
Z pewnym smutkiem odkryłem, że czterech blogerów zadeklarowało, że chcą opuścić portal, czyli przestać tu pisać i uczestniczyć w dyskusjach. Spora strata, tym bardziej, że to ludzie myślący i poszukujący. Wartościowi i oryginalni.
Może to już tak jest? Są dobrzy na czas pokoju, lecz niestety nie sprawdzają się w czasie wojny. Uciekają. Tym bardziej, że większość już jest na emigracji, więc można powiedzieć, wykluczając wybrzmiewającą ze słów złośliwość, że już raz uciekli.
Najtrudniejszym zadaniem każdego umysłu jest podejmowanie decyzji. To nie tylko działanie bardzo związane z wolną wolą, ale głównie z całym ośrodkiem motywacyjnym. Może ci stale rozmyślający, a także bardzo często wątpiący, po prostu częściej wybierają opcję – Po co mi to?
Czy to dlatego myśliciele kompletnie nie sprawdzają się na pozycjach przywódczych, a nawet kierowniczych?
Czy właśnie to miał na myśli Bismarck mówiąc słynne -
Acht und achtzig Professoren, Vaterland, du bist verloren.
( Osiemdziesięciu ośmiu profesorów i Ojczyzno, jesteś zgubiona.)
Po prostu, tam, gdzie trzeba nieustannie o coś walczyć, to nie jest miejsce dla nich. Całkiem możliwe, że są tak delikatni, bo poziom stresu u nich jest nie do wytrzymania.
Albo zazwyczaj z tych paru pierwotnych instynktów, coś powoduje, że zdecydowanie częściej wybierają wyjście "uciekaj", a rzadko "walcz".
Tak ich natura ukształtowała.
Czy ich sposobem poszukiwania szczęścia jest unikanie stresu, kiedy tylko się da? Możliwe...
****************
Niepewność jest tym, co nas powoli zabija. Jesteśmy bez przerwy niepewni – niepewni przyszłości, niepewni zdrowia, niepewni partnera, niepewni pracy. Przez to nie jesteśmy nigdy tak naprawdę szczęśliwi.
Zawsze do pełni szczęścia potrzebne jest nam poczucie bezpieczeństwa.
Mój przyjaciel Kurt ma starszego brata Kristiana. Spotkałem go w Kopenhadze. Jest kloszardem z wyboru. Trochę gra na ulicach. Ponieważ robi to dobrze, zawsze parę koron na przeżycie ma. Nie ma stałego domu i nie ma też stałej partnerki. No i oczywiście nie ma też dzieci. Długo z nim rozmawiałem przy butelce Tuborga. I na koniec stwierdziłem, że jest to najszczęśliwszy człowiek, jakiego spotkałem. Wydawać by się mogło, że to absurd. Jakie on może mieć poczucie bezpieczeństwa? Przecież nawet nie wie gdzie on będzie spał. Odpowiedział mi, że spać może wszędzie, bo niczym nie jest związany. To niesłychane poczucie wolności dawało mu takie szczęście. Swoboda pokonała bezpieczeństwo. Bo bezpieczeństwo niestety wiąże się z obowiązkami. Taka właśnie życiowa pułapka.
Mamy potężny kapitał bezpieczeństwa tuż po urodzeniu. A potem już go tylko trwonimy. Rzadko komu udaje się zachować choć fragment tego poczucia do pełnoletniości. Już w wieku paru lat możemy czuć się niepewnie. Bardzo dużo zależy od domu, wychowania i otoczenia.
I później już tak jest zawsze. Coraz mniej jest poranków, gdy budzimy się z uczuciem – ach, nowy cudowny dzień przede mną. Raczej z rana robimy bilans aktualnych zagrożeń, obowiązków i ryzyka, które się z tym wiąże.
Już jest ponad 50 lat od momentu, gdy Hans Hugo Seyle, kanadyjski profesor z austriackimi korzeniami, rozpowszechnił i wprowadził do światowej świadomości pojęcie stresu (1956 „The Stress of Life"). Mimo różnych późniejszych teorii, ta zdefiniowana przez niego nadal wydaje się najbardziej prawdziwa - stres jest zaburzeniem homeostazy spowodowanym czynnikiem fizycznym lub psychologicznym. Czynnikami powodującymi stres mogą być czynniki umysłowe, fizjologiczne, anatomiczne lub fizyczne.
Homeostaza, jak wiemy, jest optymalną równowagą całego organizmu, równowagą fizyczną i umysłową. Można z dużą pewnością powiedzieć, że pełna homeostaza to zdrowie i szczęście.
Stres jest reakcją, zarówno fizjologiczną, jak i psychologiczną będącą odpowiedzią na działanie stresorów (sytuacji wywołujących stres).
Stres zaburza homeostazę, lub mówiąc prościej, wyprowadza nas z równowagi. Silny stres może nawet zabić, lub mocno okaleczyć każdego.
Szereg chorób somatycznych związanych jest z niemożnością radzenia sobie ze stresem. Czyli chorób czysto fizycznych, nie psychicznych.
Oczywiście, istnieje w świecie naukowym opinia, że stres jest niezbędnym elementem życia, bez którego nie można się prawidłowo rozwijać. To też prawda. Ale istotny jest poziom stresu, poziom, przy którym dajemy sobie jeszcze z nim radę. Psychologia definiuje stres, jako dynamiczną relację adaptacyjną pomiędzy możliwościami jednostki, a wymogami sytuacji. Mamy wbudowany imperatyw, żeby w przypadku zaburzenia bodźcem zewnętrznym, bądź wewnętrznym, który jest czynnikiem powodującym stres, (czyli stresorem), natychmiast dążyć do przywrócenia równowagi.
Niejeden może powiedzieć – no dobrze, po co to dążenie do równowagi? Zawsze coś jest źle i musimy żyć w napięciu i nawet w cierpieniu. Trzeba się do tego przyzwyczaić i już. Czy ja wiem? Czy Bóg naprawdę każe nam cierpieć? Czy Bóg nie wzywa nas do dążenia do doskonałości? Może szczęście jest tą doskonałością.
Dosyć powszechnie dążenie do szczęścia jest uważane za grzeszną sprawę. Dzieje się tak, dlatego, gdyż błędnie rozumie się hedonizm*.
Hedonizm jest dążeniem do przyjemności a nie do szczęścia. Często za każdą cenę. A czy każda przyjemność to szczęście? Oczywiście, że nie! Bardzo dużo zależy od etyki.
Już lepszy od hedonizmu jest epikureizm* – filozofia, która się pytała, jak osiągnąć szczęście w życiu doczesnym.
Czy jest ktoś taki, kto nie chce być szczęśliwym? Chyba nikt. Jeżeli mimo tego, ktoś się nie zgadza, to sam siebie okłamuje.
Dlaczego więc tak mało z nas może uczciwie przyznać, że jest naprawdę szczęśliwym? To właśnie przez ten nieustanny niepokój, w dużej mierze wypływający z poczucia zagrożenia bezpieczeństwa.
Lecz, czy ktokolwiek również pomyślał o tym, że nie zazna również pełni szczęścia ten, kto nie osiągnął absolutnej wolności.
Więc ważna jest kolejność – najpierw wolność, a potem szczęście.
Wbrew pozorom, jednostka o mentalności niewolniczej ma bliżej do pełni szczęścia, niż człowiek wolny – pan swojego losu. Wielu ludzi wprost marzy o tym, by zdjęto z nich ciężar decydowania, obowiązek nieustannych wyborów, by dano im miskę strawy i rozrywkę od czasu do czasu. Niewolnik jest zawsze dobrze usytuowany w strukturze społecznej i tak naprawdę, nie ma ochoty na zmiany. Zmiany oznaczają stres i zagrożenia. Kastowa struktura Hindusów, z takich prozaicznych powodów trzyma się dobrze.
Jednakże bywa i tak, że zawirowania społeczne lub polityczne, tak jak Polska w 1989 roku nagle uwalniają ogromne rzesze niewolników. Choć właściwie, to dają im złudzenie, iż zostali uwolnieni. Wówczas znaczna część reaguje tak, jak ten Grek, były niewolnik, w starożytnym Rzymie – nic się dla niego nie zmienia. Tylko frustracja jest większa, bo czuje się potencjalną, ale już z góry zmarnowaną szansę. Natomiast część tych nowych wolnych ludzi, zapatrzonych we wzorce, które im były podsuwane, różne pseudoelity, bohaterów showbisnesu, fałszywych mędrców zaczyna straceńczą pogoń za nowym, wyścig szczurów, kończący się zazwyczaj samozagładą. To głównie ci młodzi, wykształceni z dużych miast. Posiedli krótkotrwałą wolność i w pogoni za ułudą natychmiast ją stracili w trybach korporacyjnego molocha. Jeszcze trochę będą się okłamywać, że tego właśnie chcieli, że to jest właśnie to szczęście, które na nich czekało. Naiwni, zostali kupieni i sprzedani, jak czarnoskóry Etiopczyk na targu w Marakeszu.
Daj Boże im tyle rozumu, by w końcu przejrzeli na oczy.
Dania jest często opisywana dwoma określeniami: to najnudniejszy kraj na świecie, oraz: to kraj najszczęśliwszych ludzi. Na oko widać pewien dysonans w tych opiniach. Czyżby? Nuda to stabilność, czyli coś, co dramatycznie zwiększa poczucie bezpieczeństwa ludzi.
Jak na tym tle wypada Polska szczególnie pod rządami obecnej ekipy. Wygląda źle. Głównie dlatego, że jest bardzo dużo rozgoryczenia. Ponad 30 lat minęło, lat pogoni za światem, a efekty są ciągle takie sobie. To nie tak, że baza materialna się zwiększyła. Zwiększyła się jednocześnie świadomość i ludzie nagle widzą, że ciężko pracują, a efekty tego są marne. Jesteśmy jednym z najciężej pracujących narodów Europy. Powinniśmy być bogaci. A ciągle nie jesteśmy. Praca nasza jest nagminnie marnotrawiona. Stąd poziom frustracji jest wysoki. Na dodatek kiedyś ekipa Tuska rozbudzała wyobraźnie malutkich, a to drugą Irlandią, a to „zieloną wyspą”. Niestety, były to chełpliwe obietnice bez pokrycia. Cynicznie wypowiadane. Polaryzacja społeczeństwa w tamtych czasach tylko się pogłębiła. A grupka beneficjentów jest bardzo nieliczna. Dodatkowo jeszcze podeptano naszą godność narodową i wystawiono na szwank nasz honor. A wspólne bezpieczeństwo? Wtedy Pan Tusk sam się określił, że on jest tylko „od ciepłej wody”. Czyli „tu i teraz” – chleba i igrzysk. Zarządca niewolników powoli przykręcający im śrubę.
Widząc wszystko, co się dzieje w kraju, niepokój tylko może być większy. Znaczy to, że przyjdzie jeszcze nam poczekać na szczęście w naszej biednej ojczyźnie.
Chyba ciągle jest jeszcze żywa idea, bardzo szczytna, która była nazwana eudajmonizmem* państwowym.Zakładała ona, że obowiązkiem państwa jest pomnażanie szczęścia swoich obywateli. Popieram ją jak najbardziej. Czy Tusk o niej słyszał? Lecz Kaczyński i Morawiecki jak najbardziej tak. A Duda stara się o tym stale przypominać.
Jeszcze na koniec warto wspomnieć o monumentalnym dziele Władysława Tatarkiewicza „O szczęściu”*. Krótki tytuł dla pracy, której poświęcił 30 lat swego życia, w tym dwie wojny światowe.
Pierwotnie tytuł miał brzmieć „O względności szczęścia”, co miało być nawiązaniem do innej pracy „O bezwzględności dobra” (bezwzględność dobra, czyż to nie piękne?)
W jednym z rozdziałów, bodajże w 17, wielki filozof stawia taką tezę – każdy z nas ma swoją własną pulę szczęść i nieszczęść. Bilans tego określa nasze subiektywne poczucie szczęścia. I ten bilans, w długich okresach życia, jest naszą osobistą wartością stałą. Po prostu – wszyscy ludzie są mniej lub bardziej szczęśliwi, bo to wynika z ich charakteru.
Jak ktoś, kto ma niskie poczucie szczęścia, co oznacza, że ma wysoki słupek swoich nieszczęść, a jako, że właśnie nikt mu ostatnio nie umarł, nie rozwiódł się i nie wyrzucili go z pracy, to znajdzie setkę drobnych nieszczęść, często wydumanych, by natychmiast uzupełnić swój przyrodzony bilans szczęść i nieszczęść.
W ostatnim rozdziale Władysław Tatarkiewicz pisze o najważniejszym – „Obowiązek szczęścia i prawo do szczęścia”.
Jeśli kogoś zaniepokoiłem, to przepraszam.
*Hedonizm (gr. ἡδονή, hedone, "przyjemność", "rozkosz") – pogląd, doktryna, uznająca przyjemność, rozkosz za najwyższe dobro i cel życia, główny motyw ludzkiego postępowania. Unikanie cierpienia i bólu jest głównym warunkiem osiągnięcia szczęścia.
Wyróżnia się:
- hedonizm etyczny
- hedonizm psychologiczny
- hedonizm materialistyczny (hedonistyczny materializm, konsumpcjonizm, konsumeryzm)
*Epikureizm – kierunek filozoficzny zapoczątkowany w starożytności przez Epikura, w ok. 306 r. p.n.e. kontynuowany także w czasach nowożytnych. Podobnie jak w większości kierunków filozoficznych hellenizmu dla epikurejczyków najważniejszą dziedziną filozofii była etyka – uważali oni, że podstawowym zagadnieniem filozoficznym jest szczęście, które upatrywali w przyjemności.
*Eudajmonizm (z gr.εὐδαίμων eudaimon – "szczęśliwy", dosł. "mający dobrego ducha") – stanowisko etyczne głoszące, że szczęście (eudaimonia) jest najwyższą wartością i celem życia ludzkiego. Eudajmonizm występuje prawie wyłącznie w teoriach etycznych hellenizmu. Eudajmonista rozumie szczęście inaczej, niż zazwyczaj rozumie się je współcześnie: nie jako subiektywne zadowolenie, ale jako pewien stan zachodzący na skutek właściwego postępowania, np. apatheię, ataraksję czy eutymię.
W epoce nowożytnej powstał eudajmonizm państwowy, zakładający że obowiązkiem państwa jest pomnażanie szczęścia swoich obywateli.
*”O szczęściu” Władysław Tatarkiewicz - http://pl.wikipedia.org/…
===========================
Jesteś wielki Dziesięciocalowiec (Kto cię tak trafnie nazwał? Tomaszek czy sake?)
I nie licytuję się. Nigdy nie napisałem że jestem większy, lepszy czy mądrzejszy. Ale że masz tendencję do deprecjonowania, to tak dlugo będę powtarzał swoje, aż wykujesz i zrozumiesz.
O, to już nie ma przyjmowania porodu? I pracusia na ruskim sprzęcie?
Wolę być dziesięciocalowcem niż tchórzem.
To nie są tematy poboczne, na które wchodzę szukając ratunku dla siebie - co suponujesz.
Gdybyś miał więcej odwagi cywilnej, gdybyś był zdolny zejść z tego śmiesznego piedestału, który sam sobie budujesz, to byś zauważył, jak bardzo zarzuty, które stawiasz innym, pasują do Ciebie. Pisałeś do mnie kpiarskim tonem, że szukam akceptacji, podczas gdy sam wdzięczysz się do każdego, który coś do Ciebie skrobnie. Przypatrz się - do każdego wpisu jest Twój. To kto i czego szuka?
Ze mnie ludzie się śmieją? Kto? Tomaszek? Tomaszek lata za mną jak by był na uwięzi i się przymila. Popatrz lepiej na siebie: wszedłeś na wątek Kmee i błysnąłeś "mądrością", po której jednym postem strzepnięto cię jak łupież i jeszcze pouczono (z czego oczywiście nie potrafisz skorzystać przez poczucie złudnej wyższości), że należysz do gatunku, który zawadza. Więc jeśli dalej chcesz twierdzić, że ktoś się ze mnie śmieje, to ja bardziej wolę być zabawny niż być śmieciem.
A w tym wątku co? Skasowałeś nocą jedyny ludzki swój wpis, taki od serca, by go zastąpić inwektywami. To kto tu ma kompleksy, że się wstydzi napisać coś o sobie? Masz szansę, może jedyną już, by zacząć być człowiekiem, który także czuje. To nie wstyd. Wstydem jest być półczowiekiem, takim tylko z mózgiem, ale bez serca.
Kmeehow raz Ci dobre słowo napisał , a Ci się we lbie popie....doliłó . Trudno . Na co jeszcze liczysz , bo ja ci kur...a ogonkiem merdać nie będę . Śmieszny to może chciałbś być , tylko trzeba znać różnicę między żartem i durnym pajacowaniem .
Brak mu skromności i autorefleksji. Za to dużo złośliwości. A to świadczy o niskiej samoocenie. Dlatego stale usiłuje się dowartościowywać.
Tym razem trafiłeś w sedno. Przyznaję publicznie i z pokorą: brak skromności i autorefleksji wyrażam prowadzeniem bloga, który zacząłem peanem na swoją cześć. Chwalę się też tablicą ojca, jak swoją własną. Wpisuję się pod każdym postem, jeśli mogę się nim pomiziać dla podniesienia samooceny. Wyzywam kobiety, bo to znakomicie podnosi moje męskie dowartościowanie. Usuwam niewygodne wpisy, by nawet cień nie padł na moją mość. Masz stuprocentową rację.
PS. Ze mną nigdy nie jest EOT.
Będziesz coraz głupszy - wylecisz.
Ach tak coś mi świta w głowie,chyba kilku z nich w życiu poznałem,ciekawe persony nader wrażliwe i nie pokorne,czasem nawet przebiegłe.Wydaje mi się że nie spotkałem intelektualistów wśród sportowców,dla których bezustanna rywalizacja z konkurentami jest motorem napędowym ich pasji.Także nie przypominam sobie bym zetknął się z nimi w wojsku,owszem było tam wielu inteligentnych mężczyzn,błyskotliwych gawędziarzy,czy też świetnych szachistów,jednak to nie byli oni.Na bank nie było ich w żadnej z sześćdziesięciu firm które udało mi się poznać podczas swojej przygody z pracą,mimo iż rozmawiałem z kilkoma tysiącami osób z Polski,Europy,Azji i Afryki,najróżniejszych zawodów umiejętności i talentów,intelektualistów wśród nich nie kojarzę. Błądząc po Warszawskich ulicach,parkach i blokowiskach chyba trudno było by mi ich poznać,na przedmiejskich podwórkach też się na nich nie natknąłem,żyjąc na wsi spokojnej,wsi wspaniałej prędzej czorta znajdę niżeli te prze inteligentne głowy.W mniej lub bardziej zorganizowanych grupach przestępczych,w gangach i sztywnych ekipach na próżno było o nich pytać,a tak przypomniałem sobie że jednego takiego orła na wakacjach w ZK Białołęce poznałem,to był człowiek światowy,doskonały baletmistrz,biseksualny potwór,szpieg doskonały,krętacz wybitny,o dziwo syn dawnej dyrektor tegoż przybytku. Gdzie żeż więcej miałem zaszczyt nadziać się na tych "kosmitów"?Wydaje mi się że może natknąłem się na nich w gabinetach lekarskich,szpitalach i ośrodkach zdrowia psychicznego,a na uniwersytetach,akademiach i pewnie bym ich spotkał całe tabuny,lecz nie dane mi było te progi przekroczyć,lewą dłoń dam sobie uciąć że na 100% widziałem ich cienie na szklanym ekranie,ale to były tylko zjawy z innego świata,a tak tak w świątyniach bogatych i zamczyskach ogromnych,wśród kapłanów,zakonników i czarnoksiężników,nie jeden by pasował mi do tej nazwy człowieka. Teraz coś jaśniej widzę i lepiej czuję to frapujące mnie zagadnienie,intelektualista a kto to taki? Ech coś czuję iż dobrze że jest ich tak nie wielu,we własnym sosie się gotują,sobie schlebiają i dla siebie żyją!
Kiedyś było prosto - to ludzie, którzy pracują twórczo głową. I to nie tak, byle jak, tyko w sposób niemalże wybitny, zyskując szacunek, a nawet znamię autorytetu.
Teraz takie postawy są ośmieszane, głównie dlatego, że durnie, w szczególności pewni celebryci, w tym i politycy, przywdziewają maski mędrców, kwieciście i z należytym jąkaniem, typu eeeee... , hmmmm.., znamionującym głęboki namysł, wygłaszając bełkotliwe monologi. Najlepszym tutaj przykładem dla mnie jest wrocławski poseł Mieszkowski. Jemu to nawet powinno się postawić pomnik. Tuż obok Tuska. Zabawne też jest jak salon robi yntelektualistę z Hołdysa.
A jest, proszę bardzo - prosto od ręki, intelektualistą są: prof. Krasnodębski, Bronisław Wildstein, nie mówiąc nawet o prof. Andrzeju Nowaku.
Bardzo i to bardzo pragnie być uważany za intelektualistę Grzegorz Braun. Ale... czy ja wiem... Jak sądzicie?
Taaaak,....te osoby,to wybitni intelektualiści...:-)))
Bingo :-))
Ja bym chętnie poznał wszystkich czterech...:-))
Ja w sieci poznałem dwoch...ktorzy zasługuja na tę kwalifakację:
1.Mierzwiński--seawolf
2.Wycichowski--niewolnik
Może jeszcze profesor Broda,fizyk nuklearny z Krakowa,ale działa na s24...i to go deprecjonuje.
O mnie można powiedzieć--humanista...ze zbuntowaną przeglądarką,która nie chce widzieć i słyszec o polskim alfabecie.
Saluti a tutti