedział, że „dziadzio powiedział paniom kucharkom by go pilnowały”. Westchnąłem więc nad nieszczęściem chłopczyka z zacząłem pałaszować obiad.
Gdy kończyłem drugie danie zauważyłem, że Kubuś taksuje mnie bacznym wzrokiem, aż się w końcu zdecydował i powiedział, cytuję dosłownie: „Proszę pana! Czy nie ma pan może jakiegoś pomysłu, gdzie mógłbym schować tego kotleta żeby dziadek go nie znalazł?”.
Z trudem powstrzymując wybuch śmiechu rozejrzałem się, czy nikt nie widzi i syknąłem przez zęby: Przerzuć swojego kotleta na mój talerz, a ja go odniosę do kuchni.
Nigdy w życiu nie widziałem szczęśliwszego dziecka.
Do końca turnusu przychodziłem później na obiad, a bystry Kubuś bez jednego słowa powtarzał zbawienną procedurę. Chyba nikt w całym moim życiu nie okazał mi tyle wdzięczności i po paru dniach wyczułem, że Kubuś mnie wręcz uwielbia.
Ostatniego dnia były zawody dla dzieci w slalomie. Kubuś zdobył pierwsze miejsce w swojej grupie, a gdy odbierał złoty medal, uszczęśliwiony dziadzio powiedział do wnusia: „Nigdy byś nie wygrał tych zawodów jak byś nie jadł mięska”. A Kubuś z zawadiacką miną pomachał mi nad głową dumnego z siebie dziadzia zdobytym dyplomem.
Bo najważniejszy proszę Państwa jest tak zwany złoty środek. Ja miałem doskonały ubaw, dziadzio przeświadczenie, że wreszcie odżywił wnusia jak należy, a Kubuś szczęśliwe wczasy, które mu się należały za inteligencję.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6891
Po pierwsze. To nie ja Pana porównałem, lecz Pan się sam porównał. Proszę jeszcze raz spokojnie przeczytać zacytowany fragment mojej książki, a zobaczy Pan ewidentne paralele.
Po drugie. Radzi mi Pan bym lepiej usunął tekst z blogu. A ja , jeśli Pan pozwoli radzę, żeby Pan usunął swoje komentarze.
Czy Pan naprawdę nie rozumie, że pisząc o tych paragrafach Kodeksu Karnego i ilości lat więzienia, które pod te paragrafy podpadają, leje wodę na młyn Donalda Tuska i jego platformerskich doktrynerów??? Przecież jak oni to przeczytają, natychmiast użyją jako niezbitego dowodu, że ludzie PISu chcą wprowadzić rządy policyjne w Polsce???
Czy Pan nie rozumie, że dostarcza amunicji propagandzistom Platformy, którzy Pańskie komentarze zacytują w Gazecie Wyborczej jako przykład, jak oni to uwielbiają nazywać "moherowego oszołomstwa??? Czy Pan nie zna ich pokrętności???
Czy Pan nie rozumie, że oni tylko czekają na takich jak Pan, żeby ośmieszyć PIS???
Że ludzie Panu podobni robią PISowi najgorszą z możliwych robotę???
Że Pańska narracja, jakiej za komuny używali ormowcy dewaluuje wszystko, co wywalczył Jarosław Kaczyński???
Że tacy pieniacze jak Pan to karma dla Palikota???
Po trzecie. Czy Pan nie widzi innych komentarzy z poczuciem humoru??? Czy Pan nie widzi, że się ośmiesza nie tylko przed Tuskiem i Palikotem, ale przed komentatorami tego bloga???
Niechże się Pan opamięta!
Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Pisze Pani:
Szanowny Panie Profesorze , proszę się nie przejmować bzdetami niejakiego Doktora Bazylego...
Odpowiadam:
Ja się oczywiście nie przejmuję tym, co wypisuje doktor Bazyli.
Martwi mnie jednak, że takich doktorów jest na Prawicy więcej. Że każde ich słowo jest cynicznie wykorzystywane przez piarowców Platformy. Że właśnie tacy jak on pomagają Tuskowi przyprawiać prawicy gębę "moherowych oszołomów". Już dzisiaj dostałem mejla of mojego znajomego adwokata, który jest sympatykiem Platformy. Mój znajomy pyta z satysfakcją, jak się czuję w towarzystwie panów doktorów Bazylich na Niezależnej.pl. I to jest irytyjące i smutne zarazem.
Ale dzień się budzi słoneczny, idzie wiosna, więc nie ma się co przejmować zrzędzeniem czarnowidza Bazylego. A żeby było miło i wesoło zacytuję Pani teraz fragment mojej książki wspomnieniowej pt. "Podaj hasło! o pewnym doktorze Bazylim - nie zmyślam, naprawdę mieliśmy doktora o takim właśnie imieniu w katedrze (w razie czego służę nazwiskiem). Oto fragment książki, cytuję:
"Bolo"
Krańcowym przeciwieństwem pana profesora Henryka Świdzińskiego, o którym pisałem w poprzednim rozdziale, był profesor Andrzej Bolewski nazwany kiedyś przez studentów Bolem, i tak już zostało. Był to człowiek rubaszny i bardzo wesoły, co nie przeszkadzało, że świat nauki go uznał za ojca współczesnej mineralogii. A popartą światową sławą wiedzę miał tak wielką, że wolno mu było więcej niż zwyczajnym ludziom.
Jedną z fanaberii tego uczonego był brak tolerancji dla wszelakiego sprzeciwu wobec jego racji w sprawach naukowych.
Pewnego razu Bolo pokłócił się z asystentem imieniem Bazyli, którego szczerze nie znosił, między innymi za to, że był dożartym kurduplem i miał przykry zwyczaj bezustannego zadawania pytań, jak mu się zdawało ważnych dla nauki.
Kiedyś, gdy Bolo pracował skupiony w swoim gabinecie, doktor Bazyli co piętnaście minut wpadał z jakimś pytaniem, zawsze bez pukania. Przy którymś z kolejnych pytań Bolo popadł w furię i wyrzucił go za drzwi rycząc za nim na cały korytarz, że jest skończonym chamem, prostakiem i jeszcze na dobitkę kutasem złamanym.
Doktor Bazyli chama i prostaka Bolowi odpuścił, lecz złamanego kutasa mu nie podarował. A że świeżo, co wstąpił do PZPR-u, młodszym czytelnikom wyjaśniam, iż była to Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, poczuł się pewny siebie i podał wielkiego Bola do Sądu Koleżeńskiego przy naszej katedrze.
Z początku dumny Bolo nie zgadzał się stanąć przed obliczem sądu, lecz po jakimś czasie, z tajemniczą miną zmienił zdanie.
Sąd Koleżeński katedry zebrał się w Wielkiej Auli mojej Alma Mater, a w jego składzie zasiadła cała starszyzna Wydziału plus sekretarz partii, którego się wszyscy bali jak ognia, i jak się to mówi, nikt mu nie podskoczył. Ale nie znaliście Bola.
Gdy Sąd Koleżeński rozpoczął obrady, pod aulą zebrali się ludzie z całego wydziału, na oko około stu osób. W oczekiwaniu na finał, podnieceni uczeni robili zakłady, co do sentencji wyroku. Obrady sądu trwały wyjątkowo długo, co mogło wskazywać na zażartą dyskusję nad występkiem Bola.
Po jakichś dwu godzinach uchyliły się wreszcie ciężkie drzwi od auli, zza których wychylił głowę podniecony Bolo i z satysfakcją w głosie obwieścił zebranym: - No, już im udowodniłem, że doktor Bazyli to kutas, a zaraz im udowodnię, że złamany. - I ponownie zniknął za wielkimi drzwiami. Jak powiedział tak zrobił.
Ta niecodzienna opowieść jest nie tylko śmieszna, lecz, co bardziej istotne, świadczy również o tym, że nawet w tamtych czasach, gdy uczelniami trzęśli sekretarze partii, autorytet nauki nie dał się zwariować.
Bolo mnie również nauczył, że to wcale nie prawda, iż prawdziwy profesor to wyłącznie mędrzec. Bolo mi pokazał, że równie ważnym, jeśli nie ważniejszym jest: - By miał osobowość, która skutecznie wpływa na innych, poprawia im samopoczucie, wzmaga temperament, poszerza wyobraźnię, i co najważniejsze budzi ochotę do życia i działania. Do tego musi mieć jeszcze polot, wrodzony instynkt aktorski, odrobinę malarskiej fantazji i morze dobroduszności. Ale to jeszcze nie wszystko. Prawdziwy profesor musi się jeszcze umieć bawić tym, co robi...", koniec cytatu.
Dziękuję Pani serdecznie za wspierający komentarz i serdecznie pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz