20 października została znowelizowana ustawa z 2008 roku o przeciwdziałaniu skutkom epidemii. Fakt ten przeszedł w zasadzie niezauważony w powodzi awantur o podstawową wolność ludzką jaką jest podobno prawo do zabijania własnych dzieci zanim się zdążą narodzić. Zgodnie ze znowelizowaną ustawą lekarz lub felczer będzie mógł w asyście policjanta lub żandarma użyć przymusu bezpośredniego w celu nakłonienia obywatela do poddania się medycznym procedurom na które nie wyraża on zgody, na przykład aby zmusić pacjenta do szczepienia. Lekarz lub felczer będzie mógł zatrzymać obywatela nawet na 48 godzin, skuć kajdankami i umieścić go w pasach. Ta sama ustawa zdejmuje z lekarzy odpowiedzialność za błędy medyczne popełnione podczas procedur związanych z walką z pandemią. Wniosek jest prosty- możemy stać się wszyscy bezwolnymi królikami doświadczalnymi przy testowaniu różnych szczepionek, nikt nam za udział w tych badaniach nie zapłaci i nikt nie będzie ponosił odpowiedzialności za ewentualne szkody, które poniesiemy.
Żyję na świecie wystarczająco długo żeby całkowicie stracić zaufanie do systemu ochrony zdrowia w Polsce. Jako osoba młoda jeździłam konno właściwie zawodowo, bo przez wiele lat codziennie brałam udział w treningach koni wyścigowych. Jeździliśmy niezależnie od pogody w śniegu i deszczu, kiepsko ubrani. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek się zaziębiła. Na Słowacji w Tatrach nocowałam w kolebach w lecie i w zimie, mokłam i marzłam i też nie chorowałam. Przy pierwszych objawach infekcji, którą mogłam złapać tylko w przegrzanym pociągu z Warszawy stosowałam niezawodną metodę. Wskakiwałam na kilka sekund do tatrzańskiego stawu ( oczywiście w nocy żeby nie wchodzić w konflikt z filancami) i potem do puchowego śpiwora. Infekcja natychmiast mijała. Medycy wyjaśniliby mi pewnie przyczyny skuteczności tej metody, ale poglądy medyków zupełnie mnie nie interesowały. Nie chodziłam do lekarzy, nie miałam karty w żadnej przychodni i nie przyjmowałam żadnych lekarstw. Płaciłam pokornie, jak wszyscy haracz na służbę zdrowia zupełnie z jej usług nie korzystając. Obliczyłam sobie że wpakowałam w system około 300 tysięcy.
Różne wydarzenia nie sprzyjały nabraniu zaufania do medycyny i służby zdrowia. Teść za niezbędną operację musiał zapłacić łapówkę. Na własne oczy widziałam jak karetka którą wezwałam do matki znajomej stała w bocznej uliczce ze zgaszonymi światłami czekając spokojnie aby pacjentka umarła co się faktycznie stało. W tym okresie wybuchła afera tak zwanych „łowców skór”. Przypominam -w łódzkich szpitalach załoga karetek wezwanych do chorego podawała mu Pavulon ( pankuronium) i czekała paląc papierosa aż się pacjent udusi aby zarobić bodajże 300 złotych z zaprzyjaźnionego zakładu pogrzebowego. W tym procederze brali również udział lekarze.
Kiedy już miałam dzieci ( porody faktycznie odbywałam w publicznym szpitalu, więc z tych 300 tysięcy kilka tysięcy mogę odliczyć) szczęśliwie trafiłam w mojej przychodni rejonowej na Szczęśliwickiej (nomen omen) na świetnego diagnostę , legendę pediatrii doktora Leśkiewicza. Doktor Leśkiewicz nie nadużywał antybiotyków, uważał za idiotyzm podawanie dziecku przy byle katarze -jak to było w praktyce -antybiotyku i dipherganu, który łagodził objawy infekcji wcale jej nie lecząc. W poprzedniej przychodni wyrzucałam recepty na antybiotyki i diphergan do kosza nie opuszczając budynku. Nie zmuszał pacjentek do karmienia niemowląt rosołkami zaprawianymi żółtkiem jaja kurzego wiedząc dobrze, że powodują uczulenia. Kierował się własną wiedzą i ogromną intuicją lekceważąc procedury. Pomimo że doktor był niezbyt uprzejmy ( był chyba zdecydowanym mizoginistą) pacjentki- w tym i ja - uwielbiały go i szanowały.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Po wypadku w stadninie Plękity kość strzałkową w nodze złamał mi tak naprawdę zniecierpliwiony lekarz karetki z Morąga zdejmując na siłę but pomimo, że zgłaszałam złamanie nogi. Nie uwierzył, bo nie płakałam i nie mdlałam. Nie wiedziałam jednak, że płacz i omdlenie należą do osiowych objawów złamania. Warszawski ortopeda powiedział mi, że mniej ucierpiałabym ściskając nogę bandażem elastycznym i nie wzywając karetki, bo było to czyste pękniecie i kości rozeszły się przy ściąganiu buta.
Niedawno, jako osoba stara próbowałam wreszcie skorzystać z usług publicznej służby zdrowia. Przy pierwszej próbie wciśnięcia się do szpitala ze skierowaniem na cito usłyszałam w izbie przyjęć od szczerze rozbawionego lekarza, że z ulicy do szpitala dostać się nie można. Pomimo pieniędzy władowanych przeze mnie przez te wszystkie lata w system ochrony zdrowia kolejne badania robiłam odpłatnie. Pandemia uratowała mnie przed presją rodziny wierzącej (w przeciwieństwie do mnie) w medycynę. Nigdzie nie chodzę, wcale się nie badam, z satysfakcją zrezygnowałam z konsultacji lekarskich przez telefon. Czuję się jak dawniej doskonale właśnie wróciłam z gór, z Gładyszowa.
Mam jednak pełną świadomość, że w razie jakiejś poważnej awarii nie mam na co liczyć. Nie będę tu cytować dramatycznych opisów pacjentów jeżdżących w karetce od szpitala do szpitala bez szans na uzyskanie pomocy. Jak powiedział profesor Jarosław Sławek ze szpitala na gdańskiej Zaspie ani zawał ani udar mózgu nie poczekają na miejsce w szpitalu. Zapaść systemu publicznej służby zdrowia jest faktem niezależnym od epidemii Covid-19. Przyczyną tego jest nie tylko niedofinansowanie. Brakuje lekarzy i pielęgniarek wyjeżdżających natychmiast po studiach za granicę. Studia medyczne są wszędzie na świecie bardzo drogie. Nie widzę przyczyn aby społeczeństwo musiało finansować te studia chętnym nie uzyskując nic w zamian. Nawet bogate społeczeństwo amerykańskie ofiarowuje swoim studentom nisko oprocentowane kredyty na studia, które mogą odpracować w służbie publicznej. To samo można by było wprowadzić w Polsce.
Pomimo zbyt osobistego być może tonu tego tekstu patrzę na sytuację obiektywnie i z dystansem. Przeżyłam już swoje i jak przysłowiowy pan Hawranek nie mam się czego bać.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 14418
W aferę pawulonową w wersji oficjalnej nie wierzę. Może to mechanizm wyparcia. Jednak nie spotkałem się z takimi "medykami" - jak się wyraża medyk Szumowski. Moim zdaniem wersja oficjalna skrywa głębszą aferę. Wówczas zginęła ilość pavulonu, która wystarczyłaby na rok do znieczuleń ogólnych w całej Polsce.
Humorzaści doktorzy też mają swój elektorat. Tym wierniejszy, że część odchodzi. Ważne aby był wolny wybór lekarza i kuracji a nie przymus profilaktyki.
Epidemie mogą wymagać radykalnych działań - jak na wojnie - ale nie każda epidemia jest epidemią czarnej ospy. Wówczas Wrocław zamknięto, ale Wrocław a nie cały kraj. Teraz też należało podjąć zdecydowane działania ale stosownie do zagrożenia.
Kwestia szczepień wynika z przekształceń własnościowych na rzecz kapitału drukowanego z powietrza, który z jednej strony zainteresowany jest kreowaniem potrzeb a z drugiej strony używa szczepień z pobudek ideologicznych do rewolucji społecznej. Tak jak kiedyś do rewolucji społecznej użyto antykoncepcji.
pomijam już absurdalność takiego przekonania ale chciałbym zadać jedno pytanie. czy ktoś mógłby podać 1 przykład (słownie: jeden) jakiegokolwiek problemu jakim zajął się jakikolwiek rząd i go skutecznie rozwiązał?
bardzo łatwo podać przykłady rozwiązań rządowych które stały się katastrofami: szkolnictwo, służba zdrowia, pomoc społeczna
To chyba trzeba sie w koncu na coś zdecydować: skoro lekarze wyjeżdżają, bo za granicą (a do Berlina mam bliżej autostrada niż do Wawy) lepiej płacą, to może lekarzom lepiej płacić? Nie nazywac chytrymi konowałami, gdy pokazują przelewy na trzy tysiące peelenów, tylko płacić?
Dlaczego informatyk, siedzący, a wlaściwie to rozwalony w fotelu, w szarym sweterku, w domu, na pracy zdalnej, ma dwie dyszki bez problemu, a lekarz ma mieć cztery razy mniej?
Wszystkie studia płatne czy tylko te, w ktore władowała Pani trzysta tysięcy z racji UBEZPIECZENIA? Nie usług tylko ubezpieczenia, czego Pani najwyraźniej nie rozumie...
Ja się bardzo cieszę, że płace ubezpieczenia, a dom mi się nie pali, a kasa idzie w błoto.
Pani nie ma racji. Przymusowa składka zdrowotna to jak przymusowe OC. Nie jest potrzebne do czasu gdy własne środki przestaną wystarczac na pokrycie kosztów.
Innymi słowy: przyjdzie czas, gdy ratując swoje życie zacznie korzystać Pani nie tylko z tych trzystu własnych tysięcy ale nawet cudzych pieniędzy składkowych, bo trzysta tysięcy to może starczy na onkologiczny kwartał.
Oczywiście życzę zdrowia.