Wielu ludzi, którzy chcą świadomie przeżyć swoje życie, zadaje sobie fundamentalne pytanie: kto dziś ważniejszy jest Bóg, czy nauka? Jeżeli ktoś stwierdzi, że Bóg, to zapewne myśli o swoim, ale zwykle nie zauważa, że dzisiejszy świat jest podzielony na wielu bogów i nic nie wskazuje na żadną zmianę w tym względzie. Z punktu widzenia nowoczesnego człowieka, to nie Bóg wybiera swoją owczarnię, lecz odwrotnie, to człowiek walczy o swojego boga i stan liczebny wyznawców. Jeżeli natomiast ktoś inny stwierdzi, że ważniejsza jest nauka, to już nie dzieli jej na części, lecz myśli o powszechnej, stopniuje poziom i wierzy w uczciwość intencji badaczy. Nikt nie kwestionuje, że i Panu Bogu i nauce potrzebne są pieniądze, ale na Pana Boga, licząc historycznie, zapłaciliśmy już tyle, że zaczynamy się zastanawiać, czy jeszcze potrzebuje naszych pieniędzy? Z nauką jest inaczej tu przeciętny wyznawca nie ma żadnego wpływu na jej finansowanie – zadanie przejęło państwo i to ono decyduje o kierunkach badawczych. Jeżeli państwo należy do obywateli, środki publiczne przeznacza na pogłębianie własnego poziomu wykształcenia, spoistości wspólnoty i wzajemnego zrozumienia, czyli na budowanie swojej siły kulturowej i geopolitycznej; jeżeli natomiast jest formą kolonii, to wówczas wszystko się rozmywa: nauka staje się zabawą, a Bóg jedynym ratunkiem.
Problem: Bóg, czy nauka jest problemem odwiecznym – bardziej lub mniej uświadomionym, ale towarzyszy człowiekowi od czasu wyklucia się ludzkiej świadomości. Oczywiście, nauki jeszcze wówczas nie było, ale istniała świadomość odrębnego bytu, potrzeby zdobywania żywności, a także z czasem pojawiły się potrzeby: lepszego i łatwiejszego życia. Tak powstawała przyszła nauka. Kto był bogatszy i silniejszy mógł pozwolić sobie (siłą lub cwaniactwem) na własne „badania”, kto słabszy, ulegał silniejszemu i jego „cywilizacji”. Potem bywało różnie, ale generalna zasada do dziś pozostała niezmienna. Wyrazem tego jest choćby skłonność człowieka do podboju i grabieży majątku bogatszego lub wyhamowania możliwej ekspansji lepszego od siebie. Każda przewaga prowadziła do agresji, każdy wyścig zbrojeń prędzej czy później do wojny, a każda naiwność ludzka lub niemoc do ofiar.
Tak więc rachunek jest prosty: nikt nie widział Boga, ale wiara w niego otwiera człowiekowi horyzont „pionowy”, w którym punktem odniesienia są najwyżej cenione ideały: dobra i człowieczeństwa. Nauka jest dywagacją opartą na założeniach, na pieniądzu i sile „cywilizacji”. Jej punktem odniesienia może być dobro człowieka, ale nie musi, bo wielokrotnie została ona skompromitowana – jej horyzont z natury ma charakter „poziomy”. Tak więc w życiu człowieka ważne są punkty odniesienia. Jeżeli dobierze je właściwie, ma szansę przeżyć życie w zgodzie ze sobą, chyba, że zburzą mu je inni. Budowanie królestwa bożego na ziemi było eksperymentem naukowym, a każdy eksperyment naukowy jest próbą wyrwania tajemnicy Bogu. Najważniejsze jest jednak to, aby nie przesadzić z niczym i szanować normy, które wypracowało dwutysiącletnie ludzkiego doświadczenia. W nim jest Bóg i nauka oraz człowiek ze swoim przekleństwem braku odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Jeżeli natomiast tak skonfigurowany osobnik straci swoją przynależność kulturową lub narodową, automatycznie staje się obywatelem znikąd, a jego terytorium zamieszkania zostaje otwarte, jak kiedyś stepowe kresy wschodnie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 14791
Teoria wieloświatów jest hipotetycznym konstruktem matematycznym, powiedzmy, taką abstrakcyjną zabawą, aby wbrew prawidłom brzytwy Ockhama, czyli ekonomii myślenia i elegancji matematycznej, udowodnić, że ponieważ coś może powstać z niczego i żaden Kreator nie jest potrzebny, więc boski projekt to, jak mówił twój idol - "Religia to opium dla mas", jest głupi, wobec idei wieloświatów, których ładnie i prosto ma być jakieś 10^10^10^7 (Linde and Vanchurin calculate that the number of universes in the multiverse and could be at least 10^10^10^7, a number which is definitely “humungous").
Kapujesz Jabe? By naukowo udowodnić słuszność ateizmu wymyśla się takie kocopały.
A poza tym, ta teoria w żaden sposób nie wytrzymuje naukowych standardów. To kolejne science-fiction, jak Big Bang, czy konieczność w M-teorii przynajmniej 11 wymiarów czasoprzestrzeni do opisu rzeczywistości.
Nie martw się, te naukofce, jak się nudzą, albo mają zapłacone, to się tak bawią w wymyślanie fajnych rzeczy. Na polibudzie w takiej sytuacji woleliśmy grać w butelkę.
Punkty odniesienia do rzeczy zasadniczych sa niezmienne, np. dobro-zło-dobro wspólne-ojczyzna-rodzina-matka,ojciec, natomiast pomniejsze działaja na zasadzie pogladów. Tak mi podpowiada intuicja. Próbę syntezy religii wszelakich próbowano już dokonac w renesansie i nic z tego nie wyszło. Mój Dziadek będac na emeryturze podjał się dokonania syntezy przepowiedni - chyba szerszego ogladu juz nie ma. Wykonał niebotyczna pracę i też nie dał rady. Ale zgadzam się, jest to podejście naukowe.
Piszac o klasztorze nie miałem na myśli klauzury. Reszta bz. Takie spotkanie byłoby oczywiście czymś fantastycznym, ale proza życia, kto za to zapłaci? Jeszcze nie ma takich odważnych.
....Nauka, stając się wartością samą w sobie i zdobywając dominację w kulturze, oderwała się od człowieka i uzyskała autonomię. Żyjąc własnym życiem, zaczęła niszczyć tradycyjne wartości humanistyczne oraz poprzez technikę naturalne środowisko ludzkie.. Ucichł prowadzony w sposób partnerski od wieków dialog uczonych i filozofów. Zastąpił go dyktat techniki i przyrodoznawstwa. Wskutek tego nauka zagubiła świadomość własnej pozycji i roli w kulturze, a przede wszystkim uzależniła się od techniki. Tak więc człowiek stworzył naukę, a ta wydała na świat technikę, która zdominowała naukę i kształtuje człowieka, nie licząc się z jego wszystkimi potrzebami kulturowymi i duchowymi...c.b.d.u
Nie bedziesz miał we mnie partnera do dyskusji na tematy, o których piszesz. Po prostu, pracuje na innych polach. Howking natomiast nie jest tak jednoznacznie zły, ma zasługi na polu społecznym: próby podniesienia poziomu służby zdrowia, działania na rzecz planety itd. Ale jeżeli mamy oceniać go ogólnie, to musimy wziać pod uwagę całość jego dokonań. Jeżeli chodzi o negatywne strony, to kojarzy mi się on z trzema rzeczami: "martwa filozofia", "wszechświat rzadzi się prwami nauki" i "poznaliśmy umysł boży".
- stwierdzenie, że najstarsza i wiodaca nauka na ziemi - filozofia jest martwa, powinna zapalić mocne czerwone światło w jego głowie. Nie zapaliło. I to jest ten moment, o którym kiedyś w naszej poprzedniej dyskusji odwoływałem sie do różnicy ogladu inżyniera i humanisty. Jak wiadomo, wszystko jest naczyniem połaczonym. Nie zapaliło się światełko i tak, jak na każdej drodze, każdy bład gdzieś musi doprowadzić do katastrofy. I tak się stało: cywilizacja uciekła filozofii, nie zinterpretowała tego, co trzeba i Howking poczuł sie bogiem. Potem już poleciało. Po prostu zawiodły hamulce. Filozofia (humanistyka) musi panować nad nasza cywilizacja, ale nie za pomoca ludzi szlonych lub idiotów. Czy można tu zlekceważyć odniesienia do Boga? Nie!
- wszechświat rzadzi się prawami nauki. To pamiętam z jakiegoś artykułu. Chyba powinno być odwrotnie. Nauka rzadzi się prawami ludzkiego umysłu. Nie nauka jest bogiem, lecz nauka wyłoniła sie z mozolnego ludzkiego doświadczenia i pracy, ludzkiej ciakwości i potrzeb trawiennych. Jeżeli naukę ubóstwiono, nauka misi przegrać. Czy można zlekceważyć odniesienia do Boga? Nie.
- poznaliśmy umysł boży. Takie stwierdzenie, to już odlot - w jakiejkolwiek konfiguracji. Należy podziwiać pionierska odwagę, ale zdrowy rozsadek nie może tego zaakceptować. To nie nauka, lecz czysta fantazja... Ale załóżmy, że człowiek poznałby zasady powstania życia i sposób tworzenia atmosfery ziemskiej. Jaka byłaby wówczas jego odpowiedź? Natychmiast sklonowałby ziemię, założył interes i... kazał sobie płacić! Na ziemi, jako bogacz-dyktator, zaczałby dyktować absurdalne warunki innym, a na koniec zapaskudziwszy ziemię uciekłby na skolnowana przez siebie planetę. I tu widać różnicę między Bogiem a człowiekiem.
Podsumowujać, cała odpowiedź na wartość nauki jaka stworzył Howking's i pozostali przodownicy cywilizacji, zależeć będzie od tego co nowi zrobia z Trumpem. I to jest właśnie naczynie połaczone. Mam znajomego naukowca, pamietam, gdy kiedyś wyraziłem jakieś watpliwości co do Howkinga, oburzył się, i odpowiedź: - Ale przecież to Howking! Nie oznacza to, że nie mam szacunku do tych naukowców, którzy za pomoca ciężkiej i solidnej pracy chca zgłebić tajniki tego, czego jeszcze nie wiemy.
Jak się czujesz? Widzę, że intelektualnie świetnie. Powiem Ci, że osobiście uznałem ormiański Ararat za najlepszy koniak (oczywiście nazwa koniak mu nie przysługuje, ale - co tam) na świecie. Podobno po II WŚ Stalin rokrocznie wysyłał Churchillowi 400 butelek tego nektaru. Za komuny był to trunek rzadki, ale niedrogi. Teraz ocipieli - Ararat w klasie Premium to 180 - 350 zł za 0,7 ltr.
Mam pytanie - jako człowiek renesansu, jakim jesteś, zajmowałeś się również kognitywistyką? Bo w tym wpisie powyżej, widzę że patrzysz z perspektywy chyba najtrudniejszej części filozofii - epistemologii. Konkretnie chodzi mi o twoje zrozumienie percepcji.
Oczywiście nigdy by mi do głowy nie przyszło odbieranie wielkości i geniuszu Hawkinsowi, ale sam widzisz, nieco mu odbiło. Może to z powodu jego kalectwa, co powodowało ograniczenia percepcji w oglądzie rzeczywistości i bardzo subiektywne podejście do nauki. I tu właśnie wkracza epistemologia.
Zapewne rozważałeś istotę Qualii, co jest tak istotne w percepcji - odbiorze świata i otoczenia. Dotychczas nie mamy pewności, czy, jak patrzymy na drzewo, to je widzimy dokładnie, jak nasze oko - kamera w pewnym stopniu, czy widzimy, po analizie w mózgu, coś co pasuje nam do istniejącego już w nas wzorca, który określa nam "coś jako drzewo". To są waśnie qualia. I takie subiektywne percypowanie wszystkiego, całej rzeczywistości, powoduje, że tak trudny jest obiektywizm w dochodzeniu do każdego sedna i oczywiście prawdy. To takie ludzkie kalectwo.
I to autentycznie istnieje. Eksperymentowałem z córką: ja jestem miłośnikiem sztuki, a ona amatorsko maluje. I doświadczalnie stwierdziliśmy, że mając identyczne wady wzroku, widzimy kolory nieco różnie.
W kognitywistyce słynny jest taki eksperyment myślowy - dziewczynka od urodzenia chowana jest w pomieszczeniach, gdzie wszystko jest albo białe, albo czarne. Ma kontakt wyłącznie z monochromatycznym światem. I wówczas, powiedzmy na 14 urodziny opiekun daruje jej czerwoną różę. Co ona wówczas zobaczy jest ciągle przedmiotem burzliwych dyskusji. To ciekawe... czy mamy już od poczęcia zainstalowane w mózgu qualia? Konkretne wyobrażenia, w tym wypadku czegoś takiego, jak "czerwień".
W tych Twoich trzech trafnych uwagach właśnie pobrzmiewa epistomologia. Nie mniej logicznie i obiektywnie są one jak najbardziej prawdziwe.
Pozdrawiam
Ps.1 "Epistemologia każe nam przyglądać się dokładnie temu, jak dalece nasze uprzedzenia, wyznawane wartości, co więcej, medtody badania naukowego ograniczają, a nawet wypaczają wrażenia płynące do nas ze świata."
Pos.2 Ad. qualia. Zjedź na dół do tematu "What is perception?", popatrz na czarno-białe zdjęcie i pomyśl co widzisz dokładnie. https://learndojo.org/gcse/aqa-psychology/perception/
Janusz, bardzo dobrze sie z Toba rozmawia.
Kumpla spotkałem koło targu, na którym handluja też Ukraińcy. Udało się nam kupić dwa Karpackie, też znakomite. Potem poprawiliśmy metaxsa, która bardzo lubię. I było to spotkanie po latach. Ale...
Właśnie epistemilogia... Ale może inaczej, bo miejsca mało i wpis już zaczyna schodzić. Do czasu poznania prof. Pawełczyńskiej, nie potrafiłem określić swojego sposobu percepcji. Po prostu nie zastanawiałem się głebiej. Np. czytam tekst zupełnie nowy, którego nigdy nie miałem w ręku i co jakiś czas wskakuje mi informacja, że ja przecież te fakty znam. Więcej, potrafię na ich temat powiedzieć coś więcej. Długo zastanawiałem się, ale bez skutku. Kiedyś, opisywałem już w naszej rozmowie przypadek mojej wizyty u dowódcy jednostki sowieckiej w Legnicy, na rok przed jej wyjazdem. Major, który mnie prowadził, najpierw przeciagnał przez piwnicę, w której szereg drzwi sugerowało cele. Szedł przede mna z dużym (carskim) pękiem kluczy na wielkim drucianym kółku i co jakiś czas próbował je dopasować do kolejno mijanych dzwi. Szedł bez ogladania się tak, jakby mnie nie było. Gdy klucz nie pasował, klał i szedł dalej. W tym czasie nie odczuwałem strachu, lecz coś głebszego, strach pojawił się, gdy zobaczyłem światło. Potem to odczucie skojarzyłem z mowa genów. To niezwykle ciekawe przeżycie. I jeszcze jedno zdarzenie... Jestem po raz pierwszy w Hiszpanii, schodzę z jakiegoś statku i podchodzi do mnie nieznajoma mi starsza pani i prosi , abym korespondował z jej synem. Patrzę zdumiony na syna i czuję, że gościa znam, mało tego, jest mi bliski. Obydwoje mówia po hiszpańsku i o dziwo wiem o co im chodzi. Epistemologia tu wysiada. Jedyne, jak mi sie wydaje wytłumaczenie, jest w wielokrotności życia ludzkiego. Nosimy w sobie (genach) jakieś wrażenia (zapisy) i one ustawiaja nas w życiu doczesnym.
I teraz Pawełczyńska. Nie wchodzac w szczegóły, ludzkie poznanie podzieliła na: analityczno-logiczne i intuicyjno-syntetyczne. Pierwszy typ, to Ty i nasz Waszeć. Ja natomiast należę do drugiego, a więc korzystam z chmury, ktora zbudowało moje poprzednie życie i doczesne doświadczenie. Drugi typ poznania nejlepiej czuje się na naszych byłych Kresach. Tam człowiek jednocześnie obcował z wielona doświadczeniami, znał duszę kilku kultur i mógł wyrobić sobie całkiem dobra orientację w świecie - na zasadzie metody porownawczej. A więc od dziecka budował w sobie bazę intuicyjna, która potem pozwałała mu na dokonywanie syntezy; znajdował wspólny język, który nie zamykał, lecz otwierał. Na tej bazie zbudowano niepodlagła II RP. Tak więc, qalia nie miały tam zastosowania teoretycznego, lecz praktyczne. Oczy mogły zwodzić , ale intuicyjnie obraz został wyrównywany i aktualizowany - na pniu. Qalia maja swój znakomity żer w czasach współczesnych, w których ludzkość zatraciła punkty odniesienia. To tak a propos znaczenia i wartości ludzkiej kultury.
Już od jakiegoś czasu chcę Cię zapytać o czas oceaniczny, o bezczas - jak go interpretujesz? Ale też o intuicję w manewrowaniu tak potężna jednostka, jakim jest statek. Widziałem kierowców, ktorzy nie majac czujników, potrafili zachować taka intuicję, że cofali "na gazetę". Jak to wyglada w przypadku statku? Jeżeli nie zdażysz odpowiedzieć teraz, to w następnym spotkaniu.
Pozdrawiam
Odpowiem króciutko na to, a na resztę później.
W zasadzie na oceanach posługujemy się jako punkt odniesienia UTC - Universal Time Coordinated (zegar atomowy) co niewiele różni się (sekundy)od GMT, czyli czasu Greenwitch.
Natomiast w codzienności, w zależności od lokalizacji i związanej z tym strefy czasowej używamy LT - local time, czyli UTC +- 1, 2hrs... itd.
Nie jestem pewien, o co ci chodzi z tym >bezczasem<. Czy to dotyczy dosyć modnych obecnie filozoficznych pojęć .bezczas< i >niemiejsce<?
Umiejętność manewrowania jest podświadomym zespoleniem się człowieka - operatora, z maszyną. To kwestia dużego doświadczenia i wyrobionej intuicji.
Charakterystyczny epizod. Na wycieczkowcu, będąc na Alasce, co tydzień cumowaliśmy w pięknym miejscu, w miasteczku Ketchikan. Drewniany, dosyć wątły piers. a na dodatek paskudny, zmienny prąd do 6 kt. Nasz stały, od wielu lat kapitan, już niemłody - 82 lata, cumowałał all fast (wszystko na mocno, czyli można schodzić na ląd) w ciągu 15 minut.
Było to ważne, bo autokary już czekały na pasażerów, a harmonogram był napięty. Raz "Stary", czyli kapitan, musiał zejść na parę podróży na jakieś badania. Zastępca - kapitan cumował w Ketchikan 2 godziny. Pojechał oczywiście do domu. Drugi zastępca podobnie. Ściągnięto więc helikopterem z Anchorage, naszego zwykłego "Starego". On naprawdę czuł i rozumiał statek. No i miał swoje "tajne" triki.
Kiedyś opowiem, jak co drugi dzień cumowaliśmy w Libanie, w Jounieh, chrześcijańskiej części państwa, 10 mil od Bejrutu.
Najlepszego
Nie napisałem, że pytajac o czas miałej na myśli kontekst filozoficzny. Jest czas przyszły, przeszły i teraźniejszy, ale wyjeżdżajac w morski bezkres, wszystkie czasy zapewne zanikaja i na pierwszy plan wychodzi swoisty "bezczas". Inaczej pracuje organizm i inaczej zachowuje sie orientacja. Oczywiście, to punkt widzenia podróżnika. Kiedyś, gdy przegrzałem nieco zwoje mózgowe, chcac odpoczać, wszedłem do przygodnej łódki i spędziłem w niej kilka wspaniałych godzin. To refleksje z tamtego czasu.
Zespolenie sie człowieka z maszyna jest inna, gdy mamy do czynienia z samochodem, inna, gdy z potężnym statkiem. Na czym polega różnica. Pytanie może nieco naiwne, ale odpowiedź na nie daje wyobrażenie o czymś większym, co u ldowego szczura wywołuje strach.
Faktycznie masz rację z tym dziwnym przemijaniem czasu na morzu.
A zazwyczaj jest tak - każdy marynarz ma na ścianie duży kalendarz, gdzie zakreślony w ramkę jest dzień zamustrowania. Następne dni są ponumerowane, aż do tego ostatniego, kiedy ma nastąpić zmustrowanie. On też jest zaznaczony ramką. Każdego dnia przed snem, grubym flamastrem skreśla się miniony dzień i przelicza ile jeszcze pozostało do końca.
Tak, że Ryszardzie - 40 lat na morzu to w większości wyczekiwanie. Mocno dewastujace. Po skończeniu pływania potrzebowałem 4 lata, by powrócić do jako takiej równowagi.
Niestety - wielu nie wytrzymuje już kolejnej radykalnej zmiany. Umierają wkrótce po przejściu na emeryturę.
Słuchaj - auto, czy wielki tankowiec, to nie ma znaczenia. Jak się potrafisz prawdziwie zespolić, jeśli znasz wszystkie reakcje, przestawić własny zegar, by współgrał z inercją olbrzyma, to cały czas precyzyjnie panujesz nad sytuacją.
Problem jest wtedy, gdy nie masz zaufania do swojego statku. Najgorszy jest wiek niemowlęcy. Zazwyczaj jakieś 2 lata. Odbierasz nową sztukę ze stoczni i mimo, że nadzorowałeś budowę, próby, testy, to nie wiesz, jaki on ci może numer wywinąć, bo jakaś śrubka była niedokręcona. Dla mnie, te 2 lata, to nieustanne polowanie. 24/24. 7/7. Ale... lubiłem to.
Pozdrawiam
Już zamykaja nam okienko, ale czy możesz mi polecić jakaś dobra ksiażkę polskiego autora na temat duszy i psychiki marynarza? Nigdy nie wchodziłem w ten temat. A to może być fascynujace.
Niestety, żadnego polskiego autora nie mogę polecić. Nie spotkałem takiej książki. Może ja napiszę? Taki żart.
Ludzie morza zapewne mają swoje życie wewnętrzne, ale raczej jest ubogie. Spotkałem oficerów, nawet się zaprzyjaźniłem z nimi, którzy byli ponad standardowi. Ale marynarze nie są wylewni. Jeden, czy drugi będzie milczał, tłumił w sobie, aż zwariuje. Miałem takie przypadki.
Jedyny pisarz, który prawdziwie uchwycił sens bycia "marinero" i który napisał, co siedzi w mojej czaszce od lat, jak nowotwór, to słowa -"ludzie dzielą się na żywych, martwych i marynarzy...". To oczywiście Julio Cortazar. Nie London, Hemingway, czy Joseph Conrad. Tylko Cortazar naprawdę czuł zapach oceanów i olejów napędowych. Napisał wspaniałe opowiadanie o emerytowanym brazylijskim kapitanie. Lata całe poszukuję tego i nie mogę odnaleźć. To, jak powyższy cytat, pasowało do mnie, jako marynarza w stu procentach.
Natomiast najpiękniej i najprawdziwiej malował morze Ajwazowski. Przebijał brytyjskich marynistów, w tym samego Turnera.
SOC i atraktory, to dla mnie już 20 lat współżycia i przyjaźni. W zasadach sterowania dynamiką czegokolwiek, gdzie rozważamy pierwszą i drugą pochodną, zgodnie z Nyquistem atraktor to punkt, albo zamknięta krzywa . Są oczywiście jeszcze inne kryteria stabilności, ale to właśnie Nyquista używamy najczęściej.
Lecz jak wiadomo, życie nie jest proste i w rzeczywistości mamy "dziwny atraktor", albo atraktor Lorenza. A to ci dopiero fraktal.
Taka ciekawostka - generatory prądowe, czy to pędzone dieslami, czy turbinami, mają swoje własne regulatory - dawniej klasyczne PID, teraz już cyfrowe. Trzeba zawsze, za wszelką cenę (zużycie paliwa) utrzymać częstotliwość prądu (obroty generatora) i szybką reakcję na zmiany obciążenia. Jak jest więcej generatorów pracujących równolegle, to jest dodatkowo problem takiej komunikacji regulatorów, by uzyskać właściwy rozkład obciążenia, należyte moce czynne i bierne, czy synchronizację. Minimalne w swojej karierze miałem 2 generatory (plus extra awaryjny, umieszczony wysoko w nadbudówce), przeciętnie 3 - 4 i maksymalnie 5.
I tu fajna ciekawostka - gdy połączymy równolegle 9 generatorów, to nie potrzeba regulatorów.Następuje samoregulacja.
Pozdrawiam
"wszechświat rządzi się prawami nauki"
Jakiej nauki Szanowni Państwo? To co już znamy i wiemy? A ile to jest? 99%? no nie żartujmy. Może już 50%? A może tylko 7%?
Znamy parę praw nauki, które się dało odkryć poprzez obserwację i analizę naszego świata. I to dosyć wąskiej części tego świata. Nawet nie potrafimy uczciwie stwierdzić, że już więcej wiemy, niż nie wiemy.
Ponadto, jako dosyć zgodnie przyjmujemy, że to Boski Projekt, czyli spoza naszego świata, to może nasz aparat pojęciowy nie ma możliwości ogarnięcia wielu praw. Już nawet z grawitacją mamy duży kłopot. A już teraz się mówi, że czas jest dyskretny, a nie ciągły.
Faktycznie - sporo osiągneliśmy, ale sądzę, że jeszcze bardzo dużo przed nami.
Będę bardziej zadowolony, jak opanujemy zimną fuzję. I nie damy sobie wciskać, że w tym bzdurnym "Zielonym ładzie" ratunkiem jest H - wodór, bo ten pierwiastek utleniając się tworzy parę wodną, która jest 10 x gorsza niż CO2.
Za łatwo dajemy się oszukiwać. Trzeba być czujnym.
A ja ostatnio wzruszam się kolejnym Kamińskim z Gdyni (nie rodzina). UWAGA - klip jest intensywnie pedalski. Cóż... ale nie eunuchowaty.
https://youtu.be/nV8FGJNQqyM
No i autentyczna bomba roku pandemii. Starszy ode mnie o dobrych parę lat gościu.
https://youtu.be/2oSmP3GtOBk
Po powstaniu styczniowym rząd zaborczy stopniowo dążył do usunięcia wszelkich kontaktów
Kościoła łacińskiego z unitami.............Nastąpił okres prześladowań tych wszystkich, którzy
nie podporządkowali się zarządzeniom władz. Byli unici szukali sposobów przejścia do Kościoła
Rzymskiego, prosili o posługę duszpasterską księży łacińskich, a nawet udawali się
za granicę do zaboru austriackiego i tam zawierali związki małżeńskie.Rząd (rosyjski-przyp. mój)
dość szybko zdał sobie sprawę z nieskuteczności nakazów i kar. Potwierdzają to raporty
policji oraz akta wizytacji biskupów prawosławnych.
Szanowny Panie Ryszardzie, @Imć Waszeć
Dla uciekających się do wiedzy klasztornej w zdecydowanej większości liczy się dotarcie do
jak najszerszego spektrum poglądów, by móc dokonać syntezy i wyciągnąć własne wnioski
z dala od emitowanego korytka. Tak; "To jest postawa człowieka nieuwikłanego"
Klauzura sama w sobie ma chęć postrzegania spraw zasadniczych i Człowieka nie po to by
wiercić dziury w problemie, ale dla zachowania jedności przetrwania Proszę Waszeci - jak zawsze
tu się zgadzamy. Kto jednak nie umie dostrzec, że dla marginalizacji zarówno greckie trojaczki
ery starożytnej jak i historia Bronocic z sednem zaciętości Bitwy pod Racławicami będzie pomijana.
To zauważa Marcin Niewalda.
Dziekuję w swoim imieniu za broszurę. Przeczytam ja chętnie. Jednak z marszu mogę odpowiedzieć, że katolicyzm, to nie jakiś dodatek, który mógł decydować lub nie o zwyciestwie lub klęsce Polaków. Jest on tak wrośnięty, dziś niestety możemy mówić że był, w polska rzeczywistość, że trudno go wyodrębnić z całości. Zoborcy izolowali nie tylko kościół, ale polskość. Na ziemiach zabranych polskość była wygaszana w sposób brutalny (weryfikacje szalacheckie, zakaz posługiwania się językiem, narzucone obce prawo) po to, by na jej miejsce wprowadzana litewskość, ukraińskość, a nawet próbowano białoruskość.
Jeżeli chodzi o klasztory, to w naszym kontekście, oczywiście: nieuwikłanie, spokój i nowa synteza. Nie bardzo rozumiem, co chciał Pan powiedzieć w dwóch ostatnich zdaniach.
Grecy nie mają problemu z definiowaniem potrzeby przejścia od kultury starożytnej przez Cesarstwo Bizantyńskie
do katolicyzmu przed prawosławiem, po prostu to pomijają. Czy Grecy odwołują się do trojaczków Speuzypa, Eleuzypa
i Meleuzypa-męczenników kapadockich jak my do Św.Wojciecha w wyprawie do dzikich nie Prus jak na tej mapie
bo to wiele późniejsza historia: https://pl.wikipedia.org…
U nas pokutuje w mediach siłą wpisany w rzeczywistość konflikt pomiędzy czasem przed chrztem Mieszka I i po
co wydaje się co najmniej śmieszne. Polska, której historia o wieki starsza, bo sedno zaciętości bitwy pod Racławicami
wynikającej z wielowiekowej tradycji obronnej przekazywanej do dzisiaj z dziadka na wnuka jak historia Bronocic
https://www.bzg.pl/node/… i o tym Pan Marcin. Obie miejscowości dzieli w linii prostej zaledwie kilka kilometrów
a przekaz pokoleniowy i wiedza klasztorna gwarantem trwałości bytu państwowego i to jest logiczna kontynuacja
bytu i powinność również dla szkiełka i oka.
Hm... pobrzmiewaja mi tu echa pogańskie, powiedzmy wczesnopiastowskie. Pański tekst wymaga rozpisania, ale Racławice, to nie wieki, lecz liczać do dziś, to lekko ponad 200 lat. Natomiast porównane Bronicic i Racławic może być ciekawe. Ale to może innym razem.